„Nocne Listowanie” studentów

6 kwietnia (20:00-2:00) w Strefie Kultury Studenckiej na Politechnice Wrocławskiej odbędzie się „Nocne Listowanie”, projekt polegający na pisaniu listów z prośbą o wsparcie funduszu stypendialnego niepełnosprawnych studentów, które zostaną następnie wysłane do polskich przedsiębiorstw.

Wydarzenie jest organizowane przez redakcję biuletynu eStudent we współpracy z Klubem Studenckim SKOK, zrzeszającym niepełnosprawnych studentów, Samodzielną Sekcją ds. Wsparcia Osób Niepełnosprawnych i Fundacją Rozwoju Politechniki Wrocławskiej. Projekt planowany jest dla ok. 100 uczestników. Uzyskaliśmy już wsparcie Pełnomocnika Rektora ds. Osób Niepełnosprawnych, mgr inż. Jerzego Borowca, który wraz z nami bierze udział w przygotowaniach oraz Prorektora ds. Studenckich, dr inż. Jacka Lamperskiego.

Celem projektu jest nie tylko zwiększenie funduszu stypendialnego dla studentów z niepełnosprawnością, ale też krzewienie kultury pisania listów tradycyjnych (projekt rozpocznie się bowiem prowadzonym przeze mnie szkoleniem z pisania listów formalnych) oraz integracja społeczności akademickiej Politechniki Wrocławskiej.

Zapraszam serdecznie do wzięcia udziału wszystkich członków Stowarzyszenia.

Jagoda Kozik, członkini SD RP Dolny Śląsk

Szczegółowe informacje na temat projketu:
https://www.facebook.com/events/1865949140350026/

„Róbmy swoje” już bez Wojciecha Młynarskiego

Wojciech Młynarski, mimo iż był wybitnym, twórcą: literatem, tłumaczem. reżyserem i aktorem w jednej osobie, nazywał siebie skromnie „tekściarzem”.

A jednak jego śpiewane, czy nieraz tylko parlandowane, tak charakterystyczne dla piosenki aktorskiej formy, okreśono nazwą „śpiewanych felietonów”. A dobry felieton jest wyższą formą dziennikarskich umiejętności. Felieton śpiewany – to już małe dzieło sztuki. Dlatego też odejście Wojciecha Młynarskiego to niepowetowana strata dla kultury polskiej, literatury, estrady, teatru, ale i dla naszego dziennikarskiego środowiska.

Wojciech Młynarski (1941 – 2017) za życia stał się legendą. Na jego utworach, bo przecież nie były to wyłącznie piosenki, wychowywały się pokolenia. Już w latach sześćdziesiątych ub. wieku na archaicznych dziś winylowych płytach słuchaliśmy jego pierwszych śpiewanych komentarzy o życiu w ówczesnej Polski, z ironią, ale i sympatią ukazywał obyczaje, przywary i codzienność bytowania rodaków w PRL-u. Do końca życia pozostał też niezrównanym satyryczno-poetyckim komentatorem naszej powojennej rzeczywistości.

Przypadek sprawił, że obaj nosimy to samo imię, obaj kończyliśmy polonistykę i w pewnym okresie naszego życia otarliśmy się o Operetkę Warszawską. Już to zobowiązuje mnie, by uzupełnić tak liczne wspomnienia i komentarze, jakie pojawiły się po śmierci Wojciecha Młynarskiego o parę refleksji. Byłem bowiem zawsze, jak wielu, pod urokiem kunsztu i treściowej zawartości tego, co spod jego pióra pochodziło.

Powstawały zaś nie tylko „śpiewane felietony”, ale również teksty kabaretowe. Wszyscy wspominają studencki klub „Hybrydy”, z którym w początkach swej kariery związany był Wojciech Młynarski. Kto jednak dziś pamięta znakomity, ostry w wymowie kabaret „Owca” Jerzego Dobrowolskiego, prowadzony przez redaktora naczelnego „Szpilek”? Raz w tygodniu w redakcji satyrycznego tygodnika przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie prezentował on dla stuosobowej widowni (połowa biletow była zrezerwowana dla pracowników wiadomych służb!) spektakl będący kpiną z ówczesnej rzeczywistości, a wygłaszane przez aktorów monologi w wielu wypadkach były autorstwa młodego wówczas Wojciecha Młynarskiego. Podobnie mało kto pamięta dziś kabaret „U Lopka” prowadzony przez Kazimierz Krukowskiego, gwiazdę przedwojenych kabaretów, wykonawcę i autora tekstów, po powrocie z emigracji w 1956 roku wieloletniego aktora Teatru Syrena przy ul. Litewskiej w Warszawie. Nazwisko Wojciecha Młynarskiego związane jest również z tym kabaretem. Pamiętny kabaret Edwarda Dziewońskiego „Dudek” grający przez dlugie lata w nieistniejącej już kawiarni „Nowy Świat” w Warszawie u zbiegu Nowego Światu i Świętokrzyskiej również bawił gości tekstami Wojciecha Młynarskiego (m.in. „W Polskę idziemy” w wykonaniu Wiesława Gołasa).

