Pożegnanie – 21.09.2022

kliknij, aby powiększyć

Zdjęcia: Jan Drajczyk

Wszelkie pasje Krzysia

Krzysztof Kucharski przed Teatrem Kalambur przy ul. Kuźniczej we Wrocławiu
Fot. Kalambur

Krzysztof Kucharski, krytyk teatralny, wieloletni dziennikarz „Gazety Robotniczej”, a później „Gazety Wrocławskiej”, aktor teatrów studenckich, animator kultury, scenarzysta, dramaturg i reżyser. Był wieloletnim recenzentem, m.in. publicystą kwartalnika „Scena”, portalu teatralny.pl oraz komentatorem teatralnym telewizyjnego programu „Rewolwer kulturalny”. Był jednym z ojców założycieli PPA – Przeglądu Piosenki Aktorskiej, wspierał też nie tylko piórem Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora.

Jego wielką pasją, obok teatru i fotografii, było… gotowanie. Do legendy przeszedł „Kucharski brulion Kucharskiego”, rubryka, którą wiele lat prowadził w Magazynie, piątkowym wydaniu „Gazety Robotniczej”, a później „Gazety Wrocławskiej”. W siermiężnych czasach PRL-u sam starannie rysował do tej rubryki dania, o których pisał, a w szczycie kryzysu szokował, podając przepis na śledzia po japońsku. Kuchnia i kulinaria były dla Niego opowieścią o kulturze i cywilizacji, o zmianach w życiu pojedynczego człowieka i całej ludzkości, a każdy przepis był dla Niego pretekstem do opowieści o tym, jak jedzenie wpływało na politykę, historię, narody. 

– Kochał kreację, więc gotowanie, tak jak teatr, było dla Niego sztuką i to przez duże „S”. Znał zresztą wszystkich najlepszych kucharzy, każda Jego rozmowa z którymś z nich to był prawdziwy cymes, bo z jednej strony można było zobaczyć, czym jest prawdziwa fascynacja, a z drugiej zajrzeć za drzwi najlepszych kuchni i podejrzeć skrzętnie skrywane tajemnice” – opowiadają przyjaciele Krzysztofa Kucharskiego z redakcji, dodając, że do legendy przeszła też dezynwoltura „Kucharza”, jak nazywano Go w „Gazecie Robotniczej” i „Kucharka”, jak z kolei zwano Go w „Gazecie Wrocławskiej”. 

– Krzyśkowi wybaczano wiele. W latach 80. zniknął na kilka dni i nie dostarczył tekstu na kolejny odcinek „Kucharskiego brulionu Kucharskiego”. Zamiast tekstu ukazało się więc ogłoszenie mniej więcej tej treści: „Krzysiu, gdziekolwiek jesteś, odezwij się, czekamy”. Nie było wtedy telefonów komórkowych, stacjonarny był luksusem. A Krzyś się odnalazł – zaszył się na kilka dni w jakimś pensjonacie w górach z kolejną narzeczoną, bo słynna była Jego słabość do ładnych i inteligentnych dziewczyn, które czarował swoją wiedzą ogromną o teatrze – wspominają przyjaciele Krzysztofa. 

On sam chętnie opowiadał o swoim ukochanym Liceum Ogólnokształcącym numer IX, o stołowaniu się w słynnej lwowskiej restauracji „U Fonsia”, o występach w studenckich teatrach. Nie opowiadał o tym, że za udział w protestach studenckich w 1968 roku miał problemy, a w stanie wojennym został negatywnie zweryfikowany i przez jakiś czas pracował jako barman. 

