Uroczystości pogrzebowe odbędą się 4 marca 2024 roku
o godz. 11,30 na wrocławskim cmentarzu
Świętego Wawrzyńca przy ul. Bujwida 51.
Archiwum kategorii: Wspomnienia
EPIZOD SIÓDMY. DOLNEGO ŚLĄSKA DROGA DO KAPITALIZMU
Prolog
Na początku była Polska Rzeczpospolita Ludowa. Wedle jej twórców wymarzona kraina prawdziwej wolności i demokracji, ojczyzna ludzi budujących socjalizm i miłujących pokój, państwo powszechnej sprawiedliwości społecznej. Dla odmiennie myślących kraj komunistycznego zamordyzmu, powszechnej biedy, upodlenia, represji i braku wolności słowa. Dla jeszcze innych najweselszy barak w bloku wschodnim, gdzie krążyły zakazane lektury i bibuła, a dowcipy o władzy mnożyły się, jak dzisiaj memy o Dudzie, Morawieckim i spółce. Jeszcze inni postrzegali PRL jako kraj urawniłowki w dochodach, permanentnego braku wszystkiego, Himalaje nierozwiązywalnych problemów z chronicznym brakiem papieru toaletowego i sznurka do snopowiązałek.
Popularny dowcip, że „gdyby komunizm zaprowadzić na Saharze, to wkrótce zabrakłoby piasku”, był żartobliwym i akuratnym komentarzem do stanu socjalistycznej gospodarki, opartej na pracy dla wszystkich, na przekraczaniu planów i stachanowszczyźnie, na dramatycznie niskiej wydajności i jakości pracy, na wspieraniu nierentownych przedsiębiorstw, często wytwarzających niesprzedawalne buble.
Ogólny stan socjalistycznego państwa definiował inny popularny dowcip: „Co by było w Polsce, gdyby nie było PRL ? Wszystko”.
Epizod szósty. O największym i najdłuższym, legalnym strajku w powojennej Polsce
20 lipca 1992 roku. Godzina 6.00. Pamiętny dzień. W kopalniach Zagłębia Miedziowego zamarły koła maszyn wyciągowych. Załogi hut miedzi i zakładów zaplecza KGHM nie podjęły pracy. Prawie czterdziestotysięczna załoga rozpoczęła rotacyjny strajk okupacyjny. Miał potrwać 32 dni i przejść do historii jako najdłuższy, i największy legalny strajk w powojennej Polsce.
Przywódca strajku to Ryszard Zbrzyzny, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Przemysłu Miedziowego, największej z siedmiu central związkowych w KGHM. To on wykreował spór zbiorowy z zarządem firmy i powiódł załogę do protestu. O tym będzie ta opowieść
W gospodarce obowiązywał wówczas tak zwany „popiwek”, drakoński podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń. Zbrzyzny i jego koledzy uważali, że dla załóg zakładów KGHM „popiwek” jest rozwiązaniem nieadekwatnym i niesprawiedliwym. Zarząd, choć po cichu uważał podobnie, i nie chował węża w kieszeni, miał spętane ręce, bo obowiązywały bezwzględne regulacje ustawowe. Za ich lekceważenie płaciło się ogromny haracz. Kiedy negocjacje splotły się w węzeł gordyjski, związkowcy sięgnęli po oręż ostateczny. Siedem central związkowych utworzyło Międzyzwiązkowy Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i ogłosiło w KGHM strajk generalny. Tuż przed jego rozpoczęciem z MMKS wystąpiła miedziowa „Solidarność”. Jej liderzy zdecydowali, że będą prowadzić separatystyczne rozmowy z Ministerstwem Przekształceń Własnościowych (podówczas właścicielem stu procent akcji KGHM) i zarządem KGHM.
Epizod piąty. O tym jak państwowy „kołchoz” przerabiano na światowy koncern
W styczniu 1990 roku spędziłem tydzień w Londynie. Kwaterowałem w luksusowym „Imperial” Hotel przy Russell Square w samym centrum miasta, tuż obok The British Museum. Doba hotelowa kosztowała tu 87 funtów, dla Polaka majątek na tamte czasy. Nie, nie byłem aż tak bogaty, aby zafundować sobie wycieczkę do stolicy światowej finansjery, pomieszkać w luksusowym hotelu i nasycić oczy widokami światowej metropolii. Poleciałem do Londynu służbowo, jako dziennikarz tygodnika „Polska Miedź”, do którego powróciłem po ośmiu latach pracy w tygodniku „Konkrety”. Kulisy tego come backu opisałem w tekście „Pierwsza taka rebelia”, który „wisi” na stronie Stowarzyszenia.
