
Temat wojny w Ukrainie wciąż rozgrzewa media, bo dziś najważniejsze jest bezpieczeństwo narodowe. Nadzieje, które pojawiły się w związku ze zgodą Ukraińców na rozejm, to dopiero początek końca, bo nadal nie jesteśmy pewni, jak zareaguje Rosja i jakie są prawdziwe intencje Donalda Trumpa.
Jego miękkie warunki wstępne już zostały wykorzystane przez Putina, który powtarza, że Ukraina nie może wejść do NATO, zabrane ziemie muszą przypaść Rosji i nie będzie żadnej misji pokojowej w Ukrainie, a nowy prezydent ma sprzyjać Rosji. Jeśli Ukraina zgodziłaby się na nie, to byłaby jej kapitulacja i koniec wolnej Ukrainy, a my moglibyśmy zapomnieć, że w najbliższej przyszłości wstąpi do UE.
56 procent Amerykanów uważa, że Trump jest zbyt przychylny Rosji. Pozostali muszą przejrzeć na oczy. W Polsce politycy PiS nadal nie rozumieją, że wyłączenie pomocy zbrojnej i wywiadowczej przez USA dla Ukrainy było jej zdradą i – nazwijmy rzecz po imieniu – politycznym szantażem, aby zgodziła się na warunki dyktowane przez USA, a te – co w świetle faktów nie budzi wątpliwości – są pisane w Rosji. Donald Trump nie ma jak dotąd żadnych asów w rękawie, choć tak często mówi o kartach. Jeśli Rosja zgodzi się na trwały rozejm (w co mocno wątpię), to nagle okaże się, że jest „gołąbkiem pokoju”, który nigdy nie chciał wojny, a tylko dążył do denazyfikacji i demilitaryzacji Ukrainy. Z historii wiemy, że Kreml potrafi tak walczyć o pokój, że kamień na kamieniu nie zostanie (dowcip z Radia Erewan).