Archiwa tagu: Wojciech W. Zaborowski

Mach, ciach komuna wróciła, że aż strach

„Niezłomny jest Związek…” oraz „Wyklęty powstań ludu ziemi…” – zabrzmiały 1 maja ku zdumieniu przechodniów na wrocławskim Rynku dawno nie słyszne teksty i melodie.

Młodym mówiły one niewiele, starszych przechodniów cofnęły myślami w dawno minione lata, gdy to, co narodowe, mieszało się z tym, co internacjonalistyczne, tyle że w wtedy mało kto pozwalał sobie na drwiące uśmiechy lub ironiczne uwagi.

Wszechwładny czas zweryfikował zasadność śpiewanych tekstów. Dziś nikt nie ma już złudzeń, że wspomniany Związek jest niezłomny. Jak pokazała historia – „złomny”. Niezłomne za to okazało się Stowarzyszenie (Dziennikarzy Polskich Dolny Śląsk), którego członkowie – organizatorzy walnie przybyli na tę wspomnieniowo – sentymentalno – happeningowo – parapolityczną imprezę. Nie była to oficjalna akcja Stowarzyszenia, raczej kilku członków Stowarzyszenia, jeszcze zaś dokładniej – kol. Wojciecha Macha, przy aktywnym udziale zgrupowanych w redakcji „Odrodzonego Słowa Polskiego” dziennikarzy, na czele z wiecznie młodym, choć często z przepracowania ledwo żywym wydawcą i red.naczelnym „Słowa”, kol. Leszkiem Millerem.

Człowiek niewątpliwie jest „homo ludens”, więc i zabawy prześmiewcze nie są mu obce. Jak tu więc było nie skorzystać z okazji, gdy dawne tematy tabu przestały być niebezpieczne i zakazane?

Nie będę się rozpisywał, „co” świętowano i „po co”, gdyż impreza odbywała się, jakby to określili filolodzy tłumacząc termin z łaciny, w czasie „teraźniejszym historycznym”i dla nas, pamiętających pochody i akademie „ku czci”, była po części sentymentalną zabawą, powrotem do młodości, dla młodzieży zaś uzupełnieniem historycznej niewiedzy. Bardziej więc należy utrwalić na wieczną rzeczy pamiatkę g d z i e świętowaliśmy i j a k.

Miejsce: lokal z ogródkiem o nazwie „PRL” w samym sercu miasta na Rynku.

Punktualnie o godz. 12.00, gdy główny organizator kol. Wojciech Mach w wyjściowym imperialno – operetkowym generalskim mundurze przeprowadził już probę mikrofonu i materiałów fonograficznych z czasów wczesnego Stalina i późnego Gierka, przybyli: kol., kol. Lesław Miller, Grzegorz Wojciechowski, Henryk Kwiatkowski (prosto z Londynu na znak międzynarodowej więzi) i piszący te słowa (tym razem prosto z Niemiec – również na znak więzi). Na miejscu była już reprezentantka świata sztuki (czy też, jak niektórzy wolą: sztuka reprezentująca świat kultury) kol. Anna Pudłowska.

Kol. Mach nacisnął guzik, ruszył pokrętłem czasu… i się zaczęło. Przez głośniki popłynęły znane nam melodie jeszcze z czasów, gdy przez tzw. kołchoźniki, głośniki umieszczone na słupach w centrum każdego miasteczka, wyśpiewywał je wszystkim miłującym pokój bratnim narodom chór Aleksandrowa. Dołączyliśmy nasze głosy do chóru, tym bardziej, ze „PRL”– owska kelnerka, urocza Roksana w stroju organizacyjnym spowodowała, że wydawało się nam, iż wsiedliśmy w wehikuł czasu i dorównujemy jej wiekiem! Przebudzenie, uświadomienie sobie, że to jednak inna epoka i czas nieubłaganie mija, przyszło wraz z rachunkiem. Stanowczo ceny za piwo i kiełbaski odbiegały mocno od tych z ub. wieku. O wieku Roksany i naszym już nie wspomnę!