Londyńska wycieczka nie była przypadkowa. Już w latach osiemdziesiątych, zwłaszcza w drugiej połowie, na łamach tygodnika „Konkrety”, wspierałem piórem pomysł przełamania monopolu państwa na handel podstawowym produktem KGHM – miedzią elektrolityczną. Bez powodzenia.
PIOTR BARON WE WROCŁAWIU
Z saksofonistą rozmawia Izabella Starzec
Izabella Starzec: Rozpoczynasz swój pobyt koncertowy we Wrocławiu od występu 15 października w Akademii Muzycznej z programem dedykowanym pamięci Wojciecha Karolaka. Kim był według Ciebie ten artysta w naszej przestrzeni muzycznej?
– Piotr Baron: Dla mnie był geniuszem.
Co było w nim takiego niezwykłego?
–Na to się nie da odpowiedzieć jednym słowem. Wojtek był splotem przeróżnych fenomenalnych cech. Był nieprawdopodobnie inteligentny, miał szeroką ogólną wiedzę, poczucie humoru rodem z Monthy Pythona, a na dodatek grał na fortepianie jak Wynton Kelly, a na organach Hammonda jak Jimmy Smith, pozostając cały czas Wojtkiem Karolakiem.
Pomijając te kwestie artystyczne, jest jeszcze ta warstwa człowiecza. Jak wspominasz go prywatnie?
–Kiedyś pięknie powiedział Artur Andrus, a ja tylko powtórzę: „W Wojtku można się było zakochać”. Rzeczywiście tak było – on miał w sobie tyle wdzięku.
Epizod czwarty, czyli co nam przywiał sierpniowy wiatr od morza…
Coś mnie naszło i spytałem znajomego gimnazjalistę z czym kojarzy mu się zdanie „sierpniowy wiatr od morza”? Jak to z czym? Z letnim obozem nad Bałtykiem. Pogoda była super, wspomnienia się ma – odpowiedział radośnie. Kiedy spytałem, czy w szkole nie mówili o sierpniu ’80, o 21 postulatach, o Lechu Wałęsie, o wolnych związkach zawodowych, zrobił baranie oczy i bąknął, że faktycznie, coś było mówione, ale żeby tak własnymi słowami i w szczegółach o tym opowiedzieć, to już nie za bardzo… O polska edukacjo, zapłakać nad tobą, to mało…
A więc młody człowieku, który przypadkowo czytasz ten tekst. Jeśli „sierpniowy wiatr od morza” też nic Ci nie mówi, to posłuchaj. Tego o czym opowiem nie znajdziesz w „HiT” Roszkowskiego.
Epizod trzeci, czyli ruszaj w góry miły bracie…
Wiek XXI, rok 2023, kanikuła. Czym żyją Dolnoślązacy ? Łatwo zgadnąć, urlopami. I mają problem. Portale internetowe i stacje telewizyjne pokazują dramatyczne sceny z Rodos. Grecka wyspa płonie. Dziesiątki tysięcy ewakuowanych turystów. Mieszkańcy wyspy zrozpaczeni – potracili dorobek życia. Horror… Polskie MSZ ostrzega Polaków przed wakacyjnymi wyjazdami w rejony świata zagrożone pożarami. Dolnośląska rodzina 2+1 bije się z myślami. Zapłaciła za wakacje w Grecji. Trzeba trafu na Rodos, którą trawi ogień. Biuro podróży proponuje zamianę na Hiszpanię lub Chorwację. Ale tam wyjątkowo drogo. Może więc zrezygnować z „ciepłych krajów” i wybrać się nad polski Bałtyk, gdzie wprawdzie taniej nie jest, ale przynajmniej bezpieczniej ? Oto współczesne wakacyjne dylematy Dolnoślązaków…
A jak to było za Gomułki i Gierka ? Z jednej strony, peerelowska władza zapewniała, że żyje nieustanną troską o poprawę bytu ludzi pracy. Z drugiej, bywało różnie. A zatem jak się wypoczywało Dolnoślązakom w czasach siermiężnego, gomułkowskiego socjalizmu i w „złotej” dekadzie budowy Drugiej Polski ? Nie pamiętacie ? No to posłuchajcie.