Andrzej Bułat, wieloletni redaktor naczelny „Gazety Wrocławskiej”, który zmarł w 2020 roku, z rozbawieniem wspominał wyjazd na festiwal teatrów studenckich. Grali jakąś sztukę o partyzantach. „Kucharz” w pewnym momencie najzwyczajniej w świecie zapomniał tekstu i stał na scenie z atrapą karabinu, milcząc. Bułat zza kulis scenicznym szeptem krzyczał: „Kucharz, do cholery, tekst!”. No i „Kucharz” w końcu zaskoczył, a recenzenci napisali potem o genialnie wytrzymanej ciszy…

– Był mistrzem cyzelowania. Każdy tekst dopieszczał, nie znosił wręcz, kiedy Go poganiano. Jak tylko słyszał: „Krzysiek, kiedy? Błagam, kończ już!”, najpierw te wezwania ignorował, a jak już się nie dało, ze stoickim spokojem odpowiadał: „Czy ty myślisz, że jak mnie będziesz poganiać, to skończę szybciej?” – mówi Katarzyna Kaczorowska, wieloletnia redaktorka Magazynu Tygodniowego i po chwili dodaje, że Krzysiek był nie tylko erudytą, człowiekiem wielkiej kultury, właścicielem ogromnej liczby kontaktów z ludźmi kultury z całej Polski. 

Do historii „Gazety Wrocławskiej” przeszedł też dzięki dwóm spektakularnym wpadkom. 

– Najpierw uśmiercił na łamach Wojciecha Dzieduszyckiego, z którym zresztą był bardzo zaprzyjaźniony. Ktoś przybiegł z działu depeszowego, który wtedy istniał w gazecie, z newsem z telewizji, że zmarł Tunio, jak nazywano hrabiego. Krzyś napisał poruszające wspomnienie, daliśmy zdjęcie Tunia na pierwszej stronie w czarnej obwódce. A rano okazało się, że zmarł nie Tunio, ale Tonio – Antoni Dzieduszycki, jego syn – wspomina Iwona Zielińska, wieloletnia redaktor naczelna „Gazety Wrocławskiej”, do której rano zadzwoniła ówczesna sekretarz redakcji, pytając zdenerwowanym tonem, czy siedzi, bo lepiej, żeby usiadła. 

– Co się stało? 
– Kucharek zabił Tunia!
– Jezus Maria! Jak to zabił?
– No nie naprawdę, tylko w gazecie!

– Temat oczywiście podjęły wrocławskie media, jeden z dziennikarzy chciał nawet zwalniać Krzyśka z pracy, ale zdecydowano, że nikt nie będzie nam ustalał zatrudnienia. I Krzysiek został, tym bardziej że w obronę wziął Go Tunio, który napisał do redakcji list – podkreślił, że jak mówi przesąd, każdy żywy uśmiercony plotką czy pogłoskami będzie długo żył. W jego przypadku rzeczywiście się sprawdziło – mówi Iwona Zielińska, dodając, że po raz drugi „Kucharek” na tamten świat wyprawił przedwcześnie Wojciecha Siemiona, w artykule przypominającym wybitne postaci na świąteczne listopadowe wydanie. 

– We Wrocławiu żył wtedy jeszcze brat wybitnego aktora, żyje nadal jego bratanek, Piotr Siemion, który wtedy był sławny dzięki książce „Niskie Łąki”. Sytuację uratowała Jolanta Krysowata, wtedy reportażystka „Gazety Wrocławskiej”, która pojechała do Wojciecha Siemiona i napisała jego świetny portret. A Krzyś przy jakiejś okazji mimochodem przyznał się, że przed laty już raz mu się zdarzyła taka wpadka – wtedy uśmiercił Zygmunta Hübnera… – wspomina Iwona Zielińska. 

Kochał życie, nie znosił tandety, fascynowała Go postać ikony kina lat 50. Marilyn Monroe – napisał monodram nawiązujący do tragicznych losów gwiazdy. W jednym ze swoich tekstów pisał: „Ja chcę zobaczyć z paru metrów duszę aktora, a nie fantastyczne efekty wykreowane przez komputer”. 

W 2004 roku Krzysztof Kucharski został ogłoszony Dolnośląskim Dziennikarzem Roku 1963, jednogłośnie wybranym przez wszystkie stowarzyszenia dziennikarskie działające w regionie. 