Kol. Wojciech Mach wytrwale prosił przechodzące „towarzyszki” i „towarzyszy” o refleksje na temat święta, a jako że jednocześnie na Rynku odbywało się gitarowe szaleństwo, bicie rekordu w zbiorowej grze na tym instrumencie, więc też wielu uczestników wystąpiło przed mikrofonem naszego kolegi.

Pierwszy maj minął, znając jednak pomysłowość i temperament kolegów, nie wątpię, że wiele się jeszcze w tym pełnym świąt miesiącu wydarzy. Byle tylko z okazji Wniebowstąpienia nie chcieli naśladować Mistrza. Przyzwyczaiłem się do ich widoku na Ziemi!

Wojciech W. Zaborowski

 

Obywatelu, strzel i traf – pif, paf!

Otrzymałem miłe zaproszenie do udziału w XXXVI Mistrzostwach Strzeleckich Dziennikarzy (VIII Memoriale red. Stanisława Łapety), które odbędą się 26 maja. Ponieważ w poprzednich trzydziestu pięciu nie brałem udziału, uczestnictwo czynne w tegorocznychnie wróżyłoby miraczej olśniewających sukcesów. A i strzelbę ostatni raz trzymałem w ręku w czasie szkolenia na uczelnianym Studium Wojskowym w Warszawie – dobre pół wieku temu. Czytaj dalej Obywatelu, strzel i traf – pif, paf!

„OSP”: I wespół w zespół!

„(…) bez porozumienia opozycji z  mającym mandat wyborców i  większość w Sejmie obozem rządowym, nie ma szans na rozładowanie politycznych napięć i konfliktów. Ale również, w prawie zgodnej opinii obserwatorów naszej politycznej sceny, nie ma prawie szans na wspomniane wyżej porozumienie. Co pozostaje? – zastanawia się Wojciech W. Zaborowski na łamach kwietniowego wydania Odrodzonego Słowa Polskiego.

(…) Proponuję przeto (…) ożywić funkcję „interrexa” – niech rządzi Prymas! Tym, którzy się żachną, przypominam, że i  za komuny rządził „Pierwszy”, tyle że uzależniony od Moskwy Pierwszy Sekretarz PZPR. To wolę już Prymasa. Też „Pierwszy” i do tego Polak – również z nazwiska!

W ubiegłym roku w  jednym z renomowanych hoteli prowadziłem bal karnawałowy – wspomina Wojciech Mach. W jego trakcie znany dolnośląski przedsiębiorca postanowił publicznie, w przerwie zabawy, oświadczyć się swej aktualnej wybrance i uczynił to przy wielkim aplauzie balowiczów. W  tym roku na innym balu ponownie go ujrzałem – był już po rozwodzie i  kolejny raz żenił się z  kolejną ukochaną. Okazało się, iż ten pan, właściciel dużej firmy, ma nadzwyczajne powodzenie u  kobiet – prawie każda mu się podoba. Dlatego „kolekcjonuje” żony; co pewien czas bierze ślub, wyciśnie z małżonki wszelkie atrakcje i następuje wymiana pań… Najlepsze, że w jego firmie zgodnie pracują już cztery poprzednie żony! Umiejętności takiej współpracy i  zrozumienia powinni uczyć się wszyscy politycy!

 

„Róbmy swoje” już bez Wojciecha Młynarskiego

Wojciech Młynarski, mimo iż był wybitnym, twórcą: literatem, tłumaczem. reżyserem i aktorem w jednej osobie, nazywał siebie skromnie „tekściarzem”.

A jednak jego śpiewane, czy nieraz tylko parlandowane, tak charakterystyczne dla piosenki aktorskiej formy, okreśono nazwą „śpiewanych felietonów”. A dobry felieton jest wyższą formą dziennikarskich umiejętności. Felieton śpiewany – to już małe dzieło sztuki. Dlatego też odejście Wojciecha Młynarskiego to niepowetowana strata dla kultury polskiej, literatury, estrady, teatru, ale i dla naszego dziennikarskiego środowiska.

