Archiwa tagu: Wojciech W. Zaborowski

Henryk Jagodziński (1928 – 2000) Król cyganerii

Urodził się 30 września 1928 roku w Łodzi. Zmarł 1 stycznia roku 2000 we Wrocławiu. Był dziennikarzem, nauczycielem, literatem satyrykiem, żeglarzem, kierownikiem literackim kabaretów, kierownikiem programowo-artystycznym klubów, bywalcem, jeśli nawet nie pałaców, to na pewno Pałacyku, odtwórcą własnych tekstów na wszystkich chyba scenach i scenkach Dolnego Śląska – i nie tylko, współpracownikiem przeszło 50 pism w kraju i za granicą, drukujących Jego fraszki i aforyzmy, autorem przeszło kilkudziesięciu tysięcy skrzydlatych myśli, nade wszystko zaś człowiekiem o otwartym sercu i umyśle.

On – Henryk Jagodziński, nasz przyjaciel i mistrz językowych form krótkich (“sens musi być treściwy” – powiadał), niekoronowany przywódca cyganerii wrocławskiej drugiego półwiecza ubiegłego wieku.
 
To byłoby chyba najkrótsze wspomnienie. Byłoby, gdyby nie to, że Henio pozostał na zawsze nie tylko w naszej pamięci, ale stanowi zarazem cząstkę Wrocławia, jego historii. Na szarym tle politycznych dziejów miasta lat siedemdziesiątych jawi się jako prawdziwy artystyczny cygan indywidualista, który lśni do dziś pełnią blasku szlachetnego kamienia.
 
Byliśmy przyjaciółmi. Jest moją powinnością oddać w słowie tę niepowtarzalną postać. Przybliżyć tym, którzy nie mieli szczęścia Go poznać, przypomnieć żyjącym, którym czas nieubłagany, nowe sprawy przynoszący, dawnych kolegów i przyjaciół w niebyt zapomnienia oddala.
 
 
Ci, którzy Henryka Jagodzińskiego pamiętają, wiedzą, że przyciągał uwagę już samym swym wyglądem. Z rozwianą niesfornie brodą, długimi, gładko do tyłu zaczesanymi włosami, był postacią, którą dnia każdego można było spotkać w jednym z licznych w owych latach klubów i lokali. Najczęściej, oczywiście, w Klubie Dziennikarza na rogu Podwala i Świdnickiej, w Klubie Związków Twórczych w Rynku lub Pałacyku przy Kościuszki. To były miejsca pracy Henia. Zawsze z nieodłącznym notesem i długopisem, czy raczej wiecznym piórem, uwieczniał w miarę upływu godzin przychodzące Mu do głowy refleksje. I tak, gdy wieczorem normalni bywalcy klubów opuszczali lokal ubożsi w portfelu i z szumem w głowie, Henio wychodził bogatszy o własne przemyślenia i z materiałem literackim w postaci nowych aforyzmów i fraszek. Wielu zresztą chętnie dosiadało się do mistrza, nie żałując nawet grosza na napoje, byle uczestniczyć w akcie tworzenia i oczyma profana śledzić, jak powstaje sztuka! Niektórzy tylko krzywili się nieco, gdy po owym zauroczeniu sięgali do portfela i stwierdzali znaczące ubytki. Tych jednak – jak wspomina Tadeusz Zimoch, również dawny bywalec klubów i zarazem sympatyczny brydżowy kumpel – pocieszał Henio dobrotliwie: „Nie martwcie się, kto ze mną traci, ten i tak zyskuje”.
 
Taki właśnie był Henio. Na serio zafrasowany życiem i tym, co się wokół działo, a zarazem na dużym towarzyskim luzie, gdy rzecz dotyczyła Jego osoby. Praca Henia polegała nie na pisaniu – to był efekt pracy – a na myśleniu. Dlatego, bacznie obserwując rzeczywistość, mógł na niezorientowanych sprawiać wrażenie boskiego leniucha, co to nie sieje i nie orze. W notce biograficznej o sobie, zamieszczonej w roczniku magazynu satyrycznego Karuzeli za rok 1971 napisał:
 
Urodziłem się, więc jestem, jestem, więc myślę. Wielu myśli, że myśli, ale nic więcej. Ja myślę, że myślę więcej, bo mi za to płacą; niewiele wprawdzie – jako że myślenie wciąż ma ogromną przyszłość, ale nie ma żadnej teraźniejszości – zawsze jednak. Jestem małomówny, ale daję dużo do myślenia. Szanuję czas czytelników, oszczędzam papier i nie przemęczam się”.
Z ulicy Brzozowskiego w Łodzi przeprowadził się Henryk Jagodziński do Wrocławia w roku 1952. Z urodzenia łodzianin, stał się w ten sposób już na całe życie z wyboru wrocławianinem. Nie żałował tego nigdy.
 