Epizod drugi, czyli rzecz o tym jak Legnica została stolicą województwa i co z tego wynikło
Mamy rok 1970. Po upadku ekipy Gomułki władzę w Polsce obejmuje „Sztygar” ze Śląska, towarzysz Edward Gierek. Polityk otoczony nimbem dobrego gospodarza wkracza na scenę, jako zbawca socjalistycznej ojczyzny. Ówczesne gazety piszą o nim, że tu na Śląsku gdzie, jako pierwszy sekretarz KW PZPR w Katowicach, rządził przez czternaście lat i gdzie rozpoczęła się jego wspinaczka na szczyty władzy, udało mu się odmienić i przemysł węglowy, i region, który zaczęto powszechnie nazywać „polską Katangą. Było to nawiązanie do słynącego z kopalń złota regionu Konga. Mieszkańcy Śląska i Zagłębia cenili Gierka za rozwój budownictwa mieszkaniowego, za stworzenie Chorzowskiego Parku Rozrywki i nowoczesnej sieci dróg oplatającej Śląsk, a także za budowę pomnika upamiętniającego powstania śląskie i za utworzenie Uniwersytetu Śląskiego. Dwa ostatnie przedsięwzięcia zrealizowano wbrew stanowisku towarzysza Gomułki. Gierek jest jego wyraźnym przeciwieństwem.
MEANDRY. PROTOKÓŁ Z JEDNEGO ZEBRANIA
Mogłem wyprzedzić historię. Co, wydaje się to nieprawdopodobne? Ja też w to nie wierzyłem i, mówiąc prawdę, nie wierzę do dzisiaj. Ale cóż znaczył mój odosobniony głos wobec osądu wszystkowiedzących. Osiem lat przyśpieszenia. Niby to niewiele, a jednak… Tego dnia czułem się wyjątkowo źle. Kotłowanina myśli sprawiła, że praktycznie nic nie rozumiałem z tego, co działo się wokół. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że to mój czyn był przedmiotem posiedzenia egzekutywy. Jak przez mgłę docierały do mnie stawiane zarzuty.
– Kapitan Szpilka swą bezmyślną pisaniną próbował podważyć pryncypia socjalistycznej odnowy realizowanej przez naszą partię. Swoim nieodpowiedzialnym czynem sprzeniewierzył się marksistowsko-leninowskiej ideologii. Postępowanie to jest szczególnie groźne, gdyż rzuca cień na postawy oficerów Wojska Polskiego, których jest jeszcze reprezentantem, a także na mieszkańców Wrocławia i Dolnego Śląska oraz wszystkich żołnierzy Śląskiego Okręgu Wojskowego. Jest to woda na młyn „Solidarności” – kontynuował Gerymin. Podniosłem znużoną głowę i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Kilka par oczu patrzyło na mnie z trudnym do rozpoznania wyrazem. Spojrzałem na twarze zebranych, próbując rozszyfrować ich zamiary. – Czego oni ode mnie chcą? – myślałem. – Co ja takiego zrobiłem? Czy naprawdę wierzą w to, co mówią?
EPIZOD PIERWSZY, CZYLI RZECZ O TYM JAK LUBIN PRZESTAŁ BYĆ LEGNICKI…
Jestem Dolnoślązakiem w pierwszym pokoleniu. Przyszedłem na świat w Wałbrzychu, kiedy rządy w Polsce rozpoczął Bolesław Bierut, prezydent Polski „ludowej”, czołowy ideolog i twórca polskiej odmiany stalinizmu, zakamuflowany współpracownik osławionego NKWD. Bierut był osobiście współodpowiedzialny za wszystkie stalinowskie zbrodnie popełnione w powojennej Polsce. To on zatwierdzał wyroki śmierci, wydawane przez stalinowskie sądy. To pod jego kuratelą dziesiątki tysięcy ludzi skazywano na wieloletnie więzienie i osadzano w obozach pracy. Jedną z tysięcy ofiar tego zbrodniczego systemu stał się także mój ojciec. Aresztowany przez tajniaków z UB znalazł się w osławionym Centralnym Obozie Pracy w Jaworznie. Bez śledztwa, bez aktu oskarżenia i bez wyroku sądu. I nigdy nie dowiedział się dlaczego.
Los zetknął moich rodziców na Ziemiach Zachodnich. Ojciec, powracając z robót przymusowych z Czechosłowacji, poznał moją mamę w Chojnowie, gdzie do zakończenia wojny pracowała w gospodarstwie u „bauera”. W pierwszych miesiącach 1946 roku, kiedy ja już przyszedłem na świat, ojciec zaangażował się w tworzenie polskiej administracji. Otrzymał posadę sekretarza w Urzędzie Gminy, w Lubinie. Miasto było mocno zrujnowane, pionierzy – osadnicy mieszali się z szabrownikami, stacjonował duży sowiecki garnizon. My z mamą pomieszkiwaliśmy tymczasowo w domu moich dziadków, w Wałbrzychu. Tu było i wygodniej, i bezpieczniej.