Wojciech Młynarski (1941 – 2017) za życia stał się legendą. Na jego utworach, bo przecież nie były to wyłącznie piosenki, wychowywały się pokolenia. Już w latach sześćdziesiątych ub. wieku na archaicznych dziś winylowych płytach słuchaliśmy jego pierwszych śpiewanych komentarzy o życiu w ówczesnej Polski, z ironią, ale i sympatią ukazywał obyczaje, przywary i codzienność bytowania rodaków w PRL-u. Do końca życia pozostał też niezrównanym satyryczno-poetyckim komentatorem naszej powojennej rzeczywistości.

Przypadek sprawił, że obaj nosimy to samo imię, obaj kończyliśmy polonistykę i w pewnym okresie naszego życia otarliśmy się o Operetkę Warszawską. Już to zobowiązuje mnie, by uzupełnić tak liczne wspomnienia i komentarze, jakie pojawiły się po śmierci Wojciecha Młynarskiego o parę refleksji. Byłem bowiem zawsze, jak wielu, pod urokiem kunsztu i treściowej zawartości tego, co spod jego pióra pochodziło.

Powstawały zaś nie tylko „śpiewane felietony”, ale również teksty kabaretowe. Wszyscy wspominają studencki klub „Hybrydy”, z którym w początkach swej kariery związany był Wojciech Młynarski. Kto jednak dziś pamięta znakomity, ostry w wymowie kabaret „Owca” Jerzego Dobrowolskiego, prowadzony przez redaktora naczelnego „Szpilek”? Raz w tygodniu w redakcji satyrycznego tygodnika przy pl. Trzech Krzyży w Warszawie prezentował on dla stuosobowej widowni (połowa biletow była zrezerwowana dla pracowników wiadomych służb!) spektakl będący kpiną z ówczesnej rzeczywistości, a wygłaszane przez aktorów monologi w wielu wypadkach były autorstwa młodego wówczas Wojciecha Młynarskiego. Podobnie mało kto pamięta dziś kabaret „U Lopka” prowadzony przez Kazimierz Krukowskiego, gwiazdę przedwojenych kabaretów, wykonawcę i autora tekstów, po powrocie z emigracji w 1956 roku wieloletniego aktora Teatru Syrena przy ul. Litewskiej w Warszawie. Nazwisko Wojciecha Młynarskiego związane jest również z tym kabaretem. Pamiętny kabaret Edwarda Dziewońskiego „Dudek” grający przez dlugie lata w nieistniejącej już kawiarni „Nowy Świat” w Warszawie u zbiegu Nowego Światu i Świętokrzyskiej również bawił gości tekstami Wojciecha Młynarskiego (m.in. „W Polskę idziemy” w wykonaniu Wiesława Gołasa).

Związki Wojciecha Młynarskiego z kabaretami i teatrami muzycznymi (w większości warszawskimi) z natury rzeczy są mniej znane, niż działalność estradowa. Warto jednak o nich pamiętać, bo choć nie tak znane, jak słuchane już przez kolejne pokolenia piosenki, zajmują trwałe miejsce w historii polskiego kabaretu i historii teatru muzycznego. Mam tu na myśli nie znakomite w zamyśle i świetnie wyreżyserowane spektakle Wojciecha Młynarskiego w Teatrze Ateneum na warszawskim Powiślu poświęcone wybitnym postaciom ze świata teatralno-muzyczno-literackiego („Brel”, „Hemar”, „Ordonka”, „Wysocki”), ale pisane przez niego libretta do wodewili, operetek i oper.

