Zmarła Maria Bułacik

Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 18 lipca 2014 roku,
w wieku 81 lat, zmarła

ś†p

redaktor Maria Bułacik

emerytowana, wieloletnia dziennikarka prasy dolnośląskiej

Wyrazy głębokiego współczucia Rodzinie i Przyjaciołom Zmarłej składają koleżanki i koledzy
ze Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk

Pogrzeb odbył się 24 lipca 2014 roku na cmentarzu komunalnym przy ul. Grabiszyńskiej

 

54 Dni Hesji: Jak Bensheim z Kłodzkiem świętowały…

O Bensheim, mieście położonym między Frankfurtem nad Menem i Heidelbergiem na słynnej wśród turystów Bergerstraße, dawnej rzymskiej „strata montana”, już raz było głośno poza granicami Hesji, kraju związkowego, na terenie którego znajduje się ten liczący ok.40 tys. mieszkańców gród. Czytaj dalej 54 Dni Hesji: Jak Bensheim z Kłodzkiem świętowały…

„Ruskie” wyszli, są LWOWSKIE!

Proponuję rozpocząć  ogólnopolską dyskusję o wyprowadzeniu ruskich! Kiedy Armia Radziecka stacjonowała w Polsce, o Legnicy mówiono, że wygląda jak „półmisek z pierogami, pół ruskich i pół leniwych”. Armia Radziecka już dawno wyszła, a pierogi ruskie… zostały.

 
Dlatego też idąc śladem rozumowania Grzegorza Wojciechowskiego w jego „Burzliwych dziejach ruskich pierogów”, powinniśmy wyprowadzić je z Wrocławia, i z Polski, a przywrócić im właściwą nazwę – pierogi lwowskie. Wrocław od lat ma podpisaną umowę partnerską z Lwowem i będzie to miły akcent, w szczególności, gdy w 2016 roku zostaniemy Europejską Stolicą Kultury. 
 
Na marginesie kolejna uwaga, Wrocław wciąż nie ma swojego sztandarowego dania. Bikont i Makłowicz promowali ostatnio szparagi. Szparagi to jednak sezonowe warzywo. Myślę, że we Wrocławiu zdrowie gości powinniśmy pić pod śledzika z prawdziwkami, karpia po milicku, kiełbasę wrocławską na gorąco z musztardą. Kiedy szefowałem Klubowi Dziennikarza „zakanszaliśmy” najczęściej siedmioma rodzajami śledzi, tatarem wołowym (i z koniny), jak również „sztandarowym” jajeczkiem, które dzięki sprytowi naszych barmanek, uzyskało zaszczytny tytuł jajka przechodniego. Młodzieży chcę przypomnieć, że do wódeczki – pięćdziesiąteczki trzeba było brać zakąskę. 
 
Wyprowadźmy wreszcie pierogi ruskie, a na ich miejsce – od dziś – serwujmy pierogi LWOWSKIE.
 
Burzliwe dzieje ruskich pierogów
 
W nocy obudził mnie hałas – najwyraźniej ktoś buszował w lodówce. Szybko wstałem, wchodzę do kuchni, a tam stoi jakiś człowiek i zjada moje pierogi ruskie, które wczoraj kupiłem. Z wyglądu jakbym znał gościa, ale nie do końca go kojarzę.
 
Zapytałem więc:
 
– Kim jesteś i dlaczego zjadasz moje pierogi? Spojrzał na mnie pewny siebie i odpowiedział:
 
– Nazywam się Władimmmmirrrr ! Władimmmmirrrrrowicz Puuuuutin! Przyszedłem zabrać co moje.
 
– A co tu jest twoje intruzie!? – odpowiedziałem.
 
A Putin na to:
 
– Pierogi są moje bo ruskie! Przyślę niebawem do Wrocławia moich „turystów”, to wam je pozabierają.
 
Powiedział to i wyszedł nocą z mojego mieszkania. Zajrzałem do lodówki – nic nie pozostało z mojego przyszłego posiłku.
 
Czy Putin miał prawo uważać ruskie pierogi za swoje?
 
Otóż nie, nazwa pierogi ruskie, bynajmniej nie pochodzi od Rosji, ale od Rusi Czerwonej, czyli terenów południowo – zachodniej Ukrainy, która jak wiemy, jest dość mocno antyrosyjska (ale również i antypolska).
 