Dziewięć lat później w felietonie „Fobie kontra sentymenty” pisał o swoim pierwszym lontakcie z Wrocławskimi Spotkaniami Teatrów Jednego Aktora, którym towarzyszył jako juror i przyjaciel przez blisko pół wieku: „Mogę anegdotycznie opisać krótko, jak ja próbowałem się wedrzeć na pierwszy mój monodram w życiu. Chciałem zobaczyć po raz pierwszy na żywo i na scenie Kalinę Jędrusik w adaptacji powieści Jacka Bocheńskiego »Tabu«. Był rok 1966 i ten pierwszy festiwal odbywał się w »Piwnicy Świdnickiej«. Byłem świeżo upieczonym abiturientem. Nie miałem biletu. Przypadkowo wyrósł przede mną Henryk Hunko, radiowy Pukałko z felietonów Andrzeja Waligórskiego ze Studia 202, aktor wówczas Teatru Rozmaitości (dziś Wrocławski Teatr Współczesny). Poznałem go bardzo powierzchownie w prywatnym sklepie, gdzie ekspedientką była Barbara Hausner, która w chwilach deficytu klientów grywała do południa w karty z popularnym artystą. Na pieniądze. Artysta, o którym dziś mogę opowiedzieć mnóstwo anegdot, odezwał się do mnie w te słowa: – Cześć młody, co się tak kręcisz?

Spytałem nieśmiało, czy by nie mógł mnie wkręcić na spektakl. Plan był taki. Pan Henio zagada kontrolujących bilety, a ja, nie spiesząc się, spokojnie przejdę. Przeszedłem. Potem się okazało, że pan Henio wpuszczającym powiedział, że jestem siostrzeńcem Jędrusik, która kilka miesięcy wcześniej dostała I nagrodę na festiwalu piosenki w Opolu, występowała w kolejnych odcinkach Kabaretu Starszych Panów, a na ekranach kinowych hulała komedia »Lekarstwo na miłość«. Grała w niej z Andrzejem Łapickim, który też wtedy pokazał monodram. Niewielu jest najwybitniejszych polskich aktorów, którzy nie występowali na tym festiwalu. Można sprawdzić”.

Urodził się 12 stycznia 1947 roku, zmarł 10 września 2022.

Przyjaciele

* * *

Nie żyje Krzysztof Kucharski, znakomity krytyk teatralny związany z „Wrocławską”

Kiedy więc w latach 80. dyrektor legnickiego teatru, obrażony po krytycznej recenzji, zabronił Mu wstępu, Krzysiek założył perukę i wszedł na widownię jak zwykły widz” – wspominają Krzysztofa Kucharskiego wrocławscy dziennikarze.

Nie żyje Krzysztof Kucharski, jeden z najbardziej znanych wrocławskich dziennikarzy, znakomity krytyk teatralny. Przez lata związany z wrocławskimi dziennikami, pisał do Gazety Robotniczej”, „Słowa Polskiego • Gazety Wrocławskiej” i „Gazety Wrocławskiej”. Miał 75 lat. Informację o śmierci przekazał facebookowy profil Teatru Kalambur.

Krzysztofa Kucharskiego najczęściej przedstawiano, jako animatora kultury, dziennikarza, scenarzystę, dramaturga. Ale był też mistrzem dla młodszego pokolenia wrocławskich dziennikarzy, duszą towarzystwa, gawędziarzem, znawcą kulinariów. 

„A dokonania Krzysiek ma imponujące. Po pierwsze jest dobrym człowiekiem – skromnym, z klasą i gustem. Po drugie – świetnym, rzetelnym i sprawnym dziennikarzem. Z jedną wadą: nie umie odmawiać redaktorom, którzy »właśnie w tej chwili« potrzebują od Niego tekstu. I Krzysiek pisze ich pięć naraz. Po trzecie – jest uczciwym, subiektywnym (to zaleta) i odważnym recenzentem. Po czwarte – znawcą kulinariów (od zawsze prowadzi „Kucharski brulion Kucharskiego”)” – pisał o nim Jacek Antczak w „Słowie Polskim • Gazecie Wrocławskiej” w 2004 roku przy okazji tytułu Dziennikarza Roku 2003, jaki przyznało mu Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Dolny Śląsk i Syndykat Dziennikarzy Polskich.

