Wiesław Geras kawalerem Krzyża Oficerskiego OOP

Wiesiu, kiedy Ty na to wszystko masz czas? Bo przecież oprócz teatrów i kilku innych zajęć w kulturze, od lat jesteś nadzwyczaj aktywnym działaczem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP – zarówno w centrali, jak i w naszym regionie. W każdym razie – cieszymy się z tak ważnego wyróżnienia i ściskamy serdecznie Przyjaciele z SDRP Dolny Śląsk


Wiesław Geras w chwilę po odznaczeniu Go przez przedstawiciela Prezydenta RP podczas otwarcia 39. międzynarodowych WROSTJA 18 XI 2005 r. Fot. Maciej Szwed

Od kilku lat namawiałem Wiesława Gerasa, ojca i dyrektora Wrocławskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora (www.wrostja.art.pl), których korzenie sięgają roku 1966, kiedy to w Piwnicy Świdnickiej odbył się pierwszy, wymyślony przez niego Ogólnopolski Festiwal Teatrów Jednego Aktora, żeby dał sobie spokój. Za wielkie serce i jeszcze większą społeczną pracę spotykało go tylko sporo afrontów, nawet od ludzi, których uważa się dziś za osoby kulturalne i należące do intelektualnej elity. W ostatnich dwóch, trzech latach trochę się to zmieniło. W tym roku został odznaczony Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski, wcześniej, bodaj dwa lata temu, dostał z okazji Dnia Teatru nagrodę marszałkowską.

Na ubiegłorocznym festiwalu Geras publicznie ogłosił, że po 40. międzynarodowych WROSTJA żegna się z festiwalem jako dyrektor, ale chętnie będzie służył następcy (albo następczyni) pomocą, radami i kontaktami. Paradoks największy polega na tym, że ten człowiek bez żadnego etatu i biura organizacyjnego, solo, robi najpoważniejszy rangą w tym gatunku (najmniejszych, bo jednoosobowych teatrów) festiwal, na którzy zjeżdżają dyrektorzy festiwali z całej Europy. Przy okazji warto zauważyć, że to jedna z najstarszych tego rodzaju imprez teatralnych w naszym kraju, która na dodatek nie tylko nie ma zadyszki, ale jej artystyczny poziom wciąż rośnie. W tym roku Geras był artystycznym doradcą amerykańskiego festiwalu prezentującego europejskie monodramy w Chopin Theatre w Chicago.

W Europie i na świecie, nie wyłączając Australii z Oceanią, teatry jednego aktora przeżywają renesans. Przed paru laty powstała organizacja zrzeszająca wszystkich dyrektorów europejskich festiwali teatrów jednego aktora. Wiesław Geras jest w tym gronie osobą kluczową, a jako organizator festiwalu wręcz wzorcem. Więcej na ten temat można przeczytać w prasie zagranicznej niż polskiej.

Krzysztof Kucharski

*    *    *

39. WROSTJA już za nami. Co, z punktu widzenia ich szefa, udało się, a na co należy spuścić zasłonę milczenia?

     – Najważniejsze jest to, że spotkania w ogóle się odbyły. Dwudniowa część konkursowa miała bardzo wysoki poziom i, co najciekawsze, konkurs wygrał amator Julian Swift Speed, mimo że startowało dziesięciu profesjonalistów. Ogromnie zaskoczyła edycja międzynarodowa, w której wzięło udział pięciu aktorów polskich i siedmiu z zagranicy. Spektakle zagraniczne zrobiły furorę. Zaskoczeniem negatywnym był natomiast występ Michała Żebrowskiego.

     No właśnie, wielu spośród bywalców festiwalu było zawiedzionych.

     – Żebrowski uwierzył, że jest wielką gwiazdą i zrobił bardzo słaby monodram. Publiczność oczywiście przyszła, bo dużą rolę odgrywa nazwisko. Niestety, zabrakło wartości artystycznych. Zresztą różnego rodzaju nagrody dostali wszyscy oprócz Żebrowskiego, To również daje do myślenia. Poza tym naprawdę zachowywał się jak gwiazda. Nie zechciał przywitać się z gośćmi festiwalowymi, nie uczestniczył w żadnej dyskusji, nie obejrzał ani jednego spektaklu.

