Staszek w drodze stąd do wieczności


Tygodnik „Konkrety”, 1972. Od lewej: Stanisław Pelczar, Ryszard Pollak, Marian Kozłowski. (Nad nimi prace wrocławskiej artystki Anny Szpakowskiej-Kujawskiej)
Fot. Janusz Budnicki

W Jeleniej Górze przetrwaliśmy m.in. wprowadzenie stanu wojennego. Gdy w końcówce roku 1981 ówczesne władze na krótko zawiesiły wydawanie prasy, z braku sensownej roboty najwięcej czasu w redakcji spędzaliśmy – oczywiście w szerszym towarzystwie – na grze w kości.

Pamiętam, z jakim zaskoczeniem obserwowałem potem czasowe przeistoczenie się Pelczara w polityka. Mimo to nie wyalienował się ze swojego dotychczasowego środowiska zawodowego. Zawsze trzymał naszą – dziennikarzy – stronę.

Jeden z moich szefów w „GR” – Julian Bartosz – w swojej książce „Ostatnie zapiski zgryźliwego dogmatyka” uraczył czytelników uroczym wspomnieniem, jak to w PRL-u w kierowanej przez niego redakcji tygodnika „Sprawy i Ludzie” dopisywano pewne kwoty do wierszówek autorów kontrowersyjnych publikacji. Owe pieniężne naddatki przeznaczano na wynagradzanie oswojonego cenzora Romana Kotowicza, by zrekompensować mu pozbawianie go premii przez państwowego pracodawcę za niedostateczną czujność przy czytaniu i puszczaniu do druku tekstów nie „po linii i na bazie”. Bartosz ujawnia też, że w trójkę: on, Kotowicz i Pelczar wspólnie zastanawiali się, jak przechytrzyć… cenzorskich zwierzchników, aby wydrukować w „SiL” tekst o fałszerstwie wyników wyborów do rad narodowych w 1988. Napisano go na podstawie wyliczeń profesora Politechniki Wrocławskiej – Andrzeja Wiszniewskiego, późniejszego ministra nauki w rządzie Jerzego Buzka.

Staszek z polityki do dziennikarstwa wrócił. Wiem, że o mało co zostałby prezesem Komitetu ds. Radia i Telewizji w Warszawie. Poprzestał na byciu szefem regionalnych ośrodków publicznego radia i telewizji we Wrocławiu.

Ostatnio miałem z Pelczarem kontakt li tylko fejsbukowy. Raz napisał na tym portalu społecznościowym krótki post o treści: „Czytam, słucham, oglądam… Ludzie!!! Czy Wy nie zwariowaliście???”. Zalajkowałem i doprecyzowałem: „…śmy, Staszku. Nie po to ludzie stworzyli bogów i wymyślili prawa, coby było normalnie”. Tematu rozwinąć nie zdążyliśmy.

Natomiast oczami wyobraźni widzę teraz Staszka, jak spotyka się gdzieś w świecie wirtualnym z jedną z ofiar katastrofy smoleńskiej – Jurkiem Szmajdzińskim. I składa Mu sprawozdanie z owocnej działalności we współzałożonej przez siebie Fundacji im. Jerzego Szmajdzińskiego…

Adam Kłykow