I znów wezbrane i burzliwe fale rzeki zwanej życiem, doprowadziły do ujścia, granicznego portu prowadzącego na szerokie wody wieczności – czy też i nieśmiertelności, jednego z pionierów dolnośląskiej prasy, kolegę od dziesięcioleci należącego do ścisłej dziennikarskiej czołówki ukochanego przez siebie Dolnego Śląska.
Ta wiadomość, mimo iż mieliśmy informacje o nie najlepszej kondycji zdrowotnej red. Czesława Kryczka, nie tylko zasmuciła, ale i zaskoczyła. Na taką wiadomość zawsze jest za wcześnie. Któż o tym wiedział lepiej, jak nie Czesio, który przez lata w tygodniku „Wiadomości” redagował i zapełniał swymi publicystycznymi tekstami jako kierownik działu nie tylko kolumnę sportową, ale również czuwał nad informacjami z kraju i ze świata . Nie zawsze były one optymistyczne, mimo oficjalnej propagandy sukcesu, ale też nie dziennikarz tworzył rzeczywistość, on jej podlegał, jak wszyscy spoza prasowej branży ludzie. To, co odróżniało Czesia od innych, to była umiejętność wybrania i sposobu podania informacji, jak również, już na prywatny użytek, analiza skutków opisywanych wydarzeń. Z takiego podejścia rodziły się żarliwe dyskusje, nieraz długo po oficjalnych godzinach pracy, czy to przy redakcyjnym biurku Czesia, czy to w drugim naszym domu, Klubie Dziennikarza. Czesio lubił rodzinny klimat, miał opiekuńczy charakter, więc nie dziwiło, że w jego redakcyjnym pomieszczeniu zbierali się nie tylko współpracownicy, koledzy i przyjaciele, ale często również spotykało się jego córkę, w owych latach siedemdziesiątych, dziecko jeszcze.
Przejście do innej rzeczywistości Kolegi, mojego wieloletniego przyjaciela, zawsze zmusza do wspomnieniowej refleksji. Będzie brakowało Czesia. Nie tylko zawodowo, ale jako wrażliwego człowieka, bacznego i emocjonalnie podchodzącego do otaczającego go świata. Czesio miał nie tylko talent i dziennikarskie powołanie, ale i charyzmę, która zjednywała mu przyjaciół. Do tego jako szef działu był życzliwy i wyrozumiały dla swych współpracowników. By nie urazić jednego z nich odrzuceniem niezbyt udanego tekstu i nie zniechęcić do dalszej pracy nad sobą, sam zasiadł do maszyny i pisał artykuł od nowa, podpisując nazwiskiem współpracownika. To były inne czasy! Czy może raczej – ludzie byli inni. Tacy, jak Czesio, autentycznie zakochani w tym, co robili, pasjonaci, świetnie władający piórem i emocjonalnie związani z Dolnym Śląskiem i jego najnowszą historią, której równocześnie byli świadkami i którą współtworzyli. Bo Czesio, oprócz miłości do regionu, z którą się nie krył, a która nas do siebie zbliżyła, był erudytą, miał autentyczne renesansowe podejście do świata. Wachlarz jego zainteresowań budził respekt i zdumienie: oprócz sportu miał głęboką wiedzę historyczną, potrafił godzinami wysiadywać w bibliotece naukowej, by „wykopać” interesujące fakty z dziejów Śląska. Był człowiekiem oczytanym i uczestniczącym w życiu kulturalnym. Potrafił dyskutować nie tylko o książkach i teatrze, ale i o operze, a nazwiska śpiewaków, ich dokonania, a nawet teksty librett znane mu były – ku memu zdumieniu – nie gorzej, niż muzycznym recenzentom! Do tego wszystkiego Czesio był człowiekiem skromnym. Nie miał pretensji, gdy już jako emerytowi zaproponowano mu, by zajmował się giełdą samochodową, informacjami dla turystów o stanie pogody w górach, czy cenami produktów na bazarach. Gdy się tego podjął, czynił to z właściwą sobie sumiennością, punktualnością i dokładnością.
Czesio Kryczek pozostał dla nas żywy we wspomnieniach. Obiektywnie patrząc – należy do historii i to zarówno Dolnego Śląska, jak i dolnośląskiej prasy. Uczestniczył w powstawaniu prasy dolnośląskiej, a jego trwały związek z Wrocławiem, tygodnikiem „Wiadomości” i „Słowem Polskim” pozostanie dzięki spoczywającym w archiwach rocznikom gazet, na zawsze świadectwem życia pełnego pasji i oddania umiłowanemu zawodowi i nie mniej ukochanemu Dolnemu Śląskowi.
Żegnamy Cię Czesiu. Czy raczej właściwiej byłoby powiedzieć – do rychłego ponownego spotkania. Tempora mutantur…
Wojciech W. Zaborowski