Granica polskiego dziennikarstwa przebiega na Bugu, co łacno można stwierdzić, śledząc wydarzenia na polsko-białoruskiej linii granicznej. Nie sposób do niej dojść! Problem by zniknął, gdyby tak przyłączyć Białoruś do Polski lub Polskę do Białorusi, ale że się na to nie zanosi, warto przyjrzeć się bliżej zaistniałej, niezbyt dla ludzi mediów komfortowej, sytuacji.
Chwila wspomnień. Pamiętacie, starsze roczniki? „Nie zna granic, ni kordonów, pieśni zew, pieśni zew…”A śpiewało się to właśnie w czasach, gdy kordony pilnowały granic i faktycznie jedynie pieśń mogła je przekraczać. Rok 1956 był tu cezurą. A dziennikarze? Gdy dostali akceptację politycznych opiekunów prasy, gdy wydziały propagandy nie miały żadnych zastrzeżeń do lojalności dziennikarza, gdy był on do tego członkiem rządzącej partii, gdy…, (dużo było tych „gdy”!), to mógł on liczyć na wyjazd do tzw. demoludów. Na wyjazdy do innych państw trzeba było mieć z zasady inne kwalifikacje niż dziennikarskie. Kto pamięta te czasy, ten wie, jakie, pozostałym ta wiedza do niczego się dziś nie przyda.