NIEZWYKŁE DZIEJE KLASZTORU W LUBIĄŻU

Był tu nawet Michael Jackson, Maria Antonina i Józef Piłsudski

Ta wspaniała, druga co do wielkości sakralna budowla na świecie, wznosi się w pobliżu miejsca, które już od co najmniej tysiąca lat było uważane za najlepszy bród na Odrze. Już przed rokiem 1109 istniał tu gród obronny strzegący przeprawy przez rzekę, uległ on jednak zniszczeniu, kiedy Śląsk najechał cesarz niemiecki Henryk V. Później gród zaczęto odbudowywać na nowo, a w roku 1150 sprowadzono tu benedyktynów, którzy wznieśli w tym miejscu kościół i zbudowali niewielki klasztor. Ponoć zakonnicy nie spełnili pokładanych w nich nadziei, ponieważ wiedli niezbyt pobożny, a nawet hulaszczy tryb życia, dlatego musieli opuścić to miejsce, a w zamian Bolesław Wysoki sprowadził z okolic Namburga cystersów, którzy zadomowili się tu już na wieki. Nowi zakonnicy okazali się dobrymi gospodarzami i klasztor dzięki nim zaczął się rozrastać, a przy okazji wioska Lubiąż została osadą targową i zaczęła rozwijać się szybko dzięki handlowi, tak że w roku 1249 otrzymała prawa miejskie. Cystersi z Lubiąża założyli na Śląsku dalsze klasztory, między innymi w 1222 w Mogile, pięć lat później w Henrykowie, w 1249 w Kamieńcu koło Ząbkowic oraz w roku 1291 słynny klasztor w Krzeszowie, gdzie znajduje się obecnie mauzoleum śląskich Piastów.

Wiek XIV to dla cystersów „złoty wiek”, stali się bowiem właścicielami kopalń złota w rejonie Złotoryi, z których eksploatacji uzyskiwali duże dochody.

Nie ominęły Lubiąża również nieszczęścia, jednym z nich był napad na miasto i klasztor w roku 1432 dokonany przez husytów, którzy je doszczętnie splądrowali, a cystersi musieli ratować się ucieczką, chociaż nie wszystkim się to udało.

Zaraz po wojnach husyckich, gdy udało się go odbudować ze zniszczeń, wewnątrz klasztornej społeczności doszło do poważnego konfliktu pomiędzy polskimi i niemieckimi mnichami. Sprawa stała się tak poważna, że zamiast pracować nad odbudową pozycji zakonu cystersów na Śląsku, tracono czas i energię na spory. Wykorzystali to okoliczni książęta śląscy i dokonali zajazdu na klasztor, przepędzając jego mieszkańców, a zdobyty obiekt przekształcono na zameczek myśliwski służący ku rozrywce i zabawom. Dopiero po kilkunastu latach mnisi odzyskali swoje opactwo.

Wojna trzydziestoletnia (161–1648), która przyniosła na Śląsku ogrom nieszczęść, zniszczeń, epidemii i biedę, dotknęła również i Lubiąża. Klasztor zajęli Szwedzi, którzy pozbawili go wszystkiego, co przedstawiało w nim jakąkolwiek wartość. Skradziono wszystkie złote i srebrne przedmioty, wywieziono stare księgi, całą bibliotekę, przewożąc do Szczecina, gdzie zrabowane zbiory spaliły się w pożarze, do jakiego doszło w1679 roku.

W 1648 roku, po pokoju westfalskim, nastały dobre czasy dla katolików na Śląsku. Habsburgowie mocno wspierali katolickie klasztory i kościoły, rekwirowano wiele protestanckich majątków kościelnych, prowadzono politykę ucisku religijnego wobec luterańskiej większości. Dla cystersów był to doskonały okres, by szybciej odbudować swój majątek ze zniszczeń wojennych i gromadzić nowe bogactwa. Co też zaczęli czynić bardzo energicznie.

Zakon dzięki zręcznej polityce swoich opatów uzyskał duże dobra, które utrzymywały klasztor i mnichów, ci duże dochody inwestowali w ekonomiczny rozwój swojego zakonu oraz w budownictwo sakralne.

