Publiczna telewizja dla nikogo?
Byłem na łódzkiej konferencji o outsourcingu w TVP. Byłem, choć nie musiałem. Byli też moi koledzy z SDP, pracujący dla regionalnej TVP Łódź, była przedstawicielka ZG naszego Stowarzyszenia i szef CMWP. W sumie kilkanaście osób. Konferencja była ważna dla wszystkich byłych i obecnych pracowników publicznej Telewizji. Ale mało kto z nich okazał nią zainteresowanie. Dlaczego? Przyczyn jest kilka i kumulowały się od wielu lat… porozmawiajmy więc o „outsourcingu”, choć to trudne słowo.
Moja główna teza jest taka, że proces outsourcingu jest ukoronowaniem długiej drogi, jaką publiczna Telewizja przeszła od etapu dynamicznego rozwoju w latach 1994-2000 (pod koniec tego okresu widoczne już były oznaki stagnacji), poprzez okres tzw. restrukturyzacji na początku XXI wieku za prezesury Roberta Kwiatkowskiego, aż do czasów upadku finansowego, zwalniania dziennikarzy i likwidowania pluralizmu (ostanie lata, mniej więcej od roku 2010).
Pamiętam złote lata telewizji regionalnej (1994-1998), powstanie sieci programowej, bazującej na produkcji ośrodków regionalnych, zakupy tych programów przez centralę w Warszawie, kilkanaście godzin premierowego programu codziennie. Potem zaczęto „reformę”, a właściwie tak zwaną restrukturyzację. Jej mózgiem był Robert Kwiatkowski. To za jego kadencji z pracy w łódzkim ośrodku wyrzucono kilku przewodniczących i wiceprzewodniczących Syndykatu Dziennikarzy Polskich, szefa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich i wszystkich dziennikarzy niewygodnych, stojących na przeszkodzie planom centrali: zwolnieniom grupowym i przekształceniom, polegającym na zlikwidowaniu redakcji i wprowadzeniu tzw. systemu producenckiego.
Z dnia na dzień wielu dziennikarzy stało się „producentami”, co nic właściwie nie znaczyło, bo robili to samo, co poprzednio, tylko musieli dodatkowo zająć się papierkową robotą. Z dnia na dzień unicestwiono podstawowy dla dziennikarzy system pracy redakcyjnej, pozostawiając go właściwie (choć w zmienionej formie) tylko w dziale informacji.
Czym była tak zwana restrukturyzacja? Po pierwsze, był to wstęp do planowanej prywatyzacji, która udała się tylko częściowo. Produkcję w dużym stopniu wyprowadzono poza struktury telewizyjne i oddano w ręce tzw. producentów zewnętrznych.
Po drugie, restrukturyzacja polegała na utworzeniu najpierw TVP3, a następnie TVP Info, co spowodowało odpływ środków finansowych z regionów do centrali i „rzuciło” regiony w objęcia lokalnych samorządów, które sponsorują dziś – jak mi się wydaje (potrzebne byłyby dokładne wyliczenia) – co najmniej połowę programów. Dzięki temu program został upolityczniony (w sensie merytorycznym i finansowym) i stał się nudny jak przysłowiowe flaki z olejem.