Studiował na wydziale matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego. Później przez trzy lata uczył matematyki w szkole średniej. I na studiach, i w szkole nie obyło się bez kłopotów. Niekonwencjonalny był Henio zarówno jako student, jak też jako pedagog. W prasie studenckiej krytykowano Jego bujny zarost, dobrotliwie podając adres najbliższego fryzjera. Henio pozostał nieugięty, budząc już w tamtych latach swym strojem i wyglądem posądzenia o chęć walki… z ustrojem. Zamieściło ową krytykę Życie Uniwersytetu w nr 13 w październiku 1953 roku. W szkole jako belfer naraził się zaś zasuszonemu gronu pedagogicznemu obroną ucznia, któremu obniżano stopnie z przedmiotów, bo nosił… długie włosy! Po latach były pedagog opowiadał mi co prawda inną wersję wydarzeń. Opuścił szkołę, gdyż Jego dowód na podobieństwo trójkątów nie bardzo przypominał klasyczny wywód na ten temat. “Tu jest równo, tam jest równo, dlaczego nie miałyby być podobne?” – miał stwierdzić Jagodziński przy osłupiałym wizytatorze. Znając Henia, przypuszczam, że obie wersje są bliskie prawdy. Miłość do matematyki, jak również i posądzenia o kpiny z najlepszego z ustrojów miały mu odtąd towarzyszyć przez całe życie.
 
W 1975 roku przybywa do niego z Łodzi matka i aforysta przeprowadza się wraz z nią z ulicy Mieleckiej na Drukarską 22, gdzie zamieszkiwać będzie aż do śmierci. To właśnie w początku lat siedemdziesiątych poznałem Henryka osobiście i znajomość zmieniła się wnet w przyjaźń. W mroźny dzień Nowego Roku, po sylwestrze, który Henryk spędził jako konferansjer i wodzirej na noworocznej zabawie w dawnym PDT przy ul. Świdnickiej, ja zaś na sylwestrowym koncercie jako konferansjer, umówieni byliśmy na Dworcu Głównym o godzinie… piątej rano, by pojechać na tzw. spotkanie z twórcą, kameralny wieczór klubowy, do Międzylesia nad czeską granicę. Henio jako twórca, ja jako dziennikarz prowadzący spotkanie. Nikt z nas, rzecz jasna, nie wierzył, że ten drugi – po tak intensywnej nocy – przybędzie… Ale poczucie obowiązku nakazywało się stawić.
 
Jakież było zaskoczenie nas obu, gdy na pustym przydworcowym placu spotkaliśmy się w ów mroźny poranek. Od tej pory wiedzieliśmy, że możemy na siebie liczyć. Różnie potem potoczyły się nasze losy, ale nigdy się na Heniu nie zawiodłem. Mimo iż z biegiem lat był coraz bardziej chory, potrzebował wypoczynku i po wypadku ulicznym – gdy na przejściu dla pieszych, przy zielonym świetle, potrąciło go auto – miał kłopoty z poruszaniem się, dom Jego był gościnnie otwarty dla przyjaciół o każdej porze dnia, a dla mnie, gdy wpadałem po latach z miejscowości o setki kilometrów oddalonych – nawet w nocy.
 
Rozmawiałem z prof. drem hab. Joachimem Glenskiem z Instytutu Nauk Społecznych, kierownikiem Katedry Komunikacji Społecznej i Dziennikarstwa Uniwersytetu Opolskiego. Jest on autorem imponującej Wielkiej encyklopedii aforyzmów, w której nie zabrakło też miejsca dla Henia Jagodzińskiego. Wysoko ocenił dorobek Henia, żałował, że nie zdążył poznać Go osobiście. Ale dotarłem też do wcześniejszej pracy prof. Glenska, Współczesnej aforystyki polskiej – antologii 1945-1984, wydanej w 1986 roku przez Wydawnictwo Łódzkie. Prezentując wybór aforyzmów H. Jagodzińskiego na podstawie pism Karuzela (gdzie Henio debiutował w 1956 roku), Szpilki, Sigma, Sprawy i Ludzie, Kalendarza Wrocławskiego, oprócz notki biograficznej, w obszernym wstępie przedstawiającym dzieje aforyzmu i ludzi aforyzmy tworzących, na str. 21 napisał: “Odnotowujemy powstanie wrocławskiej szkoły aforystycznej pod egidą Henryka Jagodzińskiego, szczycącej się już kilku zbiorowymi nagrodami”.
 
Z tej szkoły, powstałej w 1972 roku, Henio był szczególnie dumny. Pamiętam te zajęcia. Każdy dostawał kajecik i temat do opracowania. Na określone hasło należało ułożyć możliwie wiele sentencji, skojarzeń, złotych myśli czy też, jak to nazywał Henio – “przebłysków”. Po prostu – aforyzmów. Praca była umysłowo mordercza, bo dopiero, gdy już coś powstało i każdy dumnie prezentował swój intelektualny dorobek, zaczynała się katorga. Wszystko trzeba było cyzelować, poprawiać, przerabiać, a w wielu wypadkach na koniec wrzucić do kosza! Ale trud się opłacał. Kilku z Jego uczniów stało się cenionymi aforystami.
 
Przez lata też mistrz wraz z uczniami organizował Kwietnicę Satyryczną. Były to prezentacje dorobku aforystycznego. Nie obyło się w ich trakcie bez akcentów społecznych. Przyznawano mianowicie nagrody za bubel roku. Tak uhonorowano kiedyś m.in. słynne przejście podziemne, zbudowane  w z d ł u ż  ulicy Świdnickiej, a nie w poprzek, jak nakazywałaby logika. Do owego przejścia miał zresztą Henio szczególnie emocjonalny stosunek. On, który w owym czasie nie miał jeszcze żony – Krystynę poznał o wiele później – ujął się za ciężką dolą matek. Kobiety te w żaden sposób schodów do przejścia prowadzących pokonać nie mogły, gdyż zapomniano wybudować… prowadnic dla wózków! Planował nawet Henio w “czynie społecznym” z okazji 1 kwietnia samemu takie prowadnice wmurować, ale życzliwi odradzili Mu ten czyn. I bez tego miał sporo kłopotów z ówczesną rzeczywistością.
 
