40 lat przyjaźni. Wspomnienie o Sławku

Kiedy w 1983 roku pojawił się we wrocławskim Ośrodku Telewizyjnym, nie mogłem przypuszczać, że szybko zostaniemy przyjaciółmi. Sławek Sobczak miał zaledwie dwadzieścia dwa lata, ambitne plany, i wiecznie uśmiechniętą twarz. Został asystentem operatora kamery. Ja byłem starszy o jedenaście wiosen, i od pięciu lat realizowałem się jako dziennikarz redakcji sportowej TVP Wrocław (wcześniej we wrocławskiej rozgłośni Polskiego Radia). 

Nie potrafię powiedzieć, co sprawiło, iż od początku obdarzaliśmy się sympatią – być może optymistyczne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość, ale na pewno miłość do sportu. Sopel, bo pod taką ksywą funkcjonował w ośrodku od pierwszych dni, jako nastolatek uprawiał koszykówkę, ale miłością darzył także wiele innych dyscyplin. Szybko załapał telewizyjnego bakcyla, interesowała go nie tylko kamera, nieśmiało zaczął myśleć o sportowej dziennikarce. 

Był towarzyskim „zwierzęciem”, nic zatem dziwnego, że szybko rosło grono Jego przyjaciół, stał się pożądanym gościem na imprezach z udziałem przedstawicieli różnych profesji. No i budził duże zainteresowanie płci pięknej, co pozostało Mu na wiele następnych lat. Usiedliła Go dopiero Dorota, do tego stopnia, iż wkrótce został Jej mężem. Na ślub przyjechała z USA mama Doroty, i już wówczas namawiała oboje do wyjazdu do Stanów, co wkrótce stało się faktem. Przed wyjazdem, to był sierpień 1988 roku, Sławek zjawił się w domu moich rodziców, komunikując, iż będę pierwszym, którego zaprosi do Ameryki.

Zgodnie uznaliśmy, że to „mowa trawa”, tymczasem już w październiku przyszło zaproszenie do odwiedzin mieszkającego w Chicago kuzyna (oczywiście, żadnego kuzyna nie było, a Sopel poznał go tuż po przyjeździe do Stanów i do tego rodzinnego związku przekonał za pomocą pewnej sumy „zielonych”. Tak oto, na początku 1989 roku, wylądowałem w USA. Moje plany, związane z tym wyjazdem jednak nie wypaliły, więc po kilku miesiącach powróciłem (chciałoby się rzec – na szczęście) do ojczyzny, do mojej telewizyjnej „fabryki”. Sławek pozostał w Chicago, i to była dobra decyzja, zwłaszcza, że w domu opieki społecznej znalazła pracę Jego mama.

Zaczął się wreszcie realizować w tym, o czym od dawna marzył – w ruch poszła kamera, ale dał się Sopel poznać również jako utalentowany dziennikarz. Telewizyjny i radiowy, z czego skwapliwie korzystały nie tylko chicagowskie media, ale i nowy podmiot na polskim rynku – telewizja POLSAT, dla której zrealizował dziesiątki (a może nawet setki) ważnych materiałów. W tzw. międzyczasie rozstał się z Dorotą, pozostając jednak z eks- małżonką i Jej bliskimi w bardzo dobrych relacjach. Długo nie wytrzymał jednak jako „wolny strzelec”. Poznał Monikę, krakuskę z krwi i kości, i ta znajomość zakończyła się ślubem. To było już po kilkukrotnych pobytach Sławka w ojczyźnie, za którą tęsknił coraz bardziej. A ponieważ tęskniła też Monika, postanowili wracać do Polski, mimo, iż operatywny, przebojowy, stale rozwijający się zawodowo Sopel znakomicie się spełniał. Wrócili w 2013 roku – do Krakowa, czego nie mogli odżałować liczni wrocławscy przyjaciele Sławka. Ale choć w grodzie Kraka szybko się zaaklimatyzował, o stolicy Dolnego Śląska nie zapomniał nawet na chwilę. Przyjeżdżał przynajmniej raz w roku, i były to bardzo intensywne trzy, cztery dni (czasami nawet pięć).

Spotkania z dawnymi kumplami „od koszykówki”, gronem stałych przyjaciół – w tym z tymi, których poznał w USA, a którzy również powrócili do kraju – w „Literatce”, oczywiście mnóstwo czasu poświęcał rodzinie (zwłaszcza bratankom). A o Jego przywiązaniu do Wrocławia świadczył także fakt, iż był członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk, a nie oddziału krakowskiego. Widywaliśmy się przy okazji każdej z tych wizyt, ale znacznie częściej rozmawialiśmy telefonicznie (i były to na ogół kilkudziesięciominutowe rozmowy), po raz ostatni pod koniec marca. 

Sławek „zameldował”, iż przyjedzie do Wrocławia 25 kwietnia, i tym razem pozostanie co najmniej przez sześć dni. Doszedł już do siebie po ciężkiej „przygodzie” z covid 19, coraz częściej z krakowskimi przyjaciółmi grywał w kosza i tenisa, wydawało się, że wraca do dawnej, przedcovidowej formy. W środę, 5 kwietnia wieczorem spotkał się z kumplami – pretekstem był mecz Barcelony z Realem. Któż mógł przypuszczać, że to ostatnie chwile życia Sławka Sobczaka? Dramatyczne wydarzenie, zakończone zgonem Sopla było szokiem dla wszystkich, którzy Go znali. Do dziś trudno uwierzyć, że już nigdy (przynajmniej w ziemskiej rzeczywistości) się nie spotkamy, nie wychylimy co nieco, nie podyskutujemy o planach na przyszłość. Właśnie w tym roku mijało czterdzieści lat naszej przyjaźni, bo tak określał – publicznie – naszą znajomość sam Sławek. I więcej lat nie będzie. Smutno, bardzo smutno. Żegnaj Sopel! A może do zobaczenia?