Antczak dalej przedstawiał wtedy Kucharskiego: „Urodził się w Lwówku, ale od drugiego roku życia jest wrocławianinem. Marzył, by zostać reżyserem filmowym. Na studiach zaangażował się w teatr studencki (pisał scenariusze, robił scenografię, reżyserował) i kiedy w 1972 roku zadzwonił do Niego kolega z gazety i poprosił o recenzję, nie wiedział, że to zastępstwo na łamach potrwa 32 lata. Miłością Krzyśka jest teatr – pisze o nim, ale organizuje też festiwale, zasiada w ich jury, był nawet inspicjentem. Kiedy więc w latach 80. dyrektor legnickiego teatru, obrażony po krytycznej recenzji, zabronił Mu wstępu, Krzysiek założył perukę i wszedł na widownię jak zwykły widz. Później napisał kolejną obiektywną relację – a los sprawił, że przedstawienie znowu Mu się nie podobało”.

„Dzisiaj w nocy zmarł Krzyś Kucharski. Redaktor, teatroman smakosz życia, przyjazny, cierpliwy człowiek…” – napisała na Facebooku Iwona Zielińska, wieloletnia redaktorka naczelna gazet wrocławskich i zielonogórskich.

(MAT, 11.09.2022)
Źródło. PRESS.PL

Jeszcze o Krzysiu…

Wspaniały Człowiek i redaktor! Wspierał mnie w czasie mojego stażu w „Gazecie Robotniczej”. Był jednym z nielicznych, który nie zadzierał nosa i traktował młodych dziennikarzy po koleżeńsku.

Barbara Deręgowska

Wielka strata! Wspaniały człowiek, znał się na teatrze i kuchni w stopniu najwyższym. RIP

Krzysztof Rogacewicz

Krzysiu!!! Wcześniej Wojtek Jankowiak, moi koledzy z IX LO i z harcerstwa. ŻAL!

Ajka Tarasow

Tak strasznie smutno… Ostatni raz widziałam Krzysia na spotkaniu kalamburowym promującym opowieść Stanisława Szelca, a potem rozmawialiśmy w okolicy Krzysiowych imienin i oczywiście obiecaliśmy sobie spotkanie po wakacjach…

Ewa Korzyńska

Rozmawiałem jeszcze z Krzysiem w czwartek 8 września, zapraszając Go do Teatru Polskiego na nową premierę. Krzysiu, gdziekolwiek jesteś , będę o Tobie pamiętał. Pozdrów naszego wspólnego przyjaciela Wojtka Jankowiaka.

Jan Szurmiej

Szerokiej drogi, Krzysiu! Pozdrów gdzieś TAM Wojtka Siwka.

Krystyna Lorenc-Głowaczewska

Dla mnie zawsze był „panem Krzyśkiem”. Stara szkoła wrocławskiego dziennikarstwa kulturalnego. Znaliśmy się (i chyba polubiliśmy) przed laty, w „Gazecie Wrocławskiej”. Potem na lata straciłem Go z radaru.

Jacek Harłukowicz

Z panem Krzysztofem poznałem się w redakcji „Gazety Wrocławskiej”, kiedy była jeszcze na Podwalu, a było to w 2001 roku. Miał tam swój gabinet do spółki z Andrzejem Górnym i Kasią Kaczorowską. Ech, co tam się działo – wspomnienia wspaniałe! Do zobaczenia, Krzysztofie, kiedyś się spotkamy.

Jacek 'siwy’ Drumowicz

Tak zapamiętam „Kucharka”

O zgonie – w wieku 75 lat – redaktora Krzysztofa Kucharskiego dowiedziałem się od byłej szefowej „Gazety Wrocławskiej” Iwony Zielińskiej.

„»Kucharek« pozostanie w mojej pamięci przede wszystkim jako ktoś niezwykle przyjazny ludziom, kto nie szedł przez życie po trupach…” – napisałem spontanicznie na jej koncie fejsbukowym, podkreślając Jego szczególną cechę charakteru.

