TRUDNA DROGA DO CELU

Alicja Nagy: Andrzeju, poznałam Cię bardzo dawno w Stowarzyszeniu Bema, kiedy przyszedłeś odwiedzić tę najstarszą na Węgrzech organizację polonijną i przedstawiłeś się nam tymi słowy: Polak jestem, górnik z Pécs. Dopiero po chwili rozmowy dowiedzieliśmy się, że nie tylko jesteś Polakiem, ale również nazywasz się Polak, mieszkasz i pracujesz jako górnik w tamtejszej kopalni uranu i przybyłeś na Węgry dzięki małżeństwu z Węgierką. Ale może o swojej drodze do tego kraju i życiu tutaj opowiesz już sam.

Andrzej Polak: Urodziłem się w 1952 r. we Wrocławiu, ale w dzieciństwie mieszkałem z rodzicami i starszym bratem w Wadowicach, mieście tak bardzo związanym z naszym papieżem, św. Janem Pawłem II. Tam skończyłem szkołę podstawową i zacząłem się uczyć zawodu ślusarza narzędziowego. Oczywiście byłem harcerzem, ale chodziłem też na zajęcia kółka fotograficzno-filmowego, co dawało mi dużo satysfakcji. Dzięki filmom i piosenkom węgierskim zainteresowałem się Węgrami i marzyło mi się jak pewnie wielu młodym ludziom w tamtych czasach głębokiego komunizmu – aby kiedyś pojechać tam i troszkę poznać ten kraj. 

Niestety, życie mi się zawaliło, kiedy w 1969 r. na kilka dni przed sylwestrem zmarła moja mama. Nie mając środków materialnych na utrzymanie musiałem zrezygnować z dalszej nauki zawodu ślusarza i poszukać jakiejś pracy. Wyjechałem do Jaworzna do pracy w kopalni, ponieważ po przeanalizowaniu swoich możliwości i sytuacji, w jakiej się znajdowałem, doszedłem do wniosku, że w zawodzie górnika bardziej wyobrażam sobie swoją przyszłość.

Nie ukrywam, było bardzo ciężko, nie wstydzę się powiedzieć, że nieraz płakałem nad swoim losem, ale musiałem przetrwać, bo tylko dzięki temu mogłem osiągnąć pewną stabilizację finansową i widok na lepsze życie.

Podczas pracy w górnictwie nie rezygnowałem z dalszej nauki, dzięki czemu osiągnąłem najwyższy stopień kwalifikacji w zawodzie, wykonując pracę na stanowisku górnika strzałowego-kombajnisty. Aż nadszedł moment, który zadecydował o całym moim życiu. Kierownictwo kopalni w nagrodę za moją wzorową pracę, wysłało mnie wraz z innymi górnikami ze śląskich kopalń na 21-dniowe wczasy zdrowotne na Węgry. Spełniło się więc moje młodzieńcze marzenie. Cieszyłem się, że zobaczę ten kraj, poznam bratanków, bo w Polsce chyba nie było człowieka, który by nie znał powiedzenia „Polak Węgier dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki”. Martwiłem się jedynie, jak się z nimi będę porozumiewać, nie znając języka.

Ale jak się później okazało, to nie było największą przeszkodą. Program pobytu zapowiadał się bardzo ciekawie. Oczywiście było zwiedzanie stolicy – Budapesztu, kilkudniowy pobyt nad Balatonem i w Kaposvár, skąd organizowane były wycieczki do sąsiednich zabytkowych miejscowości. Ponieważ były to wczasy lecznicze, codziennie braliśmy udział w rozmaitych zabiegach balneologicznych. Kiedyś, będąc w towarzystwie naszego tłumacza i opiekuna Feriego, zwróciłem uwagę na pewną piękną dziewczynę, która mi się bardzo spodobała. On jednak z góry założył, że mogę sobie co najwyżej o niej pomarzyć. Ale los chciał inaczej, okazał się od niego łaskawszy. Po dwóch dniach chcąc się napić wina i posłuchać węgierskiej muzyki, wstąpiłem do kawiarni i… pierwszą osobą, którą tam zobaczyłem, była właśnie ta dziewczyna siedząca w towarzystwie zaprzyjaźnionego z nią, jak się następnie okazało, małżeństwa. Kiedy zespół muzyczny zaczął grać, zdecydowałem nagle, że muszę poprosić ją do tańca. Na drżących nogach podszedłem, w polskim szarmanckim stylu ukłoniłem się przed nią i bez słów – bo przecież nie znałem zupełnie języka – gestem poprosiłem ją do tańca. Zapomniałem niemal o całym świecie. Dla mnie liczyła się tylko ona, Anna. Już po naszym ślubie powiedziała mi kiedyś, że ten moment zaproszenia jej do tańca zdecydował o naszych późniejszych spotkaniach. Jej przyjaciele, z którymi siedziała, zaprosili mnie do siebie, a po tańcach poprosili mnie, abym odprowadził Annę do domu. 