Jego pisanie budziło, rzec można, uczucia ambiwalentne. Chyba dlatego szybciej doczekał się fraszkopisarz odznaki Zasłużony Pracownik Morza, niż uznania za trud literacki. A znał doskonale wartość tego, co tworzył. Dumny był, gdy osiągnięcia Jego zostawały zauważane i doceniane, jak było choćby w wypadku zdobycia pierwszego miejsca na turnieju w Bogatyni, co wiązało się z otrzymaniem zaszczytnego tytułu “króla łgarzy”. Wielokrotnie również spotykały Henryka wyróżnienia na legnickim Satyrykonie, tradycyjnym festiwalu satyry. Sukcesy towarzyszyły gościnnym występom w kabarecie Elita u boku Andrzeja Waligórskiego, czy też prezentacjom kabaretu literackiego My, którego był literackim kierownikiem i z którym to, jak mi donosił radośnie w liście z 14 listopada 1989 roku, występował w wielu miejscowościach Polski. Mniej szczęścia miał do oficjalnych, urzędowych odznaczeń. Nagroda resortowa prezesa RSW Prasa-Książka-Ruch “Za zasługi dla rozwoju satyry na Dolnym Śląsku” stanowi tu zaszczytny wyjątek.
 
Również i wydawnictwa nie rozpieszczały Henryka. Dopiero w 1991 roku oficyna Żywe Słowo wydała pod redakcją Zdzisława Swędzioła w nakładzie 20 tys. egz. tom aforyzmów H. Jagodzińskiego Przebłyski wyborne, wybór ok. 6000 skrzydlatych myśli. W planie wydawniczym wspomnianego edytora był następny tom Fraszki i takie inne –niestety, nie zdążył się ukazać. Sympatycy twórczości Henryka mają okazję zetknąć się z Jego fraszkami w antologii Fraszki polskie autorstwa Józefa Bułatowicza, literata aforysty i fraszkopisarza. Wydany w 2003 roku zbiór zawiera 24 fraszki pióra Henia.
Tylko wyjątkowo cierpliwi i pilni mogą dotrzeć do archiwalnych numerów Słowa Polskiego, w którym to dzienniku przez lat 40 drukował swe myśli nieżyjący już autor. Efemerydą jest wydany z okazji 30-lecia Klubu Dziennikarza we Wrocławiu Merkuriusz Klubowy Extraordynaryjny, bogato zdobiony fraszkami Henryka. Również wydawnictwo specjalne na 50-lecie Słowa Polskiego (rok 1995) zawiera prawie na każdej stronie Jego “przebłyski” przygotowane specjalnie na tę okazję.
 
Za osobistą zasługę poczytuję sobie, że mogłem przed laty zwrócić uwagę wydawców gazety Samo Życie, dwutygodnika (wcześniej miesięcznika) wydawanego w języku polskim w Niemczech, na twórczość Henia. Od 1997 roku aż do śmierci stał się lubianym i cenionym współpracownikiem tej gazety, a Jego “myśl miesiąca” zdobiła winietę każdego numeru. Podobnie trafił też Henryk “pod strzechy” dzięki red. Lesławowi Millerowi, dyrektorowi Agencji Wydawniczo-Reklamowej “Prasa-Radio-Telewizja” we Wrocławiu, który pozyskał Henryka do współpracy z wydawanymi na Dolnym Śląsku gazetami gminnymi.
 
Henryk Jagodziński był, jak by to dzisiaj określono, postacią medialną. Znakomicie prezentował się na estradzie i na scenie, błyskawicznie nawiązując kontakt z publicznością. Potrafił a vista stworzyć aforyzm na temat rzucony z sali. I potrafił też dowcipnie odpowiedzieć, nie obrażając przy tym nikogo, nawet jeśli pytanie do najmądrzejszych nie należało. No bo co można było odpowiedzieć na pytanie: “Jak się pisze aforyzm?”. “Bierze się długopis, kartkę papieru, siada przy stole i… zapisuje mądrą myśl” – tłumaczył spokojnie Henio. “A skąd się bierze mądra myśl?”. “A, to już pytanie nie do mnie, ja tylko tłumaczę, jak powstaje aforyzm” – replikował z uśmiechem satyryk.
Nieśmiertelne myśli miały bardzo ziemską genezę. Wyrastały z sytuacji, stanowiły komentarz do aktualnych wydarzeń. Stąd też i wspomniane kłopoty mistrza aluzji z ówczesną cenzurą. Bo jak można przypuszczać, iż władza się nie obrazi, gdy w odpowiedzi na wszechobecną wtedy w mediach “propagandę sukcesu” Henryk skromnie napisał: “Dwa razy dwa już jest cztery, a będzie jeszcze lepiej”. Albo gdy do peanów na cześć agenta PRL, kapitana Czechowicza, który nie za bardzo tajne informacje z rozgłośni polskiej radia Wolna Europa zbierał dla służb specjalnych, wysmażył Henryk następujący komentarz: “Rozszyfrowano asa, okazał się dupkiem żołędnym”. Nie wspomnę już o czytelnym dla wszystkich: “W pewnym kraju na ministra spraw wewnętrznych powołano internistę – ustrój niedomagał”. Zabawnie wyszło, bo ministra wnet zmieniono, a Henio pozostał, choć w czasie stanu wojennego nie mógł już swobodnie myśleć, tzn. pracować; zamknięto go, przepraszam –  z a t r u d n i o n o  w portierni wydawnictwa prasowego, by wydawał klucze spieszącym do pracy dziennikarzom. Miał więc, bądź co bądź, stanowisko kluczowe. Podejrzewam jednak, że nie o taką karierę mu chodziło! Usiłowano Henia wkomponować w ustrój. “Panie Henryku, cenimy pana satyrę, ale chcemy, by od dziś tworzył pan satyrę pozytywną” – usłyszał raz od jednego z decydentów. “Ha, ha – uśmiał się Henio – to z pana jest lepszy satyryk, niż ze mnie”. I pozostał takim, jakim był, do końca życia.
 
