Archiwa tagu: Henryk Jagodziński

Ars longa, vita brevis…

4 listopada spotkamy się, by wspominać tych, którzy opuścili czas teraźniejszy, ale pozostali w naszych wspomnieniach, jak i w zbiorowej pamięci.

Pozostali w swych tekstach, nagraniach, pamiętnikach, i innych artystycznych dokonaniach. Im dłużej żyjemy, tym więcej mamy takich wspomnień, bo jak pisał Henryk Jagodziński:

„Dla każdego przewidziany jest jego prywatny koniec świata”

I właśnie z powodu Wspomnień o tych, wśród których my jeszcze nie jesteśmy, a którzy, być może, duchowo potrafią być z nami, zachęcam Koleżanki i Kolegów do przybycia na nasz wspomnieniowy wieczór. W innym wymiarze, ale znowu będziemy razem.

Henio Jagodziński, mój serdeczny przyjaciel, o którym chciałbym słów parę na listopadowym wieczorze powiedzieć, zapisał kiedyś wśród „Przebłysków wybornych” i taką myśl:

„A gdy i grabarze stracą pamięć, któż wspomni o wspaniałych pogrzebach?”

Nie traćmy wspomnień! Wojciech W. Zaborowski

 

O wielkim twórcy małych form

Data w kalendarzu przypomina, że od lat piętnastu z górą nie ma już wśród nas Henryka Jagodzińskiego (1928–2000). Sięgnięcie na półkę z książkami po jego „Przebłyski wyborne”, przewertowanie stron archiwalnych gazet, a nade wszystko wspomnienia z lat, gdy łączyła nas przyjaźń, uświadamiają, że zaklęty w aforyzmach dorobek myślowy Henia zapewnił mu nieśmiertelność na kartach polskiej literatury i trwałe miejsce w sercach jego przyjaciół, kolegów i Czytelników.


Henryk Jagodziński. Fot. Tadeusz Szwed

Z pewnością nie o sobie myślał Henryk Jagodziński, gdy pod jego piórem formułowała się następująca myśl: „Aforyzm jest dziedzictwem ludzi myślących”. Wśród kilkudziesięciu tysięcy zapisanych przez Henryka myśli – aforyzmów, sentencji i fraszek, które drukowane były w ponad 50 pismach, m.in. w krakowskim „Przekroju”, wydawanym w Łodzi satyrycznym magazynie „Karuzela”, wrocławskim „Słowie Polskim”, jak również w polonijnym „Samym Życiu”, te na temat własny i twórczości zajmują zaledwie parę stron. Henio twierdził żartobliwie, że aforyzmem zajął się dlatego, iż nie wymaga od strony technicznej zbyt dużego wkładu pracy. Po prostu, gdy się już coś wymyśli, wystarczy skrawek papieru, długopis i w parę sekund powstaje gotowe dzieło. A ileż czasu potrzebuje pisarz, nim stworzy powieść, lub teatralną sztukę!

 

Henio, mistrz w używaniu słowa, potrafił nieraz zmylić czujność rozmówcy swym poważnym stylem mówienia. Wielu (nie podejrzewając, że padli ofiarą żartu) nie wiedziało, co sądzić o wypowiedziach tak niepasujących do wyglądu mistrza. A dostojny wygląd Henia budził respekt, wyglądał Jagodziński jak ikonograficzne skrzyżowanie Boga Ojca z Matejką: długa broda i takoweż włosy, gładko zaczesane do tyłu.

 

By nie być gołosłownym. We wczesnych godzinach nocnych (lub też późnym wieczorem) wracaliśmy z Klubu Związków Twórczych we Wrocławiu. Tradycyjnie w tamtych czasach nie obyło się bez spotkania milicjanta, który wziął do ręki dowód osobisty Henia i widząc porwane kartki dokumentu, nie omieszkał zapytać: „W jakim stanie, obywatelu, znajduje się wasz dowód?” Jagodziński bez mrugnięcia powieką, spokojnie, nawet z szacunkiem i pewną troską w głosie, odpowiedział: „A w jakim ma być stanie, jeśli co chwila jakiś idiota każe mi go pokazywać?”. Ten szacunek w sposobie odpowiedzi i poważna mina uchroniły chyba Henia przed konsekwencjami. Milicjantowi do głowy nie przyszło, że słowo „idiota” miało bardzo konkretnego adresata!