Obecnie za pierogi ruskie uważamy potrawę wykonaną z ciasta powstałego z połączenia mąki i ciepłej wody, niekiedy i jajka. Nadzienie stanowi masa powstała z wymieszania gotowanych ziemniaków i sera z dodatkiem soli, pieprzu oraz podsmażanej cebuli. Jest to więc pieróg nadziewany konkretnym nadzieniem i tylko to jest nazywane pierogiem ruskim. Istnieją wszakże i inne pierogi takie jak: nadziewane mięsem, kapustą, szpinakiem czy też owocami.
 
Ale czy zawsze tak było?
 
Otóż zagłębiając się w dziewiętnastowieczną literaturę, poświęconą uciechom gastronomicznym, łatwo zauważyć, że sprawa ta jest znacznie bardziej skomplikowana. W ówczesnej literaturze wspomina się o różnych pierogach, w tym i ruskich, ale bynajmniej nie jest to ta potrawa, którą my dzisiaj nazywamy pierogami ruskimi, jest to zupełnie coś innego. Pani Lucyna Ćwierczakiewiczowa w swojej słynnej książce kucharskiej, której pierwsze wydanie ukazało się w roku 1858 w Warszawie, szeroko o nich pisze i wymienia wiele ich gatunków. Mamy więc tam: pierogi ruskie z mięsem, pierogi ruskie z kapustą słodką, pierogi ruskie z serem i śmietaną, pierogi ruskie z rybą i jajami, pierogi ruskie z rybą, pierogi ruskie z ryżem, pierogi ruskie z powidłami, pierogi ruskie z kaszą.
 
Z kolei druga ze znanych autorek Wincenta Zawadzka, prezentująca potrawy kuchni litewskiej, również z drugiej połowy dziewiętnastego wieku, wspomina istnienie następujących pierogów ruskich: Pierogi ruskie z mięsem, pierogi ruskie z cielęcych wątróbek, pierogi ruskie z jesiotrzyny, pierogi ruskie ze szczupaka, pierogi ruskie z kury i ryżu, pierogi ruskie z grzybami. Wincenta Zawadzka, Kuchnia litewska, Warszawa 1911 ( wyd. 11 )
 
Nikt nie wymienia tej potrawy, którą my współcześni wrocławianie nazywamy pierogami ruskimi.
 
Co więc jest przyczyną, że owe różnorakie gatunki pierogów niejako „spięte” są jedną nazwą? Dziś wyróżnia je farsz, ale kiedyś wyróżniało je ciasto. Oddajmy głos pani Lucynie Ćwierczakowiczowej:
 
„ Na pierogi ruskie można używać ciasta francuzkiego maślanego lub drożdżowego jak na bułki, to jest kwartę mąki rozczynić kwaterką wolnego mleka i dwoma łutami drożdży w mleku rozmoczonymi; gdy rozczyn podrośnie, wbić trzy jaja, dwie spore łyżki masła, soli i przyczynić pół kwarta maki, wyrobić dobrze aż ciasto od ręki lub miski odstawać będzie, uważając zawsze, żeby ciasto było tak gęste jak na bułki, a jak podrośnie wyłożyć na stolnicę mąką wysypaną, rozwałkować ciasto lekko, a następnie położywszy na blachę masłem posmarowaną, nakłaść farsz ciepły tylko, przykryć drugą połową ciasta, zlepić mocno.”L. Ćiwierciakiewiczowa, 365 obiadów za pięć złotych, s. 176 „Pierogi ruskie z mięsem”)
 
Takie właśnie ciasto, było stosowane do wyrobu wszystkich pierogów, które nazywano wówczas ruskimi, zarówno w Polsce jak też i na Litwie.
 
Były też i inne pierogi, których ciasto przypomina nam współczesne i one również miały różne nadzienia, najczęściej owocowe.
 
„Zagnieść ciasto dość twardo,- pisze pani Lucyna – koniecznie biorąc do ciasta wodę i jajko całe, lub tylko białko rozbite z woda, rozwałkować bardzo cienko i nakładać jagodami”( L. Ćwierciakiewiczowa, s. 407 „ Pierogi z jagodami lub wiśniami” )
 
Chociaż istniały i inne podobne do współczesnych, jeśli chodzi o nadzienie i farsz, ale nie spotkałem żadnych, które można by nazwać protoplastami dzisiejszych pierogów ruskich.
 
Co więc było tego przyczyną?
 
