Wsiąść do pociągu…

Gdybym był młodszy, dziewczyno…, jak to wzdychał niegdyś Adam Asnyk! Mógłbym wtedy ewentualnie jechać przez Drezno, Liberec, Zittau, Jelenią Górę – jak mi oznajmiła sympatyczna informatorka Deutsche Bahn, patrząc z niedowierzaniem na wydruk, który otrzymała z komputera z informacją o możliwościach dojazdu regionalnymi pociągami z Frankfurtu do Wrocławia. Trwałoby to, zamiast parunastu, parędziesiąt godzin, stąd też i pełne współczucia spojrzenie, jakim mnie obdarzyła.

Ale młodszy z pewnością nie będę, przeto powróciwszy z frankfurckiego Hauptbahnhof w domowe pielesze, w oczekiwaniu na normalizację, wsiadłem, mówiąc przenośnie i jednocześnie nieco górnolotnie, do… pociągu wspomnień. Bo wielokrotnie powtarzane przejazdy przez Hesję, Turyngię, Brandenburgię, Pomorze Przednie, Saksonię, po stronie polskiej zaś przez Pomorze, Wielkopolskę, Ziemię Lubuską i Dolny Śląsk, obfitowały w zdarzenia, które z powodu swej nietypowości warte są uwiecznienia. Dokładniej – przejazdy pociągami niemieckimi nie tak zapadły mi w pamięć, jak podróżowanie koleją po Polsce. Cóż Niemcy: na ogół punktualność, urzędowa, chłodna grzeczność w kontaktach z pasażerami – nuda, można powiedzieć! Za to u nas w kraju… Opowiastka sprzed lat ze Zgorzelca. Pociąg dopiero ruszał ze stacji, gnany tzw. wyższą koniecznością, zajrzałem do toalety, a tam – ani mydła, ani papierowych ręczników. Przechodzącemu akurat konduktorowi wylałem swe żale, a ten podprowadził mnie do okna i na znikającym już w oddali peronie wskazał jakąś samotną postać. „Widzi go pan?” – spytał. „No, to jest nasz były pracownik. Zawsze przychodzi kilka minut przed odjazdem pociągu i zabiera z toalet mydła i ręczniki”. Po czym odszedł, uważając sprawę za załatwioną. 

Poznań Główny. Nowy i nowoczesny dworzec. Zima. Noc. Krążę po przestronnych wnętrzach obiektu, szukając poczekalni. Pociąg do Wrocławia dopiero za dwie godziny. Pracownik ochrony dworca, zagadnięty o poczekalnię, obojętnie odpowiada: „Nie ma”. „To gdzie mogę usiąść na te parę godzin?”. „A siadaj pan na kaloryferze. Po pierwsze, jest prostokątny, a po drugie, nie grzeje”. I odszedł w przysłowiową siną dal, ja zaś przez moment zastanawiałem się, czy czasem nie miałem omamów słuchowych. Ale nie, kaloryfery rzeczywiście były prostokątne i zimne.

Szczecin Główny. Nowy i nowoczesny dworzec. Dalej podobnie, jak wyżej, to już znacie. Noc. Tu podobieństwa się kończą. Podróżnych jak na lekarstwo. Siedzę w oczekiwaniu na przyjazd pociągu ze Świnoujścia do Wrocławia. Podchodzi do mnie elegancko wyglądający gość. Garnitur, biała koszula, krawat. „Najmocniej pana przepraszam, jestem pastorem Kościoła adwentystów”. „Dnia siódmego?” – pytam z głupia frant. „Dnia siódmego” – odpowiada bez mrugnięcia powieką. „I o co chodzi?” – wyrażam zainteresowanie. „A brakuje mi do biletu dwudziestu złotych!”. „Wspaniale się składa – odparłem – bo ja jestem pastorem Kościoła baptystów i do biletu brakuje mi pięćdziesięciu złotych!”. Myślałem, że facet mnie objedzie, a ten spojrzał na mnie wyraźnie rozbawiony, z uznaniem klepnął mnie w ramię i skonstatował: „Jak na to wpadłeś?”. „Jak? Od ciebie, przed chwilą!”. W tym momencie zjawiła się ochrona dworca i troskliwie mnie spytano: „Czy ten pan pana nie zaczepia?”. Nim zdążyłem odpowiedzieć, głos zabrał „pastor”: „Nie, dyskutujemy na tematy religijne”. Opowieść prawie jak biblijna, do tego współczesna i prawdziwa!

W końcu Wrocław! Czyż można się skarżyć na dworzec, który jest jednocześnie końcowym etapem mej podróży, a zarazem początkiem pasma niezapomnianych przeżyć i wrażeń, jakie stają się każdorazowo moim udziałem, gdy zjawiam się w mym umiłowanym grodzie? Może bym i wygrzebał z pamięci zabawne dykteryjki, ale, jak mawiał kapelan w komedii Fredry (nie powiem jakiej!): „Nie uchodzi, nie uchodzi”.

Cieszę się, że niebawem znowu Was spotkam: Ciebie, Rysiu (red. Ryszard Mulek), Głowo naszego Stowarzyszenia, Ciebie, Lesiu (red. Lesław Miller), słowem w „Słowie” walczącym o normalność naszego codziennego życia, Ciebie, Jasiu (red. Jan Akielaszek) ukazującym na kartach wydawanych książek współczesną historię i piękno naszego regionu. Serdeczne pozdrowienia kieruję też ku Tadziowi (red. Tadeusz Hołubowicz), przed laty połączyła nas Opera Wrocławska, a obecnie również… czeskie piwo. A Ty, Andrzeju (Andrzej ps. „Kwiatek”), który „przetańczyłeś całą (niejedną!) noc” i całe lata na scenach oper i operetek, chyba jak dawniej będziesz oczekiwał mnie o porannej porze na dworcu? Wierzę też, Czarku (red. Cezary Żyromski, w którego rękach spoczywa jakość tego tekstu), że nie zabraknie Cię przy tradycyjnym „galicyjskim” stole w goszczącym mnie od lat hotelu „Polonia”.

Do zobaczenia!

Wojciech W. Zaborowski