W tym też czasie pojawił się człowiek obdarzony wybitnymi zdolnościami organizatorskimi, choć trudnym charakterem. Był nim opat Arnold Freiberger. Kiedy w 1636 roku Szwedzi zajęli Lubiąż, zmuszony został do ucieczki do Wrocławia, gdzie przebywał przez 10 lat, dopiero po wojnie powrócił z wygnania i podjął trudne dzieło odbudowy klasztoru. Spłacił wszystkie długi zakonu, wyremontował szkołę, założył ogrody okalające zabudowania, doprowadził wodociąg, a także wzniósł kamienną kolumnę maryjną na placu klasztornym, odnowiono mnichom cele.

Utrzymując dobre stosunki z Wiedniem, mógł Freiberger liczyć na bardzo hojne dotacje. Habsburgowie z dużym zapałem wspierali obrotnego opata, chcąc widzieć klasztor jako jeden z głównych ośrodków polityczno-religijnych w dążeniu do rekatolizacji Śląska.

Trzeba jednak przyznać, że opat Freiberger starał się utrzymywać dobre stosunki ze swoim niekatolickim otoczeniem i żyć w zgodzie zwłaszcza z miejscową szlachtą. Zapewne zdawał sobie sprawę, że rekatolizacja nie może być procesem siłowym.

Tak właśnie się udało Freibergerowi zrekatolizować pewnego malarza z Królewca – Michaela Leopolda Willmanna, który dzięki namowom opata osiadł w Lubiążu. Zapobiegliwy duchowny, widząc, z jak utalentowanym człowiekiem ma do czynienia, stworzył mu doskonałe warunki do pracy i rozwoju jego talentu, co zaowocowało powstaniem dziesiątek wspaniałych dzieł sztuki, które służyły głównie do wystroju klasztoru, który jednak w dużym stopniu nie przypominał już przybytku, gdzie w ciszy i spokoju, w ascetycznym zamyśleniu mnisi mieli rozmyślać o Bogu.

Klasztor stał się też doskonałym miejscem dla działalności uczniów Willmanna, takich jak chociażby P. Brandla i J. Liszki. Również znalazł tu dla siebie miejsce rzeźbiarz M. Steinl.

Okres od pokoju westfalskiego (1648) do wybuchu I wojny śląskiej (1740) to najlepszy czas w prawie 870-letniej historii Lubiąża.

W latach siedemdziesiątych XVIII wieku zaczęto projektować całkiem nowy klasztor, ale z wykorzystaniem wszystkich jego starych części. Na lata 1672–1681 przypada przebudowa gotyckiego kościoła znajdującego się w klasztorze, a następnie rozpoczęto wznosić pałac opata. Natomiast główną część obecnego obiektu zbudowano w latach 1695–1715, co jak na tamte czasy, przy ówczesnym poziomie techniki budowlanej, było stosunkowo szybko. Przez wiele kolejnych lat wielu artystów było zatrudnionych przy pracach wykończeniowych, między innymi w latach 1734–1737 wykończono klasztorną bibliotekę, znajdujące się tam malowidła ścienne wykonał mistrz K.F. Kentum, podobnie jak Salę Książęcą, w której prace rzeźbiarskie zostały powierzone F.J. Mangoldtowi. Ten sam artysta jest twórcą wielu innych rzeźb znajdujących się na terenie klasztoru.

Ta monumentalna budowla miała stać się symbolem tryumfu katolicyzmu nad jej protestanckim otoczeniem. Miał to być w zamyśle twórców pewien symbol władzy nad w większości luterańskim ludem Śląska.

Inwestycyjna i artystyczna sielanka zakończyła się jednak w roku 1740, kiedy to głodny podbojów i żądny władzy młody król pruski Fryderyk II, zwany później Wielkim, zapragnął zdobyć dla siebie i Prus Śląsk i oderwać go od państwa Habsburgów.

Bardzo dużo, ale na gorsze zmieniło się po I wojnie śląskiej, wprawdzie Prusacy nie wykazywali się takim brakiem tolerancji dla katolików, jak po wojnie trzydziestoletniej czynili katolicy wobec protestantów i nie zabierali im kościołów, ale stosunek Berlina był wobec tej mniejszości religijnej katolików nieprzychylny, szczególnie dotyczyło to spraw finansowych, dlatego też klasztor zaczął podupadać, tym bardziej, że utrzymanie tak ogromnego obiektu wymagało wielkich pieniędzy.