Ten dorobek twórcy czeka jeszcze na dokładniejsze opracowanie. Większego rozgłosu, dzięki radiowym przekazom, doczekała się operetka „Butterfly – cha – cha”, powstała w 1968 roku, do której zabawne libretto oparte… na operze G. Pucciniego „Madama Butterfly” napisał Wojciech Młynarski, a muzykę skomponował Marek Sart. Również wodewile, opery, czy raczej śpiewogry z zarania dziejów polskiego teatru – czasów Wojciecha Bogusławskiego (m.in. „Henryk VI na łowach”) doczekały się renowacji i aktualizacji pod piórem mistrza słowa, jakim niewątpliwie był Wojciech Młynarski.

Za dyrekcji Stanisławy Stanisławskiej w czerwcu 1973 roku Operetka Warszawska wystawiła dzieło Jacquesa Offenbacha „Życie paryskie” („La Vie Parisienne“). Libretto na motywach farsy Ludvica Meilhaca i Henry Halevy`ego napisał Wojciech Młynarski. Oglądałem ten spektakl wielokrotnie, choć z librettem w wersji pisanej mogłem zapoznać się dopiero w trakcie mego krótkiego okresu pełnienia w tym teatrze funkcji kierownika literackiego za dyrekcji Ryszarda Pietruskiego. To trzecie już libretto w języku polskim nie tylko zachwyca od strony językowej, ale też pozwala wnikliwemu i wrażliwemu widzowi lepiej zrozumieć fenomen Młynarskiego. „Niech mnie porwie w zachwycie, i marzenia me wszystkie spełni życie, to życie paryskie!”

Nie o Paryż chodzi i nie o „światowe życie”! W każdym utworze Wojciecha Młynarskiego można się doszukać tego zachwytu nad urodą życia. Gdyby tak udało się spełnić marzenia nad Wisłą i Odrą, gdzie „światowe życie” to była „niedziela na Głównym” i neon mlecznego baru? Młynarski nie był naiwny. Zmienił się ustrój, nie człowiek. Ludzkie ułomności rządzących i rządzonych sprawiają, że, jak pisał „niejedną jeszcze paranoję przyjdzie nam przeżyć…”

Dlatego też pointa piosenki brzmi, jak testament: „Róbmy swoje!”- by spełniły się nasze marzenia i by można było w pełni zachwycić się życiem. Po prostu: róbmy swoje!

Wojciech W. Zaborowski

Jak bronić europejskich wartości?

Co do tego wszyscy są zgodni. Zjednoczona Europa, wartości na których się ta wspólnota opiera, nawet, jeśli nie są jeszcze bezpośrednio zagrożone, są nieustannie atakowane. Powody są różne, choć efekt wspomnianych poczynań byłby podobny: rozpad Unii.

Kwestionuje się zasady zarówno w imię ich modernizacji, jak też i wręcz odwrotnie, by po ich zakwestionowaniu, doprowadzić do rozbicia unijnego bloku. Jak jednak wygląda kondycja Unii i opinia o zjednoczonej Europie, widziana oczyma nie skłóconych polityków, a przeciętnego obserwatora, ulicznego przechodnia zaludniającego jedną z wielu ulic europejskich miast? Śmiem twierdzić – budzi nadzieję.

Do takiej refleksji doprowadził mnie kilkugodzinny zaledwie pobyt w Kolonii. Konkretnie, w pierwszą niedzielę marca w popołudniowych godzinach, w miejscu, które łączy historię grodu z jego dniem dzisiejszym, czyli w okolicy współczesnego Dworca Głównego i sąsiadującej z nim historycznej katedry. Na placu przed dworcem odbywała się akurat manifestacja, czy raczej spotkanie entuzjastów zjednoczonej Europy. Hasło cotygodniowych niedzielnych spotkań o godz. 14.00, widniejące w języku niemieckim i angielskim, jako że impreza ma charakter międzynarodowy i odbywa się równoległe w wielu europejskich, nie tylko niemieckich miastach, wyjaśnia wszystko: „Zeichen setzen fur die Zukunft Europas” (po angielsku „Let´s be the Pulse of Europe!”).