 
Kochał świat i ludzi. Widział wady i słabości. Dobrotliwie z nich kpił, starając się w ten sposób udoskonalić świat i człowieka. Bo w gruncie rzeczy był idealistą. Patrzę na jedno z ostatnich oficjalnych zdjęć Henia zrobione w czasie spotkania opłatkowego dziennikarzy seniorów z ks. kard. Henrykiem Gulbinowiczem. Wymowne jest spojrzenie Henia, baczne, bez śladu uśmiechu. Obok siebie stanęli, mimo różnicy w sposobach głoszenia swych prawd o człowieku, dwaj moraliści.
 
Wracam raz jeszcze do tomu Współczesna aforystyka polska. Znajduję dwa aforyzmy: “Patrzysz – człowiek. Myślisz – kto to? A to człowiek!” To tekst pióra Henia Jagodzińskiego. Drugi brzmi: “Chrońmy się pogardy dla kogokolwiek, nawet dla najgorszego, bo to jest  j e s z c z e  człowiek, aż… człowiek”. To słowa prymasa ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. I tak to Henio prześmiewca dołączył do długiego szeregu myślicieli i moralistów. Bo właśnie z wrażliwości na los człowieka, z zadumy nad jego przeznaczeniem, filozofowie i moraliści stali się aforystami. Do nich należał i Henryk Jagodziński. Takim pozostanie dla potomnych.
 
Wojciech W. Zaborowski
* * *
Rok 2000 był dla Henryka datą magiczną. Bardzo chciał go doczekać. I stało się – zmarł 1 stycznia tegoż. Spoczywa na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu.
 
 

10 lat bez Henryka Jagodzińskiego

Z nowym tysiącleciem, tysiące nowych nadziei, ale cóż – termin”. Te słowa, to jeden z dwóch ostatnich aforyzmów (zwanych przez autora „ przebłyskami”), które napisał Henryk Jagodziński, twórca wrocławskiej szkoły aforystów, a jednocześnie współpracownik Słowa Polskiego, 30 grudnia 1999 roku, dwa dni przed śmiercią.

Umysłowo jak zawsze błyskotliwy, choć fizycznie bardzo już słaby Henio, lękał się magicznej dla niego daty 2000 roku i jakby przeczuwał, że już jej nie przeżyje. Dane mu jednak było, choć jeden tylko dzień, cieszyć się radością Nowego Roku. Tego samego dnia napisał też Henio, poruszony śmiercią Jerzego Waldorffa : „Pan Bóg robiąc remanent tysiąclecia powołał Jerzego Waldorffa jako konsultanta spraw polskich”. Jeśli Waldorff, walczący zawsze o właściwe miejsce w życiu narodu dla muzyki i szerzej – polskiej kultury – jest od tych spraw boskim konsultantem, to Henio z pewnością został w zaświatach doradcą od słowa polskiego. Tego w cudzysłowie , jako że 40 lat publikował swe „przebłyski”, fraszki i felietony w dolnośląskim „Słowie Polskim”, jak też i tego normalnego słowa. Swymi filozoficzymi, dobrotliwie ironicznymi aforyzmami na temat człowieka i czasów, w których mu przyszło żyć, uczynił je nieśmiertelnym. Wielokrotnie byłem świadkiem, jak słowo pod piórem Henia stawało się aforyzmem, wpisywanym natychmiast do notesu, z którym Henio nigdy się nie rozstawał.

Jak słusznie stwierdza we wstępie do antologii „Współczesna aforystyka polska” wybitny badacz dziejów aforyzmu prof. Joachim Glensk, aforyzm, mimo iż swą genezą sięga starożytności, należy do najmniej zbadanych form literackich. „Aforyzm – zwięzłe zdanie wyrażające jakąś myśl filozoficzną, moralną lub regułę życiową”, jak głosi definicja w słownikach języka polskiego, nie cieszy się nadmiernim zainteresowaniem ani teoretyków literatury, ani też jej historyków. Stosunkowo najwięcej uwagi poświęca mu jeszcze krytyka literacka, ale raczej w aspekcie przedstawiania biografi twórców, niż badania zawartości utworów. Czyżby winni byli sami autorzy? Jeśli bowiem Henryk Jagodziński stwierdza żartobliwie, że „gdy aforysta się streszcza, nie ma właściwie już nic do powiedzenia”, to co tu badać? Szczególnie, gdy i w innym miejscu twórca powiada: „Aforyzm – utwór, w którym pointa leży na początku, a dalszego ciągu w ogóle nie ma”.