Po trzecie upada, żeby nie powiedzieć sięga dna, misja telewizji publicznej, a to za sprawą braku środków abonamentowych. Do tego zaś przysłużyła się m.in. słynna wypowiedź Donalda Tuska, nawołującego do niepłacenia „haraczu” czyli abonamentu. W efekcie mamy do czynienia z postępującą komercjalizacją telewizji, co może przygotować grunt pod jej prywatyzację, no bo jeśli nie można jej utrzymać z abonamentu, to o przychodach decydują reklamodawcy i sponsorzy. A jeśli wziąć pod uwagę, że do grona sponsorów należą np. samorządy (czytaj: politycy i partie polityczne), a w programach sponsorowanych często mówi się o dokonaniach lokalnych polityków i o prywatnych firmach, to będzie jasne, że mamy do czynienia z „prywatyzacją” przez partie polityczne i lokalne grupy interesów. W sytuacji, kiedy idee programowe są w ten sposób realizowane niepotrzebni stają się dziennikarze – twórcy programów. Filmy i programy rozrywkowe kupi się na zewnątrz, natomiast nad informacją i publicystyką rozciągnie się kontrolę poprzez zatrudnionych na etacie redaktorów, a całą rzeszę dziennikarzy „wyoutsorsinguje” do zewnętrznej agencji zatrudnienia, ewentualnie skaże na tzw. samozatrudnienie, uzależniając pierwszych od firmy zewnętrznej wobec TVP, a drugich stawiając w roli „wolnych strzelców”, z którymi można podpisać kontrakt albo i nie.
Summa summarum, publiczna telewizja staje się własnością udzielnych władców, którzy w żaden sposób nie są poddani kontroli ze strony związków zawodowych czy stowarzyszeń twórczych. Są oni zależni tylko od polityków i dlatego im służą. „Restrukturyzacja” telewizji domyka swoje wrota. Proces trwający kilkanaście lat powoli zmierza do naturalnego końca. Brak wpływu z abonamentu – w modelu przeze mnie przedstawionym – wcale nie jest przeszkodą dla prywatyzacji, lecz może jej wręcz sprzyjać, bo ją bardzo dobrze uzasadni. Wyzbycie się pracowników jest częścią planu, o którym można snuć przypuszczenia, choć bezpośrednich dowodów na tę teorię mieć nie będziemy. Tym razem Rywin nie przyszedł do Michnika.
Cóż pozostaje w takiej sytuacji? Czekać? Na co? Na nowe prawo prasowe, skoro nie udało się go skutecznie zmienić w ciągu 31 lat? Brak woli politycznej był dotychczas aż nadto widoczny. Może więc poczekać, aż pracownicy już wyoutsorsingowani zastrajkują? Niestety, na to jest za późno. Należało to zrobić wiele lat temu, w roku 2000, kiedy cały proces się rozpoczynał. Ponadto, kto dziś ma strajkować? Nie oszukujmy się, pracownicy poszli potulnie na rzeź (uczciwie będzie napisać, że nie wszyscy), którą zgotowały im „menedżerowie” i „zarządcy” Telewizji publicznej.
Praktycznie są dwa rozwiązania: albo damy sobie spokój z telewizją publiczną w Polsce, rozparcelujmy ją na kawałki i sprzedamy prywatnym inwestorom (oczywiście, będzie to realizacją przewidywanego już wiele lat temu scenariusza), albo siłą wielkiego nacisku społecznego poprzez związki zawodowe, stowarzyszenia, organizacje pozarządowe, związki twórcze, ruchy oddolne, obywatelskie itd. na partie polityczne (w dobie przesilenia politycznego w Polsce, wykorzystując okazję, która może się nie powtórzyć) głośno zażądamy:
- przywrócenia publicznego finansowania TVP i Polskiego Radia,
- pluralizmu światopoglądowego w mediach publicznych,
- ich odkomercjalizowania i przywrócenia systemu redakcyjnego,
- zarządzania z udziałem kompetentnych fachowców niepochodzących z klucza partyjnego,
- zniesienia politycznej czapy nad mediami w Polsce w postaci KRRiT
- oraz dopuszczenia do współdecydowania o kształcie tych mediów przedstawicieli opinii publicznej (wymienionych z początku tego akapitu).
Czy to ma szanse powodzenia? Nie wiem, lecz przypuszczam, że jest to już ostatnia szansa. Inaczej, po mediach publicznych (a zwłaszcza publicznej telewizji w regionach) pozostanie tylko wspomnienie – do zaorania.
Felieton Marka Palczewskiego na portalu SDP (25.06.2015)
Foto: GREG/Pixabay
Źródło: Portal Zarządu Głównego SDRP