Brzytwą po mediach

Są zasady, również dziennikarskie, które w tym przypadku zostały przekroczone. Nie wolno – w myśl kodeksów etyki dziennikarskiej – wyłącznie dla sensacji publikować materiałów pełnych przemocy, scen krwawych i drastycznych. Nie wolno pokazywać zwłok z bliskiej odległości, przecież rozpoznawalnych i nieanonimowych, nie wolno ranić i krzywdzić bliskich ofiary niepotrzebnymi i niczemu niesłużącymi publikacjami sensacyjnych filmów. Jaki miał być cel tych publikacji? Czy chodziło tylko o to, by pochwalić się nagraniami, których nikt inny nie dokonał?

Przywykliśmy już do ofiar wojennych, więc nie powinno dziwić, że ktoś uznał, że to tylko kolejna śmierć. Przywykliśmy do prawie nieograniczonej wolności słowa i wypowiedzi – więc ktoś uznał, że nie będzie własnych doświadczeń cenzurował i umieścił film w mediach społecznościowych, bo mamy prawo wiedzieć… Nie, nie wszystko musimy oglądać, nie wszystko musi być nam udostępnione! Autorzy filmów nie pomyśleli o ofierze i jej bliskich, przeżywających ogromną traumę. Z szacunku do nich, aby nie zwiększać ich bólu, powinni zrezygnować z publikacji. Czy to wydarzenie ma być dowodem na to, że internet wychował pokolenie nieczułe na ludzki ból, nieempatyczne, goniące za sensacją za wszelką cenę? Gdzie i kiedy popełniliśmy błąd?

Żyjemy w świecie, w którym wszystko wystawiono na sprzedaż i niemal wszystko jest dozwolone, bo przecież mamy wolność słowa, przekonań, wypowiedzi etc. W poważnym francuskim piśmie Le Monde przeczytałem tekst o „Międzynarodówce cenzorów”, w którym dyktatorzy zrównani zostali przez autora z liberalnymi demokracjami próbującymi ograniczyć wolność słowa, kiedy ta wolność zagraża i szkodzi innym ludziom. Propaganda przemocy, mowy nienawiści, sianie religijnej czy ideologicznej wrogości wobec grup i narodów uznawana jest przez wielu za wyraz swobód obywatelskich. Ale taka wolność słowa prowadzi do wynaturzeń i zbrodni, na które nie powinno być naszego przyzwolenia. Filmów pokazujących morderstwo na terenie Uniwersytetu Warszawskiego nie obejrzałem, znam je tylko z prasowych relacji. Wolałbym, żeby ich nie publikowano. Szkoda, że tak się nie stało. Zabrakło moderacji, współczucia, człowieczeństwa.

Marek Palczewski

TELEWIZOR POD GRUSZĄ

Od kilku lat próbuję – słowo honoru, próbuję – napisać coś pozytywnego, dobrego o Przemysławie Czarnku, byłym ministrze edukacji i nauki nastawionej na wciskanie dzieciom i młodzieży katociemnoty, i nie daję rady! Nie mogę się przemóc, zmusić do sklecenia choćby jednego, krótkiego, przyjaznego mu zdania. Już sam widok tego wielkiego dzbana Zjednoczonej Łgarstwem i Złodziejstwem Prawicy wywołuje we mnie większy odruch wymiotny niż po ciepłej, ohydnej w smaku wódce! Wstyd mi, że nie mogę sobie poradzić z tym źle świadczącym o mnie podejściu do drugiego człowieka, rodaka – do bliźniego swego, którego powinienem szanować jak siebie samego! Mówię, jak jest, bo nie zwykłem kłamać. Gdyby Czarnek nie był mężczyzną rodzaju męskiego, tylko kobietą, mielibyśmy z pewnością do czynienia z archetypem – doskonałym wcieleniem cnót niewieścich! A to, jak sądzę, zmieniłoby radykalnie mój stosunek do Przemka! Jestem o tym święcie przekonany!

Niestety, Czarnek jest facetem ukształtowanym i uformowanym przez Katolicki Uniwersytet Lubelski, dlatego trudno doszukać się w nim jakiejkolwiek cnoty. Wystarczy, że pojawi się w przestrzeni publicznej, zacznie mówić i szambo wybija! Żaden kulturalny, dobrze wychowany, przyzwoity człowiek nie ma wątpliwości, z kim ma do czynienia – jakiej klasy jest postacią, politykiem! Czarnek nie ma w sobie pokory – ulepiony jest całkowicie z pychy, arogancji i bezczelności! Gdy ten nadęty buc zabiera głos w sejmowej debacie, dyskutuje z przeciwnikami politycznymi lub odpowiada na pytania dziennikarzy, zawsze robi takie samo paskudne wrażenie – wieje grozą! Zachowuje się tak, jakby najadł się szaleju i popił domestosem! Niebywale odpychająca, obmierzła postać. Czarnkowi przynosi zadowolenie i satysfakcję obrażanie nieprzychylnych mu interlokutorów. Ostatnio – zirytowany dociekliwymi pytaniami redaktora Radomira Wita – zapytał go: Jaki ma pan dowód na to, że jest pan inteligentny?! Nie wiesz, Przemku? Taki sam dowód, jaki ty masz na to, że nie jesteś zakłamanym, SKOŃCZONYM CHAMEM!

Antoni Szpak

Źródło: Portal Zarządu Głównego SDRP