O nie zawsze przyjemnej pracy w kuchni opowiada pracownik jednej z monachijskich knajp na łamach styczniowego numeru „Szlifu”.
„– Teraz pracuję w restauracji w hotelu sieci Marriott. Temu miejscu mam najwięcej do zarzucenia. Na początku musiałem zostawać dłużej niż przewidywała umowa, z czasem zaczęło być jeszcze gorzej. Zdarza się, że nie mogę cały dzień wyjść na przerwę, ponieważ nie nadążamy z zamówieniami. Średnio pracuję po dziewięć godzin dziennie, bez przerw. Dużo osób od nas odeszło ze względu na złe warunki pracy, przez co pozostali pracownicy często muszą harować po sześć dni w tygodniu i robić nadgodziny, żeby interes się kręcił. Przez braki w personelu jest zazwyczaj tak, że jednocześnie gotuje tylko jeden albo dwóch kucharzy, kiedy na jednej zmianie powinno ich być minimum trzech.
Od roku musimy pracować w kuchni cztery na osiem metrów, która nie spełnia warunków sanitarnych. Na ścianach jest pleśń, ale zarząd hotelu nadal nic z tym nie zrobił. Serwowane dania to mrożonki, które są sprzedawane po dziesięciokrotnie zawyżonej cenie. Jedzenie dla personelu jest często nawet sprzed dwóch tygodni, a to dla gości odgrzewane po trzy razy.” (rozmawiał Krzysztof Dobrzyniecki).
Zachęcam do lektury.
Bogusław Serafin