Okolicznościowa barwna ulotka precyzuje dokładniej, o co organizatorom chodzi. Być widocznym i słyszalnym, emanować pozytywną energią, przeciwstawiać się tendencjom antyeuropejskim, czyli rozłamowym, a wszystko to w imię zagwarantowania pokoju, wolności obywatelskich i sprawiedliwości. Te właśnie wartości plus tolerancja, respektowanie godności człowieka powinny leżeć u podstaw dalszego rozwoju kontynentu europejskiego. Za urzeczywistnienie tego programu odpowiedzialny jest każdy Europejczyk, czemu może dać wyraz np. przez udział w wyborach i głosowanie na prounijne partie europejskie.

Uznanie, wręcz zazdrość, mogła budzić forma owego spotkania, bardziej przypominająca radosny piknik, niż demonstrację. Bo też spotkanie wyraźnie było „za” czymś, a nie „przeciw”. W uśmiechniętym tłumie spotkać można było uczestników z różnych państw. Widoczne wszędzie niebieskie baloniki i unijne flagi, w połączeniu z artystycznymi występami oraz okolicznościowym kiermaszem z unijnymi gadżetami, tworzyły pogodną atmosferę. Na transparentach trudno było znaleźć konfrontacyjne hasła, czy lżenie wymienianych z nazwiska polityków. Okazuje się, że zdobyczy europejskiej cywilizacji można też bronić w sposób kulturalny – szkoda, że nie wszędzie i nie wszyscy organizatorzy podobnych imprez o tym: wiedzą, pamiętają, chcą stosować (niepotrzebne skreślić).

Traf chciał, że owa „europejska” niedziela miała też w Kolonii wyraźny element polski. Po drugiej stronie dworcowego placu, kolońskiej katedrze (jej początki sięgają XIII wieku) we wczesnych godzinach popołudniowych licznie zgromadzili się Polacy, ale również Niemcy, by uczestniczyć w corocznej „polskiej mszy” ku czci pierwszej naszej królowej, żony Mieszka II, syna Bolesława Chrobrego – Rychezy, siostrzenicy cesarza Ottona III, pochowanej właśnie w kolońskiej katedrze. To dzięki jej staraniom, korzystając ze zbrojnego wsparcia Niemiec, mógł wrócić na tron polski wygnany z kraju prawowity władca, Kazimierz Odnowiciel, syn Rychezy. Tradycyjnie uroczystościom z licznym udziałem duchowieństwa polskiego i niemieckiego przewodniczy biskup z Polski. Rok temu był nim metropolita wrocławski ks. abp Józef Kupny, w tym ks. kardynał Kazimierz Nycz, metropolita warszawski. Współorganizatorami byli – jak zawsze – Polska Misja Katolicka w Kolonii, Konsulat Generalny RP w Kolonii i Klub Polski „Korona” Colonia.

Nie brakło, szczególnie naszym rodakom zarówno w katedrze, jak i na placu przed dworcem, powodów do rozmyślań na temat historii i dalszych dziejów Europy. Ze szczególnym uwzględnieniem nie zawsze łatwych stosunków polsko-niemieckich. Oba wydarzenia, w których uczestniczyłem, napawają jednak optymizmem. W końcu Europa, Europejczycy, w tym Polacy i Niemcy przetrwali nie takie zawirowania, jak obecnie, a historia – podobno – jest nauczycielką życia. Chyba się nie mylę?

Tekst i zdjęcia: Wojciech W. Zaborowski

„Braterska pomoc 1968” Jana J. Akielaszka

Może w twierdzeniu, że Jan Janusz Akielaszek zarówno tworzył historię, jak i po latach potrafił jej fałszowane oblicze oczyścić, jest odrobina przesady, to jednak po zapoznaniu się z zawartością biograficzno-historycznej pozycji, jaką niewątpliwie jest ostatnio wydana „Braterska pomoc 1968” Jana J. Akielaszka, śmiem twierdzić, że jest w tej refleksji zdrowe jądro prawdy. Czytaj dalej „Braterska pomoc 1968” Jana J. Akielaszka