Związki Wojciecha Młynarskiego z kabaretami i teatrami muzycznymi (w większości warszawskimi) z natury rzeczy są mniej znane, niż działalność estradowa. Warto jednak o nich pamiętać, bo choć nie tak znane, jak słuchane już przez kolejne pokolenia piosenki, zajmują trwałe miejsce w historii polskiego kabaretu i historii teatru muzycznego. Mam tu na myśli nie znakomite w zamyśle i świetnie wyreżyserowane spektakle Wojciecha Młynarskiego w Teatrze Ateneum na warszawskim Powiślu poświęcone wybitnym postaciom ze świata teatralno-muzyczno-literackiego („Brel”, „Hemar”, „Ordonka”, „Wysocki”), ale pisane przez niego libretta do wodewili, operetek i oper.

Ten dorobek twórcy czeka jeszcze na dokładniejsze opracowanie. Większego rozgłosu, dzięki radiowym przekazom, doczekała się operetka „Butterfly – cha – cha”, powstała w 1968 roku, do której zabawne libretto oparte… na operze G. Pucciniego „Madama Butterfly” napisał Wojciech Młynarski, a muzykę skomponował Marek Sart. Również wodewile, opery, czy raczej śpiewogry z zarania dziejów polskiego teatru – czasów Wojciecha Bogusławskiego (m.in. „Henryk VI na łowach”) doczekały się renowacji i aktualizacji pod piórem mistrza słowa, jakim niewątpliwie był Wojciech Młynarski.

Za dyrekcji Stanisławy Stanisławskiej w czerwcu 1973 roku Operetka Warszawska wystawiła dzieło Jacquesa Offenbacha „Życie paryskie” („La Vie Parisienne“). Libretto na motywach farsy Ludvica Meilhaca i Henry Halevy`ego napisał Wojciech Młynarski. Oglądałem ten spektakl wielokrotnie, choć z librettem w wersji pisanej mogłem zapoznać się dopiero w trakcie mego krótkiego okresu pełnienia w tym teatrze funkcji kierownika literackiego za dyrekcji Ryszarda Pietruskiego. To trzecie już libretto w języku polskim nie tylko zachwyca od strony językowej, ale też pozwala wnikliwemu i wrażliwemu widzowi lepiej zrozumieć fenomen Młynarskiego. „Niech mnie porwie w zachwycie, i marzenia me wszystkie spełni życie, to życie paryskie!”

Nie o Paryż chodzi i nie o „światowe życie”! W każdym utworze Wojciecha Młynarskiego można się doszukać tego zachwytu nad urodą życia. Gdyby tak udało się spełnić marzenia nad Wisłą i Odrą, gdzie „światowe życie” to była „niedziela na Głównym” i neon mlecznego baru? Młynarski nie był naiwny. Zmienił się ustrój, nie człowiek. Ludzkie ułomności rządzących i rządzonych sprawiają, że, jak pisał „niejedną jeszcze paranoję przyjdzie nam przeżyć…”

Dlatego też pointa piosenki brzmi, jak testament: „Róbmy swoje!”- by spełniły się nasze marzenia i by można było w pełni zachwycić się życiem. Po prostu: róbmy swoje!

Wojciech W. Zaborowski

Jak bronić europejskich wartości?

Co do tego wszyscy są zgodni. Zjednoczona Europa, wartości na których się ta wspólnota opiera, nawet, jeśli nie są jeszcze bezpośrednio zagrożone, są nieustannie atakowane. Powody są różne, choć efekt wspomnianych poczynań byłby podobny: rozpad Unii.

Kwestionuje się zasady zarówno w imię ich modernizacji, jak też i wręcz odwrotnie, by po ich zakwestionowaniu, doprowadzić do rozbicia unijnego bloku. Jak jednak wygląda kondycja Unii i opinia o zjednoczonej Europie, widziana oczyma nie skłóconych polityków, a przeciętnego obserwatora, ulicznego przechodnia zaludniającego jedną z wielu ulic europejskich miast? Śmiem twierdzić – budzi nadzieję.

