Nietypowy i budzący dreszczyk emocji był już sam termin spotkania: 13 stycznia, do tego w piątek. Koledzy, którzy wykpili się od uczestnictwa w zaplanowanym z okazji Nowego Roku właśnie w tym dniu Dziennikarskim Wieczorku Tanecznym, podając jako przyczynę, wynikajacy z aury, niedowład różnorodnych części anatomicznych swego organizmu, budzili przeto nie tylko podejrzenia o poświadczaniu nieprawdy, ale też i wywoływali na twarzach Kolegów uśmiech nieco ironiczny. Wiadomo przecież nie od dziś, z czym kojarzą się co bardziej przesądnym „13” i „piątek”. „Lepiej nie wychodzić z domu”, jak powiedział mi – prosząc o dyskrecję – jeden ze znakomitych nieobecnych.
Na szczęście, ponad 30 śmiałków nie uległo destruktywnej szeptanej propagandzie i na godz. 17. 00 pojawiło się w przytulnym lokalu „Kaczka Dziwaczka” na Podwalu. Lokal ten, choć zmieniał parokrotnie nazwę, szczególnie dla starszej dziennikarskiej populacji od dziesięcioleci pełnił rolę prasowego klubu, jako że w pobliżu otaczały go – jak sięgam pamięcią w lata siedemdziesiąte ub. wieku – redakcje, m.in. „Gazety Robotniczej”, „Słowa Polskiego”, „Wieczoru Wroclawia”, „Wiadomości” i pomieszczenia WrocławskiegoWydawnictwa Prasowego. To wyjaśnienie, rzecz jasna, dla młodszych uczestników imprezy, dla których geneza i dzieje dawnego prasowego bufetu jawią się jako tzw. historyczna biała plama.
O 17.00? Niektórzy, w tym piszący te słowa, pojawili się grubo przed tą godziną i zastali tam już. zabieganego.. szefa Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk! Ryszard Mulek, organizator naszego spotkania, z żołnierską precyzją i dokładnością sprawdzał, czy wszystko należycie przygotowane jest do tanecznej batalii. Duchowo (z łac. „duch” – „spiritus”) wspierał go w tej misji – cywil co prawda – Henryk Kwiatkowski, okazjonalnie zawczasu wznosząc toast za pomyślny przebieg imprezy. |Oczywiście, dołączyłem do tej szlachetnej akcji, oferując „bratnią pomoc”. No, i chyba poskutkowało, bo wieczór przebiegł w atmosferze wybornej zabawy. Zasadniczy wpływ na tę atmosferę miała obecność Eugeniusza Opyda, który reprezentował taneczną orkiestrę, a konkretnie zespół „My we dwoje”.Trochę to przenośnia, gdyż, jako żywo, występował w liczbie pojedynczej, ale po kilku toastach mogło się i wydawać, że „we dwoje”.W każdym razie, grał na dwóch instrumentach. Zarówno melodie, jak i piosenki, przenosiły nas w klimat lat dawnych, a nowa aranżacja znanych szlagierów wybornie łączyła przeszłość z teraźniejszością, co było tym istotniejsze, że uczestnicy wieczorku byli pokoleniowo zróżnicowani, czyli mówiąc eufemistycznie, duchowo wszyscy byli młodzi!
Wykonana przez E. Opyda piosenka poza konkursem, bo nie do tańca a wspomnieniowa, „Pałacyk Michla…” z czasów Powstania Warszawskiego, przypomniała, że wśród naszej dziennikarskiej braci mamy obecnie sporo osób związanych z mundurem, czyli byłych dziennikarzy prasy wojskowej, przybyli na noworoczne spotkanie.
Wśród od lat wiernych uczestników wszystkich stowarzyszeniowych imprez z radością witaliśmy byłego redaktora prasy wojskowej Jana Janusza Akielaszka, obecnie dziennikarza, wydawcę i autora, członka zarządu SD RP Dolny Śląsk, który przybył wraz z żoną Bożeną. Wręczona mi autorska książka z okolicznościową dedykacją „Braterska pomoc 1968”, w której Jan J. Akielaszek wspomina niechlubną interwencję wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji uświadomiła mi, jakie podkłady talentu tkwią w obecnie wojskowej rezerwie.Toż parę stolików dalej witałem się z ppłk. rezerwy Janem Stanisławem Jeżem, pedagogiem, literatem, malarzem i rzeźbiarzem, a przy okazji, dzięki swej erudycji, znakomitym partnerem w dyskusjach na tematy wszelakie. A uśmiechniety, powściągliwy w okazywaniu emocji, choć zawsze serdeczny Jan Drajczyk, który przybył wraz z żoną Anną? W cywilu, ale przecież też dziennikarz związany z wojskiem!
„Kaczka Dziwaczka” to jednak nie kasyno, więc wojskowi, do tego w cywilu, nie budzili takiego zainteresowania, jak towarzyszące im panie, o których już wspomniałem. Zaznaczyć trzeba, że tym razem, obecnosć kobiet była nie tylko warunkiem dobrej zabawy, ale też i rzucała się w oczy. Jak tu zapomnieć Annę Pudłowską, której nie tylko kreacja, ale i każde poruszenie, pełne niewymuszonej elegancji, zwracało uwagę siedzących wokół kolegów?! A przecież była jeszcze – że tym razem pozwolę sobie dla lepszego efektu na odwrócenie kolejności prezentacji – Lucyna Rogala z mężem Bogusławem, Dorota Bernaś z mężem Sławomirem, Jagoda Miś z mężem Engelbertem, red.. Anna Leśniewska, że na tych kilku nazwiskach poprzestanę.
Aby wczuć się w atmosferę imprezy, trzeba na niej być. Tak jak miał rację Adam Mickiewicz, stwierdzając w znanym wszystkim utworze, że nikt nie jest w stanie opisać smaku bigosu (bo trzeba go skosztować), tak to samo dotyczy atmosfery imprezy, czyli naszego wieczorku. Kto był – dobrze wie, o czym piszę. Kto nie był … sam sobie winien.
Choć na wszelki wypadek, może byłoby lepiej następne spotkanie zaplanować nie na „13” i nie w piątek!
Wojciech W. Zaborowski