Sytuacja między Rosją a Ukrainą jest coraz bardziej napięta. Władimir Putin zebrał przy ukraińskiej granicy ok. 100 tys. żołnierzy. To zbyt mało, by błyskawicznie pokonać ukraińskie siły i – mimo iż Rosja dysponuje znaczącym potencjałem – tym bardziej zbyt mało, by wywołać długotrwałą i krwawą, „nieracjonalną” wojnę. Wojna o Ukrainę czy też odbudowę terytorialną dawnego imperium, czyli zbieranie ziem ruskich, trwa od dawna. Szczegóły ostatnich wydarzeń wymagają kilku wyjaśnień, które nie zawsze są zauważane w mediach, często z tego powodu, że byłyby potwierdzeniem bieżących błędów politycznych, bufonady lub prowadziłyby do wniosku, że geopolityka to przede wszystkim geogospodarka (walka o rynki i poziom życia własnych obywateli) w warunkach kryzysu, pandemii i skrywanej lub nieskrywanej rywalizacji ideologicznej.
W fazie wstępnej konfliktu Rosja postawiła Zachodowi kompletnie nierealistyczne warunki. Żądała tego, by wypchnąć NATO nie tylko z Ukrainy, ale z całej Europy środkowo-wschodniej, w tym także z Polski; Putin lubi kreować kryzysy tylko po to, żeby je później rozładowywać z korzyścią dla interesów rosyjskich. Jednak Rosjanie nie są w tej chwili w stanie wzniecić dużego prorosyjskiego powstania w Ukrainie, tak jak to zrobili w Donbasie czy na Krymie w 2014 roku. Pozostają więc rozwiązania czysto siłowe, stąd ta eskalacja działań politycznych, dyplomatycznych i militarnych, które można określić jako tzw. przelicytowanie w grze.
W tak napiętej sytuacji rozwój wypadków może nas jeszcze zaskoczyć, gdyż prezydent Putin musi wyjść z tej sytuacji z twarzą; zgromadził ogromne ilości wojska i wywiera od dłuższego czasu potężną presję, ale na razie niczego nie osiągnął, co można byłoby określić jako zakładane cele rosyjskie.
Zanim jeszcze minister spraw zagranicznych FR Siergiej Ławrow przedstawił swoje żądania, nastąpiły wielostronne działania rosyjskie, których celem było przejęcie Ukrainy. Na jedno z takich działań, niezauważalnych w mediach, należy zwrócić uwagę, bo dotyczą one sposobu działania na obszarach przygranicznych, z zastosowaniem penetracji elektronicznej, na obszarze niebędącym częścią Rosji. Chodzi o przyznawanie obywatelstwa rosyjskiego w Doniecku i Ługańsku – obecnie jest już tutaj około 720 tys. osób i udział tychże w możliwości głosowania w okręgu rostowskim – elektronicznie (150 tys. głosów) lub w punktach położonych przy granicy z Ukrainą (50 tys. głosów).
Teraz w ramach poprawek do prawa wyborczego, możliwych do przeprowadzenia jeśli chodzi o okręgi wyborcze co 10 lat, dyskutuje się o możliwości utworzenia takiego okręgu jednomandatowego przypisanego do Doniecka i Ługańska. Możliwe, że ta inicjatywa nie będzie kontynuowana i Rosja pójdzie np. drogą rozbudowy terytorialnej państwa związkowego, ale mamy, po pierwsze: żądania Rosji, po drugie: praktykę quasi-prawną sankcjonującą działania polityczno-militarne. Dodać trzeba, że głosy z Naddniestrza (Naddniestrzańskiej Republiki Mołdawii), zaliczane są do okręgu wyborczego w Obwodzie Kaliningradzkim, a więc blisko, w naszym sąsiedztwie.
W rosyjskich mediach opozycyjnych pojawia się coraz więcej trafnych komentarzy do bieżącej sytuacji Rosji – państwa i społeczeństwa. Pisze się w nich, że „rosyjski reżim (do niedawna określenie stosowane przez media oficjalne tylko wobec Ukrainy i Zachodu) coraz bardziej zatracił się w swoich wartościach, bo gdy mówi o honorze, to rozumie to tylko jako bezwzględną walkę z NATO i całym obcym zachodnim światem”. A wobec propagandystów z państwowych stacji mówi się, że „starają się wybiec przed pędzący parowóz”.
Ostatnio doszło do bezprecedensowej akcji zbierania podpisów przez intelektualistów rosyjskich pod protestem przeciwko polityce Kremla jako „amoralnej, nieodpowiedzialnej i przestępczej”. W tej samej rezolucji mówi się o sprawujących władzę, nie tylko wyższych dowódcach, iż stają się „partią wojny”.