Tanecznym krokiem w Nowy Rok

Nietypowy i budzący dreszczyk emocji był już sam termin spotkania: 13 stycznia, do tego w piątek. Koledzy, którzy wykpili się od uczestnictwa w zaplanowanym z okazji Nowego Roku właśnie w tym dniu Dziennikarskim Wieczorku Tanecznym, podając jako przyczynę, wynikajacy z aury, niedowład różnorodnych części anatomicznych swego organizmu, budzili przeto nie tylko podejrzenia o poświadczaniu nieprawdy, ale też i wywoływali na twarzach Kolegów uśmiech nieco ironiczny. Wiadomo przecież nie od dziś, z czym kojarzą się co bardziej przesądnym „13” i „piątek”. „Lepiej nie wychodzić z domu”, jak powiedział mi – prosząc o dyskrecję – jeden ze znakomitych nieobecnych. Czytaj dalej Tanecznym krokiem w Nowy Rok

Spotkanie opłatkowe 2016: vivat Sponsorzy, vivat Seniorzy!

Tym pierwszym zawdzięczamy podniebienne wzruszenia, jakich doznaliśmy 14 grudnia w czasie wigilijnego poczęstunku na tradycyjnym spotkaniu opłatkowym w restauracji „Galicja” hotelu „Polonia” przy ulicy Józefa Piłsudskiego.

 

Barbara i Andrzej Szumscy (Agolma Wrocław), Janusz Cymanek (prezes Michael Huber Polska), Ryszard Sofiński (prezes Kuźnia Polska SA), Michał Gembal (ARCUS SA Warszawa), Małgorzata Kaczmarski (właścicielka Kaczmarski Inkaso sp. z o.o.), Halina Łoś (prezes ATOM sp. z o.o.), Władysław Piszczałka (prezes MAT Wrocław), Bogusław Klik (AmRes sp. z o.o.), Andrzej Dadełło (DSA SA) umożliwili nam tegoroczną wigilijną biesiadę. Nie bez kozery wymieniam ich na początku, gdyż menu – to co wędrowało na nasze stoły, było w tym roku szczególnie wyborne i zróżnicowane. Bez finansowego wsparcia darczyńców, znając skromne możliwości finansowe SD RP Dolny Śląsk, słowo„uczta” nie miałoby racji bytu w niniejszym sprawozdaniu. Serdeczne dzięki za wsparcie!

 

 

Gdy o seniorach mowa, wypada w imieniu naszej prawie osiemdziesięcioosobowej gromadki, która pojawiła się w „Galicji”, szczególne wyrazy wdzięczności – za niezmienne okazywanie sympatii i zainteresowania dziennikarskiej rodzinie – skierować w stronę sędziwego, byłego metropolity wrocławskiego, Jego Eminencji ks. Kardynała Henryka Gulbinowicza. Od paru dziesięcioleci spotyka się z nami w ten przedbożonarodzeniowy czas, dzieląc się opłatkiem, życzeniami i wspomnieniami z długich lat kapłańskiej posługi na Dolnym Śląsku. Jesteśmy pewni, że nie było to ostatnie nasze spotkanie! Wzajemną sympatię i szacunek, jakim darzymy Hierarchę, wyraził miły gest wręczenia okolicznościowego dyplomu, który w imieniu Stowarzyszenia przekazał przewodniczący SD RP Dolny Śląsk, red. Ryszard Mulek.