Przepisy, które podają panie Ćwierczakiewiczowa i Zawadzka są przeznaczone dla szlachty, mieszczaństwa i inteligencji – to była kuchnia zamożnych lub średniozamożnych Polaków. Na wsi, której kuchnia była po prostu biedna, na terenach dzisiejszej Ukrainy Zachodniej, w gospodarstwach zawsze znalazły się jakieś niedojedzone ziemniaki, trochę sera i mąki. I tak stworzono niezwykle prostą popularną i tanią, „biedną” potrawę – która nazywała się pierogami. Jadała je głównie ludność polska, ponieważ ludność prawosławna zajadała się najczęściej blinami, dlatego też Ukraińcy – Rusini mówili o niej „pierogi polskie”. Polacy zaś po prostu pierogi.
 
Gdy nastał czas pokoju po II wojnie światowej, a co za tym idzie i zmiana granic, na Ziemie Odzyskane, głównie na Dolny Śląsk, przybyli repatrianci z Ukrainy Zachodniej, a z nimi i pierogi. Ludność z innych rejonów Polski nie znała takiej potrawy, nie była ona znana w Warszawie i na Mazowszu, ale także na Śląsku, czy też na Ziemi Łódzkiej. Repatriantów zza Buga nazywano powszechnie lwowiakami i tak też ochrzczono ich pierogi – stały się one pierogami lwowskimi.
 
W ponurych czasach stalinizmu, ta nazwa musiała denerwować partyjnych decydentów, o Lwowie najlepiej bowiem było nie pamiętać, coś więc trzeba było zrobić, aby zlikwidować „niewygodne pierogi.” W kraju, gdzie wszystko było własnością państwa, również państwowe były bary i stołówki, łatwo więc było zacząć stosować inną urzędową nazwę i tak uczyniono – powstały pierogi ruskie, czyli te, które pochodzą z terenów Rusi, ale nie Rosji. Byli też tacy, którzy nazywali je z przekąsem sowieckimi albo radzieckimi, ale przecież niczego nie miały wspólnego z tym imperialistycznym mocarstwem.
 
Dziś warto by wrócić, nie tylko we Wrocławiu, do starej, pierwszej pionierskiej nazwy – pierogi lwowskie, ponieważ stały się cząstką współczesnej historii Wrocławia.
 
Smacznego.
 
Grzegorz Wojciechowski
 
♦ Czas na pierogi
 
W domu moich rodziców bywały wigilie , do których zasiadało około 40 osób. U teściowej Danusi około 20 osób, a w niektórych zaprzyjaźnionych leśniczówkach nawet 50 biesiadników. Pierogów trzeba było lepić mnóstwo. Nadziewano je trzema rodzajami farszów, ale najpierw przygotowywano ciasto.
 
Ciasto na pierogi
 
  • 50 dag mąki, 1 jajko, 1 szklanka wody lub mleka, sól.
 
Mąkę wsypać na stolnicę, zrobić dołek, wbić jajko, posolić, powoli wlewać wodę lub mleko. Ciasto wyrobić i zostawić pod przykryciem na pół godziny. Rozwałkować i szklanką wykrawać placuszki. Na środek kłaść farsz, zlepiać brzegi. Gotować w osolonym wrzątku, a że jest to Wigilia, polać zarumienioną cebulką, oczywiście na maśle.
 
Farsz ziemniaczano – serowy, zwany także ruskim
 
Przepis ten komponowałem wspólnie z moją cioteczną siostrą – Jagodą Kondratowicz – Janowską. Dlatego też farsz  ten określiliśmy „ruskim”.
 
  • 80 dag ziemniaków, 30 dag sera białego, 5 dag cebuli, 20 dag masła, sól, pieprz.
 
Ziemniaki ugotować, ostudzić, zemleć z serem. Cebulę posiekać, zeszklić na maśle, ostudzić. Dodać do masy ziemniaczano – serowej doprawić.
 
Smacznego!!!! 
 
Jan Akielaszek „Kuchnia borów i lasów Dolnego Śląska”
 
  • W KOLORACH TĘCZY Oficyna Wydawnicza – Jan Akielaszek
  • 50-540 Wrocław, ul. Orzechowa 2,
  • tel./fax: 71 339 71 67, kom. 889 806 605,

Adres do korespondencji:

  • W KOLORACH TĘCZY Oficyna Wydawnicza – Jan Akielaszek,
  • 50-900 Wrocław 2, Box 900,
  • e-mail: oficyna.kolory.teczy@gmail.com

Odszedł redaktor Stanisław Kędzierski

Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 6 lipca 2014 roku,
w wieku 85 lat, zmarł

ś†p

redaktor Stanisław Kędzierski

wieloletni nauczyciel, dziennikarz prasy dolnośląskiej i pisarz.