Waldemar Niedźwiecki 

Pożegnaliśmy Sławomira Sobczaka

26 kwietnia 2023 roku na wrocławskim cmentarzu Św. Wawrzyńca przy ulicy Bujwida 51 pożegnaliśmy naszego Kolegę i Przyjaciela, członka Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk. W gronie żegnających oprócz najbliższej rodziny Zmarłego byli Jego znajomi z Krakowa, Chicago i Wrocławia. Dolnośląskich dziennikarzy reprezentowali redaktorzy: Ryszard Mulek, Jan Jeż, i Waldemar Niedźwiecki, który nad grobem wygłosił pożegnalne przemówienie.

*

Jak uderzenie obuchem

Do dziś nie dociera do mnie, że już nigdy nie spotkam Sławka Sobczaka, że nie pogadamy o meandrach sportu, nie wychylimy tego i owego. A przecież jeszcze na początku kwietnia ustalaliśmy plany na końcówkę miesiąca, bo Sopel – jak Go nazywali przyjaciele – zapowiedział przyjazd na kilka dni do rodzinnego miasta. To była znakomita okazja do toastu – wszak poznaliśmy się we wrocławskim ośrodku telewizyjnym dokładnie przed czterdziestoma laty. Zaprzyjaźniliśmy się bardzo szybko, o czym świadczył fakt, że uczestniczyłem w niemal każdym ważnym wydarzeniu w Jego życiu – zarówno zawodowym, jak i prywatnym. 

Kiedy wyemigrował do USA, po zaledwie trzech miesiącach ściągnął mnie do Chicago. Moje zawodowe plany, związane z tym wyjazdem nie wypaliły, więc wróciłem do kraju. Odtąd przez kilka lat kontaktowaliśmy się przez telefon, aż wreszcie któregoś dnia sytuacja pozwoliła Sławkowi na odwiedzenie ukochanego Wrocławia. Potem czynił to w miarę regularnie, ku radości znajomych i przyjaciół. Miał ich niemało, zarówno w rodzinnym mieście, jak i Chicago Spełniał się, co było Jego młodzieńczym marzeniem, w mediach, ale pokochał też żeglarstwo, uczestnicząc w licznych rejsach. Rozstał się z pierwszą żoną Dorotą, pozostając z Nią w bardzo dobrych relacjach. Potem poznał Monikę, rodowitą krakowiankę, która od lat realizowała w Wietrznym Mieście swoje zawodowe plany. I bardzo sobie ten związek chwalił. Wreszcie w 2012 roku Sopel i Momo, jak pieszczotliwie nazywał swoją żonę, postanowili wracać do Polski na stałe. Ale nie do Wrocławia, a Krakowa – rodzinnego miasta Moniki. I choć szybko zaaklimatyzował się w grodzie Kraka, Wrocka nie odpuścił. 

Słynne stały się Jego kilkudniowe wypady do stolicy Dolnego Śląska, spotkania z Literatce i z dawnym kumplami z koszykarskiego boiska. Na początku tygodnia, poprzedzającego Święta Wielkanocne ustaliliśmy, że uczcimy nasz jubileusz 26 kwietnia, oczywiście w Literatce. Zapewniał, iż czuje się bardzo dobrze, że z covidu, jaki dał Mu się we znaki, nie pozostało śladu. Dlatego kiedy kilka dni później dotarła do mnie wiadomość, że Sławek nie żyje, przeżyłem szok. Jeszcze większego doznała zapewne Monika, która kilka godzin przed śmiercią widziała męża w świetnej formie. Sopel zapowiedział kiedyś, że – mając nadzieję, że to odległa perspektywa – chciałby spocząć w grobie obok swojego ojca. Momo postanowiła spełnić tę prośbę, i 26 kwietnia Sławek, żegnany przez liczne grono znajomych i przyjaciół, spoczął na parafialnym cmentarzu przy ul. Bujwida. A przecież owego 26 kwietnia mieliśmy się spotkać w Literatce, a nie na cmentarzu, by towarzyszyć Mu w Jego ostatniej ziemskiej drodze.

Żegnali Sławka, ciągle nie dowierzając w to, co się dzieje, znajomi z Wrocławia, Krakowa i Chicago. Była delegacja Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk, którego Sopel był członkiem. Zostałem zobligowany (czy może raczej poproszony) o zabranie głosu. To było dla mnie gigantyczne wyzwanie. Z trudem podołałem, zresztą innych przemawiających także nie ominęły emocje. Był Sławek człowiekiem mediów (radio, telewizja), ale nade wszystko ciepłym, uśmiechniętym, życzliwym człowiekiem. I takim Go zapamiętam. Takim z pewnością zapamiętają Go wszyscy towarzyszący Soplowi w ostatniej drodze, a także Ci, którzy pożegnali Sławka „na odległość” (w tym chicagowianie, zmobilizowani przez Dorotę, pierwszą żonę Sławka). Spoczywaj w pokoju! Będzie nam Ciebie bardzo brakowało.

Waldek Niedźwiecki

(kliknij aby powiększyć)

Fot. Jan Drajczyk