Na pograniczu trzech kultur: Kłodzko – miasto magiczne

Z peronu wciąż niedokończonego dworca „Kłodzko-Miasto" ogarnąć można wzrokiem panoramę grodu i nasycić oczy jej niepowtarzalnym pięknem. Na tle nieba wyraźnie rysują się wieże. Ta w kształcie stożka należy do najstarszego zabytku sakralnego miasta, wspominanego w przekazach już w 1194 roku kościoła Wniebowzięcia NMP, popularnej kłodzkiej fary.

W jej podziemiach pochowany jest fundator świątyni z 1350 roku, Arnoszt z Pardubic, późniejszy pierwszy arcybiskup Pragi. To jego staraniom zawdzięcza fara wybitne dzieła sztuki praskich twórców. Należał do nich również m.in. obraz „Madonna Kłodzka" z XIV wieku, który obecnie można oglądać… w galerii berlińskiej. Nieopodal wieży gotyckiej wzrok przykuwają dwie w stylu barokowym. Należą do kościoła Matki Bożej Różańcowej o.o. franciszkanów, których klasztor i kościół z XIII wieku znajdują się już poza dawnymi staromiejskimi murami, na wyspie Piasek. Nad całym zaś miastem góruje wieża ratusza, którego początki sięgają XIV wieku, ostatnia zaś wersja, po kolejnym pożarze, pochodzi z lat 1887-1890. Heinz Piontek w „Goethe unterwegs in Schlesien" pisał, że: „Goethe w czasie podróży po Śląsku w sobotę 28 sierpnia 1790 roku na swe czterdzieste pierwsze urodziny zajechał do Glatz [Kłodzka] i w gospodzie Ratsstube w ratuszu zjadł o godz. 13.30 suty posiłek z pieczonego drobiu (Würzburg, 1993).

Stolica ziemi kłodzkiej, nazywanej również „turystycznym hrabstwem Sudetów" (to na pamiątkę nadania przez króla Jerzego z Podiebradów w 1459 roku statusu niezależnego hrabstwa), już na wstępie, na ponurym peronie kalekiego dworca, potrafi oczarować przybysza i skusić go do spaceru po malowniczych uliczkach staromiejskich. Nietypowa to wędrówka, gdyż czas teraźniejszy splata się w jej trakcie z czasem przeszłym, tak jak dzień dzisiejszy z historią tego grodu.

Ponadtysiącletnia historia miasta (jako Castellum Kladsko wymienione było po raz pierwszy w czeskiej kronice Kosmasa już w 981 roku) wycisnęła na substancji miejskiej niezatarte ślady. Uprzedzam, lepiej nie szukać wśród nich dawnych „śladów polskości". Piastowie rządzili wprawdzie tym regionem, jednak bardzo krótko, w latach 1327-1341, do tego jako lennicy państwa czeskiego. Prawdopodobne jest również, że właśnie w Kłodzku, w klasztorze Augustianów, w roku1399 powstał na zamówienie królowej Jadwigi jeden z najznakomitszych zabytków piśmienniczych polskiego średniowiecza – „Psałterz floriański". Kontakty między zakonem z Kłodzka a dworem wawelskim były intensywne, do nowego klasztoru na krakowskim Kazimierzu sprowadzono mnichów właśnie z Kłodzka, co zdaje się potwierdzać tezę o pochodzeniu „Psałterza". Na tym, aż do roku 1945, „polskie ślady" się kończą. Historia pozostawiła na szczęście w spadku wiele nie mniej interesujących pamiątek po okresie czeskim – od wieku X do połowy XVI, austriackim (od połowy XVI wieku do 1742 roku) i pruskim (od 1742 roku do maja 1945). W maju 1945 roku historia zatoczyła koło i mało brakowało, by ziemia kłodzka znów znalazła się w granicach tym razem nie Przemyślidów ani Habsburgów, ale Czechosłowacji.

Idąc od dworca w stronę Rynku, jeszcze przed mostem św. Jana, wyraźnie widać tarasową budowę grodu, która tak urzeka turystów i przywołuje porównania z włoskimi miasteczkami. Aż chce się wierzyć, że miasto założone według kronikarzy czeskich przez libickiego księcia Sławnika, ojca świętego Wojciecha, gościło również w swych murach i polsko-czeskiego patrona, gdy podążał do Prus w swej ewangelizacyjnej misji. Tak przynajmniej głosi jedna z wielu licznych związanych z Kłodzkiem legend.