Niestety, nie tylko krytyka niepoważnie traktowała owe finezyjne, przewrotne nieraz, zawsze jednak pełne mądrości, literackie słowne cacka. Przez długi czas wstrzymywano się przed przyjęciem Henia w szeregi Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i Związku Literatów Polskich. „Co to za utwory, jedno zdanie” – z lekceważeniem odnoszono się do tej najmniejszej formy literackiej. „Ale jakie!” – odparowywał autor. „Proletariusze wszystkich krajów łączcie się – to też tylko jedno zdanie, a chyba nie powiecie, że bez znaczenia”. Nie powiedzieli, i w ten sposób Henio, stał się nie tylko bywalcem klubów, ale i członkiem stowarzyszeń twórczych.

Bogactwo duchowe mistrza nie zmieniało się jednak niestety w nadmierne dobra materialne. Wynaleziony przez Fenicjan pieniądz bardzo niechętnie wędrował do kieszeni twórcy. Powód był prosty. Aforymy Henryka niektórzy naczelni redaktorzy skłonni byli wyceniać w … centymetrach kwadratowych zajmowanej w gazecie powierzchni, a nie jak produkt literacki. Finansowe efekty podobnej kalkulacji były dla Henia opłakane. A bywały takie chwile, że wisiał nad nim i zakaz publikacji. Bo jak można niebezpiecznie ośmieszać sługi aparatu bezpieczeństwa rządzącej wówczas partii (dla przypomnienia – PZPR) i w aforyźmie pt. „O pewnym donosicielu” wprost stwierdzić: „raz nie doniósł, zesrał się po drodze”.

Twórczość Henryka Jagodzińskiego to kontynuacja dokonań znakomitego satyryka i liryka Stanisława Jerzego Leca, którego aforyzmy znane są daleko poza granicami Polski, podobnie jak i Wiesława Brudzińskiego. Pilni szperacze tej formy literackiej doszukają się aforyzmopodobnych sentencji w twórczości romantyków polskich A. Mickiewicza, J. Słowackiego, Z. Krasińskiego. Mało kto też wie, że i we Frankfurcie nad Menem ukazała się w 1974 roku antologia polskich aforyzmów z ub. wieku pod literacką redakcją satyryków J. A. Marianowicza i R. M. Grońskiego zatytułowana „Denkspiele. Polnische Aphorismen des 20. Jahrhunders”.

Ok. 60 tys. aforyzmów Henryka Jagodzińskiego wydrukowanych w ciągu przeszło pięćdziesięciu lat pracy w ponad 50 czasopismach krajowych i zagranicznych stanowi trwały dorobek w dziejach polskiej aforystyki. Dwa miasta mogą być szczególnie dumne z osoby Henia. Pierwsze to Łódź, w której się urodził 30 września 1928 roku i której to satyryczny dwutygodnik „Karuzela” przez lata ubogacał swymi fraszkami i aforyzmami. Drugie to ukochany przez niego Wrocław, do którego przeniósł się w 1952 roku. Tu też po studiach na Wydziale Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego przez kilka lat nauczał młodzież szkół średnich. Był niekonwencjonalnym zarówno studentem, jak i nauczycielem. Jako student zbierał cięgi w prasie komunizujących studentów za zbyt bujny zarost. Jako nauczyciel zaskoczył wizytatora niezwykłym, jak na matematyka, dowodem na podobieństwo trojkątów: „ Tu jest równo, tam jest równo, czemu by nie miały być podobne?”

Zaskakiwał do końca życia. Najbardziej, gdy dziesięć lat temu, 1 stycznia 2000 roku nagle przeszedł do nieśmiertelności.”..Tysiące nowych nadziei, ale coż termin!

Henryk Jagodziński – Król Cyganerii. Wspomnienie

Tekst: Wojciech W. Zaborowski

Na tropach wspólnego dziedzictwa: „Brief von Breslau nach Wrocław…“

Za oknem gasły już uliczne lampy i pojaśniało niebo, gdy oderwałem się od lektury książki, która nie była przecież ani zapierającym dech w piersiach kryminałem, ani też odtajnionym nagle zbiorem dokumentów rzucających nowe światło na współczesne dzieje. A jednak „Literarischer Reiseführer Breslau” pióra Roswithy Schieb, (drugie, uaktualnione wydanie, właśnie się ukazało na niemieckim rynku), przykuwa uwagę, wywołuje pozytwne emocje i to zarówno u niemieckiego, jak i polskiego czytelnika.