 

Henio potrafił zachować się w każdej sytuacji. Gdy pewnego razu, po spotkaniu z czytelnikami w nadgranicznym Międzylesiu, odpoczywał w oczekiwaniu na pociąg w gospodzie nieopodal dworca, zaczepił go osobnik o chwiejnych ruchach, stwierdzając za to pewnie, choć krótko: „Ja panu muszę dać po mordzie!”. Pogrążony akurat w lekturze „Słowa Polskiego” Henio z pewnym zdziwieniem spojrzał na osobnika, złożył gazetę, po czym spokojnie poprosił o wyjaśnienie: „Ależ proszę pana, po mordzie może mi dać byle cham, ale czemu akurat pan!”. Nie wierzyłem własnym oczom, osobnik zastanowił się chwilę, skłonił, przeprosił – i odszedł!

 

Mniej wyrozumiali okazywali się w tamtych zamierzchłych (dla dzisiejszej młodzieży) latach siedemdziesiątych ub. wieku, ówcześni prasowi kontrolerzy, czyli partyjny nadzór na prawomyślnością pisanych tekstów. Malutki aforyzm na temat tajniaka: „Raz nie doniósł, zesrał się po drodze” wywołał burzę, która mało co, a poskutkowałaby dla Henia zakazem pisania. Podobnie nieżyczliwe komentarze wywołała odpowiedź Henia na polecenie redaktora naczelnego, by Henio tworzył „satyrę pozytywną”. Henio szarpnął się za brodę, ryknął śmiechem i rzuciwszy naczelnemu w twarz: „To z pana jest lepszy satyryk niż ze mnie!” – wyszedł z gabinetu.

 

Małe formy literackie wymagały, wbrew pozorom, wiele pracy. Czas pracy Henia to były godziny spędzane na rozmowach z ludźmi, obserwacji życia i myślenia na temat tego, co widział, słyszał i czytał. Nie rozstawał się z notatnikiem, do którego wpisywał swe przemyślenia, nieraz jeszcze robocze. Stworzył we Wrocławiu Koło Aforystów, którego uczestnikom zdradzał technikę pracy umysłowej i już czysto literackiej. Brałem udział w tych spotkaniach. Henio rozdzielał tematy-hasła, wokół których miała się koncentrować uwaga młodych twórców. Po parogodzinnych próbach tworzenia odbywała się dyskusja na temat efektów tej pracy Kilka osób z tego wąskiego, bezinteresownie przez Henia prowadzonego konwersatorium, zyskało potem krajowy rozgłos.


Henio w czasie spotkania opłatkowego dziennikarzy z kard. Henrykiem Gulbinowiczem. Fot. Lesław Miller

Niewątpliwie był człowiekiem bezinteresownym, można powiedzieć nawet więcej, nie przykładał wagi do tego, za czym większość goni: pieniędzy i poklasku. Znał swoją wartość, i to do niego się zwracano, by uświetnił swą obecnością spotkania towarzyskie, akademie, czy kabaretowe spektakle.

 

Jego czytane co tydzień aforyzmy, które nazywał „Przebłyskami”, budziły furorę, stawały się często we Wrocławiu obiegowe, żyły później własnym życiem. Henio w jednym zdaniu umiał trafnie przedstawić zarówno bolączki społeczne, jak i istotę państwa, w którym przyszło nam wtedy żyć. Jasne, że nie wszystkim się to podobało. „Czasami staje się w pierwszym szeregu, by hamować ruch następnych”. Wiele z aforyzmów miało swą genezę w konkretnych sytuacjach życiowych. „Nawet w urzędzie śledczym nauka nie odpowiada na wszystkie pytania” ten aforyzm był reakcją na przesłuchanie Henia w wiadomym urzędzie. Na stwierdzenie przesłuchującego: „Mówcie prawdę, my i tak wszystko wiemy”, Henio nie odpowiedział aforyzmem. Popatrzył dobrotliwie i rzekł: „Jak wszystko wiecie, to piszcie encyklopedię”.

 

Brakuje Henia. Jego spostrzeżenia są wciąż aktualne. Czytam: „Problem ekonomiczny – jak wszystkim ująć, aby każdemu dołożyć?”. Twoje „przebłyski” Heniu, wciąż błyszczą!