Na forum grupy „My wrocławianie” w tymże serwisie społecznościowym zakomunikowałem:

„Zmarł Krzyś Kucharski, kolega redakcyjny z »Gazety Wrocławskiej«. Pisał zwłaszcza ze znawstwem o kulturze i ze smakiem o kulinariach”.

Obszerne, sympatyczne i uczciwe zarazem wspomnienie o „Kucharku” opublikowała dziennikarka Katarzyna Kaczorowska. Przypomniała m.in. pewną głośną wpadkę Krzysia.

Pamiętam i ja, jak 9 kwietnia 1997 „Kucharek”, dowiedziawszy się w redakcji tuż przed dedlajnem, że „zmarł Dzieduszycki”, pośpiesznie napisał wspomnienie pośmiertne o hrabi Wojciechu. Jako przyjacielowi całej jego rodziny, nie sprawiło mu to problemu. Kłopot zaczął się nazajutrz, po wydrukowaniu nekrologu, gdy okazało się, że zmarł nie sędziwy już wtedy Wojciech, lecz jego syn Antoni. Ojciec (dla przyjaciół – „Tunio”) odszedł z tego świata 2 maja 2008, w wieku 96 lat. Przeżył więc swój nekrolog ponad dekadę.

Nie była to jedyna taka wpadka Krzysia. Przedwcześnie uśmiercił on również Wojciecha Siemiona i Zygmunta Hübnera…

W redakcji „Gazety Robotniczej” wraz z Markiem Rybczyńskim, Andrzejem Bułatem i Lidką Różycką, ja i Krzyś utworzyliśmy za wczesnego Gierka grupę młodych reporterów o wspólnym pseudonimie „Malak”. To fikcyjne nazwisko powstało z pierwszych liter imion naszej piątki. Podpisywaliśmy nim cykl swoich reportażyków z jednej z kopalń miedzi w Polkowicach, gdzie zjeżdżaliśmy na dół na zmianę. To był – prawdę pisząc – tzw. produkcyjniak o górnikach, ale z ambicjami obalania dziennikarskich schematów. Najbardziej zapamiętałem, że w wielkich podziemnych korytarzach było gorąco jak w piekle.

Nie żyją Marek, Andrzej i od kilku dni również Krzyś. Zostałem ja (najmłodszy z grupy) i być może Lidka (od bardzo dawna nie mam z nią kontaktu, więc nie wiem)…

Jeszcze pracując w „Gazecie Wrocławskiej”, kontynuatorce „Gazety Robotniczej”, miałem zwyczaj pojawiać się w redakcji już o poranku, przed dziewiątą. „Cześć, Krzysiu”, „cześć, Adasiu (Adaśku)” – witaliśmy się. Tak niejednokrotnie robiłem Mu pobudkę, nocował bowiem wtedy – w 2005 i wcześniej – na służbowym fotelu. Po pewnym czasie będącemu w trudnej sytuacji życiowej pomocną dłoń podały wspomniana Katarzyna Kaczorowska i inna dziennikarka – Wanda Ziembicka-Has, załatwiając „Kucharkowi” dach nad głową.

Obaj mieliśmy tę samą słabość. Uwielbialiśmy towarzystwo urodziwych i inteligentnych kobiet, doceniających naszą wiedzę (np. o literaturze ze szczególnym uwzględnieniem „Życia seksualnego dzikich w północno-zachodniej Melanezji”) i poczucie humoru (troszkę bardziej wyrafinowane niż potrzeba do ogarnięcia takiego jednego z moich ulubionych -– cenzuralnych i à propos końcowego akapitu – dowcipów. Król lew do reszty zwierząt: „Piękne na lewo, mądre na prawo”. Żaba: ”Przecież się nie rozerwę!”).

Adam Kłykow

Trzy razy Krzyś

Redaktor Krzysztof Kucharski – znawca teatru, dusza towarzystwa i smakosz kulinarnych specjałów. W pamięci, spośród wielu, ożywają trzy spotkania z Krzysiem.

