Na czele TVP stanął były pisowski aparatczyk, a mózg medialnych operacji siedział w siedzibie PiS na Nowogrodzkiej, i to właśnie stamtąd płynęły dyrektywy dotyczące strategii i narracji politycznej uprawianej za pomocą TVP. Dziś to minęło. Wraz ze zmianą władzy z autorytarnej na demokratyczną, ten model mediów publicznych został wyrzucony na śmietnik historii i oby nigdy nie wrócił! Postawienie TVP w stan likwidacji było konieczne, aby pozbyć się propagandzistów i oczyścić media publiczne z pisowskich złogów, gdzieniegdzie jeszcze kryjących się po kątach.
Przez 5 lat tropiłem te mechanizmy, mafijne związki, prześwietlałem propagandowy program TVP. Codzienna dawka nienawiści podawana w „Wiadomościach” nieraz przyprawiała mnie o mdłości, a obrzydzenie, jakie budziły we mnie relacje „reporterów” tylko wzmagało chęć walki o odnowioną i pozbawioną hejtu telewizję publiczną. Taka idea przyświecała mi przez minione lata. Pozostałem wierny ideałom, które wyniosłem z pracy w TVP i myślę, że jej oczyszczenie nadal jest możliwe, mimo że trudne. Jedno na pewno się zmieniło: w głównym programie informacyjnym TVP (19.30) nie ma już hejtu, nie ma mowy nienawiści, nie ma szkalowania, dehumanizowania, stygmatyzowania ludzi z powodu rasy, narodowości, orientacji seksualnej, wierzeń religijnych (lub ich braku) czy ze względu na poglądy polityczne. Bo tak powinno być w demokracji. Jeżeli tak nie było przez ostatnie 5 – 8 lat, to dlatego, że nie żyliśmy w państwie w pełni demokratycznym, choć nie wszyscy zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Dowodem na autorytarne rządy PiS była m.in. propagandowo-rządowa działalność TVP. Idiotyzmy o pluralizmie TVP wygadywane przez jej byłego szefa Jacka Kurskiego oraz kary nakładane na niezależne media przez „taliba”, szefa KRRiT Macieja Świrskiego, są gwoździami do trumny narracji hańbiącej dobre imię dziennikarstwa i mediów w Polsce. Tacy ludzie – funkcjonariusze partyjni – nigdy więcej nie powinni stać na czele mediów lub instytucji je kontrolującej.
Moja misja opisywania „hejterskiej” rzeczywistości TVP dobiegła końca. Efektem jest m.in. wydana niedawno książka „Hejtem po oczach”. Nie znaczy to, że proces naprawy mediów publicznych dobiegł końca; on się ledwo rozpoczął. Potrzeba głębokich zmian, uniezależnienia mediów publicznych od polityków, usunięcia (aż do ostatniego) pseudodziennikarzy skompromitowanych propagandą na rzecz PiS, potrzeba konkursów na kierownicze i dziennikarskie stanowiska, odchudzenia „bizantyjskiego” imperium; trzeba rzeczowości i obiektywizmu, a w dalszej perspektywie – likwidacji lub całkowitego przeorania Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. W maju w Sejmie miała być omawiana nowa ustawa medialna – gdzie się zapodziała i dlaczego wciąż jej nie ma? Maciej Świrski ma stanąć przed Trybunałem Stanu, ale kiedy to będzie i kto zastąpi ministra Bartłomieja Sienkiewicza w walce o nowe media? I najważniejsze: jaki ma być kształt mediów publicznych (zarządzanie, finansowanie, program, etc.) w przyszłości? Pytań jest wiele, a odpowiedzi wciąż nie ma.
250. felieton „Hejtem po oczach” kończy ten cykl. Dziękuję Ci, Drogi Czytelniku, że byłeś ze mną i z ANGORĄ przez ten trudny czas. Coś się kończy, coś się zaczyna. Mam nadzieję, że wkrótce znowu się spotkamy.
MAREK PALCZEWSKI
TELEWIZOR POD GRUSZĄ
Polska nie należy do krajów UE szczycących się wysoką frekwencją w wyborach do europarlamentu! O powodach takiego stanu rzeczy powiedziano już chyba wszystko. Problem w tym, że NIC praktycznie z tej wiedzy nie wynika – frekwencja nie rośnie. Politycy, ludzie nauki, publicyści zastanawiają się usilnie, jak zachęcić niezdecydowanych, opornych rodaków do wzięcia udziału w eurowyborach! Jedną z metod jest obowiązkowe głosowanie. W Belgii, na Cyprze, każdy obywatel, jeżeli nie przedstawi wiarygodnego usprawiedliwienia, MUSI wziąć udział w wyborach. W Polsce jest to niemożliwe. Nakazy się nie sprawdzają. Jesteśmy przekornym narodem! Generalnie nie znosimy, gdy się nas do czegoś zmusza – jak się nam ogranicza wolność.
Ale jest inny – prostszy i lepszy – sposób na wzrost frekwencji. Wystarczy znieść ciszę wyborczą! Są kraje – Stany Zjednoczone, Niemcy – w których nie obowiązuje ten kretyński nakaz i nic złego z tego powodu się nie dzieje. Nie ma w tym niczego nienormalnego, że kampania toczy się również w dniu wyborów, że podawane są w trakcie głosowania do publicznej wiadomości bieżące, sondażowe wyniki. Mniemam, iż zniesienie ciszy wyborczej w Polsce wpłynęłoby znacząco na wzrost frekwencji. Podawanie cząstkowych wyników zmobilizowałoby w dużej mierze tych, którzy z góry uznali, że ich faworyci zwyciężą, bez ich głosów, bo z dużą przewagą prowadzili w przedwyborczych sondażach! Mając możliwość śledzenia wyników na bieżąco, przekonaliby się naocznie, czy tak jest w rzeczywistości. Czy aby nie trzeba jednak iść i zagłosować, bo sytuacja wcale nie wygląda tak różowo, jak się wcześniej wydawało! Do zwycięstwa w wyborach potrzebny jest nie tylko trafiony w oczekiwania elektoratu program, dobra kampania, ale również niezbędna jest umiejętność zachęcenia, zmobilizowania wahających się rodaków! Walka do końca, o każdy głos, na bank zaowocowałaby zwiększeniem ruchu w lokalach wyborczych! Najwyższy czas zmienić ordynację wyborczą i dać ludziom możliwość prowadzenia kampanii do ostatniej chwili.
ANTONI SZPAK
ZARZĄD GŁÓWNY SDRP