MENU:
Strona główna
|
Książki naszych
dziennikarzy
Jacek Antczak: "W Radwanicach najlepiej idą romanse" Jacek Antczak: "Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall" Jacek Antczak, Anna Fluder: "Wrocławianie. 30 rozmów" Józef Bartoszewski: "Dolnośląskie portrety z przełomów" Józef Bartoszewski: "Dziennikarza przygody z życiem" Tomasz Bonek: "Przeklęty skarb" Bruno Brożyniak: "Dzieciaki na wojnie" Bruno Brożyniak: "Podszczypki: Złośliwości, frywolności, seksafery i kpiarskie bajery" Iwona Bucka: "Otrzeć łzy" Kazimierz Burnat: "Wiew przeznaczenia" Kazimierz Burnat: "Przenikanie" Wojciech Chądzyński: "Wrocław, jakiego nie znacie" Wojciech Chądzyński: "Wędrówki po Dolnym Śląsku i jego stolicy" Wojciech Chądzyński: "Niekonwencjonalny przewodnik po wrocławskiej katedrze" Leszek Musa Czachorowski: "W życiu na niby" Musa Czachorowski: "Samotność" Musa Czachorowski: "Na zawsze • Навсегда" Zbyszek Dobrzyński: "Grajkowie i waganci znad Nysy Łużyckiej" Anna Fastnacht-Stupnicka: "Saga wrocławska, 74 opowieści rodzinne" Anna Fastnacht-Stupnicka: "Od św. Jadwigi do Marka Hłaski..." Zbigniew Fedus: "Wielki słownik sportowy rosyjsko-polski" Zbigniew Fedus: "Syberia wryta w pamięć dziecka" Barbara Folta: "Tadeusz Zastawnik - człowiek Polskiej Miedzi" Wiesław Gałązka, Andrzej Krywicki: "Nie wystarczy być... czyli od zera do lidera" Elżbieta Gargała, Danuta Góralska, Teresa Misior-Zalewska, Wiesława Raczkiewicz: "Kareta dam" Olaf Honsza: "Stosunek pozytywny" Jerzy Jacyszyn: "Wykonywanie wolnych zawodów w Polsce" Bohdan Krakowski (red.): "Wrocław. Turystyka bez barier" Bohdan Krakowski: "105 tras spacerowo-turystycznych po Dolnym Śląsku" Krzysztof Kucharski: „Burzyński na tropach teatru jednego aktora” Antoni Kuczyński (red.): "Polacy w nauce, gospodarce i administracji na Syberii w XIX i na początku XX wieku" Antoni Kuczyński: "Syberia. 400 lat polskiej diaspory. Zesłania, martyrologia i sukces cywilizacyjny Polaków" Joanna Lamparska, Krzysztof Góralski: "Magia dolnośląskich zamków" Joanna Lamparska: "Niezwykłe miejsca wokół Wrocławia" Joanna Lamparska: "Tajemnicze zakątki na północny wschód od Wrocławia" Zdzisław Smektała: "Lucille" Jan Szczerkowski: "Ogień - Król Podhala" Jan Szczerkowski: "Strzały na południu" Jan Szczerkowski: "Rozstrzelany Stanisławów" Tadeusz Szwed, Maciej Szwed, Mariusz Urbanek: „Wrocław z nieba – Ostrów Tumski” Krystyna Tyszkowska (red.): „Skąd my tu? Wspomnienia repatriantów” Stanisław, Stefan, Zbigniew i Cezary Żyromscy: "Historia jednej kresowej rodziny" Michał Żywień: "Spacerkiem po Europie" Jacek Antczak: Debiutancka książka Jacka Antczaka to opowieść o Dolnym Śląsku i Dolnoślązakach rozpisana na 33 reportaże. Wrocławski dziennikarz posługując się dynamicznym, reporterskim zapisem opowiada o niecodziennych zdarzeniach, albo z pozoru zwyczajnych miejscach przez pryzmat ludzi - ich losów, pasji, miłości. Kreśląc sylwetki swoich bohaterów, autor obserwuje znaczące szczegóły, przytacza nieznane fakty, jednocześnie pisząc jasnym, czasem pełnym humoru, czasem dramatyzmu, stylem. Ze swadą - z dialogów i sytuacji - maluje portrety ludzi i miejsc. Reporter zaczyna swoją opowieść przedstawiając chrząszcza z Namibii, który wpłynął na życie dwóch wrocławian: mało znanego naukowca i słynnego koszykarza.
Pisze też m.in. Reporter przypomina jak Michael Jackson powiedział nam w Lubiążu "I love you" i jaki dramat przeżyli mieszkańcy Kłodzka podczas powodzi tysiąclecia. W "części wrocławskiej" wyjaśnia dlaczego Solorz zbudował "Bar" na Świdnickiej, skąd się wzięły mrówki w mrówkowcu na Drukarskiej, półkowniki na Proletariackiej, a Kurdowie na Strzegomskiej. Z książki Jacka Antczaka dowiadujemy się jednak najważniejszego, dlaczego - choć reportaż jest królem dziennikarstwa - to jednak... w Radwanicach najlepiej idą romanse. (Od Wydawcy) Miałem wrażenie, że Jacek wpadł w pułapkę, w jaką wpada każdy młody reporter: napisał o wrocławskim taksówkarzu, który uwodzi rzesze kobiet i fotografuje je nago aparatem ukrytym w żyrandolu. Obawiałem się, że Jacka pociągną tematy marginalne, dziwaczne i przyczynkarskie - narkotyk chyba każdego młodego reportera, używka, której trudno się wyrzec. Jacek jednak zaskoczył mnie. Okazało się, że udanie potrafi pisać nie tylko o marginaliach. Pociągają go także sprawy, które nie są reporterskimi samograjami - tematy niełatwe, powiedziałbym zasadnicze. Które leżą w głównym nurcie życia nowej Polski. [ze wstępu Mariusza Szczygła] Jacek Antczak (ur. w 1969 roku w Kaliszu) jest z wykształcenia kulturoznawcą, a z zawodu (i z powołania) reporterem. W dziennikarstwie od 11 lat ("Gazeta Wyborcza", Radio Kolor, "Słowo Polskie", "Słowo Polskie • Gazeta Wrocławska"). Za reportaże otrzymał 5 nagród w ogólnopolskich konkursach, w tym nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (tzw. polski Pulitzer). Był też dwukrotnie nominowany do nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Szweda, przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Dolny Śląsk. Publikował m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Życiu" i "Nowym Państwie" oraz w wielu gazetach regionalnych. Jest współautorem przygotowywanej do druku książki o Hannie Krall i Ryszardzie Kapuścińskim, najsłynniejszych polskich reporterach. Jest również autorem i kompozytorem poetyckich ballad, które przez lata z powodzeniem wykonywał z zespołem Wolny Wybór. Był także pomysłodawcą i szefem artystycznym Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Studenckiej "Łykend" we Wrocławiu. Spotkania autorskie