 

 

Z radością witaliśmy się z byłym dyrektorem naszego, również już byłego Wrocławskiego Wydawnictwa Prasowego, Zbigniewem Kawalcem, który swą nieustanną aktywnością w naszym środowisku mógłby zawstydzić niejednego młodzika. Patrząc na niego, na wiecznie zapracowanego red. Czarka Żyromskiego, pełnego wciaż nowych pomysłów red. Jana Akielaszka i pasjonata dziennikarskiej działalności red. Lesława Millera, trudno nie zadać sobie pytania, czemu tak wiele naszych Koleżanek i Kolegów, emerytow wprawdzie, ale w dobrej fizycznej kondycji, nie tylko stroni od regularnych kontaktów ze swym dawnym środowiskiem, ale nawet omija tak wyjątkowe spotkania, jak wigilijna wieczerza przy wspólnym stole. Może przeczytawszy te słowa, zdecydują się i przyjdą na styczniowe spotkanie noworoczne? Łączą nas przecież wspomnienia z pracy w mediach, wspólnie przeżywane troski i radości związane z pełnieniem dziennikarskich powinności. A z każdym rokiem jest nas coraz mniej, czego nie sposób nie zauważyć, gdy od lat bierze się udział w wigilijnych spotkaniach.

Ale to są refleksje pouroczystościowe. Na galicyjskim forum dominowała radość, nie nostalgia, a widok znajomych twarzy w połączeniu z ciepłą, pełną serdeczności atmosferą, jaką umieli stworzyć organizatorzy, m.in. reprezentujący Zarząd SD RP Dolny Śląsk wszechobecny red. Bogusław Serafin, pozostawiła jak najlepsze wspomnienia i wzbierającą tęsknotę za jak najszybszym ponownym spotkaniem. Tak więc – do Nowego Roku!

Wojciech W. Zaborowski (zdjęcia również)

Kultura na Wyścigu Niepokoju, czyli Wesołych Świąt!

Od czasów Adama Mickiewicza, który pisał o „potępieńczych swarach”, wielokrotnie zmieniała się u nas sytuacja społeczno-polityczna, ale niestety, nie mentalność dużej części mieszkańców kraju Piastów i Jagiellonów – czytamy w najnowszym wydaniu "Odrodzonego Słowa Polskiego".

Wystarczy otworzyć pierwszy z brzegu profil społecznościowy w internecie i poczytać umieszczane tam komentarze, by nie tylko mieć wątpliwości co do stanu psychicznego części osób komentarze zamieszczających, ale również sensu udostępniania podobnych umysłowych wypocin. Nagminne potępianie wulgarnymi słowami wszystkiego, o czym donoszą publikatory – i to przez analfabetów nieznających zasad polskiej ortografii – co jest na porządku dziennym, wypacza chyba sens kontaktów mediów z czytelnikami. I nie chodzi tu o powrót cenzury, a o przestrzeganie zasad elementarnej kultury. Tylko – co nazywamy dzisiaj „kulturą”? – pyta Wojciech W. Zaborowski.

"Gdy o tym piszę, trudno jest przewidzieć skutki nowej ustawy ograniczającej prawo do zgromadzeń. Wiem tyle, że te przepisy ustanowiły nowy regulamin politycznego współzawodnictwa, który nie ma nic wspólnego z uczciwą rywalizacją. Obawiam się, że właśnie rozpoczął się długi Wyścig Niepokoju. 13 grudnia odbył się prolog wyścigu o zwycięstwo opozycji z biało-czerwoną drużyną trenera Kaczyńskiego. Jakie będą następne etapy? Czy na zakończenie wyścigu czeka nas kryterium uliczne?

Od wielu lat życzenia SPOKOJNYCH ŚWIĄT! nie miały tak dosłownego znaczenia" – przewiduje w swoich "3 groszach" Jan Kowalski.

Z okazji Bożego Narodzenia i Nowego Roku życzę Wam, Mili Czytelnicy, wszelkiego najmilszego dobra, szczęścia i nieustannej radości prawie w  każdej sytuacji. Zapomnijmy o kłopotach i wzajemnych pretensjach. Rozglądnijmy się, czy ktoś obok nas – sąsiad, znajoma osoba, nie potrzebuje, szczególnie w takich dniach, usłyszenia choćby kilku ciepłych słów, miłego gestu lub jakiejś pomocy. Wtedy będzie nam wszystkim łatwiej żyć. Naprawdę! – radzi Wojciech Mach, wodzirej, uwodzirej i wesołek.

