Zmarł Stanisław Jabłoński

Z głębokim żalem zawiadamiamy, że 2 listopada 2016 r., w wieku 80 lat, zmarł

ś†p

redaktor Stanisław Jabłoński

emerytowany, wieloletni dziennikarz „Wieczoru Wrocławia”

Wyrazy serdecznego współczucia Rodzinie i Przyjaciołom Zmarłego składają koleżanki i koledzy
ze Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk.

Uroczystości pogrzebowe odbyły się 7 listopada 2016 r. na cmentarzu Osobowickim.

 

Znów byliśmy razem

Nietypowe spotkanie, bo choć się nie widzieliśmy, odczuwaliśmy bliskość i obecność tych, którzy od nas odeszli. Taka też idea przyświecała zaduszkowemu spotkaniu w „Kaczce Dziwaczce”.

W piątkowe popołudnie, tuż po Święcie Zmarłych – Zaduszkach, zgromadził nas, żyjących, pamiętających, poczuwających się – obowiązek wspomnienia – a więc i przedłużenia życia Koleżanek i Kolegów, którzy tak niedawno jeszcze stanowili cząstkę naszej medialnej społeczności.

Spoglądam na leżącą na biurku tytułową stronę „Samego Życia”, dwutygodnika w języku polskim wydawanego w Dortmundzie dla Polaków w Niemczech. Pod zdjęciem zatytułowanym „Listopadowa zaduma” znajduje się myśl idealnie pasująca do tego typu wspomnieniowych rozważań: „Człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć po nim”. To uwspółcześniona wersja znanej od czasów starożytnych sentencji „non omnis moriar”. Podobne, choć bardziej dobitne stwierdzenie, cytat z jednego z wystąpień Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego, znajduje się przy wejściu na cmentarz powązkowski w Warszawie: Narody, które tracą pamięć, giną. Pamieć o zmarłych łączy wierzących i niewierzących, obecna jest we wszystkich kulturach i okresach historycznych. Pozostajemy wierni tej tradycji.

Naszej trzydziestoosobowej gromadce przewodniczyli stojący na czele SD RP Dolny Śląsk Ryszard Mulek oraz Bogusław Serafin. Nie zabrakło też „nieśmiertelnego” prezesa dawnego koncernu prasowego, Zbigniewa Kawalca. Organizatorzy zadbali o atmosferę godną tego typu spotkań. Koledzy Zmarłych w swych wspomnieniach spowodowali, że przez parę godzin cofnął się czas i z przeszłego stał się teraźniejszym.

Andrzej Milcarz wspominał Michała Żywienia , pioniera wrocławskiej prasy i wieloletniego dziennikarza „Słowa Polskiego” oraz Ryszarda Skałę, szefa wrocławskiej popołudniówki „Wieczor Wrocławia”. Tadeusz Hołubowicz, dziennikarz i poeta, emocjonalnie i poetycko przywołał postać Zbigniewa Umańskiego. Lesław Miller, wydawca i red. naczelny „Odrodzonego Słowa Polskiego” przedstawił postać zmarłego w tym roku redaktora naczelnego dawnego „Słowa Polskiego” Czesława Kubasika. Piszący te słowa podzielił się anegdotami o zmarłym w 2000 roku aforyście, satyryku i dziennikarzu Henryku Jagodzińskim. O nim mówił też ze swadą i jak zawsze językiem barwnym Zdzisław Smektała. Nie można zapomnieć wystąpienia Cezarego Żyromskiego. Głos zabierali nie tylko dziennikarze. Dawne lata i ludzi, których wtedy spotykał, wspominał również Janusz Kaczorowski, metrampaż z byłej drukarni prasowej.

W ciągu ostatnich trzech lat opuściło nasze szeregi aż pietnaścioro Koleżanek i Kolegów. Coraz mniej nas, pamiętających tych, którzy jeszcze wcześniej zrezygnowali z tymczasowości życia. Dlatego tak ważne wydaje się, by dopóki jesteśmy w stanie uczynić pamieć o nich żywą, nie rezygnować z tej szansy. Bo przecież, sami – po jakimś nie znanym nam jeszcze czasie – staniemy się też obiektem wspomnień.

Tekst, zdjęcia:

Wojciech W. Zaborowski

Michał Żywień – wspomnienie

Na Cmentarzu Grabiszyńskim pożegnaliśmy Michała Żywienia. Pogoda była taka jak nasz Drogi Zmarły – nienachalnie ciepło, świetliście, z eleganckim lazurem u góry i młodziutką zielenią poniżej. Wręcz słyszę, jak Michał podśmiewa się z tego banalnego opisu. Co na to poradzić?

Stanisław Dygat powiedział przy jakiejś takiej okazji, że są okoliczności, które rehabilitują największe banały. Bo Michał to przecież ciepło, elegancja, świeżość i młodość też, nawet w tej ostatniej, osiemdziesiątej pierwszej życia wiośnie. To jest coś, co metrykalnie młodym ludziom bardzo trudno opowiedzieć – elegancja za Gomułki, nie w stroju przede wszystkim, lecz w języku, mówionym i pisanym, w geście, w żarcie i w postępowaniu (!), elegancja za towarzysza Wiesława była niemal działalnością wywrotową.