Jacek
Antczak: Do księgarń trafiła książka Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall. Autor – Jacek Antczak – zebrał w niej wywiady i rozmowy z jedną z najwybitniejszych polskich reporterek – Hanną Krall. Hanna Krall – kronikarka życia setek polskich Żydów – niechętnie opowiada o sobie. Dlatego Antczak z setek wywiadów, wypowiedzi dla TV i radia, a także czatów internetowych wyszperał informacje dotyczące życia wybitnej reporterki. „To przypominało nieco pracę detektywa, a i tak książka w większym stopniu odnosi się do twórczości Krall, niż do jej prywatnego życia” – przyznał Antczak. Zebrane wypowiedzi dobrze ilustrują rozwój warsztatu pisarki. Czytelnicy książek Krall znajdą tu prapoczątki jej twórczości, komentarze i dalsze ciągi wielu opisywanych przez nią historii. W książce znalazły się też wywiady uzupełniające relacje autorstwa Jacka Antczaka. Hanna Krall urodziła się 20 maja 1935 roku w Warszawie. Ukończyła Wydział Dziennikarski Uniwersytetu Warszawskiego, pracowała w Życiu Warszawy i do 13 grudnia 1981 w Polityce. Opublikowała m.in. Na wschód od Arbatu (1972), Zdążyć przed Panem Bogiem (1977), Sześć odcieni bieli (1978), Sublokatorkę (1985), Okna (1987), Hipnozę (1989), Taniec na cudzym weselu (1993), Dowody na istnienie (1995), To Ty jesteś Daniel (2001). Jej ostatnia książka nosi tytuł Król kier znów na wylocie (2006). * * * - Powiedzmy, że pani
nie znam, niech pani sprecyzuje siebie w trzech zdaniach. Fragment rozmowy z Hanną Krall * * * Po odejściu Stanisława Lema i Ryszarda Kapuścińskiego, którzy po swojemu zapisując świat wpływali i na mój jego obraz, pozostała mi jako ulubiona autorka Hanna Krall. Mistrzyni intuicji w przeżywaniu ludzkiego losu wzbogaca od czasu „Zdążyć przed Panem Bogiem”, czyli od lat trzydziestu, moją refleksję nad złem i dobrem w epoce, w której przyszło mi świadomie żyć. Nigdy się na niej nie zawiodłem. Władysław
Bartoszewski
O książce „Wrocławianie. 30 rozmów”
Profesor Bogusław Bednarek skasował trzy nagrobki z lastryko, profesor Stanisław Bereś omal nie pobił się z Wojaczkiem, a Robert Gonera stylizował się na Zbyszka Cybulskiego - te i inne ciekawostki z życia znanych wrocławian znajdziecie w książce Jacka Antczaka i Anny Fluder „Wrocławianie”.
30 wywiadów, które najpierw ukazywały się w dzienniku „Polska • Gazeta Wrocławska” oraz na antenie Radia Ram, to fascynująca opowieść o wielkich ludziach związanych z Wrocławiem, ale również o samym mieście. Bo jak mówi Jacek Antczak, współautor książki, każdy z nas ma takiego niesamowitego sąsiada, chociaż nie zawsze o tym wie.
Wicemistrzyni olimpijska Maja Włoszczowska wszakże mieszka teraz w Jeleniej Górze, ale wciąż ma swoje studenckie lokum na wrocławskim Biskupinie. Autor „Śmierci w Breslau” Marek Krajewski umawia się na wywiady na Nowym Dworze, a Robert Gonera przyznaje, że we Wrocławiu zostawił serce. Poza tym już Zbyszek Cybulski, który był związany z pobliskim Dzierżoniowem, mawiał, że jest „aktorem regionu”, „drużynowym odpowiedzialnym za swoją małą ojczyznę” – opowiada aktor. - Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej przekonuję się, że to, co przychodzi z kolejnymi filmami, z tymi rolami, ma mniejszą wartość niż własne miejsce na ziemi, stały narożnik.
Z książki dowiemy się również, czy profesor Jan Miodek jest cool, dlaczego były koszykarz Maciej Zieliński ma dość Szekspira oraz czy pisarz Marek Krajewski morduje swoich wrogów. Mariola
Szczyrba Jacek i Ania namówili na zwierzenia 30 wrocławian: Marka Krajewskiego, Kingę Preis, Roberta Gonerę, Lecha Janerkę, Alicję Chybicką, Bogusława Bednarka, Stanisława Beresia, Zofię Białoszewską, Andrzeja Czamarę, Erazma Humiennego, Pawła Jarodzkiego, Wacława Juszczyszyna, Adolfa Juzwenkę, Macieja Łagiewskiego, Andrzeja Malickiego, Ewę Michnik, Jana Miodka, ks. Stanisława Orzechowskiego, Arkadiusza Osiaka, Leszka Pacholskiego, Dariusza Patrzałka, Krzysztofa Pełecha, Monikę Słowik, Włodzimierza Suleję, José Torresa, Zbigniewa Walasa, Mirosława „Klekota” Walczaka, Maję Włoszczowską, Wojciecha Wrzesińskiego i Macieja Zielińskiego. Książka (str. 368) z płytą CD ukazała się nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego. Józef Bartoszewski: Józef Bartoszewski ze wszystkich form dziennikarstwa najchętniej uprawia wywiad i reportaż, gdyż - jak twierdzi - w nich najbardziej można odkryć, pokazać człowieka, a przecież każdy człowiek to temat do książki. "Opisz swoją wioskę - cytuje Lwa Tołstoja - a opiszesz świat". Ostatnia jego książka pt. "Dolnośląskie portrety z przełomów" opisuje burzliwe lata transformacji ustrojowej i gospodarczej w naszym kraju. Są to portrety niepozowane, oddające w pełni ludzkie losy, często niezwykłe. Dużą zaletą książki jest barwny, soczysty język, charakteryzujący różnorodność sylwetek jej bohaterów. Książka zawiera sylwetki 16 ludzi związanych z różnymi dziedzinami życia, różnych profesji i z różnych regionów Dolnego Śląska, zwanych przez autora "małymi ojczyznami". We wstępie do "Portretów..." autor pisze m.in.: "Transformacja jest zbyt ważnym dziejowym wydarzeniem, by kroniki jej nie rejestrowały. Postanowiłem pójść tropem indywidualnych losów ludzi związanych z różnymi dziedzinami życia. Dowodów na to, że w gospodarce rynkowej, gdzie najważniejszy jest zysk, można działać w sposób uczciwy, z korzyścią dla ludzi - prawda, że często w dramatycznych uwarunkowaniach. I to mi dało drobinę nadziei, optymizmu". Józef Bartoszewski urodził się w Wicyniu w powiecie Złoczów na dawnych Kresach południowo-wschodnich. Okres wojny spędził na tych terenach. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Przez 20 lat pracował w Polskim Radiu - najpierw w rozgłośni zielonogórskiej, później wrocławskiej. Współpracował z prasą lokalną i ogólnopolską. W 1978 przeszedł do tygodnika "Wiadomości", potem do "Gazety Robotniczej". Do tej pory wydał m.in. "Portrety wpisane w kryształ" (1996) i "Niejednoznaczną śmierć szpiega" (1997). Józef