Te i wiele innych ciekawych tekstów do przeczytania w załączonej elektronicznej wersji "OSP".

Przeczytał i wybrał: Bogusław Serafin

Znów byliśmy razem

Nietypowe spotkanie, bo choć się nie widzieliśmy, odczuwaliśmy bliskość i obecność tych, którzy od nas odeszli. Taka też idea przyświecała zaduszkowemu spotkaniu w „Kaczce Dziwaczce”.

W piątkowe popołudnie, tuż po Święcie Zmarłych – Zaduszkach, zgromadził nas, żyjących, pamiętających, poczuwających się – obowiązek wspomnienia – a więc i przedłużenia życia Koleżanek i Kolegów, którzy tak niedawno jeszcze stanowili cząstkę naszej medialnej społeczności.

Spoglądam na leżącą na biurku tytułową stronę „Samego Życia”, dwutygodnika w języku polskim wydawanego w Dortmundzie dla Polaków w Niemczech. Pod zdjęciem zatytułowanym „Listopadowa zaduma” znajduje się myśl idealnie pasująca do tego typu wspomnieniowych rozważań: „Człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć po nim”. To uwspółcześniona wersja znanej od czasów starożytnych sentencji „non omnis moriar”. Podobne, choć bardziej dobitne stwierdzenie, cytat z jednego z wystąpień Prymasa Tysiąclecia kardynała Stefana Wyszyńskiego, znajduje się przy wejściu na cmentarz powązkowski w Warszawie: Narody, które tracą pamięć, giną. Pamieć o zmarłych łączy wierzących i niewierzących, obecna jest we wszystkich kulturach i okresach historycznych. Pozostajemy wierni tej tradycji.

Naszej trzydziestoosobowej gromadce przewodniczyli stojący na czele SD RP Dolny Śląsk Ryszard Mulek oraz Bogusław Serafin. Nie zabrakło też „nieśmiertelnego” prezesa dawnego koncernu prasowego, Zbigniewa Kawalca. Organizatorzy zadbali o atmosferę godną tego typu spotkań. Koledzy Zmarłych w swych wspomnieniach spowodowali, że przez parę godzin cofnął się czas i z przeszłego stał się teraźniejszym.

Andrzej Milcarz wspominał Michała Żywienia , pioniera wrocławskiej prasy i wieloletniego dziennikarza „Słowa Polskiego” oraz Ryszarda Skałę, szefa wrocławskiej popołudniówki „Wieczor Wrocławia”. Tadeusz Hołubowicz, dziennikarz i poeta, emocjonalnie i poetycko przywołał postać Zbigniewa Umańskiego. Lesław Miller, wydawca i red. naczelny „Odrodzonego Słowa Polskiego” przedstawił postać zmarłego w tym roku redaktora naczelnego dawnego „Słowa Polskiego” Czesława Kubasika. Piszący te słowa podzielił się anegdotami o zmarłym w 2000 roku aforyście, satyryku i dziennikarzu Henryku Jagodzińskim. O nim mówił też ze swadą i jak zawsze językiem barwnym Zdzisław Smektała. Nie można zapomnieć wystąpienia Cezarego Żyromskiego. Głos zabierali nie tylko dziennikarze. Dawne lata i ludzi, których wtedy spotykał, wspominał również Janusz Kaczorowski, metrampaż z byłej drukarni prasowej.

W ciągu ostatnich trzech lat opuściło nasze szeregi aż pietnaścioro Koleżanek i Kolegów. Coraz mniej nas, pamiętających tych, którzy jeszcze wcześniej zrezygnowali z tymczasowości życia. Dlatego tak ważne wydaje się, by dopóki jesteśmy w stanie uczynić pamieć o nich żywą, nie rezygnować z tej szansy. Bo przecież, sami – po jakimś nie znanym nam jeszcze czasie – staniemy się też obiektem wspomnień.

Tekst, zdjęcia:

Wojciech W. Zaborowski