Po trzech latach żmudnych prac legislacyjnych, kilkakrotnie stawiających pod znakiem zapytania szczęśliwy ich finał, europarlamentarzyści, uprawnione instytucje europejskie i państwa członkowskie Unii Europejskiej uzgodniły kompromisową wersję Dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym. 26 marca 2019 roku Parlament Unii Europejskiej głosami 348 europosłanek i europosłów uchwalił Dyrektywę.
W tej grupie głosujących za Dyrektywą znaleźli się polscy eurodeputowani, członkowie PO. Chwała im. Autorzy projektu Dyrektywy od samego początku, już w założeniach do dokumentu, starali się szukać porozumienia między twórcami, którym należy się proporcjonalne wynagrodzenie za ich pracę, wygodą użytkowników, którzy chcieliby łatwo, szybko i jak najtaniej korzystać z utworów, a interesem właścicieli platform internetowych, którzy krocie zarabiają na odsłonach reklam i dzieleniu się przez użytkowników utworami. Niełatwo było pogodzić wodę z ogniem, mówią obserwatorzy negocjacji, gdy wielcy Internetu i nie tylko oni, z uporem godnym lepszej sprawy dolewali oliwy do ognia.
Dyrektywa została uchwalona, ale ogień nie wygasł. Niemal następnego dnia po uchwaleniu pojawiła się teza rozpowszechniana przez przeciwników, jakoby Dyrektywa zapowiadała koniec wolności i kreatywnej aktywności w sieci oraz ograniczenie swobodnego wypowiadania. Tę tezę wygłosił również prezes Kaczyński i zapowiedział walkę z cenzurą w Internecie. Czysta demagogia. Ale wielu w „prorocze” słowa prezesa uwierzyli, nawet niektórzy autorzy i dziennikarze, nie zdając sobie sprawy, że zwalczanie Dyrektywy to po prostu wspieranie wielkich koncernów nowych technologii, czerpiących zyski z obiegu treści w Internecie, nie dzieląc się tymi zyskami z twórcami, którzy treści wytworzyli. Nieświadomość intencji ustawodawców i nieznajomość treści obszernego dokumentu (ponad 400 stron) powodowały falę nieuzasadnionego sprzeciwu i głosy, że Dyrektywa to nic innego jak ACTA 2. Nic bardziej mylnego. ACTA to umowa handlowa dotycząca zwalczania obrotu towarami podrabianymi. Dyrektywa zaś broni autorów przed silniejszą konkurencją. Tłumaczenie tych różnic nie jest zadaniem łatwym, przekonywanie nieprzekonanych, droga długa i mozolna. Dla osiągnięcia celu jest to jednak konieczne.
Dlatego konferencję w PAP, którą pod hasłem „Książka i prasa w dobie cyfryzacji, twórcy i czytelnicy, a prawo prasowe” współorganizowali: Izba Wydawców Prasy, Polska Izba Książki, Stowarzyszenie Dziennikarzy i Wydawców REPROPOL i Stowarzyszenie Pisarzy Polskich Odział Warszawski, trzeba uznać za pierwszą jaskółkę, która wprawdzie wiosny nie zwiastuje, ale może być zapowiedzią kolejnych konferencji na ten temat.
Trzeba obalać mity i głosić prawdę o Dyrektywie – mówili mecenasi Jacek Wojtaś i Marek Staszewski. Autorzy oraz inni uprawnieni będą mieli większą kontrolę nad rozpowszechnianiem ich utworów w Internecie. Natomiast dostawcy usług udostępniania treści online będą z kolei mieli obowiązek dzielenia się z autorami i właścicielami praw pieniędzmi, które na korzystaniu z ich utworów zarobią. Wydawcy prasy i dziennikarze uzyskają gwarancję, że czytelnik internetowy będzie kierowany przez komercyjne podmioty na ich strony, jeśli zaś ktoś będzie chciał zarabiać na publikacjach prasowych, będzie musiał , podobnie jak to się dzieje w przypadku filmów i muzyki – uzyskać licencję. Prywatni użytkownicy, korzystający z cudzych utworów do celów niekomercyjnych, dla wyrażania opinii, krytyki czy recenzji, a także tworząc pastisze, parodie i karykatury, będą mieć gwarancję, że ich publikacje nie będą blokowane. Internauci w każdym kraju Unii Europejskiej będą mogli dalej tworzyć memy czy gify.
Stowarzyszenie Kreatywna Polska, powołane w roku 2013 przez przedstawicieli polskich środowisk twórczych oraz przedsiębiorców z branży kreatywnej, w liście do „Polek i Polaków, Użytkowniczek i Użytkowników Internetu” z przykrością stwierdzają, że obserwuje się festiwal kłamstw, manipulacji i obelg towarzyszących wypowiedziom na temat przyjętej Dyrektywy. W liście namawiają użytkowników Internetu, by sami podjęli wysiłek zapoznania się z dokumentami i sprawdzenia, jak będzie działał Internet za dwa lata. Dyrektywa jest reformą prawa autorskiego i praw pokrewnych, ustala regulacje obrotu utworami i publikacjami prasowymi w Internecie. Absolutnie nie zajmuje się wypowiedziami użytkowników, głoszonymi opiniami i poglądami oraz informacjami. Jeżeli więc prezes Kaczyński mówi o cenzurze w Internecie w odniesieniu do Dyrektywy, a wierni słuchacze powtarzają, to nie robią nic innego, jak utrwalają mity i głoszą nieprawdy.
Obalajmy mity, walczmy z nieprawdami, upowszechniajmy treści Dyrektywy. To ważne zadanie dla dziennikarzy, którzy powinni być żywo zainteresowani szybką implementacją Dyrektywy. Jak powiedział na zakończenie konferencji w PAP Jan Młotkowski, teraz najważniejszym słowem jest „implementacja”. Dla wszystkich, ale przede wszystkim dla polskiego rządu, który powinien jak najszybciej dokonać implementacji Dyrektywy, ale także ministerstw odpowiedzialnych za rozwój kultury i edukacji, by podjęły szeroko zakrojoną kampanię edukacyjną na rzecz rzetelnej, prawdziwej interpretacji ducha Dyrektywy. Ma ona wielkie znaczenie dla twórców, przyszłości polskiej kultury, dla rozwoju nowoczesnego, obywatelskiego społeczeństwa.
Andrzej Maślankiewicz
Źródło: Portal Zarządu Głównego SDRP (http://dziennikarzerp.org.pl/niech-mity-runa/)