Do takiej refleksji doprowadził mnie kilkugodzinny zaledwie pobyt w Kolonii. Konkretnie, w pierwszą niedzielę marca w popołudniowych godzinach, w miejscu, które łączy historię grodu z jego dniem dzisiejszym, czyli w okolicy współczesnego Dworca Głównego i sąsiadującej z nim historycznej katedry. Na placu przed dworcem odbywała się akurat manifestacja, czy raczej spotkanie entuzjastów zjednoczonej Europy. Hasło cotygodniowych niedzielnych spotkań o godz. 14.00, widniejące w języku niemieckim i angielskim, jako że impreza ma charakter międzynarodowy i odbywa się równoległe w wielu europejskich, nie tylko niemieckich miastach, wyjaśnia wszystko: „Zeichen setzen fur die Zukunft Europas” (po angielsku „Let´s be the Pulse of Europe!”).

Okolicznościowa barwna ulotka precyzuje dokładniej, o co organizatorom chodzi. Być widocznym i słyszalnym, emanować pozytywną energią, przeciwstawiać się tendencjom antyeuropejskim, czyli rozłamowym, a wszystko to w imię zagwarantowania pokoju, wolności obywatelskich i sprawiedliwości. Te właśnie wartości plus tolerancja, respektowanie godności człowieka powinny leżeć u podstaw dalszego rozwoju kontynentu europejskiego. Za urzeczywistnienie tego programu odpowiedzialny jest każdy Europejczyk, czemu może dać wyraz np. przez udział w wyborach i głosowanie na prounijne partie europejskie.

Uznanie, wręcz zazdrość, mogła budzić forma owego spotkania, bardziej przypominająca radosny piknik, niż demonstrację. Bo też spotkanie wyraźnie było „za” czymś, a nie „przeciw”. W uśmiechniętym tłumie spotkać można było uczestników z różnych państw. Widoczne wszędzie niebieskie baloniki i unijne flagi, w połączeniu z artystycznymi występami oraz okolicznościowym kiermaszem z unijnymi gadżetami, tworzyły pogodną atmosferę. Na transparentach trudno było znaleźć konfrontacyjne hasła, czy lżenie wymienianych z nazwiska polityków. Okazuje się, że zdobyczy europejskiej cywilizacji można też bronić w sposób kulturalny – szkoda, że nie wszędzie i nie wszyscy organizatorzy podobnych imprez o tym: wiedzą, pamiętają, chcą stosować (niepotrzebne skreślić).

Traf chciał, że owa „europejska” niedziela miała też w Kolonii wyraźny element polski. Po drugiej stronie dworcowego placu, kolońskiej katedrze (jej początki sięgają XIII wieku) we wczesnych godzinach popołudniowych licznie zgromadzili się Polacy, ale również Niemcy, by uczestniczyć w corocznej „polskiej mszy” ku czci pierwszej naszej królowej, żony Mieszka II, syna Bolesława Chrobrego – Rychezy, siostrzenicy cesarza Ottona III, pochowanej właśnie w kolońskiej katedrze. To dzięki jej staraniom, korzystając ze zbrojnego wsparcia Niemiec, mógł wrócić na tron polski wygnany z kraju prawowity władca, Kazimierz Odnowiciel, syn Rychezy. Tradycyjnie uroczystościom z licznym udziałem duchowieństwa polskiego i niemieckiego przewodniczy biskup z Polski. Rok temu był nim metropolita wrocławski ks. abp Józef Kupny, w tym ks. kardynał Kazimierz Nycz, metropolita warszawski. Współorganizatorami byli – jak zawsze – Polska Misja Katolicka w Kolonii, Konsulat Generalny RP w Kolonii i Klub Polski „Korona” Colonia.

Nie brakło, szczególnie naszym rodakom zarówno w katedrze, jak i na placu przed dworcem, powodów do rozmyślań na temat historii i dalszych dziejów Europy. Ze szczególnym uwzględnieniem nie zawsze łatwych stosunków polsko-niemieckich. Oba wydarzenia, w których uczestniczyłem, napawają jednak optymizmem. W końcu Europa, Europejczycy, w tym Polacy i Niemcy przetrwali nie takie zawirowania, jak obecnie, a historia – podobno – jest nauczycielką życia. Chyba się nie mylę?

Tekst i zdjęcia: Wojciech W. Zaborowski

„Szlif”: jak stajemy się jeleniami

Będąc w supermarkecie, przez parę minut obserwowałam dział z napojami. Trzech na pięciu klientów wybrało wodę, ale żaden nawet nie spojrzał na etykietę, a zapytany przeze mnie, czy wie, co kupuje, spojrzał dziwnie i odburknął coś pod nosem. (…) do odpowiedzi na to pytanie nie potrzebowałam wielu słów, a jedynie przeczytania nalepki, gdzie poza ogromną nazwą producenta drobnym maczkiem widniał napis: „Krystaliczna woda górska źródlana”. Czytaj dalej „Szlif”: jak stajemy się jeleniami