I tak się to wszystko zaczęło. Każdą chwilę starałem się spędzać z nią i jej przyjaciółmi, unikając nawet grupowych zajęć i zabiegów. Pokazali mi mnóstwo pięknych miejsc, zabytków i okolic. Czas minął bardzo szybko. Trzeba było wracać do kraju i pracy. Obiecałem, że wrócę. Po prostu zakochałem się w niej bez pamięci. Po trzech tygodniach rozłąki nagle postanowiłem ją odwiedzić. Kupiłem bilet na pociąg, kwiaty dla niej, których, jak się okazało na granicy, nie wolno było przewozić, zabrałem ze sobą malutki bagaż najpotrzebniejszych dla każdego podróżnego przedmiotów i pojechałem do niej. Był to wrzesień 1980 r. Celnicy przeszukali mnie bardzo dokładnie, bo wydałem im się osobą podejrzaną. Ale szczęśliwie dotarłem do mojej ukochanej, pomimo zakazu, z polskimi kwiatami.

Wtedy postanowiliśmy się spotykać i myśleć o wspólnej przyszłości. Latem 1981 r. przyjechała do mnie do Polski. Starałem się jej pokazać najpiękniejsze miejsca w mojej ojczyźnie, od Krakowa począwszy poprzez Zakopane aż po Bałtyk. Po roku naszej znajomości, rozmawiałem z Anną na temat zawarcia związku małżeńskiego, niestety, osiedlenie się na stałe w Polsce nie bardzo jej się podobało, zwłaszcza że pamiętamy, jak wyglądała wówczas sytuacja w naszej ojczyźnie. Wobec tego ja zdecydowałem się przenieść na Węgry. Byłem górnikiem, wiedziałam, że tu raczej bez problemu znajdę pracę. Ale jak wiadomo, 13 grudnia 1981 r. wprowadzono w Polsce stan wojenny. Zamknięte zostały wszystkie granice, wyłączone telefony. Pozostały nam jedynie listy i ogromna tęsknota. Załatwienie formalności ślubnych też było nie lada wyzwaniem. Ale i to udało się pokonać. Po wielu perypetiach wreszcie 26 czerwca 1982 r. wzięliśmy ślub w Kaposvár. Po powrocie do Polski zacząłem starania o wyjazd na stałe z Polski, co trwało prawie pół roku. W tym czasie tylko żona mogła mnie odwiedzać. Ja natomiast na stałe na Węgry mogłem przyjechać dopiero 8 grudnia 1982 r. Nie muszę nikomu mówić, jak bardzo byłem szczęśliwy. Dzięki małżonce szybko otrzymałem w Kaposvár węgierskie dokumenty i zacząłem starać się o pracę w górnictwie. Wybrałem kopalnię uranu w Pécs. Znałem swoją wartość i dlatego mogłem kierownictwu kopalni postawić warunek, którym było szybkie uzyskanie mieszkania. Po roku rzeczywiście dyrekcja spełniła moje żądanie. Dumny byłem z tego i starałem się jak najlepiej pracować. Przydzielono mi najbardziej niebezpieczne i trudne miejsca pracy 1000 metrów pod ziemią, powierzając nawet dostęp do materiałów wybuchowych. Wykonywałem prace strzałowe, które tylko na podstawie odpowiednich wielu zezwoleń dany górnik mógł wykonywać. No i co najważniejsze, moje zarobki były wysokie, a nawet mogę powiedzieć, że jak na tamte czasy – bardzo wysokie. Miało to dla nas ogromne znaczenie, bo byliśmy młodym małżeństwem na dorobku. Mając już własne mieszkanie, powiększyła nam się rodzina. Urodziła się córka Nikolett, a w 1988 r. syn Tamás. Ogromnie byliśmy szczęśliwi mając i siebie, i dwójkę wspaniałych dzieci. W Pécs nawiązaliśmy kontakt z kilkoma rodakami, którzy od kilku lat już tu mieszkali. Został założony Klub Polski, w którym czuliśmy się wspaniale. A potem, kiedy uznani zostaliśmy za mniejszość narodową, tutejsza Polonia utworzyła Samorząd Polski, który działa do chwili obecnej.