Bartoszewski: Jego ostatnią książką, najważniejszą i niestety drukowaną w pośpiechu (specjalnie dla pozostającego już w szpitalu Autora drukarnia oprawiła trzy egzemplarze z przygotowywanego nakładu!), jest pamiętnik pod wiele mówiącym tytułem Dziennikarza przygody z życiem. Pamiętnik składa się z trzech części: „Podolski western” – wspomnienia z rodzinnego, kresowego Wicynia, „Urok gwałcicielek” – po przybyciu w 1945 r. do Szymiszowa w powiecie Strzelce Opolskie, „Swoisty świat niespokojnych ludzi” – dziennikarskie dzieje Bartoszewskiego od zielonogórskiej rozgłośni radiowej, z którą związał się w 1957 r., do wrocławskiego radia i telewizji, a potem tygodnika Wiadomości oraz Gazety Robotniczej. To opowieść, która aż się prosi o ciąg dalszy. W swej mądrości i szacunku dla minionych pokoleń autor opowiedział o tym wszystkim, czego z każdym dniem brakuje nam coraz bardziej. Uczciwość, szacunek, dobry humor i ten czasem banalny optymizm to to, co jest z nami od pierwszej strony tej książki. Książka zostanie wydana w lipcu 2007 r. Zobaczenie i przeczytanie tych wspomnień będzie dane – niestety! – już tylko nam. Józef Bartoszewski zmarł po ciężkiej chorobie 25 czerwca 2007 r. * * * Mroźne popołudnie. W małej izbie babcia Katarzyna i matka Kasia na kądzielach przędły zmiędlony len. Nie miałem jeszcze siedmiu lat. Ich polecenie było jednak jednoznaczne: – Naciągnij motek świeżych nici. Wisiał już na haku wbitym w powałę. Gdy na nim usiadłem, babcia zasugerowała: – Przeżegnaj się, żebyś nie spadł w czasie kolebania. Postulat zlekceważyłem, ponieważ pochłonęły mnie nieznane dotąd widoki. Piec kuchenny, stojący obok gliniany garniec z zakiszonymi burakami, skrzynia otoczona ławą i bambetlem, służąca do przechowywania czystej bielizny oraz jako stół jadalny, pelargonie stojące w doniczkach na parapetach obydwu okien, zatem przedmioty, z którymi obcując dniami i nocami żyło się za pan brat, znało je w najdrobniejszych szczegółach, teraz, z wysokości motka widziane, przybrały postać nieznanych, obcych, wręcz bajecznych. Ten nowy widok mnie porwał. Przyśpieszyłem huśtanie. Nie tylko w przód i w tył, ale również ile sił w lewo, w prawo, coraz szybciej, coraz wyżej. Podobno prządki mitygowały, przed najgorszym jednak nie ustrzegły. Gdy otworzyłem oczy, powała nade mną była jaśniejsza od tej widzianej z motka. Znak, że trafiłem do izby większej, gościnnej. Ale na jej dalszą penetrację zabrakło sposobności. Bo oto dostrzegłem wpatrzoną we mnie całą rodzinę. W komplecie! W pełnym składzie! Jakaż wielka łaska losu. Ja – najmłodszy z czterech braci, przedostatni z sześciorga rodzeństwa, zawsze uważany za jego ogon, margines, ponieważ starsi byli ważniejsi, bo silniejsi, bardziej przydatni w gospodarstwie – jestem ośrodkiem powszechnego zainteresowania. Szczęśliwość z tego powodu mnie ogarniająca musiała wyraźnie się objawić, skoro ojciec powiedział: – Ta jak się śmieje od ucha do ucha, to nic mu nie będzie. – Jakby mnie posłuchał i przed wszystkim si przyżegnał, toby głowy ni rozbił, z motkiem by na klepisko nie poleciał, boby motek z haka nie wyskoczył – babcia na to. – Jakby si przyżegnał... – E tam, gadanie – burknął ojciec i ruszył w kierunku drzwi. Za nim reszta. Tylko babcia Katarzyna klękła przed swoim ulubionym obrazem Matki Boskiej i półgłosem zaczęła wznosić modły. Za mnie. Za moje zdrowie i kapłańskie powołanie. Nie po raz pierwszy, ani ostatni. W ten sposób coraz bardziej mnie anektowała, uczyła stawiać krzyżyki, na plecach wiązać chusty mające imitować ornaty, charakterystycznie rozkładać ręce nad prowizorycznymi ołtarzykami, śpiewać niezrozumiałe słowa – mjase kulase kulorum. Ośmieszałem się w oczach sióstr i braci, rówieśników, rosłem w oczach babci. Nawet jeśli ewidentnie zbroiłem, to żadne z rodziców, ze starszego rodzeństwa tym bardziej, nie tylko klapsa, ale nawet reprymendy dać mi nie mogło. Fragment
części I: Tomasz
Bonek: Czy klejnoty warte 100 milionów dolarów można wyrzucić na śmietnik? Można! Tak stało się w 1988 roku w podwrocławskiej Środzie Śląskiej. To tu znaleziono słynny skarb średzki, nazywany przez niektórych przeklętym skarbem. Przez tę biżuterię zginął w średniowieczu bogaty Żyd o imieniu Mojżesz. 650 lat później w niewyjaśnionych okolicznościach życie stracił dolnośląski cinkciarz, w którego ręce wpadł orzełek - fragment średzkiej korony. Kilkudziesięciu osobom prokuratura postawiła poważne zarzuty, a wielu prominentów straciło stołki. Skąd w Środzie Śląskiej wzięła się tak cenna średniowieczna biżuteria? Dlaczego ginęli przez nią ludzie, a inni mieli kłopoty z prawem? Jak to się stało, że skarb trafił na wysypisko? Czy w podwrocławskiej miejscowości nadal można znaleźć cenne klejnoty? O tym opowiada reportaż Tomasza Bonka Przeklęty skarb. To pierwsze całościowe opracowanie tego tematu.