     Nie tylko ta gwiazda nie zabłysła.

     – Wojciech Pszoniak? Pszoniak to mistrz. Przygotował spektakl aktorsko poprawny, powszechnie uznany za dobry, ale nie do końca spełniający oczekiwania. Dlaczego tak się dzieje? Razem z nieżyjącym już Tadziem Burzyńskim, który towarzyszył mi przy festiwalu od początku, zawsze hołdowaliśmy jednej zasadzie: idealny teatr jednego aktora to teatr intymny. Przyjeżdża facet bez żadnych rekwizytów i może grać w każdych warunkach. Tak było do tej pory. W tym roku przyjechało jednak trzech polskich aktorów, którzy mają spektakle przygotowane przez teatry.

     Problem polega na jednej rzeczy: czy ja, jako aktor, chcę coś zagrać, bo sobie to wymyśliłem, w wolnej chwili przygotowałem, przychodzę i prezentuję, czy dostaję zlecenie z teatru. Spektakl Żebrowskiego kosztował tyle, ile wynosiło honorarium połowy aktorów zagranicznych. Przyjechał za nim wóz techniczny i siedmiu ludzi! A aktor z Włoch przyjechał tylko z krzesełkiem. Zagrał i dostał nagrodę. Aktor z Kamerunu nie przywiózł nic oprócz miski. Nam o taki teatr zawsze chodziło.

     Z drugiej strony, wbrew sobie, zaprosiłem trzy monodramy z repertuaru teatrów, bo chciałem pokazać, czym się teatry zajmują. Jednocześnie były to głośne nazwiska, bo muszę patrzeć również pod kątem publiczności, która na nazwiska przychodzi i nagradza je brawami. Zaskoczył, pozytywnie, Peszek, natomiast – znowu negatywnie – Andrzej Grabowski. Po takim aktorze można się spodziewać czegoś więcej. Ale na jego spektaklu był tłum, bo wszyscy go pamiętają jako Kiepskiego. Publiczność była zachwycona, niemal mu sto lat śpiewała, a fachowcy mówili: „Jędruś, k…, coś ty zrobił?".

     Z bardzo dobrym przyjęciem spotkali się aktorzy zagraniczni.

     – Bo poziom był bardzo wysoki, kilka spektakli było naprawdę wybitnych. Felix Kama, świetny Wertyński z Ukrainy, Georg Kaser, który pojawił się u nas po raz drugi.

     W przyszłym roku odbędzie się kolejna, okrągła, bo 40., edycja Spotkań. Jak Pan sobie wyobraża przyszłość festiwalu?

     – Nikt nie chce wierzyć, choć od pewnego czasu to zapowiadam, że ja chcę być szefem festiwalu właśnie do 40. edycji. Już dłużej – jako Wiesław Geras, facet, który ma 67 lat – nie mam ochoty być człowiekiem od wszystkiego. Nie mam nawet biura festiwalowego, nikogo do pomocy. Trzeba wymyślić, to wymyślę. Napisać list? Napiszę. Pójść do sponsora i na pocztę? Pójdę i wyślę. Tej roli nie chcę już pełnić. Pojawiła się idea, żeby Spotkania przypisać Teatrowi Lalek, który świetnie sprawdził się pod względem technicznym w tym roku. Koniec żartów. Mogę zostać przy festiwalu, ale nie chcę już być chłopcem na posyłki – są pewne granice. Tym bardziej że wszyscy ustawiają się bokiem. Dotacje zawsze były niskie, zainteresowania urzędników niemal nie ma, podobnie jak dyrektorów wrocławskich placówek kultury. Dlaczego szkoła teatralna nie wykorzystuje najlepszych aktorów, którzy przez tydzień siedzą w mieście, mają przedpołudnia wolne i są do dyspozycji? Żaden aktor wrocławski nawet nie przyjdzie pooglądać spektakli, brakuje animatorów. A przecież my to dla nich robimy. To pozostawia pewien niedosyt.

     W którą stronę pójdzie festiwal, żeby przyciągnąć kolejne pokolenie teatromanów?

     – Tu niewiele można zmienić. Festiwalu nie wolno puścić z Wrocławia. Trzeba nadal dokumentować kolejne edycje, nie wyrzucać na śmieci już istniejącego archiwum. Kontynuować, nie kombinować, nie wymyślać rewolucji. I jak najmniej spektakli przygotowanych przez teatry – tegoroczne doświadczenie mnie w tym utwierdziło.