Jednakże nie można mówić, że polityka Kremla, czyli prezydenta Putina, ministrów S. Szojgu i S. Ławrowa, to jedyny głos opowiadający się za wojną o Ukrainę, za zbieraniem ziem ruskich, za takie manipulacje wokół państwa związkowego, by było ono ZSRR-2, czyli z Białorusią, Ukrainą, Gruzją, Abchazją, całym Kaukazem, Naddniestrzem, a może i Mołdawią. Ale teraz oficjalnie taki kurs obowiązuje. Protesty inteligencji, zmęczenie coraz trudniejszymi warunkami codziennego życia przeciętnego Rosjanina i ogólna niechęć społeczeństwa do wojny z Ukraińcami – z całą pewnością nie będą miały rozstrzygającego znaczenia. Trzeba też zwrócić uwagę, że kontakt Putina ze światem zewnętrznym jest ograniczony.
Brytyjczycy chyba jako pierwsi usiłują zagrozić oligarchom rosyjskim odpowiedzialnością za kolejny etap wojny na Ukrainie. Ten kierunek nie spotkał się z poparciem wielu państw, m.in. Francji i przede wszystkim Niemiec, ale Brytyjczycy są pewni ich skuteczności, bowiem już w poniedziałek (31 stycznia) media amerykańskie poinformowały, iż w przypadku konfliktu sankcje personalne zostaną nałożone na polityków Kremla oraz uniemożliwią transfer środków i np. naukę dzieci czy pobyt członków rodzin za granicą. Większość oligarchów rosyjskich, wyższych urzędników Kremla, ma majątki za granicą i kształci dzieci za granicą (rzecznik Kremla Pieskow we Francji, a główny propagandysta telewizyjny Sołowiow ma willę we Włoszech i – co charakterystyczne – ukrywają to przed społeczeństwem). Nie tyle chodzi o wystawność życia, co raczej o swoistą dwulicowość. A skoro mowa o tej ciemnej stronie duszy polityków, to przy założeniu, że mamy jednak jakiś rodzaj przerwy w kampanii o możliwej napaści na Ukrainę, a tym samym to tylko pretekst, którym posługiwano się na przełomie roku 2021 i 2022, by zmienić warunki bezpieczeństwa międzynarodowego, czyli Rosji.
Kto zatem zyskał lub stracił? Nawet wówczas, gdy przyjąć, że wojna jest ciągle poważnie traktowana przez Rosję. Osiągnięto z całą pewnością niespotykaną od czasów „zimnej wojny” dezinformację, co jest eskalacją, a co deeskalacją napięcia międzynarodowego i jakie są rzeczywiste warunki bezpieczeństwa międzynarodowego. Rosja tę rundę z pewnością sromotnie przegrała, bo jej działania dyplomatyczne – Siergieja Ławrowa i jego zastępców – doprowadziły do tego, że Rosja ma teraz samych wrogów, a nawet będzie jej trudniej żyć, bo na pewno przeciętny Rosjanin poniesie tego skutki (1 euro już teraz to 90 rubli).
Ponadto Rosja doprowadziła do tego, że w obecnej sytuacji okazywać słabość, brak jednolitości przed jawną „rosyjską agresją” choćby tylko dyplomatyczną lub ideologiczną, będzie oznaczało być słabym graczem politycznym i partnerem w relacjach europejskich. W Rosji także wiedzą, że na wojnie przegrywają wszyscy, giną ludzie i interesy narodowe, a zyskują jedynie ci, którzy zarabiają na niej pieniądze, czyli kto? To trudne pytanie, bowiem nawet jeśli się jest pod wpływem rosyjskiego dyskursu polityczno-ideologicznego, w którym po 1945 roku zawsze zwycięża Rosja, a Putin nie pozwolił rozpętać wojny, której chciała Ukraina, to oczywiste jest, że trzeba przeliczyć na nowo rankingi gospodarcze: inflację ponad 10%, spadki na giełdzie moskiewskiej, brak własnych technologii w jakiejkolwiek bądź dziedzinie – łącznie z kosmiczną, ponad 29 mln ludzi żyjących na krawędzi ubóstwa. Jeżdżące eszelony ze sprzętem wojskowym za plecami polityków okazały się nieskuteczne, przynajmniej na razie, głównie dzięki postawie amerykańskiego sekretarza Antony Blinkena. Ponadto okazało się, że intelektualnie Siergiej Ławrow nie jest już takim mocnym graczem, a ponadto za jego plecami toczy się skrywana walka jego zastępców o schedę po nim, o zajęcie jego miejsca – ale to odrębny temat, bo tygrysy walczące pod dywanem to słabe zabezpieczenie dla hasła, że jakoby „Rosja sama nie zacznie….”
Notowała
Katarzyna Leśniowska
Źródło:
PORTAL ZARZĄDU GŁÓWNEGO SDRP