Spotkanie autorskie: We wtorek – 24 maja, o godz. 18.00 – autor opowiedział we wrocławskim salonie Empiku Megastore w Rynku o największej aferze ostatnich lat PRL, która ciągnie się do dzisiaj. O 100 milionach dolarów, które wyrzucono na śmietnik. Bruno
Brożyniak: Drugie wydanie Podszczypków zostało rozszerzone o wiele aktualnych kpinek, żartów, szyderstw związanych z wydarzeniami obyczajowymi i społeczno-politycznymi, jakie przechodzi nasz kraj. Materiału na satyryczne spojrzenia nazbierało się sporo, wszak państwo między Bugiem a Odrą raz po raz przypomina rozgrzany, kipiący kocioł, w którym stadko czartów miesza z dużą uciechą. Dlatego z rozbawienia lub satyrycznego zadziwienia sięgałem po długopis lub chwytałem za klawiaturę komputera, aby w kpiarskim tonie skwitować bulgot owego kociołka, parujące bąble, które bulwersowały, śmieszyły, niejednokrotnie kłóciły się ze zwykłym zdrowym rozsądkiem. W okresie półwiecza pracy we wrocławskich redakcjach, przede wszystkim w Słowie Polskim, pisanie fraszek, aforyzmów, kalamburów traktowałem jako swoisty przerywnik w wykonywaniu zawodu dziennikarskiego. Wiele z nich, głównie te z I wydania Podszczypków z 2000 r., moim zdaniem oparło się naporowi czasu, więc zostały włączone do tej książki. Być może „skrzywienie” satyryczne, kpiarskie, mam w genach. Urodziłem się w Czortkowie na Podolu (obecnie Ukraina). Przez kilkanaście lat mieszkałem wśród barwnej mieszanki kresowej: Polaków, Ukraińców, Żydów, którzy potrafili pokpiwać z kłopotów, biedy, śmiesznych lub dziwnych sytuacji i zachowań własnych oraz cudzych. W tym nurcie mieściła się życiowa filozofia mojej kresowej babki, która dziwne, zaskakujące dylematy kwitowała jędrnymi powiedzonkami w rodzaju: „I miód, i gówno są żółte, ale to trza w życiu odróżniać”. Ano właśnie… Na koniec przyznam się bez stawania przed komisją śledczą, lustracyjną, gmeracyjną (może powstanie kolejna – po prostu do gmerania w ludzkich żywotach?): jestem nie tylko kpiarskim złośliwcem, ale także leniwcem. Stąd uprawianie lapidarnych form satyrycznych, które być może lepiej współgrają z obecnymi czasami pośpiechu i esemesowych skrótów. Gdybym przy mojej naturze wziął się za pisanie opasłej, wierszowanej epopei, pewnie zasnąłbym przy pierwszym rozdziale i musiałyby mnie budzić słynne trąby jerychońskie. Co zrodziła symbioza złośliwca i leniwca, pozostawiam ocenie Czytelników. (Od autora) Bruno Brożyniak – dziennikarz i satyryk, Kresowiak z Czortkowa na Podolu (obecnie Ukraina), na Uniwersytecie Wrocławskim uzyskał dyplom mgra filologii polskiej, uprawiał zawód dziennikarski blisko pół wieku, przede wszystkim w Słowie Polskim, współpracował z radiowym Studiem 202 oraz pismami satyrycznymi: Szpilkami i Karuzelą. Aktywnie działał w stowarzyszeniach dziennikarskich. Po uzyskaniu stosownych uprawnień pilotował liczne wycieczki zagraniczne, w tym samochodowe PZMot – najdłuższe prowadziły na Krym oraz do Gruzji. W młodości podszczypywał dziewczyny, teraz w kolejnych tomikach fraszek podszczypuje nasze narodowe przywary. * * * A więc, oceńmy:
Penetracja głowy
Lustracyjny podjudzacz
Zaskakująca kariera
Najstarszy ciągnik
Dorobek Wrocławia
Portrecik
Postawa moralna
Credo satyryka * * * Postmodernizm, postkomunizm, postindustrializm i… postprzyzwoitość między ludźmi? * * * Od pluralizmu do plugawizmu bywa nieraz krótka droga. Goście Wandy Ziembickiej – Telewizja TELKA Bruno
Brożyniak: (…) Czortków rozłożył się tarasowato w głębokiej dolinie Seretu. Najlepiej powiatowe, mniej więcej dwudziestotysięczne miasto, które dzieciakowi jawiło się wielką metropolią, można było oglądać zza rzeki, z Górnej Wygnanki. A więc budynki różnych urzędów, w tym ratusz, gotycki, strzelisty kościół, zabytkową cerkiew, bóżnicę, trochę jakby turecki w wyglądzie bazar z rzędami jatek i sklepików i ruiny potężnego zamku. Z zapartym tchem słuchałem gawęd babci Antoniny, mamy, ciotek i wujków o burzliwych dziejach grodu nad Seretem. O tym, że swą nazwę zawdzięcza Czartkowiczom herbu Korab, którzy w XV wieku zamieszkali nad Seretem, że podobnie jak całe Podole, gród był wielokrotnie napadany i plądrowany, że w XVII wieku z dwustu domów ostało się po pożarze tylko kilkadziesiąt. Podolską osadę wielokrotnie najeżdżali Tatarzy i Turcy, a po pokoju buczackim przez parę lat w Czortkowie rezydował turecki subpasza. W czasie powstania Chmielnickiego toczyły się w Czortkowie ciężkie walki o zamek. Z rozdziawioną buzią słuchałem opowieści o tym, że w naszym mieście gościł król Jan Kazimierz, a także Jan Sobieski, którego podejmował kolejny właściciel grodu – hetman Andrzej Potocki. W takim oto podolskim mieście zgodnie mieszkali obok siebie Polacy, Ukraińcy i Żydzi. (…) Autor, Kresowiak z Czortkowa na Podolu, swoje wspomnienia rozpoczął od rodzinnego miasta, poprzez czas wojny, a skończył na dramatycznych wydarzeniach w Obornikach Śląskich, dokąd trafił z rodziną po ekspatriacji. Dramatycznych, bowiem w 1947 roku, jako piętnastolatek, został aresztowany wraz z kolegami i podejrzewany o udział w zbrojnej grupie, która ponoć przygotowywała zamach przeciw władzy ludowej. Koronnym zarzutem był mocno uszkodzony karabin, znaleziony w obornickich lasach. Iwona Bucka, doświadczona dziennikarka i urodzona reporterka, zadebiutowała prozą: Imieniny, czyli zlot czarownic w 2002 r. Od tej pory – w przerwach między pisaniem artykułów do czasopism ogólnopolskich – gromadziła materiały do kolejnej pozycji, na którą miały się składać reportaże z wałbrzyskich biedaszybów, a raczej dzieje ludzi, którzy się tam znaleźli. Otrzeć łzy nie jest jednak tą książką. Autorka, przez wiele miesięcy przyglądając się pracującym przy kopaniu węgla kobietom i mężczyznom, poznała ich historie, przeżyła z nimi emocje związane z utratą pracy, domu, rodziny, tkwiła w ich nieszczęściach i krótkich chwilach radości. Utrwalała to wszystko na dziesiątkach zdjęć. Ale tak głęboko wniknęła w ich przejścia, że ukazywanie tego światu uważałaby za zdradę ludzi, którzy