Panorama Dolnośląska
Nr 48(65), 4 XII 2005

Pierwszy jubileusz EKOświata

EKOŚwiat jest jedynym na polskim rynku wydawniczym pismem o ekologii we wszystkich dziedzinach życia. Przeznaczony jest dla najbardziej popularnego odbiorcy. Pełni rolę pierwszego nauczyciela ekologii dla ludzi, którzy pragną żyć w nieskażonym środowisku, chcą wiedzieć jak bronić się przed skutkami skażeń, a równocześnie sami pragną ochronić otaczający nas świat – w domu, w pracy, na wycieczce. Podstawowym celem pisma jest wszechstronna edukacja ekologiczna.
 
W 2005 roku miesięcznik (ukazujący się wcześniej pod tytułem Raj), nadzwyczaj życzliwie przyjmowany przez czytelników, obchodzi swój mały jubileusz – tuzin lat obecności na rynku wydawniczym. Z tej okazji zespół otrzymał od naszego stowarzyszenia list gratulacyjny. Jubileusz zbiegł się równocześnie z uhonorowaniem redaktor naczelnej pisma Barbary Templin – od lat aktywnej działaczki SDRP – Złotym Krzyżem Zasługi.

Odznaczenia dla dziennikarzy

3 maja 2005 r. – z okazji Święta Konstytucji 3 Maja – odbyło się w Dolnośląskim Urzędzie Wojewódzkim, w nadzwyczaj uroczystej oprawie, wręczenie odznaczeń państwowych grupie wybitnych działaczy z Dolnego Śląska. Wśród udekorowanych przez wojewodę Stanisława Łopatowskiego znaleźli się także nasi dziennikarze, których wyróżniono za szczególne zasługi w swoim zawodzie. W uroczystości uczestniczyli m.in. marszałek Dolnego Śląska Paweł Wróblewski i metropolita wrocławski ksiądz arcybiskup Marian Gołębiewski.

Odznaczenia otrzymali w tym dniu z rąk wojewody:

Bartoszewski Józef, Krzyż Kawalerski OOP
Bykowski Edward, Złoty Krzyż Zasługi (po raz drugi)
Wojtas-Kaleta Helena, Złoty Krzyż Zasługi (po raz drugi)
Niedźwiecki Waldemar, Złoty Krzyż Zasługi
Templin Barbara, Złoty Krzyż Zasługi
Kędzierski Jan Cezary, Srebrny Krzyż Zasługi
Ziembicka-Has Wanda, Srebrny Krzyż Zasługi
Elert Elżbieta, Brązowy Krzyż Zasługi
Schröder Ewa, Brązowy Krzyż Zasługi
Stachera Zofia, Brązowy Krzyż Zasługi

Gratulacje dla odznaczonych dziennikarzy przysłali:
• Zespół redakcyjny pisma „Bez Kurtyny” we Wrocławiu
• Stowarzyszenie Tradycji Orężnych i Myśli Obronnej przy Śląskim Okręgu Wojskowym
• Państwowy Wojewódzki Inspektor Sanitarny we Wrocławiu dr Jerzy Banach

 

Bali się tylko o swe gardła

Marek Obszarny i Dariusz Litera z Polskiego Radia Wrocław powtórnie trafili do Księgi Rekordów Guinnessa. Dziennikarze przeprowadzili najdłuższy na świecie talk show. Przez 35 godzin rozmawiali ze swymi gośćmi na antenie. Zaczęli w sobotę rano 4 września 2004 r., skończyli w niedzielę o godzinie 20.00.

W studiu zbudowanym na lotnisku w Lubinie Marek Obszarny i Dariusz Litera podczas festynu jubileuszowego KGHM zmierzyli się z rekordem Guinnessa należącym od trzech lat do angielskiej stacji Three Counties, stowarzyszonej z BBC. W listopadzie 2001 r. Brytyjczyk Nick Lawrence poprowadził 33-godzinny radiowy talk show. Polacy postanowili nie schodzić z anteny przez 35 godzin.

