Z Sybiru na Dolny Śląsk

Zbigniew Fedus – emerytowany nauczyciel akademicki, filolog, leksykograf, autor książek wspomnieniowych, publicysta, instruktor fotografii, członek naszego Stowarzyszenia – mimo wieku nazywanego eufemistycznie „słusznym”, energią i pomysłami mógłby obdarzyć wielu znacznie młodszych kolegów.

Urodzony (o ironio!) w czepku 3 września 1930 roku w Medwedowcach k. Buczacza na dawnych Kresach Południowo-Wschodnich z matki Walerii z Doroszów i Władysława, 10 lutego 1940 roku z rodzicami i siostrą deportowany został z miejscowości Bertniki powiatu buczackiego do Kraju Krasnojarskiego. Na zesłaniu w 1943 roku skończył cztery klasy syberyjskiej „akademii”. Pracował tam w charakterze kąpielowego, zrzucał śnieg z dachów, ciął drewno na opał, łowił ryby i polował; na Ukrainie był pomocnikiem szofera i kombajnisty, traktorzystą, ale też szewcem. Z mamą i siostrą wrócił do kraju w lutym 1946 roku do Chociwla Szczecińskiego, skąd zdemobilizowany z I Armii WP ojciec zabrał rodzinę do Potaszni w powiecie milickim. Maturę zdał w Bydgoszczy, kończąc równocześnie dziesięciomiesięczny kurs dla nauczycieli języka rosyjskiego, po którym otrzymał trzyletni nakaz pracy do II Liceum Pedagogicznego we Wrocławiu. Jest absolwentem Wydziału Humanistycznego Uniwersytetu Wrocławskiego oraz odbył pięć kilkunastotygodniowych staży na Uniwersytecie Moskiewskim im. Michaiła Łomonosowa.

Fot. Mariusz Czułczyński
Fot. Mariusz Czułczyński

Jest autorem kilkuset artykułów i tłumaczeń, opracowań i recenzji, obejmujących różnorodną tematykę: od II wojny światowej poczynając, poprzez gry wywiadów – na wędkarstwie i licznych listach do redakcji kończąc. Publikował m.in. w tygodniku „Wiadomości”, „Odrze” (zdjęcia), w „Wędkarzu Polskim”, „Wędkarskim Świecie”, w periodyku katolickim „Jak być Człowiekiem?”, w „Gazecie Robotniczej”, „Słowie Polskim”, „Gazecie Wrocławskiej”, „Gazecie Wyborczej” (wywiady, biogramy członków rodziny, liczne listy i zdjęcia), w kwartalniku „Zesłaniec”, „Biuletynie Informacji Naukowej” dla uczelni sportowych, roczniku „Wrocławskie Studia Wschodnie” – tłumaczenia (Wyd. Uniwersytetu Wrocławskiego). Jest także autorem m.in. „Podręcznego rosyjsko-polskiego słownika sportowego”(1979) i „Podręcznego polsko-rosyjskiego słownika sportowego” (1980), trzech skryptów „Język rosyjski dla studentów AWF”. W Wydawnictwie TAKT wydał „Wielki słownik sportowy rosyjsko-polski” (2005) i „Wielki słownik sportowy polsko-rosyjski” (2007). W 2008 roku w Pracowni Dydaktyki i Technicznych Środków Nauczania Instytutu Rusycystyki UŁ ukazała się „Siatkówka” – słowniczek rosyjsko-polski z kluczem polsko-rosyjskim. We wrocławskim wydawnictwie ARKOT ukazały się książki „Syberia w listach i dokumentach zesłańców” (1928–1946), „Rodzinne korzenie. Z Sybiru ma Dolny Śląsk” oraz słowniczki rosyjsko-polskie: „Piłka nożna”, „Koszykówka”, „Siatkówka”, „Lekkoatletyka”, „Boks”, „Pływanie”, „Piłka ręczna”, „Szachy”, „Wioślarstwo”. Przygotowane są do druku: „Zapasy w stylu klasycznym i wolnym”, „Narciarstwo”, „Kolarstwo”, „Jeździectwo”, „Strzelectwo” Ale też „Listy rodzinne i inne” (1946–2004) oraz „Wędkarskie opowieści”.