Urodzona w 1962 roku autorka, z wykształcenia germanistka i historyk sztuki – z zawodu dziennikarka, której rodzina w wyniku drugiej wojny światowej musiała opuścić Śląsk, już raz, w 2000 roku opublikowała w formie książkowej efekt swej podróży śladami rodziców. Nakładem berlińskiego wydawnictwa ukazała się wtedy pozycja „Reise nach Schlesien und Galizien. Eine Archäologie des Gefühls”. Opisywała miejsca, gdzie dawniej żyli Niemcy, ale też i dawną polską Galicję, tereny dziś włączone do Ukrainy, zamieszkałe uprzednio przez Polaków, po wojnie przesiedlonych na Śląsk. Uderzała nie tak oczywista przy tej tematyce pozbyta patosu narracja, obiektywizm i niechęć do łatwych uproszczeń.
Gdy więc w serii „Potsdamer Bibliothek östliches Europa” wpadł mi w ręce solidny tom (przeszło 400 stron ) pióra tej samej budzącej zaufanie autorki, traktujący o kulturze, dziejach i dniu dzisiejszym Wrocławia, niezwłocznie pogrążyłem się w lekturze dzieła. Odbyłem wraz z autorką w czasie i przestrzeni przez siedem tematycznych rozdziałów, siedem długich spacerów po jej i moim mieście. Na niemieckie nazwy dzielnic i ulic nakładało się obecne nazewnictwo. Pulsujące dzięki takim nazwiskom jak Tadeusz Różewicz, Rafał Wojaczek, Henryk Worcell, Stanisław Srokowski od lat 70. ub. wieku literackie życie Wrocławia, jawiło się jako kontynuacja działalności Gerharta Hauptmanna, czy Gustava Freytaga w Breslau. Dzisiejsze sukcesy Opery Wrocławskiej wpisują się w dawniejsze osiągnięcia Stadttheater i.t.d. , i.t.p.

„Literacki przewodnik…”nie jest efemerydą wydawniczą. Pomysłodawcą interesującej serii jest „Deutsches Kulturforum östliches Europa”. Postanowiłem dotrzeć do źrodła. Pomocne stały się w tym niedawne Targi Ksiażki.

Spotkanie miało miejsce we Frankfurcie nad Menem. Równie dobrze jednak mogłem panie Ariane Afsari i Kristine Frencel spotkać w Lipsku, Warszawie, Wrocławiu, Lwowie, Brnie, Kłajpedzie, Pecsu – o Poczdamie już nie wspominając, jako że w tym właśnie mieście znajduje się siedziba powstałego w 2000 roku Niemieckiego Forum Kultury Europy Środkowej i Wschodniej. Obie panie są pracownikami tego Forum i reprezentują je również w partnerskich kontaktach z zagranicznymi ośrodkami i wydawnictwami. Obchodzące w roku przyszłym jubileusz dziesięciolecia Forum założono z inicjatywy Pełnomocnika Rządu Federalnego ds. Kultury i Mediów. Za cel postawiono  informowanie, szczególnie młodzieży, o historii oraz wspólnocie kulturowej terenów należących niegdyś do Niemiec, a wchodzących dzisiaj w skład państw Europy Środkowej i Wschodniej.

Jak poinformowały mnie miłe rozmówczynie, działalność Forum nie ogranicza się tylko do publikacji książek. Organizowane są liczne wystawy ( np. prezentacja śląskich Kościołów Pokoju na Uniwersytecie Technicznym w Berlinie), spotkania autorskie,wykłady i dyskusje, sesje popularnonaukowe, koncerty. Wspomniane imprezy przygotowywane są we współpracy z zagranicznymi partnerami, do których zaliczają się uniwersytety, instytucje kulturalne i stowarzyszenia literackie, muzyczne i plastyczne, jak również muzea, wydawnictwa, rozgłośnie radiowe, stacje telewizyjne. W jubileuszowym roku 2010 Forum planuje m.in. dwudniowe obchody rocznicy bitwy pod Grunwaldem (1410 r.) i specjalną sesję naukową w Olsztynie. Swą działalnością poprzez dialog i współpracę, Forum aktywnie przyczyniając się do popularyzacji  kulturowych tradycji regionów, jest swoistym pośrednikiem między Wschodem i Zachodem. A wszystko to służyć ma lepszemu zrozumieniu  naszych społeczeństw i lepszej współpracy ludzi i instytucji w jednoczącej się Europie.

Temu też celowi służy nagroda im. Georga Dehio przyznawana każdego roku na zmianę: za osiągnięcia w dziedzinie kultury i za publikacje ksiażkową. Z Polaków otrzymał ją m.in. prof. dr hab. Andrzej Tomaszewski. W dziesiecioletniej historii Forum najbardziej widoczna jest dla postronnego  obserwatora działalność wydawnicza. Udało się wydać około 40 pozycji, w tym z punktu widzenia polskojęzycznego i niemieckiego czytelnika, obok wyżej już wspomnianego przewodnika po Wrocławiu, tak interesujące, jak „Literarischer Reisefuhrer Danzig”, „Die schlesischen Friedenskirchen in Schweidnitz und Jauer” ze wstępem prof. Andrzeja Tomaszewskiego, „Śląskie Elizjum – zamki, pałace, dwory i parki w Kotlinie Jeleniogórskiej” (po polsku i po niemiecku ). Pokaźny zestaw tytułów zainteresuje też z pewnością dzięki swej tematyce czytelników, czeskich, węgierskich, rumuńskich i rosyjskich.

