Taki jest tytuł reportażu o wybitnym artyście-malarzu z podwrocławskiej wsi Brzezina, który można było obejrzeć w TVP Kultura w czwartek 23 września o g. 10.50.
Jerzy Kapłański jest absolwentem Wydziału Malarstwa Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych we Wrocławiu. Podczas jednego z ostatnich wernisaży opowiadał, jak to jego znajomy, profesor artystycznej uczelni, powiedział mu: słuchaj Jurek, właściwie to ja mógłbym coś o Tobie napisać w jednym z ważnych czasopism poświęconych sztuce, ale nie mogę, bo ty ciągle malujesz tak samo. Owszem twoje obrazy są rozpoznawalne w galeriach, na pewno mają swoje miejsce we współczesnej historii sztuki naszego regionu, ale nie ma w nich wiesz? …tego śladu swoistej rewolucyjności, która powoduje, że sztuka współczesna nieustannie się zmienia i pulsuje coraz to nowymi objawieniami twórczej techniki, odkrywczej formy, czy też może jednego i drugiego razem. Namaluj kilka „innych” obrazów, postaraj się zaszokować jakimś rodzajem techniki malarskiej, tajemniczej ekspresji, tak jak to robią „geniusze” nowej sztuki, a napiszę o twojej twórczości kilka stron tekstu w opiniotwórczym miesięczniku i…nikt się do mnie nie przyczepi, że lansuję klasyka – to taki trochę konfabulowany cytat z pamięci.
Nie znam się na sztuce, zwłaszcza na sztuce współczesnej. A kto się rzeczywiście na niej zna ? Co to znaczy znać się na sztuce ? Czy Theo znał się na sztuce swojego brata gdy kupował wszystkie jego obrazy ? Czy ten sławetny handlarz, który z wielką łaską kupował obrazy Vermeera znał się na sztuce ? Czy wystarczy być absolwentem jakiejś akademii sztuki żeby być znawcą sztuki ? Nie znam nikogo kto by lepiej i dosadniej pisał o sztuce malarstwa niż… Witkacy. Z reguły nie zostawiał suchej nitki na różnych znawcach i krytykach sztuki, którzy ferowali wyroki z nonszalanckim przekonaniem, że wiedzą lepiej od artysty i od innych kiedy dzieło…jest dziełem sztuki a kiedy nie jest.
Mam trochę książek o sztuce, niektóre przeczytałem. Mam coś Sterlinga, Starcky’ego, Nereta i sporo innych. Czy jest sens mnożyć nazwiska i tytuły? Albumy, opracowania, teksty krytyczne, trochę historii sztuki itd. Wszystko to cząstkowo zaledwie pomaga zrozumieć o co chodzi w sztuce plastycznej, w malarstwie czy w rzeźbie. Najlepsze opracowania jedynie podpowiadają na co warto zwrócić uwagę i z jakiego powodu. To wszystko. Miałem okazję być w najbardziej prestiżowych galeriach świata – w Paryżu, w Londynie, czy w Nowym Jorku. Spędziłem w nich dziesiątki godzin, przyglądając się setkom obrazów z różnych epok. Poznałem największe dzieła z bliska – o ile to było możliwe. Na przykład w Londynie obok obrazów w The National Gallery czy w Tate Britain i Tate Modern czy w wielkich Victoria and Albert Museum i British Museum są jeszcze do podziwiania „efekty” pracy twórczej w dziesiątkach innych mniejszych galerii. Znakomita jest rzadziej odwiedzana, choć „na Strandzie” wystawa w Courtauld Institute of Art Somerset House. Siedziałem godzinami, dosłownie, przed panoramicznymi nenufarami Moneta w The Museum of Modern Art.(MoMA) w Nowym Jorku, nie mogłem się nadziwić jak wielka jest siła ekspresji w kubistycznym obrazie Picassa "Panny z Awinionu". A jeszcze kolekcje zupełnie nadzwyczajne w The Metropolitan Museum Of Art, czy równie słynnym Guggenheim Museum. W swoim notatniku z podróży wpisałem dziesiątki nazw obrazów i rzeźb, które „studiowałem” z daleka i zupełnie z bliska. Teraz można je chyba wszystkie zobaczyć bez problemu w Internecie.
