Data w kalendarzu przypomina, że od lat piętnastu z górą nie ma już wśród nas Henryka Jagodzińskiego (1928–2000). Sięgnięcie na półkę z książkami po jego „Przebłyski wyborne”, przewertowanie stron archiwalnych gazet, a nade wszystko wspomnienia z lat, gdy łączyła nas przyjaźń, uświadamiają, że zaklęty w aforyzmach dorobek myślowy Henia zapewnił mu nieśmiertelność na kartach polskiej literatury i trwałe miejsce w sercach jego przyjaciół, kolegów i Czytelników.
Henryk Jagodziński. Fot. Tadeusz Szwed
Z pewnością nie o sobie myślał Henryk Jagodziński, gdy pod jego piórem formułowała się następująca myśl: „Aforyzm jest dziedzictwem ludzi myślących”. Wśród kilkudziesięciu tysięcy zapisanych przez Henryka myśli – aforyzmów, sentencji i fraszek, które drukowane były w ponad 50 pismach, m.in. w krakowskim „Przekroju”, wydawanym w Łodzi satyrycznym magazynie „Karuzela”, wrocławskim „Słowie Polskim”, jak również w polonijnym „Samym Życiu”, te na temat własny i twórczości zajmują zaledwie parę stron. Henio twierdził żartobliwie, że aforyzmem zajął się dlatego, iż nie wymaga od strony technicznej zbyt dużego wkładu pracy. Po prostu, gdy się już coś wymyśli, wystarczy skrawek papieru, długopis i w parę sekund powstaje gotowe dzieło. A ileż czasu potrzebuje pisarz, nim stworzy powieść, lub teatralną sztukę!
Henio, mistrz w używaniu słowa, potrafił nieraz zmylić czujność rozmówcy swym poważnym stylem mówienia. Wielu (nie podejrzewając, że padli ofiarą żartu) nie wiedziało, co sądzić o wypowiedziach tak niepasujących do wyglądu mistrza. A dostojny wygląd Henia budził respekt, wyglądał Jagodziński jak ikonograficzne skrzyżowanie Boga Ojca z Matejką: długa broda i takoweż włosy, gładko zaczesane do tyłu.
By nie być gołosłownym. We wczesnych godzinach nocnych (lub też późnym wieczorem) wracaliśmy z Klubu Związków Twórczych we Wrocławiu. Tradycyjnie w tamtych czasach nie obyło się bez spotkania milicjanta, który wziął do ręki dowód osobisty Henia i widząc porwane kartki dokumentu, nie omieszkał zapytać: „W jakim stanie, obywatelu, znajduje się wasz dowód?” Jagodziński bez mrugnięcia powieką, spokojnie, nawet z szacunkiem i pewną troską w głosie, odpowiedział: „A w jakim ma być stanie, jeśli co chwila jakiś idiota każe mi go pokazywać?”. Ten szacunek w sposobie odpowiedzi i poważna mina uchroniły chyba Henia przed konsekwencjami. Milicjantowi do głowy nie przyszło, że słowo „idiota” miało bardzo konkretnego adresata!
Henio potrafił zachować się w każdej sytuacji. Gdy pewnego razu, po spotkaniu z czytelnikami w nadgranicznym Międzylesiu, odpoczywał w oczekiwaniu na pociąg w gospodzie nieopodal dworca, zaczepił go osobnik o chwiejnych ruchach, stwierdzając za to pewnie, choć krótko: „Ja panu muszę dać po mordzie!”. Pogrążony akurat w lekturze „Słowa Polskiego” Henio z pewnym zdziwieniem spojrzał na osobnika, złożył gazetę, po czym spokojnie poprosił o wyjaśnienie: „Ależ proszę pana, po mordzie może mi dać byle cham, ale czemu akurat pan!”. Nie wierzyłem własnym oczom, osobnik zastanowił się chwilę, skłonił, przeprosił – i odszedł!
Mniej wyrozumiali okazywali się w tamtych zamierzchłych (dla dzisiejszej młodzieży) latach siedemdziesiątych ub. wieku, ówcześni prasowi kontrolerzy, czyli partyjny nadzór na prawomyślnością pisanych tekstów. Malutki aforyzm na temat tajniaka: „Raz nie doniósł, zesrał się po drodze” wywołał burzę, która mało co, a poskutkowałaby dla Henia zakazem pisania. Podobnie nieżyczliwe komentarze wywołała odpowiedź Henia na polecenie redaktora naczelnego, by Henio tworzył „satyrę pozytywną”. Henio szarpnął się za brodę, ryknął śmiechem i rzuciwszy naczelnemu w twarz: „To z pana jest lepszy satyryk niż ze mnie!” – wyszedł z gabinetu.
Małe formy literackie wymagały, wbrew pozorom, wiele pracy. Czas pracy Henia to były godziny spędzane na rozmowach z ludźmi, obserwacji życia i myślenia na temat tego, co widział, słyszał i czytał. Nie rozstawał się z notatnikiem, do którego wpisywał swe przemyślenia, nieraz jeszcze robocze. Stworzył we Wrocławiu Koło Aforystów, którego uczestnikom zdradzał technikę pracy umysłowej i już czysto literackiej. Brałem udział w tych spotkaniach. Henio rozdzielał tematy-hasła, wokół których miała się koncentrować uwaga młodych twórców. Po parogodzinnych próbach tworzenia odbywała się dyskusja na temat efektów tej pracy Kilka osób z tego wąskiego, bezinteresownie przez Henia prowadzonego konwersatorium, zyskało potem krajowy rozgłos.
Henio w czasie spotkania opłatkowego dziennikarzy z kard. Henrykiem Gulbinowiczem. Fot. Lesław Miller
Niewątpliwie był człowiekiem bezinteresownym, można powiedzieć nawet więcej, nie przykładał wagi do tego, za czym większość goni: pieniędzy i poklasku. Znał swoją wartość, i to do niego się zwracano, by uświetnił swą obecnością spotkania towarzyskie, akademie, czy kabaretowe spektakle.
Jego czytane co tydzień aforyzmy, które nazywał „Przebłyskami”, budziły furorę, stawały się często we Wrocławiu obiegowe, żyły później własnym życiem. Henio w jednym zdaniu umiał trafnie przedstawić zarówno bolączki społeczne, jak i istotę państwa, w którym przyszło nam wtedy żyć. Jasne, że nie wszystkim się to podobało. „Czasami staje się w pierwszym szeregu, by hamować ruch następnych”. Wiele z aforyzmów miało swą genezę w konkretnych sytuacjach życiowych. „Nawet w urzędzie śledczym nauka nie odpowiada na wszystkie pytania” ten aforyzm był reakcją na przesłuchanie Henia w wiadomym urzędzie. Na stwierdzenie przesłuchującego: „Mówcie prawdę, my i tak wszystko wiemy”, Henio nie odpowiedział aforyzmem. Popatrzył dobrotliwie i rzekł: „Jak wszystko wiecie, to piszcie encyklopedię”.
Brakuje Henia. Jego spostrzeżenia są wciąż aktualne. Czytam: „Problem ekonomiczny – jak wszystkim ująć, aby każdemu dołożyć?”. Twoje „przebłyski” Heniu, wciąż błyszczą!
Wojciech W. Zaborowski