W latach pięćdziesiątych ub. wieku śpiewaliśmy z zapałem i przekonaniem:
„Stań razem z nami, dotrzymaj kroku,
Splata nam ręce braterska więź.
Wygramy walkę o trwały pokój,
Wrogom wolności wzniesiona pięść!”
Miłujące pokój narody Związku Radzieckiego i ich satelitarne otoczki wznosiły zgodnie pięść przeciwko „podżegaczom wojennym”, jak nazywano państwa zachodniej demokracji.
Pytanie za 100 punktów: przeciwko komu mamy ową pięść dziś wznosić? Jeśli młodzież nie wie, to podpowiem. Wszystko wskazuje na to, że przeciwko tym, którzy właśnie w piątej dekadzie ub. wieku zachęcali nas do walki o pokój. „Naprzód młodzieży świata”, śpiewane na codziennym szkolnym apelu, do dziś mi brzmi w uszach! To sąsiedzi zza miedzy („tam po wschodniej stronie…” – że żartobliwie posłużę się cytatem z opery „Madama Butterfly” G. Pucciniego, tak nas zagrzewali do walki o światowy pokój!
I mimo zasadniczych wątpliwości, które owe pacyfistyczne hasła budziły szczególnie w starszym pokoleniu (jak słusznie zauważył J. Pietrzak: „dopóki się o pokój walczy, to o pokoju nie ma mowy”), do samych haseł trudno byłoby mieć pretensje, gdyby nie całkowity rozbrat między słowami i czynami światowego mocarstwa. Te lata trochę starsi z pewnością pamiętają. Rok 1956 i brutalne stłumienie węgierskiego powstania. Czołgi w Budapeszcie, ranni i zabici, węgierscy uchodźcy szturmujący austriacką granicę, Polacy oddający krew dla Węgrów. A potem? Rok 1968 i najazd bratnich wojsk ma Czechosłowację w celu stłumienia „Praskiej Wiosny”. I znów – płonące opony na drogach prowadzących do stolicy, by zatrzymać napór obcych wojsk, uchodźcy na granicy z Niemcami itd.
Naprawdę żyliśmy w pokojowej Europie?
Mamy rok 2022. I znów młode pokolenie doznaje tego, co my, starsi, przeżywaliśmy już kilkakrotnie. Co gorsza, źródło owych przeżyć jest niezmiennie to samo, choć się nieco język zmienił. Już nie „podżegacze” , a NATO stanowi zagrożenie, otaczające mocarstwo państwa mają być nie wasalne, a „neutralne”. Inny trochę język, imperialne cele te same. Również obiekt ataku inny, kolejny – Ukraina. I brzmiałoby śmiesznie, gdyby nie było cyniczne i tragicznie brzmiące w uszach wolnego świata twierdzenie agresora, że najeżdżając sąsiedni kraj, w ten właśnie sposób walczy… o pokój! Skąd my to znamy?
Urodziłem się w czasach wojny. Mając dwa lata, przeżyłem Powstanie Warszawskie i eksodus warszawiaków, najpierw do obozu przejściowego w Pruszkowie, a potem wraz z mamą (ojca odnaleźliśmy dopiero po wojnie) odbyliśmy wojenną tułaczkę, nim w 1946 roku wróciliśmy do spalonej stolicy. Ale to była wojna światowa. Jak nazwać to, czego obecnie jesteśmy świadkami? I najważniejsze – jak uniemożliwić rozprzestrzenienie się wojny i doprowadzić do jej zakończenia?
Pytanie, jak kraj – podobno miłujący pokój – okazuje się od lat agresorem, pozostawiam bez odpowiedzi.
Wojciech W. Zaborowski