 

Wojciech W. Zaborowski

Henryk Jagodziński (1928 – 2000) Król cyganerii

Urodził się 30 września 1928 roku w Łodzi. Zmarł 1 stycznia roku 2000 we Wrocławiu. Był dziennikarzem, nauczycielem, literatem satyrykiem, żeglarzem, kierownikiem literackim kabaretów, kierownikiem programowo-artystycznym klubów, bywalcem, jeśli nawet nie pałaców, to na pewno Pałacyku, odtwórcą własnych tekstów na wszystkich chyba scenach i scenkach Dolnego Śląska – i nie tylko, współpracownikiem przeszło 50 pism w kraju i za granicą, drukujących Jego fraszki i aforyzmy, autorem przeszło kilkudziesięciu tysięcy skrzydlatych myśli, nade wszystko zaś człowiekiem o otwartym sercu i umyśle.

On – Henryk Jagodziński, nasz przyjaciel i mistrz językowych form krótkich (“sens musi być treściwy” – powiadał), niekoronowany przywódca cyganerii wrocławskiej drugiego półwiecza ubiegłego wieku.
 
To byłoby chyba najkrótsze wspomnienie. Byłoby, gdyby nie to, że Henio pozostał na zawsze nie tylko w naszej pamięci, ale stanowi zarazem cząstkę Wrocławia, jego historii. Na szarym tle politycznych dziejów miasta lat siedemdziesiątych jawi się jako prawdziwy artystyczny cygan indywidualista, który lśni do dziś pełnią blasku szlachetnego kamienia.
 
Byliśmy przyjaciółmi. Jest moją powinnością oddać w słowie tę niepowtarzalną postać. Przybliżyć tym, którzy nie mieli szczęścia Go poznać, przypomnieć żyjącym, którym czas nieubłagany, nowe sprawy przynoszący, dawnych kolegów i przyjaciół w niebyt zapomnienia oddala.
 
 
Ci, którzy Henryka Jagodzińskiego pamiętają, wiedzą, że przyciągał uwagę już samym swym wyglądem. Z rozwianą niesfornie brodą, długimi, gładko do tyłu zaczesanymi włosami, był postacią, którą dnia każdego można było spotkać w jednym z licznych w owych latach klubów i lokali. Najczęściej, oczywiście, w Klubie Dziennikarza na rogu Podwala i Świdnickiej, w Klubie Związków Twórczych w Rynku lub Pałacyku przy Kościuszki. To były miejsca pracy Henia. Zawsze z nieodłącznym notesem i długopisem, czy raczej wiecznym piórem, uwieczniał w miarę upływu godzin przychodzące Mu do głowy refleksje. I tak, gdy wieczorem normalni bywalcy klubów opuszczali lokal ubożsi w portfelu i z szumem w głowie, Henio wychodził bogatszy o własne przemyślenia i z materiałem literackim w postaci nowych aforyzmów i fraszek. Wielu zresztą chętnie dosiadało się do mistrza, nie żałując nawet grosza na napoje, byle uczestniczyć w akcie tworzenia i oczyma profana śledzić, jak powstaje sztuka! Niektórzy tylko krzywili się nieco, gdy po owym zauroczeniu sięgali do portfela i stwierdzali znaczące ubytki. Tych jednak – jak wspomina Tadeusz Zimoch, również dawny bywalec klubów i zarazem sympatyczny brydżowy kumpel – pocieszał Henio dobrotliwie: „Nie martwcie się, kto ze mną traci, ten i tak zyskuje”.
 
