„Niezłomny jest Związek…” oraz „Wyklęty powstań ludu ziemi…” – zabrzmiały 1 maja ku zdumieniu przechodniów na wrocławskim Rynku dawno nie słyszne teksty i melodie.
Młodym mówiły one niewiele, starszych przechodniów cofnęły myślami w dawno minione lata, gdy to, co narodowe, mieszało się z tym, co internacjonalistyczne, tyle że w wtedy mało kto pozwalał sobie na drwiące uśmiechy lub ironiczne uwagi.
Wszechwładny czas zweryfikował zasadność śpiewanych tekstów. Dziś nikt nie ma już złudzeń, że wspomniany Związek jest niezłomny. Jak pokazała historia – „złomny”. Niezłomne za to okazało się Stowarzyszenie (Dziennikarzy Polskich Dolny Śląsk), którego członkowie – organizatorzy walnie przybyli na tę wspomnieniowo – sentymentalno – happeningowo – parapolityczną imprezę. Nie była to oficjalna akcja Stowarzyszenia, raczej kilku członków Stowarzyszenia, jeszcze zaś dokładniej – kol. Wojciecha Macha, przy aktywnym udziale zgrupowanych w redakcji „Odrodzonego Słowa Polskiego” dziennikarzy, na czele z wiecznie młodym, choć często z przepracowania ledwo żywym wydawcą i red.naczelnym „Słowa”, kol. Leszkiem Millerem.
Człowiek niewątpliwie jest „homo ludens”, więc i zabawy prześmiewcze nie są mu obce. Jak tu więc było nie skorzystać z okazji, gdy dawne tematy tabu przestały być niebezpieczne i zakazane?
Nie będę się rozpisywał, „co” świętowano i „po co”, gdyż impreza odbywała się, jakby to określili filolodzy tłumacząc termin z łaciny, w czasie „teraźniejszym historycznym”i dla nas, pamiętających pochody i akademie „ku czci”, była po części sentymentalną zabawą, powrotem do młodości, dla młodzieży zaś uzupełnieniem historycznej niewiedzy. Bardziej więc należy utrwalić na wieczną rzeczy pamiatkę g d z i e świętowaliśmy i j a k.
Miejsce: lokal z ogródkiem o nazwie „PRL” w samym sercu miasta na Rynku.
Punktualnie o godz. 12.00, gdy główny organizator kol. Wojciech Mach w wyjściowym imperialno – operetkowym generalskim mundurze przeprowadził już probę mikrofonu i materiałów fonograficznych z czasów wczesnego Stalina i późnego Gierka, przybyli: kol., kol. Lesław Miller, Grzegorz Wojciechowski, Henryk Kwiatkowski (prosto z Londynu na znak międzynarodowej więzi) i piszący te słowa (tym razem prosto z Niemiec – również na znak więzi). Na miejscu była już reprezentantka świata sztuki (czy też, jak niektórzy wolą: sztuka reprezentująca świat kultury) kol. Anna Pudłowska.
Kol. Mach nacisnął guzik, ruszył pokrętłem czasu… i się zaczęło. Przez głośniki popłynęły znane nam melodie jeszcze z czasów, gdy przez tzw. kołchoźniki, głośniki umieszczone na słupach w centrum każdego miasteczka, wyśpiewywał je wszystkim miłującym pokój bratnim narodom chór Aleksandrowa. Dołączyliśmy nasze głosy do chóru, tym bardziej, ze „PRL”– owska kelnerka, urocza Roksana w stroju organizacyjnym spowodowała, że wydawało się nam, iż wsiedliśmy w wehikuł czasu i dorównujemy jej wiekiem! Przebudzenie, uświadomienie sobie, że to jednak inna epoka i czas nieubłaganie mija, przyszło wraz z rachunkiem. Stanowczo ceny za piwo i kiełbaski odbiegały mocno od tych z ub. wieku. O wieku Roksany i naszym już nie wspomnę!
Kol. Wojciech Mach wytrwale prosił przechodzące „towarzyszki” i „towarzyszy” o refleksje na temat święta, a jako że jednocześnie na Rynku odbywało się gitarowe szaleństwo, bicie rekordu w zbiorowej grze na tym instrumencie, więc też wielu uczestników wystąpiło przed mikrofonem naszego kolegi.
Pierwszy maj minął, znając jednak pomysłowość i temperament kolegów, nie wątpię, że wiele się jeszcze w tym pełnym świąt miesiącu wydarzy. Byle tylko z okazji Wniebowstąpienia nie chcieli naśladować Mistrza. Przyzwyczaiłem się do ich widoku na Ziemi!
Wojciech W. Zaborowski