Raz jeszcze sięgam po przewodnik Roswithy Schieb. W aneksie autorka przywołuje 130 pozycji bibliograficznych, w tym wiele polskich źródeł. Wertuję strony. Wzrok mój pada na fragment wiersza: „Sei gegrüßt Wratislavia und du, grausilberne Oder (…) sang mir deutsch und polnisch”. Tak zaczynał swój poetycki list „Brief von Breslau nach Wrocław” do mieszkającego w nadodrzańskiej metropolii Tadeusza Rożewicza niemiecki poeta Heinz – Winfried Sabais. To słowa nie mniej ważne, niż oficjalne deklaracje polityków. Na naszych oczach Europa, choć z oporami powraca do swych wspólnych korzeni.

 
Wojciech W. Zaborowski

Polski „Transatlantyk“ nad Menem

W połowie października (w dniach od 14 do 18), miłośnicy literatury spotkali się we Frankfurcie nad Menem na Międzynarodowych Targach Książki. Honorowym gościem Targów były Chiny. Organizatorzy nie ograniczyli się do Chińskiej Republiki Ludowej, mimo nacisków komunistycznego państwa zaprosili żyjących na emigracji przeciwników reżimu, zorganizowali liczne spotkania dyskusyjne w ramach m.in. „Chines Writers Point” ( Platforma Niezależnych Chińskich Pisarzy, Poetów i Wydawców”).

Zadbano o szczególne środki bezpieczeństwa. Nim więc zwiedzający zaczął się rozkoszować tym, co mu oferowało na stoiskach i 2500 prezentacjach towarzyszących 7.314 wystawców ze 100 krajów, musiał przejść kontrolę podobną do tej przed wejściem do samolotu. Również i na terenach targowych co chwila spotkać można było uzbrojone patrole policji.

Zainteresowanie piszącego te słowa budziła z oczywistych względów hala targowa numer 5.0.B, jako że tam mieściła się prezentacja polska. Polskie książki pod wspólnym tytułem „Book from Poland” prezentowało tu ok. 50 wydawców. 30 specjalistycznych wydawnictw przedstawiało swój dorobek w innych miejscach. Reprezentujące organizatora ekspozycji, krakowsko-warszawski „ Instytut Książki”, panie Agnieszka Rasińska-Bóbr i Ewa Wojciechowska uzupełniły statystyczne dane informacją, iż obejrzeć można ok. 1000 tytułów ( w tym interesujące „ audiobooki” wydane przez „Media Rodzinne”, czy „Encyklopedię nowej generacji” PWN), zaś głównym punktem ciężkości prezentacji jest zachęcenie obcych wydawców do zainteresowania literaturą polską. Temu celowi służy m.in. program ”Transatlantyk” gwarantujący obcym wydawcom pokrycie kosztów tłumaczenia z języka polskiego i przejęcie kosztów licencji .

Za rok honorowym gościem Targów będzie Argentyna.

Wojciech W. Zaborowski

 

Refleksje seniora przy wigilijnym stole Anno Domini 2008

Te drogę znamy na pamięć, jak każdy chyba wrocławianin. Idąc od Hali Targowej wystarczy ostry skręt w prawo w stronę Odry, przejście przez mostek i już znajdujemy się w innym świecie. Ostrów Tumski. Jest środa, dziesiąty dzień grudnia. Za nami został hałas i gwar wrocławskich ulic, przed nami majaczą na tle ciemniejącego nieba strzeliste wieże wrocławskiej katedry. To w jej cieniu w „Domu Pielgrzyma” kolejny już raz spotyka się towarzystwo spod jasnej – bo wigilijno-betlejemskiej – gwiazdy. Idę z mym byłym redakcyjnym szefem, dawnym naczelnym „Słowa Polskiego”, Romkiem Gomerskim, z którym od lat łączą mnie więzy przyjaźni, również w okresie, gdy dzieliły nas setki kilometrów w niezapomnianym ósmym dziesięcioleciu ubiegłego wieku.

Jesteśmy na emeryturze, nasze pióra, jak i innych seniorów dziennikarstwa, nie są już orężem, nie atakują w obronie innych, ale też i nie chronią nas przed niegodziwościami tego świata. We wspomnieniach jednak ciągle odwołujemy się do czasów, gdy były aktywne. To, co napisaliśmy, jest przecież cząstką nas, choć decyzja o tym, czy i co pisać, nie zawsze do nas należała. Wigilia, czas refleksji i przedświątecznego pojednania, w sposób szczególny sprzyja powrotom do czasów zawodowej młodości i wieku dojrzałego. Zastanawiamy się: czy można było pisać i działać inaczej, lepiej…? Jaki był i jest sens pisania zaangażowanego? Co się stało z etosem dziennikarskiego zawodu? I  – obserwując dzisiejszy rynek prasowy – trochę żartobliwa uwaga praktyczna- czy nie byłoby z większą korzyścią dla wszystkich, gdybyśmy mieli mniej prasy bulwarowej, za to więcej bulwarów?