W 1997 roku w wydawnictwie „Biblioteka Zesłańca” ukazały się jego wspomnienia pt. „Syberia wryta w pamięć dziecka”, w których połączył realistyczną opowieść o straszliwych czasach z darem obserwacji i zapamiętywania nawet drobnych wydarzeń oraz wrażliwością ciekawego, inteligentnego dziecka. Maszynopis – spośród 188 prac nadesłanych na konkurs „Wysiedlenie – wspólne doświadczenie narodów” – został wyróżniony przez Instytut Zachodni i Ośrodek KARTA. Fragmenty „Syberii…” włączone zostały do antologii „Losy Polaków” (Wyd. „Silesia”, Wrocław 1995). Zdobył także wyróżnienie za pracę pt. „Na oceanie bezprawia” (Wyd. Comandor 2001) w konkursie zorganizowanym przez Organizacje Polonijne Prasy, Radia i Telewizji Metropolii Nowojorskiej. Obszerne urywki „Syberii…” publikowała m.in. „Gazeta Wrocławska” oraz inne dzienniki i czasopisma. Z autorem książki Polskie Radio Wrocław nagrało reportaż „Czekam na Twoje listy” (10 kwietnia 1998 i 1 września 1999 roku) autorstwa Izabeli Sobkowicz, a Studio Reportażu i Dokumentu I Programu PR wyemitowało reportaż „Znajomi z jednej kamienicy”, autorstwa Urszuli Żółtowskiej-Tomaszewskiej (12 czerwca 2000). Redaktor Irena Zawisza z Redakcji Rosyjskiej Polskiego Radia Polonia przeprowadziła z nim wywiad na temat będącego wówczas w opracowaniu „Wielkiego słownika sportowego polsko-rosyjskiego” (3 maja 2006); ta sama autorka, na podstawie książki „Syberia wryta w pamięć dziecka”, nagrała cykl wywiadów na temat pobytu na zesłaniu (24 czerwca – 30 lipca 2006). Jest też autorem… patentu nr 166552 na produkcję czarnego ziarnistego kawioru z mięsa ryb. Żona Elżbieta, magister pedagogiki, córka Grażyna, magister turystyki i rekreacji, wnuki: Agnieszka, Andrzej i Adam, prawnuki: Dominika, Jędrzej i Kacper.

 

Uhonorowany został licznymi dyplomami i medalami pamiątkowymi za publicystykę i pracę społeczną, za osiągnięcia w pracy dydaktycznej i za wydane słowniki oraz za kierowanie Studium Języków Obcych przy AWF we Wrocławiu. Przewodniczący Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu czterokrotnie przyznawał mu nagrody różnych stopni. Posiada m.in. Srebrną i Złotą Odznakę za Zasługi dla Wędkarstwa Polskiego, Brązową Honorową Odznakę Polskiego Związku Filatelistów, Srebrną Odznakę „Zasłużony Działacz Kultury Fizycznej”, Honorową Odznakę Sybiraka, Krzyż Zesłańców Sybiru, Złoty Krzyż Zasługi, Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski. Jest członkiem Polskiego Związku Wędkarskiego, Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich Oddział Buczacz, Związku Sybiraków, Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. Ma status osoby represjonowanej.

O wielkim twórcy małych form

Data w kalendarzu przypomina, że od lat piętnastu z górą nie ma już wśród nas Henryka Jagodzińskiego (1928–2000). Sięgnięcie na półkę z książkami po jego „Przebłyski wyborne”, przewertowanie stron archiwalnych gazet, a nade wszystko wspomnienia z lat, gdy łączyła nas przyjaźń, uświadamiają, że zaklęty w aforyzmach dorobek myślowy Henia zapewnił mu nieśmiertelność na kartach polskiej literatury i trwałe miejsce w sercach jego przyjaciół, kolegów i Czytelników.


Henryk Jagodziński. Fot. Tadeusz Szwed

Z pewnością nie o sobie myślał Henryk Jagodziński, gdy pod jego piórem formułowała się następująca myśl: „Aforyzm jest dziedzictwem ludzi myślących”. Wśród kilkudziesięciu tysięcy zapisanych przez Henryka myśli – aforyzmów, sentencji i fraszek, które drukowane były w ponad 50 pismach, m.in. w krakowskim „Przekroju”, wydawanym w Łodzi satyrycznym magazynie „Karuzela”, wrocławskim „Słowie Polskim”, jak również w polonijnym „Samym Życiu”, te na temat własny i twórczości zajmują zaledwie parę stron. Henio twierdził żartobliwie, że aforyzmem zajął się dlatego, iż nie wymaga od strony technicznej zbyt dużego wkładu pracy. Po prostu, gdy się już coś wymyśli, wystarczy skrawek papieru, długopis i w parę sekund powstaje gotowe dzieło. A ileż czasu potrzebuje pisarz, nim stworzy powieść, lub teatralną sztukę!

 

Henio, mistrz w używaniu słowa, potrafił nieraz zmylić czujność rozmówcy swym poważnym stylem mówienia. Wielu (nie podejrzewając, że padli ofiarą żartu) nie wiedziało, co sądzić o wypowiedziach tak niepasujących do wyglądu mistrza. A dostojny wygląd Henia budził respekt, wyglądał Jagodziński jak ikonograficzne skrzyżowanie Boga Ojca z Matejką: długa broda i takoweż włosy, gładko zaczesane do tyłu.

