Czwarta władza zburzyła rzeczywisty obraz świata i trudno go będzie odbudować – twierdzi Jan Cezary Kędzierski. Traktujemy to jako nasz głos w dyskusji o dziennikarstwie po publikacji artykułu Piotra Bratkowskiego „Czwarta władza bufonów", zamieszczonym w tygodniku „Newsweek”.
Anarchizacja społeczeństwa, zaciekłe niszczenie wszelkich autorytetów, pogarda dla niemal wszystkich społecznych, zwłaszcza państwowotwórczych poczynań, to między innymi, skutki wieloletniego zachłyśnięcia się mediów zniesieniem cenzury. Od lat, w zależności od tego kto ma władzę i wpływy, ustawicznie i bezwzględnie dyskredytowana jest działalność środowisk prawicowych przez lewicowe i na odwrót. Związani z tym środowiskami, dziennikarze, komentatorzy radia i telewizji, wspierani i inspirowani przez różne grupy biznesu związane zwykle z partiami politycznymi nie przebierają w słowach by zniszczyć przeciwnika. Są twórcami języka pogardy i nienawiści, języka potępienia i burzenia. Zniknęły, odrzucone jako rzekomo źle odbierane w walce o czytelnika, czy widza, słowa tolerancji, porozumienia, zgody i budowania. Niektóre artykuły czy telewizyjne przekazy wręcz inspirują uliczne wystąpienia, są wyraźnie zainteresowane miejskimi zamieszkami różnych, politycznie marginalnych ugrupowań. Z ich organizatorów robią medialnych bohaterów. Nagle jakiś zbuntowany uczeń, gej lub dziennikarz rzucający butem, staje się bohaterem dnia, wygłasza buntowniczą opinię, uderzającą w rząd i potępiającą decyzje np. parlamentu. I ta opinia, wielokrotnie powtarzana przez wszystkie dzienniki, anarchizuje życie społeczne i w konsekwencji decyduje, między innymi, o frekwencji wyborczej. Mało istotne i godne jedynie lekceważenia stają się w mediach decyzje wypracowane przez sztaby ekspertów i polityków wybranych w demokratycznych wyborach. Dochodzi do tego, że media, obserwując na przykład sytuację w służbie zdrowia, niejako uczestniczą w procesie dochodzenia do sytuacji strajkowej, „podgrzewają atmosferę" i zapowiadają na antenie, że "tam i tam, o tej i o tej godzinie będzie strajk" – jakby namawiając innych do uczestniczenia w strajku – słusznym czy nie słusznym – to dla mediów nie ma specjalnego znaczenia. W protestach nauczycieli domagających się wreszcie większych pensji i wcześniejszej emerytury najważniejsze jest nagle to ile zarabia szef ZNP. I ta kwota nie schodzi z czołówek gazet, i „zapomina się" o istocie nauczycielskich żądań. Znaczenie ma "ruch w interesie" bo wtedy to się czyta, bo wtedy się to ogląda. Trudno wskazać teksty dziennikarzy rzeczywiście niezależnych…
Manowce niezależności
Odzyskana wolność słowa zaprowadziła na manowce niezależności wielu dziennikarzy prasy, radia i telewizji. Rozpowszechniane są tzw. brutalne prawdy.Nikt się nie liczy z nikim. Język bruku, potocznych wulgaryzmów, ironicznych epitetów panuje powszechnie. Wielu twórców, komentatorów życia w Polsce,do dzisiaj utożsamia wolność słowa z nieskrępowanym, niepohamowanym żadnymi regułami, żadnymi normami… wypowiadaniem się na tematy nawet te społecznie najważniejsze. Im bardziej „dosadnie" tym lepiej. Relacje telewizyjne, radiowe czy artykuły prasowe dają głównie do zrozumienia, że np. politycy to „źle ubrani durnie", partie polityczne to jedynie „grupy interesu, który nie ma nic wspólnego z interesem narodu", urzędnicy państwowi to „skorumpowani znajomi znajomych", sportowcy to „nieudacznicy zarabiający krocie", lekarze to łapówkarze, nauczyciele „są niedouczeni bo nie potrafili przygotować do matury", aktorzy „nadają się jedynie do głupich seriali" a rolnicy są zacofani i wiecznie płaczą, że im źle. Takie negatywne stereotypy o społeczeństwie polskim można mnożyć i jest to sprawka głównie mediów.