Taki właśnie był Henio. Na serio zafrasowany życiem i tym, co się wokół działo, a zarazem na dużym towarzyskim luzie, gdy rzecz dotyczyła Jego osoby. Praca Henia polegała nie na pisaniu – to był efekt pracy – a na myśleniu. Dlatego, bacznie obserwując rzeczywistość, mógł na niezorientowanych sprawiać wrażenie boskiego leniucha, co to nie sieje i nie orze. W notce biograficznej o sobie, zamieszczonej w roczniku magazynu satyrycznego Karuzeli za rok 1971 napisał:
 
Urodziłem się, więc jestem, jestem, więc myślę. Wielu myśli, że myśli, ale nic więcej. Ja myślę, że myślę więcej, bo mi za to płacą; niewiele wprawdzie – jako że myślenie wciąż ma ogromną przyszłość, ale nie ma żadnej teraźniejszości – zawsze jednak. Jestem małomówny, ale daję dużo do myślenia. Szanuję czas czytelników, oszczędzam papier i nie przemęczam się”.
Z ulicy Brzozowskiego w Łodzi przeprowadził się Henryk Jagodziński do Wrocławia w roku 1952. Z urodzenia łodzianin, stał się w ten sposób już na całe życie z wyboru wrocławianinem. Nie żałował tego nigdy.
 
Studiował na wydziale matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Później przez trzy lata uczył matematyki w szkole średniej. I na studiach, i w szkole nie obyło się bez kłopotów. Niekonwencjonalny był Henio zarówno jako student, jak też jako pedagog. W prasie studenckiej krytykowano Jego bujny zarost, dobrotliwie podając adres najbliższego fryzjera. Henio pozostał nieugięty, budząc już w tamtych latach swym strojem i wyglądem posądzenia o chęć walki… z ustrojem. Zamieściło ową krytykę Życie Uniwersytetu w nr 13 w październiku 1953 roku. W szkole jako belfer naraził się zaś zasuszonemu gronu pedagogicznemu obroną ucznia, któremu obniżano stopnie z przedmiotów, bo nosił… długie włosy! Po latach były pedagog opowiadał mi co prawda inną wersję wydarzeń. Opuścił szkołę, gdyż Jego dowód na podobieństwo trójkątów nie bardzo przypominał klasyczny wywód na ten temat. “Tu jest równo, tam jest równo, dlaczego nie miałyby być podobne?” – miał stwierdzić Jagodziński przy osłupiałym wizytatorze. Znając Henia, przypuszczam, że obie wersje są bliskie prawdy. Miłość do matematyki, jak również i posądzenia o kpiny z najlepszego z ustrojów miały mu odtąd towarzyszyć przez całe życie.
 
W 1975 roku przybywa do niego z Łodzi matka i aforysta przeprowadza się wraz z nią z ulicy Mieleckiej na Drukarską 22, gdzie zamieszkiwać będzie aż do śmierci. To właśnie w początku lat siedemdziesiątych poznałem Henryka osobiście i znajomość zmieniła się wnet w przyjaźń. W mroźny dzień Nowego Roku, po sylwestrze, który Henryk spędził jako konferansjer i wodzirej na noworocznej zabawie w dawnym PDT przy ul. Świdnickiej, ja zaś na sylwestrowym koncercie jako konferansjer, umówieni byliśmy na Dworcu Głównym o godzinie… piątej rano, by pojechać na tzw. spotkanie z twórcą, kameralny wieczór klubowy, do Międzylesia nad czeską granicę. Henio jako twórca, ja jako dziennikarz prowadzący spotkanie. Nikt z nas, rzecz jasna, nie wierzył, że ten drugi – po tak intensywnej nocy – przybędzie… Ale poczucie obowiązku nakazywało się stawić.
 
Jakież było zaskoczenie nas obu, gdy na pustym przydworcowym placu spotkaliśmy się w ów mroźny poranek. Od tej pory wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć. Różnie potem potoczyły się nasze losy, ale nigdy się na Heniu nie zawiodłem. Mimo iż z biegiem lat był coraz bardziej chory, potrzebował wypoczynku i po wypadku ulicznym – gdy na przejściu dla pieszych, przy zielonym świetle, potrąciło go auto – miał kłopoty z poruszaniem się, dom Jego był gościnnie otwarty dla przyjaciół o każdej porze dnia, a dla mnie, gdy wpadałem po latach z miejscowości o setki kilometrów oddalonych – nawet w nocy.
 
