Pod znakiem śledzia

Pod znakiem śledzia? Wiem, że nie ma takiego znaku, choć niewątpliwie karnawałowe ostatki, dzień przed rozpoczynającą Wielki Post Środą Popielcową, na taki graficzny znak w pełni zasługują.

„Śledź” wypełnia w tym dniu wyobraźnię… i żołądki towarzystwa spotykającego się na kończącym karnawał przyjęciu. Ostatni dzień obżarstwa i jednocześnie smutna rybka, która przypomina nadchodzące 40 chudych dni. Tzn. tak bywało kiedyś, dziś jest to raczej symbol, ale spotkania „śledzikowe” wpisały się w tradycję, którą usiłuje również kontynuować nasze dolnośląskie SD RP.

I tak, wyprzedzając nawet kalendarz, już 8 lutego, dzień przed właściwymi ostatkami, podążaliśmy do lokalu „Impressa” (dawniej „Bieriozka”) przy ul. Krupniczej13, róg Włodkowica, by od godz. 17.00 bawić się przy dobrze już nam znanym i cenionym zespole wokalno-muzycznym Jolanty i Henryka Macałów oraz snuć towarzysko-egzystencjalne refleksje. A na stołach, obok innych zacnych przekąsek, królował oczywiście bohater tego dnia – śledź!

Kogo tu nie było! Ano, nie było wielu, których oczekiwaliśmy. Ale o tym – na końcu wspomnień. Dzięki Drogim Nieobecnym, po raz pierwszy od dawien dawna, można bowiem usatysfakcjonować tych, którzy przybyli, choć do tej pory z nazwiska rzadko pojawiali się na naszych kronikarskich stronach.

Fot. Ryszard Godlewski

Nie pisałem do tej pory np. o Ryszardzie Godlewskim, naszym fotokronikarzu, który, gdy inni degustowali już smakowite zakąski kuszące nasze podniebienia, niestrudzenie – i to o od lat! – zatrzymującym czas obiektywem utrwalał nasze spotkania. Jak tu nie poświęcić chwili wspomnień mym partnerkom siedzącym vis-à-vis: kol. kol. Marii Nowak (Prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy i Wydawców, dziennikarce internetowej Telewizji Dolnego Śląska) oraz jej sąsiadce Jolancie Manugiewicz, z którymi uciąłem ciekawą pogawędkę, m.in. na temat greckiej Polonii i imigracji.

Miło, że w naszym gronie znów dało się słyszeć „The Warsaw Voice – The Wrocław Voice” dzięki przybyciu kol. Barbary Deręgowskiej. Z radością powitaliśmy obecność koleżanki z dawnej „Gazety Robotniczej” Małgorzaty Garbacz. Wspomożycielka naszego Stowarzyszenia, pracownica Biura Prasowego w Oddziale Wrocławskim Tauron Dystrybucja, Anna Wojcieszczyk, również nie mogła pozostać niezauważona, podobnie jak i redaktor naczelna miesięcznika „Wrocławianin”, kol. Iza Śliwińska.

Tu należy się oddzielny akapit mym najbliższym „przystolnym” sąsiadom, stałym uczestnikom naszych stowarzyszeniowych imprez. Mam na myśli Annę i Jana Aleksandra Drajczyków (Stowarzyszenie Chemików Wojskowych Rzeczypospolitej Polskiej). Temu ostatniemu zawdzięczam wręcz przedłużenie imprezy, jako że wiodąc interesujący dyskurs, odprowadził mnie po naszym „śledziku” aż do bram hotelowych „Polonii”! Drudzy „przystolni” to kol. kol. Jolanta i Jan Jeżowie. Połączenie wojskowej solidności z wrażliwością poety zaowocowało u ppłk. Jana – uświetnił nasz wieczór muzycznym przerywnikiem, wykonując uwagi godnym barytonem tenorowym m.in. ballady Okudżawy.

Na koniec pozostawiam wspomnienie o Duchu Stworzycielu owego spotkania. Kol. red. Ryszard Mulek (przybył wraz z żoną Józefą) niewątpliwie na taki tytuł zasłużył. Gdyby nie jego ryzykowna odwaga (szczególnie, gdy chodzi o pokrycie finansowe imprezy), nie mielibyśmy prawdopodobnie okazji, by spotkać się w gronie zawodowo i towarzysko bliskich nam Koleżanek i Kolegów.

A nieobecni.? Cóż, niewymienieni – nie przyszli. Quod erat demonstrandum!

Wojciech W. Zaborowski