Zmarł red. Wojciech Szymański

To nie są czasy dla porządnych ludzi…

…tylko w taki sposób mogę sobie wytłumaczyć Twoją śmierć, Przyjacielu. Kiedy zaczynaliśmy razem przygodę z dziennikarstwem, wydawało się, że zostaną po nas słowa. To był czas, kiedy własne teksty wycinało się nożyczkami z gazety, wkładało do teczek. Dziś większość tych wycinków trafiła na makulaturę, nasze słowa pokrywają się wirtualnym kurzem w internetowych archiwach, ulotne bardziej niż kiedykolwiek. Jeśli którekolwiek z nich mają wagę, to tylko dlatego, że zostawiają ślad w pamięci nas, tych, którzy żyjemy. I pamiętamy. Będziemy pamiętać.
Kiedy zaczynaliśmy razem w „Słowie”, ja byłam dziewczyną od kultury, Ty chłopakiem od polityki, która wydawała mi się wtedy śmiertelnie nudna i pozbawiona związków z moim życiem. I to Ty mnie przekonałeś, jak bardzo się myliłam. Spotkałam w dawnym przedszkolu przy Kościuszki (a później na Ruskiej) najlepszą ekipę pod słońcem. Fantastyczny czas, kiedy ten czas jeszcze był – na to, żeby ślęczeć nad tekstami, wskazywać nam krok po kroku błąd za błędem, punktując słowa, które chybiają celu, nie trafiają w sedno. Wydawało się, że tak będzie zawsze. Że będziemy rozwijać się, ucząc się na błędach, wskazywanych przez wnikliwych, uważnych redaktorów. Takim redaktorem po szkole „Słowa” stałeś się Ty.
Nauczyliśmy się tam traktować słowo poważnie, uczyliśmy się odpowiedzialności za słowo. Wziąłeś sobie tę lekcję do serca jak mało kto. Jak mało kto ważyłeś słowa – wtedy i dziesięć lat później, kiedy spotkaliśmy się znów w pracy, w „Wyborczej”.
Byłeś żywym dowodem na to, jak głębokim uzależnieniem, jak uskrzydlającą i dewastującą zarazem chorobą jest dziennikarstwo. Działa jak amfetamina, dając niepowstrzymany napęd do działania, budząc potrzebę zmiany świata, ale też sprawia, że cierpimy, kiedy zostajemy pozbawieni możliwości bieżącego zapisywania rzeczywistości, komentowania jej, ujmowania w słowa. Nie umiemy się odkleić. Ty nie umiałeś się odkleić. Poza redakcją miałeś swoje życie – wspaniały dom z Ulą, pełen miłości, książek i muzyki. Byłeś dla wielu z nas czułym i szczerym przyjacielem. Ale ten dziennikarz definiował Cię wyraźniej niż jakakolwiek inna rola życiowa. Byłeś nim nawet kiedy przestałeś pisać, pilnować naszych tekstów, planować wydania. Bolał Cię i dotykał każdy błąd na łamach, każde zaniedbanie, ale i cieszył każdy sukces.
Na początku marca, tuż przed wybuchem pandemii, postanowiliśmy zrobić Ci prezent – w gronie przyjaciół nagraliśmy hymn Liverpoolu, fałszując niemożebnie i wierząc, że nawet jeśli nie podniesiemy Cię na duchu, to przynajmniej rozśmieszymy. I dziś jestem pewna, że you’ll never walk alone, że nigdy i nigdzie nie pójdziesz sam, bo nasze myśli i słowa będą za Tobą podążać. A nawet jeśli te schody, po których się wspinasz, prowadzą donikąd, chciałabym, chcielibyśmy, żebyś poczuł tę moc w ostatniej drodze, więc proszę Was wszystkich, zaśpiewajmy to jeszcze raz – podwińmy rękawy na trzy, tak jak Ty to robiłeś, i zedrzyjmy gardła, a Ty, Wojtuś, śmiej się do woli. Płakać będziemy potem.

Magda Piekarska

Fot. Tomasz Pietrzyk / Agencja Gazeta

– Ten zawód to było Wojtka życiowe powołanie. Pracował w różnych redakcjach prasowych, a także w radiu i telewizji, ale był dziennikarzem absolutnie gazetowym, w tej kategorii czuł się najlepiej. I – co bardzo dla niego było ważne – był dziennikarzem „Gazety Wyborczej”, w tej redakcji czuł się najlepiej – mówił Jerzy Sawka, były redaktor naczelny wrocławskiej „Wyborczej”, wspominając Wojciecha Szymańskiego.
2 lipca 2020 odbył się Jego pogrzeb na cmentarzu Osobowickim. Żegnała Go rodzina, wielu przyjaciół dziennikarzy, czytelnicy, radni miejscy i politycy, w tym Grzegorz Schetyna oraz były poseł, prezydent Wrocławia Stanisław Huskowski. Nad grobem przemawiał prezydent miasta Jacek Sutryk, który mówił o powołaniu dziennikarskim i największej pasji Wojtka – polityce: – Wojtku, spotkamy się po drugiej stronie. Pamiętaj, masz wielkich przyjaciół.

„Gazeta Wyborcza”