 

By nie być gołosłownym. We wczesnych godzinach nocnych (lub też późnym wieczorem) wracaliśmy z Klubu Związków Twórczych we Wrocławiu. Tradycyjnie w tamtych czasach nie obyło się bez spotkania milicjanta, który wziął do ręki dowód osobisty Henia i widząc porwane kartki dokumentu, nie omieszkał zapytać: „W jakim stanie, obywatelu, znajduje się wasz dowód?” Jagodziński bez mrugnięcia powieką, spokojnie, nawet z szacunkiem i pewną troską w głosie, odpowiedział: „A w jakim ma być stanie, jeśli co chwila jakiś idiota każe mi go pokazywać?”. Ten szacunek w sposobie odpowiedzi i poważna mina uchroniły chyba Henia przed konsekwencjami. Milicjantowi do głowy nie przyszło, że słowo „idiota” miało bardzo konkretnego adresata!

 

Henio potrafił zachować się w każdej sytuacji. Gdy pewnego razu, po spotkaniu z czytelnikami w nadgranicznym Międzylesiu, odpoczywał w oczekiwaniu na pociąg w gospodzie nieopodal dworca, zaczepił go osobnik o chwiejnych ruchach, stwierdzając za to pewnie, choć krótko: „Ja panu muszę dać po mordzie!”. Pogrążony akurat w lekturze „Słowa Polskiego” Henio z pewnym zdziwieniem spojrzał na osobnika, złożył gazetę, po czym spokojnie poprosił o wyjaśnienie: „Ależ proszę pana, po mordzie może mi dać byle cham, ale czemu akurat pan!”. Nie wierzyłem własnym oczom, osobnik zastanowił się chwilę, skłonił, przeprosił – i odszedł!

 

Mniej wyrozumiali okazywali się w tamtych zamierzchłych (dla dzisiejszej młodzieży) latach siedemdziesiątych ub. wieku, ówcześni prasowi kontrolerzy, czyli partyjny nadzór na prawomyślnością pisanych tekstów. Malutki aforyzm na temat tajniaka: „Raz nie doniósł, zesrał się po drodze” wywołał burzę, która mało co, a poskutkowałaby dla Henia zakazem pisania. Podobnie nieżyczliwe komentarze wywołała odpowiedź Henia na polecenie redaktora naczelnego, by Henio tworzył „satyrę pozytywną”. Henio szarpnął się za brodę, ryknął śmiechem i rzuciwszy naczelnemu w twarz: „To z pana jest lepszy satyryk niż ze mnie!” – wyszedł z gabinetu.

 

Małe formy literackie wymagały, wbrew pozorom, wiele pracy. Czas pracy Henia to były godziny spędzane na rozmowach z ludźmi, obserwacji życia i myślenia na temat tego, co widział, słyszał i czytał. Nie rozstawał się z notatnikiem, do którego wpisywał swe przemyślenia, nieraz jeszcze robocze. Stworzył we Wrocławiu Koło Aforystów, którego uczestnikom zdradzał technikę pracy umysłowej i już czysto literackiej. Brałem udział w tych spotkaniach. Henio rozdzielał tematy-hasła, wokół których miała się koncentrować uwaga młodych twórców. Po parogodzinnych próbach tworzenia odbywała się dyskusja na temat efektów tej pracy Kilka osób z tego wąskiego, bezinteresownie przez Henia prowadzonego konwersatorium, zyskało potem krajowy rozgłos.


Henio w czasie spotkania opłatkowego dziennikarzy z kard. Henrykiem Gulbinowiczem. Fot. Lesław Miller

Niewątpliwie był człowiekiem bezinteresownym, można powiedzieć nawet więcej, nie przykładał wagi do tego, za czym większość goni: pieniędzy i poklasku. Znał swoją wartość, i to do niego się zwracano, by uświetnił swą obecnością spotkania towarzyskie, akademie, czy kabaretowe spektakle.

 

Jego czytane co tydzień aforyzmy, które nazywał „Przebłyskami”, budziły furorę, stawały się często we Wrocławiu obiegowe, żyły później własnym życiem. Henio w jednym zdaniu umiał trafnie przedstawić zarówno bolączki społeczne, jak i istotę państwa, w którym przyszło nam wtedy żyć. Jasne, że nie wszystkim się to podobało. „Czasami staje się w pierwszym szeregu, by hamować ruch następnych”. Wiele z aforyzmów miało swą genezę w konkretnych sytuacjach życiowych. „Nawet w urzędzie śledczym nauka nie odpowiada na wszystkie pytania” ten aforyzm był reakcją na przesłuchanie Henia w wiadomym urzędzie. Na stwierdzenie przesłuchującego: „Mówcie prawdę, my i tak wszystko wiemy”, Henio nie odpowiedział aforyzmem. Popatrzył dobrotliwie i rzekł: „Jak wszystko wiecie, to piszcie encyklopedię”.

 

Brakuje Henia. Jego spostrzeżenia są wciąż aktualne. Czytam: „Problem ekonomiczny – jak wszystkim ująć, aby każdemu dołożyć?”. Twoje „przebłyski” Heniu, wciąż błyszczą!

 

Wojciech W. Zaborowski