Archiwa tagu: Michał Żywień

Michał Żywień – wspomnienie

Na Cmentarzu Grabiszyńskim pożegnaliśmy Michała Żywienia. Pogoda była taka jak nasz Drogi Zmarły – nienachalnie ciepło, świetliście, z eleganckim lazurem u góry i młodziutką zielenią poniżej. Wręcz słyszę, jak Michał podśmiewa się z tego banalnego opisu. Co na to poradzić?

Stanisław Dygat powiedział przy jakiejś takiej okazji, że są okoliczności, które rehabilitują największe banały. Bo Michał to przecież ciepło, elegancja, świeżość i młodość też, nawet w tej ostatniej, osiemdziesiątej pierwszej życia wiośnie. To jest coś, co metrykalnie młodym ludziom bardzo trudno opowiedzieć – elegancja za Gomułki, nie w stroju przede wszystkim, lecz w języku, mówionym i pisanym, w geście, w żarcie i w postępowaniu (!), elegancja za towarzysza Wiesława była niemal działalnością wywrotową.

Komu lata młode wypadły we Wrocławiu na czas Gomułki i dekadę Gierka, ten wśród skarbów swoich wspomnień może mieć coś Michałowego – dzięki niemu było tu więcej pogody, uśmiechu, życzliwości i, jeszcze nienazwanej, solidarności. Ostatnią stronę niedzielnego (niektóre gazety wychodziły wtedy w niedzielę) „Słowa Polskiego” zamienił Michał w „Bigos” – naszą wersję krakowskiego wówczas tygodnika „Przekrój”. Skromniejszą i prawie bez koloru, ale z tym samym duchem, z inteligentnym żartem, z purnonsensem (realna dywersja w kraju realnego socjalizmu), ze szczyptą poezji, ze smakowitą plotką. Pisał oczywiście mnóstwo i poza „Bigosem”.

Wilniuk z pochodzenia, stał się praktykującym wratislavianistą, łącząc erudycję historyczną z bezcennym dla dziennikarza z gazety codziennej darem łapania „niusów”, gdy jeszcze się rodzą. Imponująca wiedza o mieście i o uprawianym fachu pozwoliła mu napisać parę książek. Ten zawód jednak, żurnalistyka, którą kochał, a miłością do niej zarażał, jak twierdzą niektórzy, zwłaszcza co młodsze żurnalistki, ta profesja nie była jego jedynym zajęciem. Michał kochał ludzi i kochał ten świat, fascynowały go inne strony, piękne krajobrazy, odmienne kultury, dalekie morza, obce miasta. I w czasach, kiedy władza próbowała trzymać globtroterów pod kluczem w obozie postępu, potrafił się w świat wyrwać. A przede wszystkim udawało mu się innych ze sobą zabierać, a przynajmniej zajmująco opowiadać bliźnim o dalekich krajach na łamach „Słowa Polskiego”. Michał był fantastycznym pilotem wycieczek zagranicznych. I znajdował czas na inne jeszcze rzeczy, niezwykle ubarwiające szarzyznę tamtych lat, jak choćby Klub Osób Niewymawiających „R”.

 
  Michał Żywień (29 stycznia 1927 – 19 marca 2008)

Nad grobem rozpostarto transparent z podziękowaniem od kolegów z dawnego „Słowa Polskiego”. Odejście Michała jest rzeczą smutną, ale jest to zwykła kolej losu. Natomiast zniknięcie tej gazety nie było nieuniknione i jest niewybaczalne. Tytuł lwowskiego dziennika trafił do Wrocławia tak jak profesura uniwersytetu Jana Kazimierza, jak skarby Ossolineum, jak korpus tramwajarzy, jak pomnik Fredry. Był kontynuacją polskiego życia Leopolis tutaj, nad Odrą. Nowi właściciele pisma nie znaleźli miejsca dla nazwy w biznesem wyłącznie dyktowanej strukturze interesu „Polska The Times”. Może to wszakże nie jest jeszcze finał, może do „Słowa Polskiego” da się wrócić.

Requiescat in pace – należałoby zakończyć starą, łacińską formułą. Skoro jednak był to również herszt tych, co nie wymawiają „r”, to może raczej – Bywaj Michale!

Andrzej Milcarz
Tekst odczytany przez autora 4 listopada 2016 r. podczas Zaduszek w „Kaczce Dziwaczce”