Czas wojen napoleońskich to dla Śląska okres smutny, nie tyle chodzi o same działania wojenne, ale przede wszystkim o konsekwencje finansowe, jakie spadły na państwo pruskie i konieczność spłaty olbrzymiej kontrybucji na rzecz Francji. Król Fryderyk Wilhelm III postanowił dla ratowania królewskiego skarbca sięgnąć również i do kieszeni kościoła, przeprowadzając sekularyzację dóbr kościelnych w roku 1810. Jednym z takich przejętych przez państwo obiektów był klasztor w Lubiążu.

Większość znajdujących się tu drogocennych przedmiotów oraz bibliotekę przewieziono do Wrocławia.

Król nakazał w roku 1817 urządzić w klasztorze, a ściślej w jego zabudowaniach gospodarczych, stadninę koni, w celu odbudowy wyniszczonych przez wojnę licznych ras tych zwierząt. Stadnina funkcjonowała bardzo dobrze i w konsekwencji po 40 latach z początkowej liczby 30 ogierów udało się ich uzyskać aż 150. W roku 1866 przeniesiono ją jednak do zamku Książ.

W 1828 roku Fryderyk Wilhelm III powierzył też były już klasztor cystersów na zakład dla osób psychicznie chorych, kierownikiem którego został doktor Martini, ówcześnie duży autorytet lekarski. Jak pisze w roku 1860 „Tygodnik Ilustrowany”:

Posiada on [zakład] fundusz, na otrzymywanie stu obłąkanych z prowincyi szlązkiej pochodzących. Oprócz tego istnieje w Lubiążu jeszcze drugi, prywatny dom obłąkanych, znajdujący się w części budynku po lewej stronie kościoła położonej, gmachem prałackim zwanej. Przyjmują tam za opłatą chorych z kraju i zagranicy, między któremi nie trudno spotkać i Polaków. Od czasu otworzenia obu zakładów, do końca roku 1843, przyjęto około 1200 osób cierpiących na umyśle, z których wyleczono zupełnie połowę blisko. Instytut w Lubiążu jest dziś jednym z pierwszych, w których godni pożałowania obłąkani znajdują ulgę w swych cierpieniach, a p. Martini, na jego czele stojący, powszechnie i słusznie ceniony jest jako lekarz i człowiek. Nic dziwnego więc, że z najodleglejszych stron, bo z Ameryki nawet, uciekają sie do niego.

Z tego artykułu dowiadujemy sie również i o innych użytkownikach dawnego klasztoru:

Naprzeciwko gmachu klasztornego wznosi się kościół św. Jakuba, od r. 1836 ewangelikom oddany. Północną stronę placu otaczają budynki, w których umieszczono urząd leśniczy, sąd gminny i szkołę wraz z ogrodami do nich należącymi.

Nie były to czasy dobre dla Lubiąża i taka sytuacja utrzymywała się aż do czasów hitlerowskich. W roku 1936 przybył tu sam Adolf Hitler.

W czasach wojennych w obszernych podziemiach klasztornych zlokalizowano jedną z fabryk pracujących na potrzeby machiny wojennej III Rzeszy, należącej do znanego i dziś koncernu Telefunken. Najprawdopodobniej produkowano tu podzespoły do radarów, a także prowadzono również działalność naukowo-badawczą  nad półprzewodnikami oraz prototypami tranzystorów.

Przebywali tam również internowani obywatele Luxemburga.

Już zimą 1945 roku kompleks poklasztorny zajęła Armia Czerwona, która skutecznie i drobiazgowo „wyczyściła” go ze wszystkich znajdujących się jeszcze tam cennych rzeczy. Urządzono w nim obóz repatriacyjny dla rosyjskich jeńców i innych obywateli ZSRR, którzy znaleźli sie na terytorium Niemiec. Dokonywano tam weryfikacji i identyfikacji. Wielu z tych, którzy tam trafili, w najlepszym przypadku powędrowało do łagrów. Obiekt przekazano władzom polskim dopiero w połowie 1947 roku.

Okres Polski Ludowej również nie okazał się przychylny dla tego wspaniałego zabytku. Mieścił się tutaj znany zakład psychiatryczny oraz magazyn jednego z wrocławskich muzeów i magazyn dużej księgarni. Nie było jednego gospodarza ani środków na utrzymanie i remont już wcześniej podupadłego obiektu.

