Nie należę ani do architektów, ani budowniczych europejskiego domu zwanego Unią Europejską. Jako lokator i użytkownik jednego z unijnych apartamentów poprzestaję, na równi z innymi lokatorami (czytaj obywatelami państw Unię tworzących), na byciu raczej biernym obserwatorem poczynań gremium sprawującego w Unii władzę ustawodawczą i wykonawczą.
Od kilku miesięcy blok, w którym mieszkam, poddawany jest wraz z pozostałymi budynkami tworzącymi zwarte osiedle, czynnościom modernizacyjnym. Dziewięciopiętrowe gmaszysko noszące już na sobie wyraźne ślady kilkudziesięcioletniej egzystencji, postanowieniem władz spółdzielni mieszkaniowej GWH (jako że rzecz dzieje się we Frankfurcie nad Menem) ma stać się nowoczesnym obiektem mieszkalnym z udogodnieniami na miarę XXI wieku. Co oczywiście z jednej strony satysfakcjonuje lokatorów, z drugiej zaś budzi uzasadnione obawy natury egzystencjalnej, jako że koszty owej modernizacji powodują znaczne podniesienie czynszu. Ale na to lokatorzy nie mają wpływu, podobnie, jak i wcześniej nikt ich nie pytał, czy takiej właśnie modernizacji pragną.
Nie ta prosta analogia do dyskutowanej reformy Unii Europejskiej skłoniła mnie do rozmyślań na remontowo-polityczne tematy. Zainteresowanie moje wzbudziło bowiem nie to, „co” ma być remontowane, lecz „jak”! I tu – eureka! – dostrzegłem receptę na udaną przebudowę unijnego gmachu. Jak bowiem wyglądał roboczy plan dostosowania mego bloku do oczekiwań? Otóż wiele miesięcy przed rozpoczęciem modernizacji wszyscy dostali dokładny opis, co i kiedy będzie wymieniane. A wymianie podlegały istotne części budynków: dach, okna, ściany frontowe, drzwi, centralne ogrzewanie. Oczywiście, poszczególne prace przeprowadzały różne ekipy, harmonogram był jednak tak ułożony, by większość czynności można było przeprowadzić u poszczególnych lokatorów w ciągu jednego dnia. Utrudnienia związane z koniecznością usuwania mebli, firan, żaluzji, opróżnianie balkonów, itp. nie należały do przyjemności, wszystko jednak przebiegało sprawnie i planowo.
By powstało coś nowego, stare musi zniknąć. I tak rozebrano cienką szczytową ścianę dzielącą pokój od balkonu, wymontowano wejściowe drzwi wraz z framugą, zdemontowano grzejniki centralnego ogrzewania, by wstawić nowe dźwiękoszczelne okna, przeciwwłamaniowe i przeciwpożarowe drzwi oraz wolno stojące grzejniki. A większość tych zaplanowanych przez niemieckie firmy prac w mieszkaniu Polaka wykonała… rosyjska brygada.
Typowy obrazek z życia osiedla, powiecie. Otóż, nie! Wg mnie jest to symboliczny, wręcz wizjonerski obraz, jak powinien wyglądać harmonogram modernizacji Unii Europejskiej. Dokładność w planowaniu, odpowiedzialność tych, którzy gotowy program realizują i pełna świadomość celów owej modernizacji. Jak na razie – tylko pobożne życzenie. Ale wierzę, że tak jak doczekałem chwili, gdy nowoczesnym i funkcjonalnym stał się mój mieszkalny blok, doczekam również czasów, gdy Niemiec, Polak, oby i Rosjanin wspólnie będą planować i modernizować nasz europejski dom, choć oczywiste, że koszty poniesiemy wszyscy.
Wojciech W. Zaborowski