Rozmawiałem z prof. drem hab. Joachimem Glenskiem z Instytutu Nauk Społecznych, kierownikiem Katedry Komunikacji Społecznej i Dziennikarstwa Uniwersytetu Opolskiego. Jest on autorem imponującej Wielkiej encyklopedii aforyzmów, w której nie zabrakło też miejsca dla Henia Jagodzińskiego. Wysoko ocenił dorobek Henia, żałował, że nie zdążył poznać Go osobiście. Ale dotarłem też do wcześniejszej pracy prof. Glenska, Współczesnej aforystyki polskiej – antologii 1945-1984, wydanej w 1986 roku przez Wydawnictwo Łódzkie. Prezentując wybór aforyzmów H. Jagodzińskiego na podstawie pism Karuzela (gdzie Henio debiutował w 1956 roku), Szpilki, Sigma, Sprawy i Ludzie, Kalendarza Wrocławskiego, oprócz notki biograficznej, w obszernym wstępie przedstawiającym dzieje aforyzmu i ludzi aforyzmy tworzących, na str. 21 napisał: “Odnotowujemy powstanie wrocławskiej szkoły aforystycznej pod egidą Henryka Jagodzińskiego, szczycącej się już kilku zbiorowymi nagrodami”.
 
Z tej szkoły, powstałej w 1972 roku, Henio był szczególnie dumny. Pamiętam te zajęcia. Każdy dostawał kajecik i temat do opracowania. Na określone hasło należało ułożyć możliwie wiele sentencji, skojarzeń, złotych myśli czy też, jak to nazywał Henio – “przebłysków”. Po prostu – aforyzmów. Praca była umysłowo mordercza, bo dopiero, gdy już coś powstało i każdy dumnie prezentował swój intelektualny dorobek, zaczynała się katorga. Wszystko trzeba było cyzelować, poprawiać, przerabiać, a w wielu wypadkach na koniec wrzucić do kosza! Ale trud się opłacał. Kilku z Jego uczniów stało się cenionymi aforystami.
 
Przez lata też mistrz wraz z uczniami organizował Kwietnicę Satyryczną. Były to prezentacje dorobku aforystycznego. Nie obyło się w ich trakcie bez akcentów społecznych. Przyznawano mianowicie nagrody za bubel roku. Tak uhonorowano kiedyś m.in. słynne przejście podziemne, zbudowane  w z d ł u ż  ulicy Świdnickiej, a nie w poprzek, jak nakazywałaby logika. Do owego przejścia miał zresztą Henio szczególnie emocjonalny stosunek. On, który w owym czasie nie miał jeszcze żony – Krystynę poznał o wiele później – ujął się za ciężką dolą matek. Kobiety te w żaden sposób schodów do przejścia prowadzących pokonać nie mogły, gdyż zapomniano wybudować… prowadnic dla wózków! Planował nawet Henio w “czynie społecznym” z okazji 1 kwietnia samemu takie prowadnice wmurować, ale życzliwi odradzili Mu ten czyn. I bez tego miał sporo kłopotów z ówczesną rzeczywistością.
 
Jego pisanie budziło, rzec można, uczucia ambiwalentne. Chyba dlatego szybciej doczekał się fraszkopisarz odznaki Zasłużony Pracownik Morza, niż uznania za trud literacki. A znał doskonale wartość tego, co tworzył. Dumny był, gdy osiągnięcia Jego zostawały zauważane i doceniane, jak było choćby w wypadku zdobycia pierwszego miejsca na turnieju w Bogatyni, co wiązało się z otrzymaniem zaszczytnego tytułu “króla łgarzy”. Wielokrotnie również spotykały Henryka wyróżnienia na legnickim Satyrykonie, tradycyjnym festiwalu satyry. Sukcesy towarzyszyły gościnnym występom w kabarecie Elita u boku Andrzeja Waligórskiego, czy też prezentacjom kabaretu literackiego My, którego był literackim kierownikiem i z którym to, jak mi donosił radośnie w liście z 14 listopada 1989 roku, występował w wielu miejscowościach Polski. Mniej szczęścia miał do oficjalnych, urzędowych odznaczeń. Nagroda resortowa prezesa RSW Prasa-Książka-Ruch “Za zasługi dla rozwoju satyry na Dolnym Śląsku” stanowi tu zaszczytny wyjątek.
 