W latach osiemdziesiątych XX wieku stał się Lubiąż ofiarą manii poszukiwawczej, szukano tu wrocławskiego złota i zrabowanych dzieł sztuki, ale znaleziono zupełnie coś innego W latach osiemdziesiątych, za namową jednego z oficerów Służby Bezpieczeństwa, majora Stanisława Siorka, który niestrudzenie szukał skarbów schowanych na Dolnym Śląsku przez nazistów, poszukiwaniami zajęło się wojsko.

26 listopada 1982 roku, ekipa wojskowa dokonała niespodziewanego odkrycia: z czerpaka pracującej koparki wysypały się stare monety. Jak się później okazało, znaleziono wówczas 1352 srebrne monety i 64 złote. Trafiły one do władz wojskowych i zostały tak dobrze „zabezpieczone”, że nie udało się już ich w większości odnaleźć.

W okresie transformacji klasztor został przejęty przez fundację, ale i wówczas nie obeszło się bez afery, zamieszana była w nią między innymi firma „Art-B”.

Obecnie sprawy związane z fundacją, która jest właścicielem, są uregulowane i klasztor próbuje zarabiać na siebie i bezskutecznie szuka poważnego wsparcia.

W 1997 roku wydawało się, że Lubiąż w końcu otrzyma swoje nowe, dobre życie. Na polu obok pasących się krów wylądował śmigłowiec – niby nic nadzwyczajnego, ale jednak tym razem było inaczej, z maszyny wysiadł on… Michael Jackson, król popu, najlepszy produkt amerykańskiego show biznesu. Ponoć miał ochotę kupić klasztor i zainwestować w niego wielkie pieniądze po to, aby przynosiły mu jeszcze większe pieniądze. Pochodził, popatrzył i odleciał z powrotem tam, skąd przyleciał, pozostawiając po sobie zawiedzione nadzieje i tłumek podnieconych nastolatek. Dla Michaela Jacksona Lubiąż okazał się za mało kameralny, czyli po prostu za wielki.

Obecnie klasztor stara się zarabiać przynajmniej częściowo na swoje koszty, a trzeba przyznać, że tak olbrzymi obiekt bardzo trudno jest utrzymać. Oprócz wpływów od zwiedzających turystów i darczyńców wykorzystuje się go do różnych innych celów. Stał się bowiem między innymi planem filmowym dla wielu różnych produkcji. Począwszy od XXI wieku odbywać się tu zaczęły liczne imprezy muzyczne, jak chociażby „SLOT Art Festival” czy też festiwal muzyki elektronicznej „Electrocity”. W 2010 roku grupa Behemoth nagrała tu swój wideoklip do utworu „Alas, Lord Is Upon Me”, a dwa lata później pojawiła się tu Sylwia Grzeszczak z ekipą, aby nagrać teledysk do utworu „Małe rzeczy”.

Równo trzy lata temu, pod koniec kwietnia, zaroił się on tłumem aktorów i statystów oraz niezwykle liczną ekipą filmową. Po klasztornym dziedzińcu snuły się dziesiątki postaci historycznych. Kogo tam nie było! Amerykańska ekipa filmowa rodem z samego Hollywood, amerykański reżyser i ponoć znani amerykańscy aktorzy. Wszystkich jednak przyćmiła pewna polska, bardzo znana aktorka średniego pokolenia, niezwykłej urody, pełna wdzięku i energii, której pojawienie się na planie było niczym przejście tornada w letni dzień. Odtwarzała ona postać Marii Antoniny. Był też zasmucony i nieco ponury sam marszałek Józef Piłsudski.

No cóż, trzeba jakoś zarabiać. Nikt przecież nie zna przyszłych losów tego wspaniałego obiektu.

A może to właśnie jest dla niego przyszłość? Może znajdzie się ktoś, kto zechce zainwestować w największy na świecie barokowy plan filmowy i studio filmowe, takie barokowe Hollywood, które stałoby się mekką wszystkich ekip filmowych i telewizyjnych realizujących produkcje kostiumowe. To przecież jest ogromny rynek i ogromne pieniądze. Wielka liczba pokoi jest w stanie pomieścić olbrzymie magazyny kostiumów, sprzętu filmowego i filmowe atelier.

Grzegorz Wojciechowski
http://klasztor-w-lubiazu-perla-swiatowego-baroku/