Szydercze komentarze
Informacje o najważniejszych wydarzeniach społecznych, politycznych, gospodarczych czy kulturalnych są skażone, czy nacechowane, negatywnym komentarzem ukrytym w ironicznych, szyderczych aluzjach i wszechobecnym krytycyzmem. Relacje reporterskie w programach informacyjnych zbyt często omijają istotę rzeczy skupiając się na sprawach, które mają jedynie wzbudzić sensacyjne skojarzenia, ośmieszyć i zdezawuować prezentowane wydarzenie. Podkreślają na każdym kroku „nieuzasadniony" cel jakiejś decyzji, „wydobywają" jej naganny, bo rzekomo polityczny charakter, specjalistów w jakiejś dziedzinie ustawicznie przyłapują na niewiedzy w innej dziedzinie tak jakby „szachiście wytykali nieudolność w sprincie", wyśmiewają ludzkie pomyłki a zwykłe przejęzyczenie „kładzie" każdego nawet najbardziej przygotowanego rozmówcę. Jeden z dziennikarzy radiowych pyta dwudziesto kilkuletniego eksperta, cyt. „słuchał pan wystąpienia premiera…czy miało w ogóle jakiś sens?" – wystąpienie, nad którym zapewne przez wiele dni pracował zespół rzeczywistych ekspertów w różnych dziedzinach polityki gospodarczej kraju! I to wystąpienie w tym wywiadzie radiowym jest zdeprecjonowane, jako nic nie warte, nie wnoszące nic nowego i właściwie kompromitujące rząd. „Młodociani" a już doświadczeni eksperci, zapraszani z uporem maniaka, do komentowania niemal wszystkich wydarzeń, od młodziutkiego absolwenta licencjackiej uczelni – znawcy operacji finansowych na giełdzie, po takiegoż wiekiem znawcy teatru itp. to zmora współczesnych mediów i szczególna oznaka infantylizmu w postrzeganiu i interpretacji „świata". Często, zbyt często jest tak, że sami reporterzy stawiają się w roli nieomylnych ekspertów lub podpierają swoje sądy wątpliwymi ekspertyzami czy sondami po to tylko, żeby uzasadnić swoją tezę lub co gorsza, tezę z góry przygotowaną w redakcji prasy, radia czy telewizji… związanej z określoną grupą polityczno-biznesową.
„Haczyki” oglądalności
Słynne potknięcie na schodach schorowanego staruszka Fidela Castro było i pewnie będzie tysiące razy powtarzane we wszystkich telewizjach świata. Ze szczytu państw G-8 zapamiętane będzie…"gówno" , które wypsnęło się byłemu prezydentowi Bushowi gdy mówił do byłego premiera Wielkiej Brytanii. W relacji z wystąpienia prezydenta Kaczyńskiego, było nie było prezydenta RP, wybija się na pierwszą stronę „sformułowania" najbardziej „zabawne" itd. Wszystkie pomyłki, sytuacyjne niezgrabności, wpadki gramatyczne ludzi wybranych w wyborach parlamentarnych do pełnienia funkcji państwowych, ludzi odpowiedzialnych za losy kraju są, jak to się mówi w języku dziennikarzy, świadomie podbijane, wielekroć powtarzane i wyszydzane w różnych innych programach, które więcej mają wspólnego z kabaretem niż z publicystyką czy informacją. Szydzenie ze wszystkiego i z wszystkich stało się „haczykiem" przyciągającym widzów. To się rzekomo podoba. Ludzie lubią jak komuś ze świecznika się przykłada,"dowala", jak mu się wytyka, że ma niestosowne buty, że krawat za krótki. Sprawy małostkowe rosną do rangi… dyskredytującej opinii. Bo przecież jakim ministrem może być facet, który nosi jasne skarpety do ciemnego garnituru. Na pewno nie podejmie dobrej decyzji. Co on może zrobić w takich śmiesznych skarpetach ? Nic ! Może tylko pogrążyć kraj w chaosie nieporozumień i złych, nieodpowiedzialnych decyzji. Co może zrobić facet, który nie ma nic wspólnego z mitycznym towarzyskim warszawskim „salonem" ? Nic. Co może zrobić ktoś z prowincji, czy może mieć pojęcie o rządzeniu państwem ? Już na starcie jest przegrany i wyszydzany… zanim jeszcze zdąży podjąć jakąkolwiek decyzję. Jako niesłychanie dziwna traktowana była wielka popularność w kraju premiera z Gorzowa. A teraz pamięta mu się medialnie głównie to „yes,yes,yes" a ostatnio młodziutką „narzeczoną". Salon „warszawsko-biznesowy" jest oburzony, gdy traci pozycję jedynego autorytetu w najważniejszych sprawach państwa. BCC nie może darować wsi, która „trzymając się kurczowo KRUS-u" rzekomo okrada kraj z miliardów złotych. Szermując hasłami wolności słowa „salon" wyśmiewa wszystko spoza zasięgu swoich wpływów. Zaraża tą szczególną wolnością niektórych dziennikarzy, ulegają jej tuzy dziennikarstwa, znani komentatorzy i nie pozostawiają suchej nitki nawet na najbardziej państwowotwórczych i dobrych inicjatywach. Są zaskoczeni gdy wyszydzany wcześniej polityk nagle w wywiadzie radiowym okazuje się kompetentnym, merytorycznie przygotowanym specjalistą w swojej dziedzinie i nawet parę razy zbija argumenty „komentatorskiej wydze".
Rzeczy ważne
Jesteśmy wszędzie tam gdzie dzieją się rzeczy ważne – to chyba najczęściej powtarzany slogan w programach informacyjnych. Tylko co z tego? Czy do czytelnika, widza czy słuchacza rzeczywiście docierają informacje o „rzeczach ważnych" ? Są to raczej powierzchowne półprawdy przyprawione dawką ironii i szyderstwa z tych „rzeczy ważnych". Dlatego informacja w mediach potrzebuje głębokich zmian. Potrzebuje innego spojrzenia, większego szacunku dla ludzi… uczestników relacjonowanych zdarzeń, spokojnego dystansu do informacyjnie kreowanych sytuacji społecznych, politycznych czy gospodarczych. Głosy krytyczne są potrzebne, ale nie można przecież, tak na zdrowy rozum, wszystkiego potępiać i non-stop wyśmiewać. Bo w końcu ktoś zapyta : „No i z kogo się śmiejecie… ?
Jan Cezary Kędzierski