Dariusz Litera i Marek Obszarny zaprosili ponad 200 gości, m.in. profesorów Jana Miodka i Leona Kieresa, Annę Dymną, Marylę Rodowicz, Kayah, Kubę Wojewódzkiego, Monikę Richardson, Józefa Oleksego. Poza tym cały czas rozmawiali ze słuchaczami i kibicującą im na miejscu publicznością.

– Reguły są twarde: w każdej godzinie 37 minut muszą stanowić wywiady, resztę można zagospodarować puszczając muzykę czy serwisy informacyjne – wyjaśniał Zenon Pustelnik, wydawca polskiej edycji Księgi Rekordów Guinnessa, który czuwał nad przestrzeganiem regulaminu. Litera i Obszarny mają już na swoim koncie jeden rekord Guinnessa. We wrześniu 2000 r. prowadzili program przez 93 godziny i 10 minut. Po co to robią? – Żeby Dolny Śląsk i Wrocław były widoczne na świecie – odpowiadają.

Piotr Kanikowski (SP•GW)

Zasłużony dla sportu Dolnego Ślaska

Waldemar Niedźwiecki, wieloletni, doświadczony dziennikarz sportowy prasy, radia i telewizji, prezes Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk, otrzymał odznakę „Zasłużony dla Sportu Dolnego Śląska”. Okazją było 50-lecie Szkolnego Związku Sportowego i 30 rocznica Dolnośląskiej Federacji Sportu. Znalazł się – jako jedyny dziennikarz – w gronie wspaniałych sportowców, m.in. dwukrotnego mistrza olimpijskiego Józefa Zapędzkiego.

Krystian Zimerman w Krakowie

Znakomity pianista, o którego „zabijają się” najbardziej prestiżowe sale koncertowe świata, w Polsce zagrał w kwintecie. Pierwsze skrzypce w tej grupie grała Kaja Danczowska, obok niej Agata Szymczewska (skrzypce), Ryszard Groblewski (skrzypce) i Rafał Kwiatkowski (wiolonczela). W repertuarze niespełna półtoragodzinnego koncertu były tylko utwory Grażyny Bacewicz – dla uczczenia setnej rocznicy jej urodzin.

To skrzypaczka i kompozytorka szczególnie ceniona przez Krystiana Zimermana.  Niejeden meloman amator mógł usłyszeć o Bacewicz  po raz pierwszy, nie mówiąc o słuchaniu jej kompozycji. Okazjonalnie powołany do trasy koncertowej zespół Zimermana wykonał najpierw  II Kwintet fortepianowy(1965), następnie II Sonatę na fortepian(1953) i na koniec I Kwintet fortepianowy(1952).

W Krakowie artyści zagrali w Auditorium Maximum Uniwersytetu Jagiellońskiego. To zadziwiająco nowoczesna sala jak na historycznie dostojny i zabytkowy Uniwersytet. Może się tam zmieścić blisko 650 osób, na koncercie było znacznie więcej. Bilety w pierwszych rzędach kosztowały 200 złotych. Można je było kupić tylko za pośrednictwem internetu, czyli dość wygodnie.

Koncerty kwintetu Zimermana miały szczególny charakter, poza Krakowem artyści zagrali jeszcze w Łodzi, Warszawie, Poznaniu i w Katowicach (dlaczego nie we Wrocławiu!?). Krakowski koncert był zagrany niezwykle precyzyjnie… podobnie było też w innych miastach. Chodzi o to, że muzyka Bacewicz z tych koncertów wypełni najnowszą płytę Zimermana. Wyda ją Deutsche Gramofon, najlepsza na świecie firma od nagrywania muzyki tzw. „klasycznej”. Kto słucha choć trochę muzyki Debussy’ego, Satie czy choćby Szymanowskiego… to w trudnych amelodycznych utworach Grażyny Bacewicz usłyszy „nuty i nutki” z twórczości tych kompozytorów. Z pierwszego rzędu słuchał koncertu sam Krzysztof Penderecki. II sonatę Krystian Zimerman zagrał sam, bez wirtuozów skrzypiec i wiolonczeli. Genialnie. Nie ma o czym mówić, warto było być na tym koncercie i tego posłuchać.

Dochód z koncertów i honorarium Krystiana Zimermana zostaną przekazane na cele charytatywne.

Tekst i zdjęcia: Jan Cezary Kędzierski