Komu lata młode wypadły we Wrocławiu na czas Gomułki i dekadę Gierka, ten wśród skarbów swoich wspomnień może mieć coś Michałowego – dzięki niemu było tu więcej pogody, uśmiechu, życzliwości i, jeszcze nienazwanej, solidarności. Ostatnią stronę niedzielnego (niektóre gazety wychodziły wtedy w niedzielę) „Słowa Polskiego” zamienił Michał w „Bigos” – naszą wersję krakowskiego wówczas tygodnika „Przekrój”. Skromniejszą i prawie bez koloru, ale z tym samym duchem, z inteligentnym żartem, z purnonsensem (realna dywersja w kraju realnego socjalizmu), ze szczyptą poezji, ze smakowitą plotką. Pisał oczywiście mnóstwo i poza „Bigosem”.

Wilniuk z pochodzenia, stał się praktykującym wratislavianistą, łącząc erudycję historyczną z bezcennym dla dziennikarza z gazety codziennej darem łapania „niusów”, gdy jeszcze się rodzą. Imponująca wiedza o mieście i o uprawianym fachu pozwoliła mu napisać parę książek. Ten zawód jednak, żurnalistyka, którą kochał, a miłością do niej zarażał, jak twierdzą niektórzy, zwłaszcza co młodsze żurnalistki, ta profesja nie była jego jedynym zajęciem. Michał kochał ludzi i kochał ten świat, fascynowały go inne strony, piękne krajobrazy, odmienne kultury, dalekie morza, obce miasta. I w czasach, kiedy władza próbowała trzymać globtroterów pod kluczem w obozie postępu, potrafił się w świat wyrwać. A przede wszystkim udawało mu się innych ze sobą zabierać, a przynajmniej zajmująco opowiadać bliźnim o dalekich krajach na łamach „Słowa Polskiego”. Michał był fantastycznym pilotem wycieczek zagranicznych. I znajdował czas na inne jeszcze rzeczy, niezwykle ubarwiające szarzyznę tamtych lat, jak choćby Klub Osób Niewymawiających „R”.

 
  Michał Żywień (29 stycznia 1927 – 19 marca 2008)

Nad grobem rozpostarto transparent z podziękowaniem od kolegów z dawnego „Słowa Polskiego”. Odejście Michała jest rzeczą smutną, ale jest to zwykła kolej losu. Natomiast zniknięcie tej gazety nie było nieuniknione i jest niewybaczalne. Tytuł lwowskiego dziennika trafił do Wrocławia tak jak profesura uniwersytetu Jana Kazimierza, jak skarby Ossolineum, jak korpus tramwajarzy, jak pomnik Fredry. Był kontynuacją polskiego życia Leopolis tutaj, nad Odrą. Nowi właściciele pisma nie znaleźli miejsca dla nazwy w biznesem wyłącznie dyktowanej strukturze interesu „Polska The Times”. Może to wszakże nie jest jeszcze finał, może do „Słowa Polskiego” da się wrócić.

Requiescat in pace – należałoby zakończyć starą, łacińską formułą. Skoro jednak był to również herszt tych, co nie wymawiają „r”, to może raczej – Bywaj Michale!

Andrzej Milcarz
Tekst odczytany przez autora 4 listopada 2016 r. podczas Zaduszek w „Kaczce Dziwaczce”

Pustka nie dla gamoni!

Rozmaite gamonie i popaprańcy, którym nie udało się dotąd dokonać czegokolwiek ważnego, budują swoją wielkość, odsądzając od czci i  przyzwoitości tych, którzy ich przerastają" – przekonuje Jan Kowalski w najnowszym wydaniu „Odrodzonego Słowa Polskiego”.

Ze szczególną lubością rozprawiają się z tymi, którzy ośmielili się kiedyś ujawnić ich osobistą czy też grupową małość. A już z prawdziwie heroiczną odwagą i bogoojczyźnianym zacięciem opluwają ludzi, którzy bronić się już nie mogą. (…) Kiedy odchodzi ktoś naprawdę wielki, zabiera ze sobą fragment duszy każdego z nas. Człowiek wybitny pozostawia po sobie pustkę tym boleśniejszą, im większy wpływ miał na życie tych, od których odszedł. Człowiek wielki nie zostawia za sobą śladu tylko w ludziach małych i nijakich, którzy Jego wielkości nie rozumieli, i w tych, którzy nie odczuwają pustki, bo w duszach i w głowach pustkę mieli zawsze.

W podobnym tonie swoje refleksje snuje Wojciech W. Zaborowski: „Co się dzieje z naszą narodową pamięcią? Zapomnieliśmy, czy dajemy się tak w imię politycznych rozgrywek manipulować! (…) My nie umiemy lub nie chcemy dyskutować, wolimy protestować i opluwać.

Stary pismak, Adam Kłykow tym razem wspomina słowa na literę „p": „Pisemną polemikę ze mną Osiatyński zaczął od zdanka, że prawdziwy harcerz nie robi nic na „p”: nie pije, nie pali i nie pierdoli. Po czym stwierdził, że harcownik Adam Kłykow na harcerza się nie nadaje, bo pierdoli jak najbardziej. Mimo że jako szef „Pryzmatów” mogłem nie dopuścić tego tekstu do druku, choćby pod pretekstem nieobyczajności, zamieściłem go z  masochistyczną satysfakcją, nie cenzurując ani słowa.

Przeczytał i wybrał: Bogusław Serafin