Jak mówiłeś, byłeś szczęśliwym człowiekiem. Miałeś dobrą, chociaż ciężką, pracę w kopalni, byłeś cenionym fachowcem, co zatem skłoniło Cię do zmiany zawodu w zupełnie innej dziedzinie – dziennikarstwa telewizyjnego?

Zawodu nie zmieniałem, ja pracowałem nadal w górnictwie, poza pracą miałem hobby i jak już wcześniej powiedziałem, jeszcze w czasach szkolnych, w Wadowicach, chodziłem na zajęcia kółka fotograficzno-filmowego. Wiedzę, którą tam nabyłem zacząłem wykorzystywać w naszym szczęśliwym życiu rodzinnym. Starałem się filmować ciekawe momenty z naszego życia i chyba wychodziło mi to całkiem dobrze. 

Kiedy w 1991 r. nasz polski papież, z którego byliśmy bardzo dumni, po raz pierwszy przybył z pielgrzymką na Węgry, postanowiłem nagrać jego pobyt również na lotnisku w Pécs. Nie było łatwo, kosztowało mnie to wiele trudu i starań, ale udało mi się na szczęście załatwić zezwolenie na sfilmowanie tego momentu. I to było moim pierwszym poważnym wyzwaniem na ścieżce korespondenta filmowego. Film ten przechowuję do dziś w swoim prywatnym archiwum jako najcenniejszą pamiątkę, bo właśnie od tego momentu zaczęło się jakby moje drugie życie na węgierskiej ziemi. 

A kiedy zostały tu stworzone warunki dla rozwoju działalności narodowościowej, nawiązałem kontakt z producentem telewizji polskiej we Wrocławiu Dariuszem Dynerem, który właściwie pierwszy zauważył moje zdolności w posługiwaniu się kamerą filmową i starał mi się pomagać wszelkimi sposobami w rozwijaniu tych umiejętności. 

Amatorsko kręciłem różne filmiki przedstawiające także nasze życie polonijne. Kiedy ruszyła emisja TV Polonia i rozpoczęto poszukiwania chętnych do współpracy na warunkach honorowych, tajniki rzemiosła filmowego miałem już opanowane. Pracowałem nadal jako górnik, byt materialny rodziny był zabezpieczony, poszukując nowych wrażeń zgłosiłem się. I tak rozpoczęła się moja „kariera” filmowa i dziennikarska, o ile to w ogóle można nazwać karierą. Dla mnie był to ogromny zaszczyt mieć kontakt z mediami. Szkolenia odbywałem prywatnie w Telewizyjnej Akademii w Warszawie. Myślę, że dobrze wykorzystałem swoje podejście i predyspozycje do zajęcia się filmowaniem, nie tylko jako hobby.

Pamiętam te czasy. Nie było Ci łatwo pokonać pewne bariery mentalne w naszym polonijnym światku. Niektórym trudno było zrozumieć, że ty – górnik, nazywany niejednokrotnie „dołkowiczem”, człowiek bez wyższego wykształcenia, zacząłeś nagle zajmować się dziennikarstwem i byłeś widoczny w telewizji. Nie zdawali sobie sprawy, ile ciężkiej pracy i własnych pieniędzy włożyłeś w sprzęt, podróże po całym naszym kraju, ile czasu wkładałeś w przygotowanie tego czy innego filmu, aby „świat” się mógł na własne oczy przekonać, jak wygląda na Węgrzech życie polonijne.