Wyrazy głębokiego współczucia red. Cezaremu Kędzierskiemu oraz Rodzinie i Przyjaciołom Zmarłego składają koleżanki i koledzy
ze Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk

Ceremonie pogrzebowe odbędą w sobotę, 12 lipca, o godz. 13.00 na Cmentarzu Komunalnym przy ulicy Słowiańskiej w Świdnicy. Msza Święta żałobna odprawiona zostanie 12 lipca 2014 r, o godz. 7.00 w kościele pw. Św. Józefa Oblubieńca NMP przy ulicy Kotlarskiej 19-21 w Świdnicy.

 

Wakacyjny Wałbrzyski Informartor Kulturalny

Letnie miesiące sprzyjają wypoczynkowi, zwolnieniu tempa życia. I jest to dobra okazja, by w większym zakresie uczestniczyć w imprezach, które proponują  wałbrzyskie instytucje kultury i podmioty, którym jest bliska ta właśnie sfera.

Mamy szeroki wybór – ciekawe wystawy w BWA i salach wystawienniczych Zamku Książ, realizacje twórcze projektów w WOK i Muzeum, interesujące pokazy, zawody i Festiwal Tajemnic w Zamku Książ. Wreszcie, oczekiwany przez melomanów, sierpniowy Festiwal Ensemble im. Ks. Daisy również w Książu. Przed nami Letnia Serenada w Rynku i WaPFiN z kinem letnim w Amfiteatrze. W tym miejscu Teatr Lalki i Aktora będzie bawił co tydzień dzieci na swoich spektaklach plenerowych.

 

Pierwszy numer „Wałbrzyskiego Informatora Kulturalnego” ukazał się w czerwcu 1996 roku. W tym roku stał się więc „pełnoletni” – obchodzi osiemnastkę. Od początku podejmuje problematykę kultury – w pierwszych latach pisaliśmy o tej sferze w całym województwie wałbrzyskim, po reformie administracyjnej, zamieszczamy informacje, recenzje, artykuły publicystyczne dotyczące Wałbrzycha. Ukazywał się raz w miesiącu, z wyjątkiem edycji w lipcu i sierpniu, która była numerem dwumiesięcznym.

Na przestrzeni tych lat zmieniała się jego szata graficzna. Początkowo tylko okładka była kolorowa, natomiast wnętrze (papier offsetowy) pozostawało czarno-białe. Z czasem zaczęła się ukazywać kolorowa rozkładówka, drukowana na kredzie, podobnie jak okładka. Od dwóch lat WIK ukazuje się w cyklu dwumiesięcznym, ale jednocześnie zyskał pod względem edytorskim. Całość drukowana jest na papierze kredowym i w pełnym kolorze.

Twórcą i pierwszym redaktorem naczelnym „Wałbrzyskiego Informatora Kulturalnego” był redaktor Tadeusz Czocher. Po jego śmierci szefem został redaktor Marek Malinowski. Od 2005 roku szefuje mu redaktor Elżbieta Maria Kokowska, która od początku istnienia WIK-u była w nim sekretarzem redakcji.

 

Dodajmy, że ofertę wakacyjną dla dzieci przygotowały i inne instytucje. O wszystkim Królestwo koralowej rafy piszemy w tym numerze czasopisma. Jako że letnia aura zachęca do przebywania na powietrzu, 9 luty (niedziela) – godz. 12:30 proponujemy kilka wycieczek i wizytę w Stadzie Ogierów Książ.

Życzę miłej lektury i tak wspaniałej wakacyjnej zabawy jak ta, którą widzimy na naszej okładce.

Elżbieta M. Kokowska
redaktor naczelny

Wałbrzyski Informator Kulturalny nr 7-8/2014

Słowo serdeczne o Czesiu

I znów wezbrane i burzliwe fale rzeki zwanej życiem, doprowadziły do ujścia, granicznego portu prowadzącego na szerokie wody wieczności – czy też i nieśmiertelności, jednego z pionierów dolnośląskiej prasy, kolegę od dziesięcioleci należącego do ścisłej dziennikarskiej czołówki ukochanego przez siebie Dolnego Śląska.