Spotykamy po drodze Barbarę i Mścisława Machnickich. Wspólnie pokonujemy ostatnie dzielące nas od Domu metry. Jeszcze parę ostrożnych kroków, by broń Boże ani noga, ani wspierająca ją laska nie poślizgnęły się na niezbyt równej nawierzchni i już wita nas nasza dziennikarska rodzina. Niestety, nie w komplecie. Niektórzy nie przyszli, może z powodów zdrowotnych? Niektórzy odeszli na zawsze i nie przyjdą już nigdy, choć pewni jesteśmy, że tego wieczoru niewidzialni towarzyszą nam duchowo. Bo jak np. mogłoby nie być Michała Żywienia, czy Stasia Łapety, stałych bywalców wigilijnych spotkań? To im oraz pozostałym zmarłym w b. r.: Ewie Kotarskiej – Cieciorko, Romanowi Pawlakowi, Kazimierzowi Tokarzowi, Edmundowi Słodzińskiemu poświęcamy przed wieczerzą chwilę milczącej zadumy.

Nowy prezes SDRP Dolny Śląsk, Jan Cezary Kędzierski tradycyjnie powitał gości, ze szczególnym uwzględnieniem ks. biskupa Edwarda Janiaka – delegata ks. kardynała Henryka Gulbinowicza, oraz sponsorów. Gdyby nie ci ostatni – i oczywiście nie wszechmocna i wszechobecna Zosia Stachera – bylibyśmy skazani prawdopodobnie jedynie na strawę duchową. A tak… języki same się rozwiązały, nawet wyjątkowo tego roku małomównemu byłemu prezesowi SDRP Waldkowi Niedźwieckiemu i wprost nie sposób skatalogować wszystkich tematów, które poruszano w trakcie tradycyjnego składania sobie życzeń przy dzieleniu się opłatkiem. Z kolegą Stanisławem Spyrą wspominaliśmy boje toczone w prasie związkowej, ze Zdzichem Swędziołem – raczej chwile relaksu nad brzegami „Bałtyku”, z Czesiem Kryczkiem wymienialiśmy śląskie „Wiadomości” , z niezapomnianą zaś szefową Zofią Frąckiewicz, władczynią działu kultury „Słowa Polskiego” – oczywiście o kulturze: tej wysokiej, tej gminnej, i tej… której wcale nie widać, co odczuwa się na każdym kroku. Z zainteresowaniem wysłuchałem Juliana Bartosza, który wyjaśniał mi, jak to dzięki niemu powstają nowe Niemcy ( „Neues Deutschland”), zaś Lesław Miller pokazał mi przy pomocy pani Kasi przy bufecie, jak wygląda najczystsza forma płynnej energii.

Wspomnienia, wspomnienia. Było, minęło. Teraz siedząc nad Menem, a myślami wracając nad Odrę przypominam sobie opowieść ks. biskupa Edwarda Janiaka o świętym ojcu Pio, który potrafił jednocześnie przebywać w paru odległych od siebie miejscach. Warto być świętym! Niestety, mnie pozostaje jedynie czekać, aż za rok „wrocławskie gwiazdy znad Ratusza” znów zaproszą dziennikarską brać na tradycyjne wigilijne spotkanie. A na razie Koleżnki i Koledzy– raz jeszcze – Wesołych Świąt i szczęśliwego Nowego Roku!

Wojciech W. Zaborowski

Serdeczne podziękowania dla sponsorów i darczyńców, dzięki którym możliwe było zorganizowanie tradycyjnego spotkania bożonarodzeniowego dziennikarzy w 2008 roku:

  • Markowi Łapińskiemu, marszałkowi województwa dolnośląskiego
  • Apolonii Świokło, PolskaPresse
  • Jerzemu Kuchciakowi, Młyny Dolnośląskie
  • Januszowi Cymankowi, Michael Huber Polska
  • Andrzejowi Szumskiemu, "Słowo Sportowe"
  • Związkowi Dzierżawców i Właścicieli Rolnych
  • Janowi Żukowskiemu, Wójtowi Gminy Żórawina
  • Bogusławowi Klikowi, Amrest
  • Janowi Akielaszkowi, Oficyna w Kolorach Tęczy
  • Zakładowi Przetwórstwa Owocowo-Warzywnego, Ścinawa
  • Jadwidze Świtalskiej, Spółdzielnia Słowo Polskie
  • Jerzemu Ratajczakowi, Auto Fart Media

Poniższy tekst ukazał się w 51/2008 numerze „Gościa Niedzielnego”:

Dom Jana Pawła II. O pielgrzymce do klasztoru w San Giovanni Rotondo w południowych Włoszech, gdzie do końca swoich dni przebywał Ojciec Pio, mówił bp Edward Janiak dziennikarzom podczas spotkania opłatkowego w Domu Jana Pawła II we Wrocławiu. Biskup wspomniał o szczególnym dotknięciu wiary, jakiego doznaje się w klasztornych murach, na wzgórzu Monte Gargano i o tym jak Jan Paweł II kanonizując o. Pio, wysławiał go za modlitwę i miłosierdzie.

Stowarzyszenie Dziennikarzy Rzeczypospolitej na Dolnym Śląsku od wielu lat organizuje wigilijne spotkania starszych dziennikarzy, pozostających na emeryturze, często schorowanych i samotnych. Jako organizacja społeczna zawsze korzysta z życzliwej pomocy sponsorów. W tym roku bardzo pomógł między innymi Dolnośląski Urząd Marszałkowski, a marszałek Marek Łapiński, który również uczestniczył w dziennikarskiej wigilii, podkreślił wielką rolę i zaangażowanie dziennikarzy w opisywaniu najważniejszych wydarzeń społecznych i gospodarczych w regionie. Jan Cezary Kędzierski”