Zawsze starałem się wykonać swoje obowiązki dziennikarza z jak największą starannością. Podczas realizacji korespondencji prosiłem o wypowiedź daną osobę bez uprzedzeń, dla mnie każdy wywiad był ważny. Możliwe, że niektórzy działacze polonijni częściej chcieli się pokazać, liczyli, że podejdę do nich, a tak się nie stało i od tego zaczęło się obgadywanie mnie, a jeżeli w treści lektorskiej brakowało zdania o ich zasługach, to lawina uprzedzeń do mnie się zwiększała. Opracowanie materiału do korespondencji robiłem zawsze tak, jak ja widzę, a nie pod wpływem nacisków pewnych osób.

Szczerze mówiąc, muszę powiedzieć, że nie raz byłem poniżany, ale zawsze po nieporozumieniach i trudnych chwilach brałem się jednak w garść, bo pracę tę, będącą dla mnie powołaniem, a nie tylko hobby, traktowałem naprawdę bardzo poważnie. Mam ogromną satysfakcję, że redakcja, dla której pracuję w TV Polonia, docenia moje zaangażowanie i starania, aby jak najlepiej, najrzetelniej tworzyć wszystkie filmy reporterskie, wszystkie korespondencje, które biorą udział w rozmaitych festiwalach i otrzymują nagrody. Często stawiany jestem za wzór dla innych tego typu dziennikarzy. I to się dla mnie liczy, to zachęca mnie do dalszej działalności na rzecz naszej węgierskiej Polonii. Po chwilowych nieraz załamaniach, przyrzekania sobie i rodzinie, że już z tym kończę raz na zawsze, przychodziła chwila refleksji, kupowałem jeszcze lepszy sprzęt i wszystko wracało do normy. 

Moja żona i dzieci zawsze bardzo mnie wspierały, za co jestem im ogromnie wdzięczny, bo przecież zdaję sobie sprawę, że to właśnie im zabierałem mój czas i energię, które przeznaczałem na filmowanie.

Bardzo dużo Twoich filmów z ziemi węgierskiej, z różnych naszych uroczystości, imprez, spotkań oglądałam nieraz z łezką w oku. I myślałam wówczas, jak to dobrze, że są wśród nas tacy zapaleńcy, bo dzięki temu następne nasze pokolenia też czegoś się o nas dowiedzą i pamięć o nas przetrwa długo. Tak przecież pisze się historię.

I dlatego to robię. W ciągu tych 25 lat przejechałem na Węgrzech i w innych krajach prawie 250 tysięcy kilometrów, realizując materiały związane z naszym życiem polonijnym czy pobyty podczas realizacji wszystkich Dni Przyjaźni Polsko-Węgierskiej 23 marca, które – jak wiadomo – odbywają się bardzo uroczyście w jednym roku na Węgrzech, a w następnym w Polsce od roku 2006 począwszy. (Győr z udziałem prezydenta Lecha Kaczyńskiego i László Sólyom).

Zrealizowałem ponad 500 korespondencji, zmontowałem dziesiątki filmów dokumentalnych o naszej Polonii, zużyłem chyba z siedem kamer, małych, dużych, lepszych, gorszych, a teraz mam sprzęt najlepszy jakościowo, na jaki mnie było stać finansowo z dwiema kamerami. Zdaję sobie sprawę, że pozbawiłem małżonkę oraz dzieci wiele tysięcy godzin ze wspólnego spędzenia czasu, ponieważ miałem wielokrotnie nawet tygodniowe wyjazdy, a przy montażu filmów też siedziałem tygodniami. Myślę, że rozumieli mnie i podziwiali mój zapał do pracy filmowej, która w moim życiu miała ogromne znaczenie. Obecnie korzystając z konieczności siedzenia w domu z powodu koronawirusa, archiwizuję cały swój dorobek filmowy, przesyłając go na serwer Polskiego Instytutu Badawczego i Muzeum w Budapeszcie. Mimo że jest to bardzo pracochłonne, to sprawia mi ogromną satysfakcję, bo zostanie po nas stały dokument dla przyszłych pokoleń. 

