Otrzymałem miłe zaproszenie do udziału w XXXVI Mistrzostwach Strzeleckich Dziennikarzy (VIII Memoriale red. Stanisława Łapety), które odbędą się 26 maja. Ponieważ w poprzednich trzydziestu pięciu nie brałem udziału, uczestnictwo czynne w tegorocznychnie wróżyłoby miraczej olśniewających sukcesów. A i strzelbę ostatni raz trzymałem w ręku w czasie szkolenia na uczelnianym Studium Wojskowym w Warszawie – dobre pół wieku temu.
Odmówić jednak nie wypada, tym bardziej, że nad zawodami i jego uczestnikami unosi się duch niezapomnianego kol. red. Stanisława Łapety, wieloletniego niestrudzonego organizatora wspomnianych zawodów. I tak narodziła się myśl, by w tej sytuacji raczej podzielić się związanymi ze strzelaniem wspomnieniowymi refleksjami. Kto wie, może w ten sposób uda mi się załapać na wspomnianą w programie integracyjną wojskową grochówkę?
Z obowiązku raczej, niż z chęci wspominania muszę wyznać, że pierwsza zakodowana w mej pamięci strzelanina, to echa Powstania Warszawskiego i burzonej przez okupanta stolicy. Byłem wtedy małym szkrabem, a do dziś pamiętam złowrogie odgłosy towarzyszące memu dzieciństwu. Nic przeto dziwnego, że z zapałem uczestniczyłem później wraz z rówieśnikami w zdobywaniu odznaki BSPO (Bądź Sprawny do Pracy i Obrony). Strzelało się z kbks do tarczy – by, jak nam tlumaczono, nigdy niedoszło do poważniejszych zagrożeń. Lata szkolne to Przysposobienie Wojskowe, zwane poźniej Obronnym. Tu było już nie tylko strzelanie z karabinku, ale i ćwiczenia z rzutu granatem – atrapą oczywiście. Wystarczyło jednak, by kolega niechcący źle założył zamek w karabinku, by nauczyciel obronnego przedmiotu postawił mu ocenę niedostateczną na koniec roku, i w ten sposób uniemożliwił przejście do następnej klasy!
Uczelniane Studium Wojskowe to z kolei instruktaż, jak zastrzelić wroga, a samemu ujść z życiem nawet w wypadku wybuchu bomby atomowej! (wystarczy położyć się przy ulicznym krawężniku, wtedy fala uderzeniowa przejdzie nad nami i przykryć gazetą, która… odbije promieniowanie). Jasne, że nalepsza byłaby „Trybuna Ludu” – komentowaliśmy złośliwie. Dawne lata. Było, minęło – choć nie „jak sen złoty”.
Studia polonistyczne pomogły na strzelecką rzeczywistość narzucić literacki woal. Technika ma czemuś służyć. Strzelecka sprawność służy nadrzędnej idei. W służbie człowieka jest nie tylko literatura, ale i technika. Pisarze, artyści słowa, potrafią to emocjonalnie oddać i dzięki temu inaczej też patrzy się na broń, która w zależności od idei w imieniu której jest użyta, może być narzędziem śmierci i zniewolenia, lub też przeciwnie, wyzwolenia i odrodzenia. A gdy jeszcze literaturę, sztukę połączy się z historią, z cywilizacyjnymi dziejami – inaczej, ze zrozumieniem traktuje się strzelanie.
„Strzelba” pochodzi od strzelania, strzelano jednak nie tylko ze strzelby, strzelano przecież m.in. i z procy i z łuku („tere fere kuku ,strzela baba z łuku”). Mitologia wspomina o strzałach Amora. Również i w przenośni mówi się o strzelaniu. Atrakcyjne dla płci niesłusznie nazywanej brzydką„strzelanie” oczyma przez następczynie Ewy, narobiło sporo spustoszeń w męskich sercach. I w naszym dziennikarskim świecie często zdarza się nam „strzelać”… gafy. Na marginesie – szkoda, że nie udaje się zestrzelić „dziennikarskich kaczek”. Choć z drugiej strony, dobrze , że nie ma też sytuacji odwrotnej, jak na razie, na szczęście, nie strzela się też do dziennikarzy (w Polsce), jak do kaczek, choć próby są czynione (jak w paryskiej redakcji „Charlie Hebdo“).
Zawołanie poety: „obywatelu, strzel i traf: pif paf, pif paf”, jak ulał pasuje do zbliżającego się współzawodnictwa. Namawiam do wzięcia udziału w Mistrzostwach!
Wojciech W. Zaborowski