Również i wydawnictwa nie rozpieszczały Henryka. Dopiero w 1991 roku oficyna Żywe Słowo wydała pod redakcją Zdzisława Swędzioła w nakładzie 20 tys. egz. tom aforyzmów H. Jagodzińskiego Przebłyski wyborne, wybór ok. 6000 skrzydlatych myśli. W planie wydawniczym wspomnianego edytora był następny tom Fraszki i takie inne –niestety, nie zdążył się ukazać. Sympatycy twórczości Henryka mają okazję zetknąć się z Jego fraszkami w antologii Fraszki polskie autorstwa Józefa Bułatowicza, literata aforysty i fraszkopisarza. Wydany w 2003 roku zbiór zawiera 24 fraszki pióra Henia.
Tylko wyjątkowo cierpliwi i pilni mogą dotrzeć do archiwalnych numerów Słowa Polskiego, w którym to dzienniku przez lat 40 drukował swe myśli nieżyjący już autor. Efemerydą jest wydany z okazji 30-lecia Klubu Dziennikarza we Wrocławiu Merkuriusz Klubowy Extraordynaryjny, bogato zdobiony fraszkami Henryka. Również wydawnictwo specjalne na 50-lecie Słowa Polskiego (rok 1995) zawiera prawie na każdej stronie Jego “przebłyski” przygotowane specjalnie na tę okazję.
 
Za osobistą zasługę poczytuję sobie, że mogłem przed laty zwrócić uwagę wydawców gazety Samo Życie, dwutygodnika (wcześniej miesięcznika) wydawanego w języku polskim w Niemczech, na twórczość Henia. Od 1997 roku aż do śmierci stał się lubianym i cenionym współpracownikiem tej gazety, a Jego “myśl miesiąca” zdobiła winietę każdego numeru. Podobnie trafił też Henryk “pod strzechy” dzięki red. Lesławowi Millerowi, dyrektorowi Agencji Wydawniczo-Reklamowej “Prasa-Radio-Telewizja” we Wrocławiu, który pozyskał Henryka do współpracy z wydawanymi na Dolnym Śląsku gazetami gminnymi.
 
Henryk Jagodziński był, jak by to dzisiaj określono, postacią medialną. Znakomicie prezentował się na estradzie i na scenie, błyskawicznie nawiązując kontakt z publicznością. Potrafił a vista stworzyć aforyzm na temat rzucony z sali. I potrafił też dowcipnie odpowiedzieć, nie obrażając przy tym nikogo, nawet jeśli pytanie do najmądrzejszych nie należało. No bo co można było odpowiedzieć na pytanie: “Jak się pisze aforyzm?”. “Bierze się długopis, kartkę papieru, siada przy stole i… zapisuje mądrą myśl” – tłumaczył spokojnie Henio. “A skąd się bierze mądra myśl?”. “A, to już pytanie nie do mnie, ja tylko tłumaczę, jak powstaje aforyzm” – replikował z uśmiechem satyryk.
Nieśmiertelne myśli miały bardzo ziemską genezę. Wyrastały z sytuacji, stanowiły komentarz do aktualnych wydarzeń. Stąd też i wspomniane kłopoty mistrza aluzji z ówczesną cenzurą. Bo jak można przypuszczać, iż władza się nie obrazi, gdy w odpowiedzi na wszechobecną wtedy w mediach “propagandę sukcesu” Henryk skromnie napisał: “Dwa razy dwa już jest cztery, a będzie jeszcze lepiej”. Albo gdy do peanów na cześć agenta PRL, kapitana Czechowicza, który nie za bardzo tajne informacje z rozgłośni polskiej radia Wolna Europa zbierał dla służb specjalnych, wysmażył Henryk następujący komentarz: “Rozszyfrowano asa, okazał się dupkiem żołędnym”. Nie wspomnę już o czytelnym dla wszystkich: “W pewnym kraju na ministra spraw wewnętrznych powołano internistę – ustrój niedomagał”. Zabawnie wyszło, bo ministra wnet zmieniono, a Henio pozostał, choć w czasie stanu wojennego nie mógł już swobodnie myśleć, tzn. pracować; zamknięto go, przepraszam –  z a t r u d n i o n o  w portierni wydawnictwa prasowego, by wydawał klucze spieszącym do pracy dziennikarzom. Miał więc, bądź co bądź, stanowisko kluczowe. Podejrzewam jednak, że nie o taką karierę mu chodziło! Usiłowano Henia wkomponować w ustrój. “Panie Henryku, cenimy pana satyrę, ale chcemy, by od dziś tworzył pan satyrę pozytywną” – usłyszał raz od jednego z decydentów. “Ha, ha – uśmiał się Henio – to z pana jest lepszy satyryk, niż ze mnie”. I pozostał takim, jakim był, do końca życia.
 