jej zaufali. Część tej wiedzy przeniosła jednak do powieści Otrzeć łzy i w dużej mierze przedstawione wydarzenia są faktami, przeżycia – naprawdę doświadczonymi emocjami, ludzie – niejednokrotnie nazwani swoimi prawdziwymi imionami. Ale jest coś jeszcze... Jak każdy pisarz, autorka ma prawo do fikcji literackiej, które to prawo z całą konsekwencją wykorzystuje. Zmyślenie potrzebne jej jest do rozjaśnienia kolorów życia. Sama jest osobą wrażliwą, a przy tym pozytywnie nastawioną do świata i ludzi. Wyznaje zasadę, że choć życie niesie człowiekowi wiele cierpień, trzeba się umieć cieszyć mimo wszystko. Zauważać chwile przerwy między kolejnymi niespodziankami losu. Ta wewnętrzna radość towarzysząca jej naturze wyczuwalna jest w tekście, przymrużone oko pozwala wierzyć, że przydarzające się człowiekowi nieszczęścia nie oznaczają bezsensu życia. I że zawsze w którymś momencie zaświeci słońce, odmieni się los. Otrzeć łzy napisana jest precyzyjnym językiem reporterskim, charakterystycznym dla tej pisarki i dziennikarki. Tu dialogi „budują” atmosferę, a niedopowiedzenia pozostawiają miejsce wyobraźni czytelnika. Wartka akcja i intrygujące losy głównej bohaterki przykuwają uwagę. I tylko żal, że książkę czyta się tak szybko... Elżbieta Sura
Iwona Bucka urodziła się i
wychowała w Wałbrzychu. Z wykształcenia jest politologiem (skończyła
Instytut Nauk Politycznych na Uniwersytecie Wrocławskim). Jako dziennikarka
pracuje od 1982 r. Pisała dla Trybuny
Wałbrzyskiej, Tygodnika Wałbrzyskiego, była wydawcą Nowej Wałbrzyskiej. Jej teksty ukazywały się w Kulisach, Przeglądzie, Tygodniku Solidarność. Od kilku lat współpracuje
z wydawnictwem Bauer, pisze m.in. do Chwili dla Ciebie, Życia na gorąco. Kazimierz
Burnat: […] Uznanie Przeznaczenia za siłę wiodącą w poezji wymagało od poety szczególnej determinacji psychicznej, a jednocześnie pomogło mu nie tyle w tworzeniu / wyraźnego zresztą / dystansu do rzeczywistości, co w uzyskaniu względnego moralnego spokoju. Konsekwencją tej decyzji jest więc kształt poezji zawartej w tomie Wiew przeznaczenia, niezwykle syntetycznej, zwartej, w formach nawiązujących do Juliana Przybosia i Zbigniewa Herberta, a równocześnie bardzo własnej, osobistej, oryginalnej, bo nie tyle opisującej, co definiującej nasz świat. Są to notatki z głębokiego zamyślenia, a każdy wiersz stanowi osobną, zamkniętą kompozycję, jak oszlifowany diament czy stalowy klucz do różnych drzwi, wobec których ogarnia nas niepewność lub wahanie. Z dna odmętu / wydobywasz bezgłos i jest to przekładaniec słów i milczenia, który jakże powoli dojrzewa w snach / do wiersza, lecz już po napisaniu i tak jesteś skazany na czerń – biel, i nie masz praktycznie innych możliwości… […] Czytam wiersze Kazimierza Burnata na przemian z „Owocobraniem” Rabindranatha Tagore i zastanawiam się, jak wiele łączy wybitnego polskiego poetę z wielkim poetą Indii. Rabindranath zmarł 7 sierpnia 1941 roku w Kalkucie. Kazimierz Burnat urodził się 1 lipca 1943 w Szczepanowicach nad Dunajcem… Dzieli ich więc czas i przestrzeń, chyba że uwierzyłbym w reinkarnację. Bowiem wiersze z tomu Wiew przeznaczenia jak i z tomów poprzednich, są jakby syntetycznym odbiciem, tych szlachetnych idei, które głosił twórca Zbłąkanych ptaków: apoteozy miłości, humanitaryzmu, tolerancji i zrozumienia, a także „entuzjastycznego optymizmu” wobec naszej niedoskonałej cywilizacji. I chociaż właściwie więcej powinno ich dzielić, również w sferze tradycji i formy, to przecież łączą ich właśnie idee - wartości ogólnoludzkie i dostrzeganie świata z perspektywy wewnętrznego spokoju. A jest to spokój mędrca! […] Andrzej Zaniewski
Także: "Za
obzor"
Wojciech
Chądzyński: Nieustannie w biegu, zaaferowani problemami życia codziennego, rzadko kiedy zwracamy uwagę na mijane w pośpiechu pamiątki przeszłości. A przecież każdy dom, każda kamienica, świątynia czy zaułek ma jakąś niezwykłą historię, snuje swoją własną, niepowtarzalną opowieść. Dlatego przy wielu z nich warto przystanąć, by choć przez chwilę nacieszyć oczy ich pięknem oraz z nostalgią powspominać minione lata. Pomoże w tym ta książka, w której znajdziecie sporo nieznanych faktów, legend i opowiadań, mówiących nie tylko o przeszłości miasta, ale również o ludziach, którzy w nim żyli. Dowiecie się m.in.: jak powstał Rynek, dlaczego na Ostrowie Tumskim wybudowano dwupoziomowy kościół, jak przebiegał słynny w średniowieczu i przegrany przez duchownych proces o końskie oko, przy jakiej ulicy produkowano w XIX wieku cukier z trzciny cukrowej, z jakich powodów stojący obok gmachu głównego uniwersytetu szermierz jest nagi oraz kiedy we Wrocławiu rozbłysły pierwsze gazowe latarnie. Przeczytacie o zegarze kluskowym, pierwszych wrocławskich tramwajach, o łysym aniołku na pomniku św. Jana Nepomucena i niecnym czynie wrocławskiego ludwisarza. Wojciech Chądzyński – z wykształcenia historyk; studia na Uniwersytecie Wrocławskim. Z dziennikarstwem związany od 1974 r. – początkowo w Gazecie Robotniczej, a później w Słowie Polskim. Tematyka jego publikacji to głównie problemy ludzi, ich sprawy, pasje, a także historia Wrocławia na przestrzeni dziejów. Stale współpracuje ze Słowem Polskim • Gazetą Wrocławską oraz Gazetą Południową. Cykl publikacji „Wrocław, jakiego nie znacie” stał się podstawą do opracowania na nowo zestawu opowiadań o Wrocławiu i jego mieszkańcach od czasów najdawniejszych do dziś. Obecnie prowadzi warsztaty dziennikarskie w XIII Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu. Jest pomysłodawcą i opiekunem Młodzieżowej Wszechnicy Dziennikarskiej, która wydaje miesięcznik Szlif. Kilkoro uczestników Wszechnicy osiągnęło już znaczące sukcesy na niwie dziennikarskiej publikując teksty nie tylko w czasopismach krajowych, ale i zagranicznych. Wojciech Chądzyński: Kolejna - po wydanej w 2005 r. pod tytułem Wrocław, jakiego nie znacie - publikacja Wojciecha Chądzyńskiego pozwala nam wędrować i poznawać już nie tylko Wrocław, ale i Dolny Śląsk. Ich historia