Mam pociąg do… Kostrzyna

Każdego miesiąca przemierzam pociągami tysiące kilometrów po obu stronach Odry. Lubię podróże, atmosferę dworców i stukot, czy dziś już raczej jednostajny odgłos, toczących się po szynach kół.

Pamiętam, że zgodnie z dawną teorią pedagogiczną, szkolna nauka powinno się zakończyć poznawczą podróżą po świecie. Podobnie uważał i wielki J. W. Goethe, obejmując zaleceniem podróżowania również dorosłych.Wędrowanie po ziemskim globie uzupełnia bowiem naszą wiedzę teoretyczną. Konfrontacja teorii z praktyką wpływa na prawidłowe ułożenie w głowie puzzli, tworzących obraz naszej rzeczywistości. Tak było kiedyś, tak jest i dziś. Zasadne jest więc pytanie, czego można się nauczyć, lub też, w jaki sposob uzupełnia naszą wiedzę o współczesnej Polsce podróż po kraju? Wszak każda zawiera walory poznawcze!

Oto kilka refleksji i spostrzeżeń, poczynionych w czasie mej ostatniej wyprawy z Frankfurtu n. Menem przez Berlin do Kostrzyna. Od razu zaznaczam, że odbywający się akurat niedawno w tym nadodrzańskim mieście 22 Przystanek Woodstock Jerzego Owsiaka nie miał na fakt powstania wspomnianych refleksji żadnego wpływu. Uwagi dotyczą bowiem tzw. prozy życia, naszej codzienności, a nie sytuacji wyjątkowych, za jaką uznać trzeba festiwal w nadgranicznym lubuskim mieście.

Przekraczałem granicę w powszedni dzień, pociągiem zapełnionym powracającymi z pracy w Berlinie rodakami, a właściwie rodaczkami, gdyż większość podróżnych stanowiły Polki. Stacja Berlin – Lichtenberg. Wszystko w porządku, wręcz nudno. Dworzec, co prawda, nie zalicza się do pereł kolejowej architektury, ale nie to przecież jest najważniejsze. Spotyka mnie nawet miłe zaskoczenie na peronie, gdzie otwarte bistro zaprasza na ciepłe przekąski i napoje wymalowanym na całą szybę hasłem: „Wszystko po 1,30 euro”. Naprawdę tanio – na dworcu np. w heskim Kassel „wszystko” kosztuje dwa razy tyle!

Po godzinnej przeszło jeździe wysiadam w nadodrzańnskim Kostrzynie. Witaj Ojczyzno! W kiosku z prasą i gadżetami kupię jakiś plan miasta, może magnetyczną kartę z widokiem grodu, by potem na pamiątkę pobytu umieścić ją u siebie na metalowej tablicy, lub przytwierdzić na lodówce… Nic z tego! Kiosk nie dysponuje tym, na co zazwyczaj liczą wysiadający na granicznej stacji turyści. Trudno. Muszę wymienić euro na złotówki. Też nic z tego! Na lśniącym czystością, swieżo odremontowanym dwupoziomowym granicznym dworcu, jest wprawdzie kantor wymiany walut, tyle, że… nie ma w nim złotówek. „Niech pan pójdzie do baru za dworcem!” – dobrotliwie radzi mi „kantorowy”. „Nie mogę – odpowiadam – nie mam złotówek”. „Pan nie rozumie – kontynuuje waluciarz – w barku wymienią pieniądze, tam jest taki mały kantor”.