 
Kochał świat i ludzi. Widział wady i słabości. Dobrotliwie z nich kpił, starając się w ten sposób udoskonalić świat i człowieka. Bo w gruncie rzeczy był idealistą. Patrzę na jedno z ostatnich oficjalnych zdjęć Henia zrobione w czasie spotkania opłatkowego dziennikarzy seniorów z ks. kard. Henrykiem Gulbinowiczem. Wymowne jest spojrzenie Henia, baczne, bez śladu uśmiechu. Obok siebie stanęli, mimo różnicy w sposobach głoszenia swych prawd o człowieku, dwaj moraliści.
 
Wracam raz jeszcze do tomu Współczesna aforystyka polska. Znajduję dwa aforyzmy: “Patrzysz – człowiek. Myślisz – kto to? A to człowiek!” To tekst pióra Henia Jagodzińskiego. Drugi brzmi: “Chrońmy się pogardy dla kogokolwiek, nawet dla najgorszego, bo to jest  j e s z c z e  człowiek, aż… człowiek”. To słowa prymasa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. I tak to Henio prześmiewca dołączył do długiego szeregu myślicieli i moralistów. Bo właśnie z wrażliwości na los człowieka, z zadumy nad jego przeznaczeniem, filozofowie i moraliści stali się aforystami. Do nich należał i Henryk Jagodziński. Takim pozostanie dla potomnych.
 
Wojciech W. Zaborowski
* * *
Rok 2000 był dla Henryka datą magiczną. Bardzo chciał go doczekać. I stało się – zmarł 1 stycznia tegoż. Spoczywa na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu.
 
 

10 lat bez Henryka Jagodzińskiego

Z nowym tysiącleciem, tysiące nowych nadziei, ale cóż – termin”. Te słowa, to jeden z dwóch ostatnich aforyzmów (zwanych przez autora „ przebłyskami”), które napisał Henryk Jagodziński, twórca wrocławskiej szkoły aforystów, a jednocześnie współpracownik Słowa Polskiego, 30 grudnia 1999 roku, dwa dni przed śmiercią.

Umysłowo jak zawsze błyskotliwy, choć fizycznie bardzo już słaby Henio, lękał się magicznej dla niego daty 2000 roku i jakby przeczuwał, że już jej nie przeżyje. Dane mu jednak było, choć jeden tylko dzień, cieszyć się radością Nowego Roku. Tego samego dnia napisał też Henio, poruszony śmiercią Jerzego Waldorffa : „Pan Bóg robiąc remanent tysiąclecia powołał Jerzego Waldorffa jako konsultanta spraw polskich”. Jeśli Waldorff, walczący zawsze o właściwe miejsce w życiu narodu dla muzyki i szerzej – polskiej kultury – jest od tych spraw boskim konsultantem, to Henio z pewnością został w zaświatach doradcą od słowa polskiego. Tego w cudzysłowie , jako że 40 lat publikował swe „przebłyski”, fraszki i felietony w dolnośląskim „Słowie Polskim”, jak też i tego normalnego słowa. Swymi filozoficzymi, dobrotliwie ironicznymi aforyzmami na temat człowieka i czasów, w których mu przyszło żyć, uczynił je nieśmiertelnym. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak słowo pod piórem Henia stawało się aforyzmem, wpisywanym natychmiast do notesu, z którym Henio nigdy się nie rozstawał.

Jak słusznie stwierdza we wstępie do antologii „Współczesna aforystyka polska” wybitny badacz dziejów aforyzmu prof. Joachim Glensk, aforyzm, mimo iż swą genezą sięga starożytności, należy do najmniej zbadanych form literackich. „Aforyzm – zwięzłe zdanie wyrażające jakąś myśl filozoficzną, moralną lub regułę życiową”, jak głosi definicja w słownikach języka polskiego, nie cieszy się nadmiernim zainteresowaniem ani teoretyków literatury, ani też jej historyków. Stosunkowo najwięcej uwagi poświęca mu jeszcze krytyka literacka, ale raczej w aspekcie przedstawiania biografi twórców, niż badania zawartości utworów. Czyżby winni byli sami autorzy? Jeśli bowiem Henryk Jagodziński stwierdza żartobliwie, że „gdy aforysta się streszcza, nie ma właściwie już nic do powiedzenia”, to co tu badać? Szczególnie, gdy i w innym miejscu twórca powiada: „Aforyzm – utwór, w którym pointa leży na początku, a dalszego ciągu w ogóle nie ma”.