To było pierwsze nasze spotkanie, jednocześnie prywatne i służbowe. Pamiętam dokładnie, choć, aż nie chce się wierzyć, minęło już od tego wydarzenia pół wieku! Zaczynaliśmy wtedy etatową pracę w dziennikach, Krzyś w „Gazecie Robotniczej”, ja w „Słowie Polskim”. I tak traf chciał, że obu nas wysłano na wywiad z przebywającym akurat we Wrocławiu na zdjęciach do filmowej trylogii Chęcińskiego znakomitym aktorem, Władysławem Hańczą. Krzyś, zawsze teatrem żyjący, pozostał i potem przez dziesięciolecia wierny swej teatralnej pasji, spotkanie z Hańczą, niewątpliwie jednak wywarło na nim duże wrażenie, bo też i aktor przyjął nas w dosyć nietypowej scenerii. Po dotarciu do hotelu i usłyszeniu wypowiedzianego tubalnym basem sakramentalnego „proszę” weszliśmy do pokoju zajmowanego przez aktora i… Chyba niezłe zdziwienie i zaskoczenie musiało się malować na naszych twarzach na widok leżącego w piżamie w łóżku aktora, skoro Hańcza gruchnął śmiechem i wyjaśnił, że w jego wieku, gdy jeszcze jest sprawny zawodowo, musi wykorzystywać każdą okazję do wypoczynku. A taką okazją było właśnie udzielanie nam wywiadu! Krzysio, który niewątpliwie był świadkiem wielu interesujących historii z życia aktorów, to spotkanie z Hańczą u progu swej dziennikarskiej kariery zapamiętał w sposób szczególny.

Spotkanie drugie również zapisało się w mej pamięci, gdyż Krzysiowi zawdzięczała nasza dziennikarska grupa uczestnicząca w jakiejś oficjalno-artystycznej imprezie Ochotniczej Straży Pożarnej, że nie musiała słuchać nudnego referatu o rdzewiejących pompach i sparciałych wężach. A taki właśnie referat, identyczny w każdej placówce straży, zmieniając tylko nazwę miejscowości, wygłaszał przedstawiciel komendy wojewódzkiej. Oczywiście, wszystkie dzienniki miały obowiązek umieścić informację o „wydarzeniu”, czyli na każdym takim wyjazdowym spotkaniu siedzieli przedstawiciele „Gazety Robotniczej:”, „Słowa Polskiego” i popołudniówki „Wieczór Wrocławia”. Czasami dołączali koledzy z Legnicy i Wałbrzycha. I wszyscy musieli napisać trochę innymi słowami, ale to samo. Wtedy właśnie uratował nas Krzyś, stwierdzając w formie propozycji, że o wiele rozsądniej by było, gdyby na salę wytypować jednego z nas, a reszta będzie sobie czekała na informację w pobliskiej gospodzie. Racjonalizacja pracy, zdrowiej i praktyczniej! I tak się też stało. Dzięki Krzysiowi i… dzięki, Krzysiu.

Spotkanie trzecie, niedawne, sprzed kilku lat zaledwie, najsmutniejsze jednocześnie. Nieżyjący już kolega red. Jan Akielaszek, który od lat interesował się kuchnią Dolnego Śląska, zorganizował we Wrocławiu pokazy kulinarne. Ponieważ nieopodal jednocześnie i inni prezenterzy popisywali się swymi umiejętnościami, sala była pustawa. I nagle, tuż po rozpoczęciu pokazu, na salę wszedł mocno szpakowaty starszy pan w okularach i ociężałym nieco krokiem doszedł do rzędu krzeseł i zajął miejsce. To był Krzysio Kucharski, który mimo szpitalnej rekonwalescencji pozostał do końca wierny swoim pasjom i zainteresowaniom.

Odszedłeś, ale zostałeś z nami we wspomnieniach. A gdy już nie będzie nikogo, kto mógłby wspominać, pozostaną Twe druki, dziennikarski plon Twego pracowitego żywota. Bo i w przypadku dziennikarza sprawdza się starożytne „non omnis moriar”!

Wojciech W. Zaborowski