Stojąc na najpiękniejszym kłodzkim zabytku, gotyckim moście św. Jana, który porównywany jest dzięki usytuowanym tu rzeźbom (m.in. św. Wacława) do mostu Karola w Pradze, warto popatrzeć na płynącą pod nim Młynówkę, na pozostałości murów obronnych i niedawno wybudowaną, biegnącą wzdłuż rzeki, pieszą promenadę. Ta ostatnia, niestety, nosi wyraźne „ślady polskie", częściowo jest już zdewastowana. Zadano sobie nawet trud, by wyrwać z ziemi betonową ławeczkę, przenieść ją na most i z góry wrzucić do rzeki. Współczesne, zawstydzające „polskie ślady".

Idąc staromiejskimi uliczkami w stronę Rynku warto, podziwiając zabytkowe kamieniczki, zatrzymać się przy ulicy Grottgera przed fasadą, na której umieszczona jest wykonana przez Franza Wagnera rzeźba wilka. W 1997 roku, w czasie wielkiej powodzi, spełniła się tu przepowiednia jasnowidza ze Starego Waliszewa, który przewidział tak wielkie spiętrzenie wód, że „wilk napije się wody". Była to największa powódź w dziejach Kłodzka.

Z malowniczego Rynku, na którym wiosną tego roku ustawiono replikę pręgierza z XVI wieku, już tylko krok do Twierdzy Kłodzkiej. Tej zwanej „Wielką" – na Fortecznej Górze i „Małej" – na Owczej Górze. Dziś to głównie atrakcja turystyczna, częściowo dostępna dla zwiedzających (trasa podziemna liczy 1 km), ale za czasów króla pruskiego Fryderyka II była ważnym obiektem strategicznym. Jeszcze w XIX wieku służyła jako więzienie polityczne. Dziś, obok innych walorów, stanowi świetny punkt widokowy, jest też miejscem historycznych inscenizacji, jak np. bitwy prusko-francuskiej.

Bitwa bowiem była, za to Napoleon z całą pewnością nigdy tu nie zabawił, wbrew powtarzanej legendzie i mającemu ją podtrzymywać „Kapeluszowi" lub „Kamieniowi Napoleońskiemu". Ten prostokątny kamień nieopodal Rynku przy ulicy Traugutta – z wyrzeźbionym kapeluszem i zatartym napisem – okazał się w efekcie pomnikiem Kolonialnym, napis zaś głosił: „Gedenkt unserer Kolonien". Widniejący na kamieniu kapelusz był tropikalnym nakryciem głowy niemieckich wojsk kolonialnych. Kamień uroczyście odsłonięto we wrześniu 1937 roku. Może więc i wiatr zrzucił kapelusz z głowy Napoleona, ale z pewnością nie w Kłodzku! Na sto procent za to stojący lew z podwójnym ogonem, podtrzymujący 120-letni zegar w Rynku, jest herbem Kłodzka, nadanym miastu w XIII wieku przez czeskich Przemyślidów.

Mówi się o Kłodzku, że to miasto emerytów, że nie ma tu przemysłu, a więc i większych szans na rozwój, co powoduje ucieczkę młodzieży do większych aglomeracji. Nie przeszkadza to jednak w rozwoju turystyki, która też może wzbogacić: i życie mieszkańców, i kasę miejską. „Warto nas odwiedzić podczas wakacyjnych, rodzinnych podróży. Mamy bowiem ofertę dostosowaną do potrzeb każdego turysty" – powiada Bogusław Szpytma, burmistrz Kłodzka, w liście skierowanym do turystów, przypominając wielokulturowość tego „przesyconego historią i magią" miejsca.

Tę magię coraz bardziej odczuwa też młode pokolenie zaradnych kłodzczan. Takich, jak spotkany dwudziestokilkuletni szef spedycji międzynarodowej Artur Pis, który nie tylko nie myśli opuszczać Kłodzka, ale rozpoczął na jego obrzeżach budowę rodzinnego domku. Nie on jeden. W Turystycznym Hrabstwie Sudetów nowe pokolenie zaczyna tworzyć dalszą historię tych ziem.

Wypada się zgodzić autorem reklamowej ulotki, iż: „Bogactwo historyczne i kulturowe miasta, wyjątkowe piękno zabytkowych kamienic […] sprawia, że Kłodzko należy do najpiękniejszych miast pogranicza polsko-czeskiego".

Tekst i zdjęcia: Wojciech W. Zaborowski

"Samo Życie" Dortmund Nr 1(370), 14-27.01.2012
 


Ratusz i restauracja , w której w 1790 roku J.W. Goethe obchodził swe urodziny.

 


|Panorama miasta z peronu dworca Kłodzko-Miasto.

 


Słynna restauracja, w której nie tylko poeta ucztował, ale też i piszący te słowa weselił się z okazji wesela.

 


Znana daleko poza miastem i regionem Twierdza Kłodzka.

 


Kapelusz Napoleona okazał się pomnikiem ku czci niemieckich wojsk kolonialnych. Podobny obelisk był też we Wrocławiu.