W każdym razie, wieloletnie amatorskie studiowanie malarstwa “tete a tete” uświadomiło mi tylko jedno, że w dalszym ciągu nie mam pojęcia co właściwie decyduje o tym, że obraz staje się dziełem sztuki, robi wrażenie na wszystkich, zyskuje na cenie i staje się jeszcze większym, nieraz bezcennym dziełem sztuki. Oczywiście historycy sztuki mają swoje teorie, wybrali dzieła – „kroki milowe w sztuce”, podzielili, zaszufladkowali, wtłoczyli w cezury czasowe i kropka.
Jeśli artysta-malarz współczesny, tak jak Jerzy Kapłański, jest urzeczony sztuką Rembrandta, Ingresa, Velasqueza, Van Gogha, Cezanne’a czy z „naszych” Malczewskiego, Kossaka i Matejki – i sam maluje trochę jak każdy z tych wielkich twórców – nie budzi zaufania współczesnych krytyków sztuki. Bo jest klasykiem, „realistą”, a kto dzisiaj „robi takie obrazy” ? Jerzy Kapłański całe życie maluje z natury, utrzymuje się z tej pracy, jego obrazy wiszą na poczytnych miejscach w licznych galeriach krajowych i zagranicznych, ale też można je odnaleźć w wielu kościołach i instytucjach publicznych. Obrazy Jerzego Kapłańskiego niosą szczególny rodzaj prawdy o rzeczywistości. Tylko pozornie są realistyczne. Na pierwszy rzut oka, z daleka, autoportret artysty jest realistyczny. Dopiero z bliska widać jak jest technicznie odważny. Nie ma cyzelowania gładkiego, alabastrowego lica, portret w żadnym razie nie przypomina fotografii. Z bliska widać „duże ślady” pędzla i solidne porcje farby układane w kolorową mozaikę światłocieni. Tak wykorzystywali kolory ekspresjoniści. Portrety Kapłańskiego najbardziej przypominają portrety Halsa – skoro już podpierać się w opisie tej twórczości – jakimiś porównaniami. Martwe natury artysta komponuje z owoców, „zabytkowych” naczyń, przyborów kuchennych, warzyw, czasem różnych wypieków, chałek i chlebów. Układa te komponenty na jakimś lnianym „obrusie”. Zatrzymuje wybrane przedmioty w czasie, na płótnie obrazu, zanim ulegną naturalnej destrukcji, zanim zostaną wykorzystane w kuchni, powrócą na swoje miejsca na półkach pracowni czy po prostu znikną w koszu na śmieci. Realistyczna, kolorowa kompozycja zwykle umieszczona w ciemnym tle przesycona jest grą światła i fragmentami niezwykle dokładnie odzwierciedlonych niektórych detali, tak jak u starych mistrzów.
Kwiaty. Duży „problem” dla Jerzego Kapłańskiego. Dlaczego? Bo szybko więdną, a kwiatom opadają płatki. Kwiaty trzeba malować szybko. Kompozycja zmienia się niemal z godziny na godzinę, na drugi dzień to już nie jest to. Trzeba stawiać nowy bukiet albo uchwycić całą tę sytuację „zmarnienia”, naturalnego zburzenia kompozycji. Wszystkie obrazy Kapłańskiego są raczej duże, 120cm na 90cm i 130cm na 100 cm, to ulubione formaty artysty. Wypełnienie tak dużej płaszczyzny gęstwą różnobrawnych kwiatów, w różnej fazie kwitnienia i więdnięcia, wymusza stosowanie szybkiej techniki malowania. Znać to szczególnie wtedy gdy podejdzie się całkiem blisko do obrazu. Wszystko przesycone jest szczególnym napięciem chwili, delikatne rośliny są „rozedrgane” kolorystyczną dynamiką faktury. Nigdy nie jest tak, że Jerzy Kapłański maluje kwiaty z pamięci, zawsze musi je „mieć na wyciagnięcie ręki”. Podobnie jest z pejzażami, albo maluje je w plenerze albo w ogóle. Nie można też takiego tematu jak, „niezmierzona dal czy nieodgadniona przestrzeń”, zamykać w formie niewielkiego obrazka. Pejzaże maluje Kapłański ze szczególnym rozmachem. Lubi wychodzić ze sztalugą w plener na parę godzin o każdej porze roku. Problem jest z zimą. I nawet nie chodzi o mróz. Dzień jest zbyt krótki i szybko wszystko znika w ciemnościach. A malarstwo – to głównie światło. To światło buduje obraz a reszta zależy od tego jak je widzisz i jak potrafisz to pokazać wykorzystując choćby kilka podstawowych kolorów – mówi Jerzy Kapłański.
Jan Cezary Kędzierski