Jak Zbigniew Kawalec czas cofnął

Właściwie miałem nic nie napisać o naszym tegorocznym spotkaniu. Rok w rok to samo… Stop. Jednak nie, bo każde nasze spotkanie pobudza do refleksji, wywołuje wspomnienia. I proszę bardzo, mimo iż mija już prawie miesiąc od czasu, gdy na zaproszenie dyr. Zbigniewa Kawalca zeszliśmy się w przyjaznej tego typu zebraniom „Galicji”, trudno wyzwolić się od powracających reminiscencji. Dyrektor Kawalec…

Tym razem będzie osobiście!

Znów spotkaliśmy się „sieroty po RSW”, jak nazywa zgromadzonych na tym swoistym wieczorze wspomnień dziennikarzy, towarzyszy sztuki drukarskiej i pracowników administracji dawnego giganta prasowego były dyrektor medialnego koncernu kol. Zbigniew Kawalec. Majowe spotkanie było podobne do wielu poprzednich, nawet miejsce, w którym się odbywało – restauracja „Galicja” przy hotelu „Polonia” – wpisało się już uprzednio w naszą pamięć. Pozwolę sobie przeto tym razem zrezygnować z tzw. protokołu, czyli wymieniania gości (niestety, z upływem lat przychodzi ich coraz mniej) i zatrzymać się na swoistym cudzie, którego twórcą jest główny, obok SD RP Dolny Śląsk, organizator spotkań, dyr. Zbigniew Kawalec.

Ten człowiek zatrzymał czas! Więcej, potrafił go cofnąć, w moim przypadku o dobre lat czterdzieści i pięć i na te kilka godzin w nastrojowych wnętrzach secesyjnej restauracji przywrócić nam młodość.

Była to początek lat siedemdziesiątych ub. wieku, gdy po raz pierwszy zetknąłem się z obecnym Kolegą Kawalcem. Jako nowo przyjęty dziennikarz przez red. Zygmunta Paprotnego do redakcji „Słowa Polskiego” powinienem zasiąść za biurkiem… I tu powstał problem, bo żaden mebel nie był nieobsadzony, jedyne pozornie wolne biurko, które stało na korytarzu, należało również do kol. Wójcik, współpracującej z redakcją graficzki. Decyzja odpowiedzialnego za komfort naszej pracy dyr. Kawalca była jasna i krótka. „To biurko proszę dać red. Zaborowskiemu”. Mebel otrzymałem… i jednocześnie zyskałem pierwszą niezbyt mi życzliwą osobę w zespole!

Pełen energii, choć również już nie najmłodszy Zbigniew Kawalec. Oby jak najdłużej przywoływał nam naszą młodość! Znów patrząc na niego widzę siebie w tych dawnych latach siedemdziesiątych, gdy jednocześnie pracowałem w „Słowie Polskim” i w pobliskim IX Liceum im. Juliusza Słowackiego ucząc języka polskiego i wychowania muzycznego. To była nie tylko elitarna szkoła (uczniami byli m.in. Różewicz, Sąsiadek, Waligórski, Dzieduszycki, Skała, Czekański), ale też i mocno związana z prasą (i nie siebie mam tu na myśli). Do stolika, przy którym siedziałem w „Galicji”, podszedł dojrzały mężczyzna o interesującej brodzie i spojrzawszy na mnie rzucił: „Nieźle się pan trzyma Wojciechu Z.”. „Kto to” – spytałem siedzącego obok kolegę. „Syn Seweryna Wrońskiego, depeszowca z redakcji nocnej Słowa Polskiego” – odpowiedział. Zamurowało mnie. Przecież uczyłem go właśnie w IX Liceum, miał wtedy 16, może 17 lat! „Ale to było ponad czterdzieści lat temu – mruknął kolega – ludzie się zmieniają!

Wszystko się zmienia na tym świecie, wszystko jest w nieustannym ruchu – pisał już o tym Heraklit z Efezu! Na szczęście, ów ruch jest również twórczy, co najlepiej dostrzec obserwując niestrudzonego Zbigniewa Kawalca, któremu słusznie należał się napisany przez koleżankę Gizelę Żukowską rymowany i drukiem wydany panegiryk ku czci Dyrektora. Sto lat Zbyniu – w zdrowiu i dotychczasowej energii. I do zobaczenia za rok!

Wojciech W. Zaborowski