Skorzystałem z porady, ale gdy byłem już w barze postanowiłem coś zjeść. Potężna reklama przed bufetem zachęcała do „zupy dnia”, czyli żurku za 6 zł. „Nie ma żurku” – usłyszałem w odpowiedzi na zamówienie. „A co jest?”. „Nic nie ma, kuchnia zamknięta, jest piwo”. Gdy usiłowałem dociec przyczyn takiej gastronomicznj posuchy w godzinach zaledwie popołudniowych, uslyszałem litanię żalów na temat losów barowej obsługi, która już od godziny 9 rano stoi na nogach i co chwila musi spełniać życzenia gości. „Każdy chciałby coś zjeść i wypić, a nikt nie użala się nad naszym losem” – tak mniej więcej brzmiało podsumowanie wymiany zdań z personelem. „A w ogóle niech pan szybciej to piwo pije, bo zamykamy” – zakończyła rozmowę Barowa Pani. Anomalie, czy normalność naszego dnia powszedniego? – zastanawiałem się podążając do „Biedronki”. Po drodze mijałem sklep „Żabki”, ale wolałem do niego nie zaglądać, bo na placyku przed sklepem leżące na betonowych płytach nagie, wytatuowane torsy wielbicieli trunków, skutecznie zniechęcały do odwiedzin magazynu. A w „Biedronce”? Ceny niskie, to prawda, ale zamiast jednej puszki napoju poleca mi się kupić „czteropak”. Rezygnuję. Aż tak wielkiego pragnienia nie mam, ani ochoty do brania w dalszą podróż niepotrzebnej nadwagi. Może udać się na nadgraniczny, szeroko w internecie reklamowany bazar, czynny podobno do późnych godzin wieczorowych? „Nie radzimy – dobrotliwie strofują mnie miłe podlotki przed dworcem – „to trzy kilometry, które musi się pokonać pieszo, lub taksówką, bo autobusy raczej nie istnieją, do tego w godzinach wieczorowych wszystko jest praktycznie zamknięte; stoją tylko sprzedawcy papierosów”.

Spacer w stronę kołowego przejścia granicznego, gdzie znajduje się bazar, byłby raczej bezsensowny, pogrążam się więc w pogawędkę z kostrzyniankami, z satysfakcją jednocześnie stwierdzając, że gdy chodzi o urodę, nie ma to jak polskie dziewczęta. Niech nawet mniej mówią, ale niech będą iniech tak wyglądają! Nie jestem w tym odkryciu ani pierwszy, ani odosobniony. Wszak już przedstawiciel wiedeńskiej klasyki operetkowej Carl Millöcker w swej operetce „Student – Żebrak” („Der Bettelstudent”), której akcja rozgrywa się w będącym pod austriackim władaniem Krakowie,w skomponowanej w polonezowym rytmie „Pieśni pochwalnej na cześć Polek („Polenlied”) stwierdził:

(…) Bo Polka wzięła od natury,
co w każdej najwspanialsze jest.
Od cór Albionu kształt figury,
od paryżanek wdzięk i gest!

I kończy:

(…) Węgierki, Włoszki, Peruwianki
czarują nas urodą swą,
lecz wzorem żony i kochanki,
jak świat jest światem Polki są!

A arię tę przez dziesięciolecia, praktycznie aż do śmierci, (umarł zaś w 105 roku życia!)z upodobaniem śpiewał niezapomniany filmowy aktor i operetkowy amant wszech czasów- Johannes Heesters, którego wielokrotnie w Niemczech podziwiaem.Wiedział, co i o kim śpiewa!

Pora ruszyć w dalszą drogę do Wrocławia. Pociąg ma odjechać przed drugą w nocy. Godzinę wcześniej sporo pasażerów czeka na widniejący w rozkładzie jazdy pociąg, do bodajże do Poznania. Nie doczekali się. Jak ich poinformował bliżej niezidentyfikowany cywil: „dziś ten pociąg nie przyjedzie”. Jak powiedział, tak się stało, ale słaba to pociecha dla pozostawionych samym sobie na peronie podróżnych.

Tu muszę, gwoli prawdy, stwierdzić, że i po stronie niemieckiej zdarzają się nonsensy, nie tak nagminnie jak po tej stronie Odry, ale wprowadzające podróżnych we wstydliwe zakłopotanie. Co bowiem ma począć pasażer, który wysiadając w nocy na dworcu w Dessau, dawnej stolicy księstwa Anhalt, położonej między Berlinem, Halle i Magdeburgiem, znajduje na kolejnych trzech (!) toaletach karteczkę z informacją, że z powodu ciągłych włamań do automatu (po wrzuceniu 70 centów umożliwiał on wejście do ustronnego miejsca), automaty są opróżnione, a toalety nieczynne? Skoro obsługa dworca opróżniła skarbonki do toalety, pasażer musi opróżnić się przed dworcem. Prawa natury są nieubłagane!

Siedząc już w Intercity uświadomiłem sobie, że rację miał Goethe. Podróże kształcą. Po Polsce – w sposób szczególny: uświadamiają, że warto nie być naiwnym i czytając przeróżne informacje pamiętać, że inaczej się pisze, inaczej się czyta. Ale któż o tym powinien wiedzieć lepiej, niż my, dziennikarze!

Wojciech W. Zaborowski – tekst i zdjęcia