i zabytki z suchych faktów i mało znanych, rzadko zauważanych budowli zmieniają się na kartach książki w dramatyczne wydarzenia, wynik ludzkich działań i ambicji. Losy architekta Aleksisa Langera, ambicji biskupa Franciszka Ludwika Neuburga czy pasji twórczych Maxa Berga i profesora Lipińskiego, choć odległe od siebie w czasie, są najlepszym tego przykładem. Pokazując zawiłe i zaskakujące dzieje cudownego obrazu z Hodowicy, uniwersytetu, pechowej świątyni biskupa Foerstera, lotniska i wielu innych, Autor ożywia je dla nas. A wraz z tym otrzymujemy barwny obraz obyczajów dawnych wieków, rozrywek, wydarzeń, z których niektóre, gdyby nie to, że potwierdzone historycznie, wydałyby się nam nieprawdopodobne, jak choćby opowieść o ofierze, która wyrokiem sądu musiała pod groźbą śmierci sama stać się katem i zgładzić swego prześladowcę. Tę książkę można czytać tradycyjnie, ale również dać się wciągnąć opowiadaniom nietworzącym przecież regularnego wywodu, ale przybliżającym i dającym poznać naszą małą ojczyznę. Poznajemy opowiedzianą ze swadą historię regionu od średniowiecza po dzień dzisiejszy, okraszoną legendami, anegdotami i losami współczesnych ludzi zafascynowanych zabytkami przeszłości i ocaleniem ich od zapomnienia. Wojciech Chądzyński umiejętnie zachęca nas do odwiedzenia, poznania tych miejsc i ich historii. Sądzę, że będzie to z korzyścią dla każdego z nas. Arkadiusz Dobrzyniecki Wojciech
Chądzyński: Katedra – obok ratusza i Hali Stulecia – jest najbardziej znaną budowlą Wrocławia i najprawdopodobniej nie ma wrocławianina, który by jej choć raz w życiu nie odwiedził. Niewiele jednak osób może powiedzieć, że poznało ją dobrze. Dlatego właśnie powstała ta książka. Odwracając kolejne jej kartki, należy pamiętać, że nie jest to sensu stricto przewodnik po tej wspaniałej świątyni, lecz raczej zbiór niezwykłych opowiadań, zapomnianych legend, relacji z zaskakujących wydarzeń oraz sensacyjnych historii z nią związanych. Czytając ten nietypowy przewodnik, dowiemy się, dlaczego strzegący wejścia do katedry lew nie ma grzywy, jak biskupowi Nankierowi podstępem zabrano Milicz i jak później ekscelencja musiał uciekać przed chcącymi go zabić wrocławianami, co sprawiło, że natchnione oblicze Matki Boskiej Bolesnej przypomina twarz pięknej rzymskiej mniszki, w jakim sposób na jednym z witraży znalazł się portret Józefa Stalina i z jakich powodów kardynał Fryderyk von Hessen-Darmstadt nie chciał być pochowany w katedralnej krypcie. Przeczytamy też o męczeństwie dziesięciu tysięcy legionistów, o piratach, którzy próbowali ukraść płynące statkiem z Italii rzeźby przeznaczone dla kaplicy św. Elżbiety, oraz o niezwykłym wydarzeniu związanym z posągiem tajemniczej Madonny, wyrzeźbionym przez Karola Steinhäusera z Bremy. Leszek
Musa Czachorowski: Prof. Marek M. Dziekan napisał o tych wierszach: (...) Nie jest to poezja łatwa. Zafascynowała mnie od pierwszych linijek swoją niezwykłą wewnętrzną mocą, którą jednak od początku trudno mi było zdefiniować, stąd niniejsze refleksje z niejakim trudem spływają na klawisze po którejś już z kolei lekturze tomiku. Zbiorek „W życiu na niby” to w znacznej części poezja archetypów męskości i kobiecości. Poeta analizuje męski i kobiecy punkt widzenia świata, przeciwstawiając się jakby modnej obecnie uniformizacji świata i ludzi. Mężczyzna jest mężczyzną, kobieta – kobietą: Kobieta zamyka oczy / jej twarz pogrąża się w półcieniu oczekiwania (s. 7); Kobieta pochyla głowę / I spogląda zalotnie na mężczyznę (s. 9); Kobieta stoi przy oknie / Patrzy nieobecna w lustra swoich oczu (s. 12); Kobieta odsłania swe czarodziejskie lustro (s. 16). A mężczyzna? Mężczyzna otwiera oczy / i nie może się zorientować gdzie właściwie jest (s. 22); Mężczyzna jechał tramwajem w najdalszy zakątek miasta (s. 23); Mężczyzna milczy / Bo cóż może powiedzieć / Gdy nie lubi samego siebie (s. 26). Oto skrócone portrety bohaterów poezji Czachorowskiego. Choć i kobieta, i mężczyzna starają się przeczuć świat i siebie, to jednak nawet z tych muśnięć piórem (w dalszych częściach poszczególnych utworów portrety te nabierają bardziej zdecydowanych barw), pozostają na dwóch krańcach istnienia – w ten sposób dopełniając się, tworząc jedność, której życie (nasze, nie abstrakcyjne) oczekuje. (...) O ile portrety Kobiety i Mężczyzny w tomiku Czachorowskiego zdają się być jednoznaczne (nawet jeśli to „niejednoznaczna jednoznaczność”, powiązana z wszechobecnym w tej poezji pytaniem o prawdę i sens), to poetyckie „ja” miota się między krańcowymi uczuciami. Bohater nie wie, jak istnieć, nie jest pewien, czy lepiej istnieć, czy lepiej nie istnieć i być kochanym, jak ktoś nieistniejący (w wierszu „Chory na ciebie”). Ale ów Mężczyzna czasem przekształca się w poetyckie (autorskie?) „ja”. „On” płynnie przechodzi w „ja”. Kolejny palimpsest. Poszukiwanie własnego „ja” we własnym „on”. Bo przecież to wszystko tylko jedna z wersji. Jedna z wersji na niby.
Leszek Musa Czachorowski – urodzony w
roku 1953 we Wrocławiu, gdzie wciąż mieszka. Były żołnierz zawodowy,
dziennikarz, poeta. Debiutował
wierszem w roku 1975, debiut książkowy: Nie-łagodna (1987).
Wydał następujące tomiki poetyckie: Nie-łagodna (1987), Ile
trwam (1988), Chłodny listopad (1990), Dotknij mnie
(1998), W życiu na niby (2006). Wiersze jego znajdują się w
licznych almanachach i antologiach, m. in. w Gdzieś w nas (1988), Wtedy
i teraz (1994), Imiona istnienia (1997), Horyzonty słowa (2004).
Publikował m. in. w Odrze, Odgłosach, Okolicach, Poezji, Kulturze,
Kulturze Dolnośląskiej i Roczniku Tatarów Polskich. Laureat
wielu konkursów poetyckich. Zajmuje się także tłumaczeniem z języka
czeskiego i rosyjskiego. W latach 2004–2006 był redaktorem naczelnym
Muzułmańskiego Magazynu Społeczno-Kulturalnego As-Salam. Jest
autorem 11 katalogów poświęconych współczesnej falerystyce wojskowej,
m. in. Insygnia polskich jednostek specjalnych, Litewskie insygnia
wojskowe, Insygnia elitarnych jednostek Armii Rep. Czeskiej.