Red. Czesław KryczekTa wiadomość, mimo iż mieliśmy informacje o nie najlepszej kondycji zdrowotnej red. Czesława Kryczka, nie tylko zasmuciła, ale i zaskoczyła. Na taką wiadomość zawsze jest za wcześnie. Któż o tym wiedział lepiej, jak nie Czesio, który przez lata w tygodniku „Wiadomości” redagował i zapełniał swymi publicystycznymi tekstami jako kierownik działu nie tylko kolumnę sportową, ale również czuwał nad informacjami z kraju i ze świata . Nie zawsze były one optymistyczne, mimo oficjalnej propagandy sukcesu, ale też nie dziennikarz tworzył rzeczywistość, on jej podlegał, jak wszyscy spoza prasowej branży ludzie. To, co odróżniało Czesia od innych, to była umiejętność wybrania i sposobu podania informacji, jak również, już na prywatny użytek, analiza skutków opisywanych wydarzeń. Z takiego podejścia rodziły się żarliwe dyskusje, nieraz długo po oficjalnych godzinach pracy, czy to przy redakcyjnym biurku Czesia, czy to w drugim naszym domu, Klubie Dziennikarza. Czesio lubił rodzinny klimat, miał opiekuńczy charakter, więc nie dziwiło, że w jego redakcyjnym pomieszczeniu zbierali się nie tylko współpracownicy, koledzy i przyjaciele, ale często również spotykało się jego córkę, w owych latach siedemdziesiątych, dziecko jeszcze.

Przejście do innej rzeczywistości Kolegi, mojego wieloletniego przyjaciela, zawsze zmusza do wspomnieniowej refleksji. Będzie brakowało Czesia. Nie tylko zawodowo, ale jako wrażliwego człowieka, bacznego i emocjonalnie podchodzącego do otaczającego go świata. Czesio miał nie tylko talent i dziennikarskie powołanie, ale i charyzmę, która zjednywała mu przyjaciół. Do tego jako szef działu był życzliwy i wyrozumiały dla swych współpracowników. By nie urazić jednego z nich odrzuceniem niezbyt udanego tekstu i nie zniechęcić do dalszej pracy nad sobą, sam zasiadł do maszyny i pisał artykuł od nowa, podpisując nazwiskiem współpracownika. To były inne czasy! Czy może raczej – ludzie byli inni. Tacy, jak Czesio, autentycznie zakochani w tym, co robili, pasjonaci, świetnie władający piórem i emocjonalnie związani z Dolnym Śląskiem i jego najnowszą historią, której równocześnie byli świadkami i którą współtworzyli. Bo Czesio, oprócz miłości do regionu, z którą się nie krył, a która nas do siebie zbliżyła, był erudytą, miał autentyczne renesansowe podejście do świata. Wachlarz jego zainteresowań budził respekt i zdumienie: oprócz sportu miał głęboką wiedzę historyczną, potrafił godzinami wysiadywać w bibliotece naukowej, by „wykopać” interesujące fakty z dziejów Śląska. Był człowiekiem oczytanym i uczestniczącym w życiu kulturalnym. Potrafił dyskutować nie tylko o książkach i teatrze, ale i o operze, a nazwiska śpiewaków, ich dokonania, a nawet teksty librett znane mu były – ku memu zdumieniu – nie gorzej, niż muzycznym recenzentom! Do tego wszystkiego Czesio był człowiekiem skromnym. Nie miał pretensji, gdy już jako emerytowi zaproponowano mu, by zajmował się giełdą samochodową, informacjami dla turystów o stanie pogody w górach, czy cenami produktów na bazarach. Gdy się tego podjął, czynił to z właściwą sobie sumiennością, punktualnością i dokładnością.

Czesio Kryczek pozostał dla nas żywy we wspomnieniach. Obiektywnie patrząc – należy do historii i to zarówno Dolnego Śląska, jak i dolnośląskiej prasy. Uczestniczył w powstawaniu prasy dolnośląskiej, a jego trwały związek z Wrocławiem, tygodnikiem „Wiadomości” i „Słowem Polskim” pozostanie dzięki spoczywającym w archiwach rocznikom gazet, na zawsze świadectwem życia pełnego pasji i oddania umiłowanemu zawodowi i nie mniej ukochanemu Dolnemu Śląskowi.

Żegnamy Cię Czesiu. Czy raczej właściwiej byłoby powiedzieć – do rychłego ponownego spotkania. Tempora mutantur…

Wojciech W. Zaborowski

Odszedł redaktor Czesław Kryczek

Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 30 czerwca 2014 zmarł

redaktor Czesław Kryczek

wieloletni dziennikarz „Słowa Polskiego”

Uroczystości pogrzebowe odbędą się o godzinie 10.00 w sobotę 5 lipca 2014 r. na Cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu.