Festiwal miłości

– O „Nie tylko gospel!” im. Włodka Szomańskiego w Mieroszowie opowiada Elżbieta Szomańska w rozmowie z Izabellą Starzec

Sala im Włodka Szomańskiego. fot Zbigniew Golm

Izabella Starzec: W tym roku, 1 maja, minęło dziesięć lat, jak w tragicznym wypadku zginął twój mąż, Włodek Szomański – wspaniały człowiek, artysta, kompozytor, twórca Spirituals Singers Band. Mam wrażenie, że zaraz po tym nieszczęściu uruchomiłaś w sobie niesamowite pokłady energii, by kontynuować wartości, którym hołdował, utrzymać zespół, jak i pokazać, że można stworzyć fantastyczny festiwal jego imienia.

Elżbieta Szomańska: Szczerze mówiąc, nie miałam innego wyjścia. Zespół był wtedy w rozkwicie, we wspaniałej kondycji artystycznej i jedyną osobą, która mogła to dalej pociągnąć byłam tylko i wyłącznie ja. Musiałam się podnieść i schować wszystkie smutki, by zespół mógł kontynuować swoją pracę. Byłam najbardziej zaznajomiona z tematem, no i zaczęłam realizować zadania menedżerskie. Nie wtrącałam się do spraw muzycznych, od tego jest osoba z zespołu, którą sami członkowie powołali. Zajęłam się natomiast organizacją koncertów.

Wlodek Szomański. fot. Zbigniew Gol

Skoncentrowałaś też działania na Mieroszowie. Czy to dlatego, że w pobliżu odnaleźliście z Włodkiem taką swoją przystań i wniknęliście w lokalną społeczność?

– Włodek był w Mieroszowie mniej znany jako muzyk, a bardziej jako ogrodnik – pan, który znał się na warzywach, mięsie, i który staropolskim zwyczajem całował panie w rękę. On był w tym miasteczku uwielbiany. Poza tym pomagał przy kościelnym chórze, organizował koncerty w kościele i starał się też istnieć jako muzyk, ale właśnie przede wszystkim był rozpoznawany jako mieszkaniec. Ktoś swój. Ludzie zwrócili uwagę, że nagle zniknął, że go nie ma… I to oni, sami mieszkańcy wymogli na mnie, żeby zacząć coś robić.

Miałam ogromną przychylność ze strony władz miasta, różnych organizatorów i sponsorów, którzy też znali Włodka. On się bardzo udzielał w Mieroszowie. Był obecny w różnych wywiadach, opowiadał o Ziemi Mieroszowskiej, stał się na swój sposób takim promotorem tego kawałka świata i myślę, że byliśmy – władze miasta i ja – sobie nawzajem potrzebni. Po mojej stronie stanęły sprawy artystyczne, ściągnięcie najlepszych wykonawców z całej Polski, po ich stronie finanse. Razem chcieliśmy promować miasteczko i kultywować pamięć Włodka. W takiej oto symbiozie żyjemy od 10 lat.

Sam festiwal „Nie tylko gospel!” to jedno, ale są jeszcze inne dowody pamięci.

– To prawda. Jest w Mieroszowie sala jego imienia, jest ulica Włodka Szomańskiego, a także otrzymał pośmiertnie honorowe obywatelstwo. Podsumowaliśmy też naszą działalność festiwalową pięknym albumem. Jest statuetka Szklanego Szomola, którą przyznajemy na naszym konkursie wokalnym, no i mamy maskotki z podobizną mojego męża.

Włodek Szomański z córką Olgą Szomańską. fot. Zbigniew Gol

Kto ci jeszcze pomógł w stworzeniu festiwalu w zaledwie dwa miesiące od śmierci męża?

– Bardzo wsparła mnie rodzina, przyjaciele i znajomi. Ogromną pomoc otrzymałam z Mieroszowskiego Centrum Kultury – to tam właśnie mieści się sala imienia Włodka.

Wielką rolę odegrały moje córki i zięć. Zwłaszcza Olga, która z racji wieloletniego koncertowania na polskiej scenie rozrywkowej, wzięła jeden koncert na siebie.

Gospodarzem drugiego był Spirituals Singers Band. To było niesamowite przeżycie. Artur Stężała, który bardzo ucierpiał w tym samym wypadku, nie miał jeszcze wtedy protez, ani wózka i czołgał się po schodach, by dostać się na scenę…

Ostatni koncert był zamówiony u zewnętrznych artystów i takim oto sposobem udało nam się zrobić pierwszy festiwal. Potem zapragnęliśmy z całego serca, by kontynuować tę inicjatywę, by nie był to tylko jeden strzał.

Spirituals Singers Band. fot. Zbigniew Gol

Nazywając festiwal „Nie tylko gospel!” otworzyłaś mocno drzwi na inne gatunki muzyczne. Nie chciałaś się przywiązywać do jednej stylistyki?

– Właśnie tak było. Włodek był postrzegany jako człowiek rozkochany w gospel, ale nie zamykając sobie drogi do innych konwencji muzycznych tak określiliśmy festiwal.

Co podnosi rangę imprezy?

– Artyści. To dzięki nim mówi się o festiwalu. Nie ukrywam, że mam swoje znajomości w tzw. klasyce po tylu latach pracy, m.in. w Filharmonii Wrocławskiej, a z kolei córka Olga ma swoje znakomite kontakty z kręgu rozrywkowego. Skwapliwie więc z nich korzystamy.

My nasz festiwal określamy „festiwalem miłości”, bo tu przyjeżdżają ludzie ze szczerego serca. Łatwiej nam negocjować honoraria – tyle jest wśród tych naszych znajomych szczodrych i otwartych muzyków.

Gdy przyjeżdżają do Mieroszowa, poznają ludzi, atmosferę, jaka tutaj jest, a wyjeżdżają stąd dosłownie zakochani. Wsiadając do samochodów w drogę powrotną, pytają, kiedy kolejna edycja i kiedy oni zostaną ponownie zaproszeni. To naprawdę są nazwiska z najwyższej półki.

Alicja Majewska. fot. Zbigniew Gol

Kto m.in. do tej pory gościł na festiwalu w Mieroszowie?

– Zacznę od tego, że co roku mamy gwiazdę, która jest takim rezydentem festiwalowym – spędza z nami te trzy dni, tworzy pewną też atmosferę wokół festiwalu. W ubiegłym roku gościła Alicja Majewska z Włodzimierzm Korczem, śpiewała u nas Natalia Niemen, mieliśmy zespół Dagadana, była u nas Katarzyna Pakosińska, Mateusz Damięcki, Teresa Lipowska, Hadrian Filip Tabęcki. Już nie liczę orkiestr, czy chórów, którzy do nas przyjechali.

Czy Spirituals Singers Band jest gospodarzem festiwalu?

– No właśnie nie. Tylko przez pierwsze lata występowali regularnie, a celem było pokazanie spektrum repertuarowego i ich możliwości artystycznych. Nie można jednak ciągle powtarzać tego samego. Widz łaknie nowości. Podeszliśmy więc do ich udziału inaczej: występują w wersji wałbrzyskiej festiwalu, natomiast w głównym nurcie mieroszowskim nie występują. W tym roku będzie jednak inaczej, ponieważ festiwal będzie miał charakter wspomnieniowy i rocznicowy.

Czym się charakteryzuje ta wersja wałbrzyska?

– Po prostu, organizujemy koncerty w kościele św. Marcina, mamy wielką przychylność władz miasta, stąd pomysł na nieco mniejszą wersję festiwalu mieroszowskiego.

Co planujesz takiego wystawnego w tym roku?

– Mamy dziesiątą edycję (w pandemii jeden festiwal wypadł nam z harmonogramu), co zbiega się z rocznicą odejścia Włodka. Bardzo chciałam, żeby to był szczególny czas, więc wystawimy jego „Mszę gospel” z ogromnym aparatem wykonawczym. Przyjedzie Filharmonia Sudecka, Chór Politechniki Wrocławskiej. Nawiasem mówiąc, Włodek pisał ten utwór z myślą o chórze politechnicznym oraz dla Spiritualsów. Będzie też chór ze szkoły muzycznej z Wałbrzycha, oczywiście Spirituals Singers Band, a soliści to Olga Szomańska i Michał Rudaś. Wystawimy ten koncert w muszli koncertowej, miejscu, które nazywa się Kościelna Góra. To jest przepiękny zakątek z naturalnym anturażem drzew i kwiatów. A dlaczego tam? Bo w sali Mieroszowskiego Domu Kultury jest tylko 300-400 miejsc, natomiast na koncert w plenerze będzie mogły przyjść dużo więcej publiczności. W ubiegłym roku Alicja Majewska powiedziała, że jest to taki mały Sopot.

Czy to będzie koncert inauguracyjny?

Oczywiście, a odbędzie się 5 lipca, potem mamy dzień poświęcony konkursowi, natomiast ostatniego dnia, czyli 7 lipca, wystąpi Joanna Kołaczkowska z „Hrabiną Pączek”. Dodam, że na wszystkie koncerty wstęp jest wolny, co się bardzo sprawdza. Festiwal jest naprawdę wyjątkowym i tłumnie odwiedzanym wydarzeniem w Mieroszowie. Dzisiaj już nie muszę nawet tłumaczyć sponsorom, jakie to wydarzenie, bo się przez te lata przekonali. Nawet są i tacy, którzy sami się do mnie zgłaszają z ofertą wsparcia.

Ta pomoc to jednak nie wszystko. Wyobraź sobie, jak mieszkańcy Mieroszowa się włączają w festiwal! Pieką ciasta, przynoszą całe tace i blaszki dla naszych gości. Dostaję za darmo z ogródków działkowych piękne kwiaty, z których robimy scenografię. Przynoszą mi ogórki kiszone, smalec, chleb na poczęstunek. Ludzie z własnej inicjatywy się pytają, kiedy przynieść te wszystkie dobra, kiedy będą potrzebne. Są niesamowici, serdeczni – po prostu kochani, że współorganizują ten festiwal ze mną.

Twoim pomysłem było również włączenie do festiwalu od drugiej jego edycji konkursu wokalnego. Jaki jest zamysł, idea tej rywalizacji?

– To zaczęło się od tego, że zgłaszali się do mnie różni ludzie z propozycją, by wystąpić na festiwalu. Chciałam im jakoś pomóc, stąd ta inicjatywa. Oni przyjeżdżają do nas i goszczą przez cały festiwal za darmo, dajemy im możliwość udziału w koncercie. Zgłoszenia mamy z całej Polski, my je wstępnie weryfikujemy, a ten ostatni etap to właśnie jest koncert finałowy. Ci uczestnicy przecież też nas promują!

Włodek był człowiekiem, który kochał ludzki głos.

Robił fantastyczne aranżacje wokalne i ja chciałam się pochylić nad tą jego wielką pasją, uczcić na swój sposób tę właśnie zdolność i miłość mojego męża.

W jakim wieku są uczestnicy?

– Od 16 roku życia wzwyż, bez ograniczeń.

Ile lat miał najstarszy uczestnik?

– To była bardzo sympatyczna siedemdziesięcioparoletnia pani. Też dostała jakieś wyróżnienie. Z reguły jednak mamy chętnych w wieku 19 – 30 lat. Naszych uczestników oglądamy potem w Voice of PolandMam talent, czy w innych konkursach. To też jest dla nas wielka radość.

Czy tylko nagradzacie statuetką Szklanego Szomola, czy też są na to przeznaczone finanse?

– Co roku zbieramy na ten cel odrębne fundusze, toteż wysokość tych nagród może się zmieniać, ale są to naprawdę godziwe pieniądze. Kiedyś nagrodą było wydanie płyty. Mamy też nagrody dla całych rodzin, które na przykład towarzyszą swojemu dziecku na konkursie. Taki właśnie rodzinny weekend w Mieroszowie funduje burmistrz miasta. Dla czterech osób z psem.

Myślę, że te wszystkie Twoje działania, ludzie wokół ciebie, muzyka, pamięć o Włodku – to wszystko nadaje sens twojemu życiu.

– Tak podobno jest w życiu. Jeśli związek był bardzo silny, to osoba, która pozostała sama, pragnie przedłużyć pamięć o ukochanej, ukochanym. Myśmy z rodziną uznali, że to właśnie będzie dobre…

Redakcja