Także: „Insygnia
elitarnych jednostek Armii Rep. Czeskiej” Musa
Czachorowski: W połowie lutego 2008 r. ukazała się Samotność – nowy tomik poetycki Musy Czachorowskiego. Tak napisał o nim prof. Marek M. Dziekan: (...) Nie rozumiem tej „samotności” Czachorowskiego. Nie ma jej w opisywanym tomiku, którego najbardziej charakterystyczną cechą jest oryginalny dwugłos poetycki. Autor staje czasem „obok siebie”, każąc mówić kobiecie tkwiącej w rozdwojonym „ja” narratora (...). W tym kontekście można najwyżej mówić o dwóch samotnościach – samotności zakochanej kobiety i samotności zakochanego mężczyzny, których głosy symultanicznie słyszymy na kolejnych stronach zbioru. (...) To przecież ciągły dialog zakochanych, przeżywających swoją miłość duchem i ciałem. Opisują swoje uczucia, mówiąc o własnym wnętrzu, ale także opisują jednoznacznie sceny, w których jednocześnie oboje uczestniczą, a poetyckie „ja” zmienia się na chwilę w poetyckie „my”, a kiedy powraca do „ja”, nie wiemy już, kto mówi – narrator-kobieta czy narrator-mężczyzna
Delikatnie, subtelnie zarysowany, ale wyraźny i jednoznaczny erotyzm poezji Czachorowskiego to wielki jej atut. Poeta nie boi się wielkich słów, nie boi się mówić o fizycznej miłości, która stoi za tymi wielkimi słowami (a zatem: nie pustosłowiem!). (...) Szczególnie frapująca jest owa duszna atmosfera budowana przez misternie dobrane słowa, czy też mimetycznie odtwarzające gęstą tkankę uczuć, jaka przenika cały zbiór. I choć o miłości to wiersze, to owa miłość jakoś specyficznie boli, może zbyt głęboko penetruje nasze wnętrza, odwykłe już od takich namiętności, staromodnych i – zdawałoby się – przebrzmiałych. Ale przecież naszych, ludzkich. (...) Ja przede wszystkim czuję w wierszach Czachorowskiego wszechogarniającą miłość i wzajemność, w jakiś niezwykły sposób mistyczną, może nawet tantryczną. A skoro miłość, skoro mężczyzna i kobieta, to skąd owa samotność? A może właśnie ta miłość zaślepiła mnie i nie umiem już dostrzec samotności w Samotności? Zapraszam do wędrówki po zakamarkach naszej (nie)świadomości, którą funduje nam Musa Czachorowski. Naprawdę warto poszukać skrawków siebie w gęstwinie słów i sensów Samotności. Marek
M. Dziekan Musa
Czachorowski: W połowie kwietnia 2008 roku ukazał się kolejny tomik wierszy Musy Czachorowskiego: Na zawsze • Навсегда. Tym razem, oprócz wierszy – po polsku i rosyjsku – znajdziemy tu tekst prof. Marka M. Dziekana. Jest on posłowie, nie tylko bardzo ciekawie interpretującym wiersze Czachorowskiego, ale i próbującym umiejscowić jego poezję w szerszym kontekście. Interesujące jest również to, iż prof. Dziekan, jako czytelnik i analityk, towarzyszył dwóm wcześniejszym tomikom tego autora: W życiu na niby oraz Samotności. Oto, jak odebrał on Na zawsze • Навсегда: Testament Agaj-Hana Najnowszy, dwujęzyczny, polsko-rosyjski zbiór wierszy Musy Czachorowskiego zdecydowanie różni się od dwóch poprzednich (W życiu na niby i Samotność), ale nie ilustruje żadnego konkretnego etapu w jego twórczości – daty, pojawiające się pod utworami, sięgają od końca lat 80. do roku 2007. Wiąże je jednak klimat i w jakimś sensie tematyka, choć w żadnym wypadku Na zawsze to nie tomik monotematyczny. W stosunku do ostatnich publikacji tematyka uległa zmianie, pozostały jednak najbardziej charakterystyczne cechy poezji Czachorowskiego – przede wszystkim owa dotykalna niemal gęstość wypowiedzi – tak opisów, jak i refleksji. W tatarskim kontekście motywów przeważających w warstwie obrazowej, tomik nasuwa skojarzenia z gotycką powieścią Krasińskiego o Agaj-Hanie (...). Te same mroczne krajobrazy, ten sam smutek i niepokój – smutek i niepokój stepu. Czy może, jak w tytule tomu poetyckiego polsko-tatarskiego poety Selima Chazbijewicza – mistyka – tutaj raczej tatarskich stepów niż kresów? Motywy kresowe, litewskie, też są tu obecne, umieszczając tatarskość zbioru w kontekście dziejów Tatarów polsko-litewskich (...). (...) Szczególne wrażenie mogą zrobić na czytelniku dwa wiersze w formie japońskich haiku. W sposób doskonały poecie udało się uchwycić ową bezczasowość i jednocześnie trwanie, charakterystyczne dla tej formy poetyckiej. Jednocześnie dostrzegamy tutaj bez-przestrzeń: to może być tatarski step, ale może być każde niemal inne miejsce – byle rosły tam topole i byle był tak ktoś, dla kogo step jest żywym wspomnienie, żywą metaforą trwania pokoleń i żywą pamięcią przeszłości. Pamięcią, która wzrasta na tle czystego, błękitnego nieba bezkresu. Jest zatem Na zawsze migotliwą mozaiką obrazów i uczuć: miłości do kobiety, miłości do Boga, szacunku dla pokoleń minionych i czułości wobec własnego potomstwa. Czułości także – chyba – w stosunku do własnego dzieciństwa, jak w pięknym utworze Tylko. To podróż przez step, pozostający w podświadomości i w fizycznym doświadczeniu tatarskiego Wschodu. Marek M. Dziekan Także: „Islam. W poszukiwaniu wiedzy” Zbyszek Dobrzyński: Przedstawiam Państwu książkę autorstwa Zbyszka Dobrzyńskiego poświęconą polskim teatrom amatorskim, działającym od grudnia 1945 roku na terenie powiatu zgorzeleckiego. To fenomen historii doskonale dokumentujący wielką potrzebę kultury u ludzi przybyłych tu ze wschodu i osiedlających się na obcej im ziemi, nad Nysą Łużycką i Miedzianką. Następujące po sobie w wyniku działań wojennych społeczności lokalne poniosły wtedy najboleśniejszy koszt obalenia wrogiego ludziom hitleryzmu. Żyjący członkowie ich rodzin przez łzy cieszyli się z zakończenia drugiej wojny światowej. Autor jest dziennikarzem. Nie pisze więc i nie stara się nawet pisać dokładnej kroniki wydarzeń. Wybiera z nurtu życia to, co ważne, co służy przyszłości. Właśnie teraz, gdy - 1 maja 2004 roku - granice między państwami w Europie przestały mieć dla nas znaczenie podziału narodowego, a właściwie państwowego, ważne