Niestety, nie tylko krytyka niepoważnie traktowała owe finezyjne, przewrotne nieraz, zawsze jednak pełne mądrości, literackie słowne cacka. Przez długi czas wstrzymywano się przed przyjęciem Henia w szeregi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Związku Literatów Polskich. „Co to za utwory, jedno zdanie” – z lekceważeniem odnoszono się do tej najmniejszej formy literackiej. „Ale jakie!” – odparowywał autor. „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się – to też tylko jedno zdanie, a chyba nie powiecie, że bez znaczenia”. Nie powiedzieli, i w ten sposób Henio, stał się nie tylko bywalcem klubów, ale i członkiem stowarzyszeń twórczych.

Bogactwo duchowe mistrza nie zmieniało się jednak niestety w nadmierne dobra materialne. Wynaleziony przez Fenicjan pieniądz bardzo niechętnie wędrował do kieszeni twórcy. Powód był prosty. Aforymy Henryka niektórzy naczelni redaktorzy skłonni byli wyceniać w … centymetrach kwadratowych zajmowanej w gazecie powierzchni, a nie jak produkt literacki. Finansowe efekty podobnej kalkulacji były dla Henia opłakane. A bywały takie chwile, że wisiał nad nim i zakaz publikacji. Bo jak można niebezpiecznie ośmieszać sługi aparatu bezpieczeństwa rządzącej wówczas partii (dla przypomnienia – PZPR) i w aforyźmie pt. „O pewnym donosicielu” wprost stwierdzić: „raz nie doniósł, zesrał się po drodze”.

Twórczość Henryka Jagodzińskiego to kontynuacja dokonań znakomitego satyryka i liryka Stanisława Jerzego Leca, którego aforyzmy znane są daleko poza granicami Polski, podobnie jak i Wiesława Brudzińskiego. Pilni szperacze tej formy literackiej doszukają się aforyzmopodobnych sentencji w twórczości romantyków polskich A. Mickiewicza, J. Słowackiego, Z. Krasińskiego. Mało kto też wie, że i we Frankfurcie nad Menem ukazała się w 1974 roku antologia polskich aforyzmów z ub. wieku pod literacką redakcją satyryków J. A. Marianowicza i R. M. Grońskiego zatytułowana „Denkspiele. Polnische Aphorismen des 20. Jahrhunders”.

Ok. 60 tys. aforyzmów Henryka Jagodzińskiego wydrukowanych w ciągu przeszło pięćdziesięciu lat pracy w ponad 50 czasopismach krajowych i zagranicznych stanowi trwały dorobek w dziejach polskiej aforystyki. Dwa miasta mogą być szczególnie dumne z osoby Henia. Pierwsze to Łódź, w której się urodził 30 września 1928 roku i której to satyryczny dwutygodnik „Karuzela” przez lata ubogacał swymi fraszkami i aforyzmami. Drugie to ukochany przez niego Wrocław, do którego przeniósł się w 1952 roku. Tu też po studiach na Wydziale Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego przez kilka lat nauczał młodzież szkół średnich. Był niekonwencjonalnym zarówno studentem, jak i nauczycielem. Jako student zbierał cięgi w prasie komunizujących studentów za zbyt bujny zarost. Jako nauczyciel zaskoczył wizytatora niezwykłym, jak na matematyka, dowodem na podobieństwo trojkątów: „ Tu jest równo, tam jest równo, czemu by nie miały być podobne?”

Zaskakiwał do końca życia. Najbardziej, gdy dziesięć lat temu, 1 stycznia 2000 roku nagle przeszedł do nieśmiertelności.”..Tysiące nowych nadziei, ale coż termin!

Henryk Jagodziński – Król Cyganerii. Wspomnienie

Tekst: Wojciech W. Zaborowski