 


Gotycki most św. Jana przypominający czeski most Karola w Pradze.

 

Niech żyje cesarz… Zbigniew Pierwszy!

Galicjańskie spotkanie Anno Domini 2012. Jak co roku od lat, w przypominającej młodopolskie czasy wrocławskiej restauracji „Galicja" przy ul. Piłsudskiego 66, spotkać się miały prasowe „sieroty" po RSW.

Pora roku i panująca tego dnia aura – 20 stycznia br. – zniechęcić mogły do wyjścia na ulicę nawet baśniową sierotkę z zapałkami, nie tylko realnych i podstarzałych już nieco sztukmistrzów słowa. Przewidując chyba podobne perturbacje, organizatorzy spotkania, Zbigniew Kawalec (dla nas „sierot" niczym ojciec – dyrektor) i Jan Cezary Kędzierski (przewodniczący SDRP DŚ), wymyślili sposób, jak zdecydowanie zachęcić niezdecydowanych. W podpisanym przez nich zaproszeniu stało bowiem jak byk, że każdy, kto przybędzie, ma tytuł do nabycia… 80 milionów!

O sancta simplicitas! Jak okrutne rozczarowanie czekało tych, którzy już zapomnieli o wciąż aktualnej dziennikarskiej zasadzie, że inaczej się pisze, inaczej się czyta. Owych milionów trzeba bowiem było dopiero szukać, czyli śledząc wywody Katarzyny Kaczorowskiej, autorki prezentowanej na spotkaniu książki „80 milionów" (to był właśnie ten „tytuł" do nabycia) odpowiedzieć sobie na pytanie, dlaczego milionów… nie ma! I jedynie życzliwości sponsora, firmy Michael Huber Polska, jak również przyniesionym na spotkanie zaskórniakom, zawdzięczać należy, że nie doszło do poważniejszych nieporozumień, pozasłownych, rzecz jasna.

Zysk ze spotkania był jednak niewątpliwy. Bo czyż nie były cenne: wymiana myśli, poglądów, pogrążenie się w ożywczej dyskusji z dawno niewidzianymi Koleżankami i Kolegami od multimediów? Tej intelektualnej wartości nie oszacuje żaden walutowy przelicznik. Patrząc w tajemniczo lśniące oczy Joasi Lamparskiej, raz jeszcze przeżywało się podróże do nieznanych i kryjących tajemnice zakamarków Dolnego Śląska. Dla odmiany, realistycznie i trzeźwo na świat patrzący Wojtek Chądzyński samą obecnością w „Galicji" (skąd nad Odrą Galicja?) potwierdzał trafność tytułu swej książki, że faktycznie istnieje „Wrocław, jakiego nie znacie". Jakże nie podejść z szacunkiem i wielką sympatię do Zofii Frąckiewicz, która przez bez mała dekadę szlifowała moje teksty – choć na bruku wrocławskim powstawały, dla czytelników miały błyszczeć blaskiem szlachetnych kamieni.

Zawsze interesowały mnie sztuki piękne (nie mylić z pięknymi sztukami!). I oto wpadam na Ewę Han, która twierdzi, że „życie to sztuka". Takie motto widnieje na jej wizytówce zachęcającej do odwiedzin galerii – pracowni Academia Nova. I jak tu nie kochać sztuki?

W przelocie zamieniłem kilka zdań z Kaziem Łuczakiem. Jak zazdrościliśmy w redakcji „Słowa Polskiego" przed laty, że Kazio mógł testować samochód znakomitej marki – „Polonez"! A oto i Leszek Miller. „Natura dobra w nim i szczera" – jakby napisał poeta. Gdy się poznaliśmy, dochodziliśmy trzydziestki. Bardzo szybko doszliśmy do pięćdziesiątki. I chyba czas stoi w miejscu, bo tak już jest do dziś.

A gdy chodzenie od stolika do stolika zbyt dało się mej cielesnej powłoce we znaki, usiadłem przy Heniu Kwiatkowskim (dawniej z TV Wrocław, potem z Wielkiej Brytanii, obecnie zaś z Tarnogaju) i Tadziu Hołubowiczu (redaktor naczelny czasopisma literackiego „EUROArt") i powspominaliśmy nasze młode lata.

Niechętnie opuszczaliśmy „Galicję", żegnając spojrzeniem statuę Franciszka Józefa I. I chyba władcy „Galicji" i Galicji zrozumieli naszą nostalgię, bo w tym momencie dyrektor Zbigniew Kawalec oznajmił, że wkrótce zorganizuje wycieczkę do Lwowa, dawnej stolicy Galicji. Niech żyje cesarz… Zbigniew I!

Wojciech W. Zaborowski