Przy okazji chciałbym tu podziękować również osobom, które starały mi się pomóc w mojej działalności. Nie mogę wszystkich wymieniać, bo byłaby to długa lista, ale wspomnę tu o długoletnim przewodniczącym Samorządu Ogólnokrajowego, dr. Konradzie Sutarskim, prezes Stowarzyszenia św. Wojciecha Zdzisławie Molnár Sagun (Monika), prezes Stowarzyszenia „Polonia Nova” i obecnej przewodniczącej Ogólnokrajowego Samorządu Polskiego Marii Felföldi, prezes Polskiego Stowarzyszenia Kulturalnego im. J. Bema Korinnie Wesolowski, przewodniczącej Samorządu Stołecznego i Samorządu XVIII. Dzielnicy Katarzynie Balogh oraz państwu Báthori z Szolnoku. Otrzymałem też wiele wsparcia, także finansowego, od mieszkającego w Polsce Konsula Generalnego Węgier w Łodzi Tadeusza Kaczora, który przyczynił się do realizacji wielu filmów polonijnych.

W czerwcu tego roku obchodzisz swój jubileusz 25-lecia pracy jako korespondenta filmowego. Jest to dobra okazja na podsumowanie dotychczasowego dorobku. Jak teraz z tej perspektywy oceniasz swoje życie, swoją działalność na rzecz Polonii węgierskiej? Co byś zmienił? Czy masz poczucie spełnienia? 

Tak, z całą stanowczością czuję się człowiekiem spełnionym. Mam wspaniałą rodzinę, kochaną i kochającą żonę Annę, dwójkę wykształconych dzieci, dwóch wspaniałych wnuków. Byłem cenionym górnikiem, a i moje osiągnięcia dziennikarskie też są, myślę, niemałe. Poznałem wielu wspaniałych ludzi, działaczy polonijnych, młodzież polską i węgierską, polityków, prezydentów nie tylko naszych państw, ale i miast zarówno w Polsce, jak i na Węgrzech. Gdybym tylko siedział w domu po pracy, czekając, co przyniesie następny dzień, na pewno byłbym pozbawiony tylu niezapomnianych wrażeń, tylu spotkań, jak choćby z naszym ostatnim Prezydentem na Uchodźstwie, który zginął w katastrofie lotniczej w Smoleńsku 10 lat temu, śp. Ryszardem Kaczorowskim. Zdjęcia z nim z Częstochowy z Festiwalu Mediów Polonijnych oraz z Budapesztu zachowuję nie tylko w specjalnym miejscu w domu, ale również w sercu. On, podczas rozmów, wskazywał mi drogę, jak należy żyć i jak być Polakiem na obczyźnie. Posiadam wiele listów z podziękowaniami, z Polski i Węgier, jestem dumny, że nie tylko ważne osoby do mnie napisały, ale także młodzież z polskich i węgierskich szkół. Mieszkam na Węgrzech, pokochałem ten kraj i jest dla mnie moją Ojczyzną, tak jak Polska. Będąc emerytem, coraz starszym człowiekiem, dla którego też kiedyś nadejdzie kres życia, mogę teraz powiedzieć, że chcę być tu pochowany, chcę zawsze być pod węgierskim niebem, w ciszy węgierskiego wiatru, gdzie jakiś ślad po mnie pozostanie.

Andrzeju, w imieniu całej naszej Polonii gratulujemy Ci tego pięknego jubileuszu, życzymy jeszcze wielu sukcesów.

Alicja Nagy

* * *

Artykuł o redaktorze Andrzeju Polaku (od 2012 roku członek Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk) ukazał się w czerwcu 2020 roku na łamach portalu Polonia Węgierska:

https://www.polonia.hu

Patrz także:

Archiwum Cezarego Żyromskiego

KOPIA witryny na serwerach Internet Archive > Gratulujemy > Andrzej Polak laureatem festiwalu „Polskie Ojczyzny 2006”

oraz:

KOPIA witryny dziennikarzerp.wroclaw.pl > Gratulujemy > Andrzej Polak laureatem nagrody „Za Zasługi dla Węgierskiej Polonii”