jest dla niego i czytelników tego pamiętnika oraz dla wszystkich pozostałych mieszkańców Ziemi Zgorzeleckiej, by Polaków osiadłych po wschodniej stronie granicznej rzeki Nysy Łużyckiej ocenić jako ludzi wnoszących konkretny wkład do wspólnego dorobku kulturalnego całego regionu. Przykładem może być opisany konkretny dorobek uczestników amatorskiego ruchu artystycznego. W pierwszym rozdziale książki spotykamy się z ciekawie skomponowaną polemiką odpowiadającą na pytanie - co to jest "teatr amatorski"? W dyskusji wypowiadają się: Jego Magnificencja rektor Akademii Teatralnej w Warszawie oraz przyjaciel "teatralników" w Zgorzelcu prof. dr Lech Śliwonik, swoje oceny pisze także (niedawno odeszły od nas) krytyk teatralny red. Tadeusz Burzyński. Spór merytoryczny z nimi wywołuje autor, przywołujący do dyskusji czwartą postać - znanego nam w Zgorzelcu reżysera Mariana Szałeckiego. Panowie eksperci za cel ruchu amatorskiego stawiają dążność do wysokich osiągnięć artystycznych jego uczestników. Autor zaś uważa, że działalność ta winna służyć przede wszystkim wychowaniu ludzi do kultury. Dowcip sprawy polega na tym, że wszyscy oni mają swoją rację, zależną od wybranych właśnie dla siebie celów podejmowanej działalności. Tu, na rubieżach Rzeczypospolitej, głównym celem było przekształcenie przybyszów w społeczność lokalną mocno utożsamiającą się z regionem. Następne rozdziały dokumentują działania artystyczne w Zagłębiu Turoszowskim, rozumianym geograficznie jako obszar od Sieniawki przez Bogatynię po powiatowy Zgorzelec. Dużo w nich faktów i wyjaśnień. Uzyskujemy nową wiedzę o społecznościach górników i energetyków Turowa. Warto zauważyć na przykład, że ci drudzy pojawili się w naszych miastach dopiero po wybudowaniu Elektrowni Turów, w początkach lat 60. ubiegłego stulecia. Dalej w książce znajdujemy krótko podaną historię teatrów funkcjonujących w Powiatowym i Miejskim Domu Kultury w Zgorzelcu oraz wspominki o teatrach w całym powiecie. Nie sposób wymienić ich wszystkich. Środowisko energetyczne Turowa odegrało ogromnie ważną rolę w historii Ziemi Zgorzeleckiej i jej powiatowego miasta. Załogi obu przedsiębiorstw państwowych, z ich woli dzisiaj dwu spółek akcyjnych zjednoczonych w holdingu BOT, przyczyniały się do stabilizowania, integracji i rozwoju tutejszych społeczności lokalnych. Jest to zasługa ponad wszelkie oceny. Podzielam przekonanie autora, że fakt ten był, jest i pozostanie cenny dla podkreślenia polskości tych ziem. Ostatnie dwa rozdziały to analiza własnej twórczości teatralnej poddana publicznej ocenie. Znalazł się tam między innymi nagrodzony pamiętnik z lat świetności górniczego Teatru Młodzieży "Brygada", z której wywodzi się wiele postaci znanych w naszym regionie. Rzecz kończy "Turoszowska Ballada", reportaż sceniczny o ludziach spośród budowniczych kopalni w Turoszowie i elektrowni w Trzcińcu. - Po co to wszystko? Autor na pytanie odpowiada w zakończeniu jednego z rozdziałów: Za trzydzieści parę lat, jak dobrze pójdzie... - przestaną istnieć dzisiejsze podziały ludzi, zarówno ten narodowy przez granice, jak i zawodowe w społeczności lokalnej. Pozostanie w niej tylko wspomnienie o teatralnej przygodzie ich dziadków, tych "kilkudziesięciu szaleńców" z pokolenia przełomu wieków XX i XXI. Pozostanie też po nich największy skarb dzisiejszego Zagłębia - ludzie, którzy od kilkunastu lat są już kształtowani na przyszłych rozumnych i kulturalnych Europejczyków. Dziękując Zbyszkowi Dobrzyńskiemu za kolejną zachętę do podejmowania badań nad rozwojem kultury w naszym regionie, gorąco zachęcam Państwa do przeczytania tej książki. Mirosław Fiedorowicz
...Było to może szczęście w nieszczęściu, gdyż lukę wypełniła "Brygada", powołana przez jednego z największych "szaleńców" amatorskiego ruchu teatralnego. Zespół powstał jakby na przekór rzeczywistości, w miejscu, w którym przystawał do otoczenia jak kwiat do kożucha. Tak mogło się przynajmniej wydawać komuś, kto tu przelotnie zajrzał, nadział się na scenkę rodzajową w którejś z knajp lub zajrzał na sobotnią zabawę... Zbyszek Dobrzyński - ur. 14.02.1936 r. w Warszawie; pedagog, dziennikarz, działacz społeczny. Studia: w Łodzi - mgr pedagogiki (1973) i Warszawie - doktor nauk humanistycznych (1983). Autor wielu opracowań naukowych i artykułów drukowanych m.in. na łamach Roczników Jeleniogórskich i kwartalnika Kultura Dolnośląska; długoletni redaktor górniczego Biuletynu Turowa (do 2001), inicjator ogólnopolskich Dni Piegowatych w Zgorzelcu (1964-1968), współtwórca Turniejów Łgarzy w Bogatyni (od 1984). Twórca i reżyser Teatru Młodzieży "Brygada" działającego w Zgorzelcu w latach 1963-1983 - wydarzeniami repertuarowymi w tym teatrze były: "Pluskwa na estradzie" (wg W. Majakowskiego, 1968), "Papkinowo" (wg Zemsty A. Fredry, 1974) oraz "Turoszowska ballada" (program cytujący listy budowniczych kombinatu Turów, 1970). Teatr był kilkakrotnym laureatem dolnośląskich i ogólnopolskich przeglądów zespołów amatorskich (m.in. w Polanicy, Wrocławiu, Płocku). Od chwili przejścia na emeryturę kierował społecznie Klubem Miłośników Melpomeny LO im. Braci Śniadeckich w Zgorzelcu. Publikacje książkowe: Od początku na nowym (o Zgorzelcu, 2001), Płynie struga węgla (o kopalni węgla brunatnego w Turoszowie, 2002), współautor wydawnictwa Pod stuletnią kopułą (o 100-letnim obiekcie MDK w Zgorzelcu, 2003), Grajkowie i waganci znad Nysy Łużyckiej (2004). Autor wielu satyr, śpiewanych na karczmach górniczych. Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk oraz International Federation of Journalists. Także: "Płynie struga węgla" Anna
Fastnacht-Stupnicka:
"Saga wrocławska" jest zbiorem poszerzonych i uzupełnionych artykułów, które ukazywały się w "Słowie Polskim" w latach 2000-2001 w cyklu "Saga rodów dolnośląskich". Składają się na nią 74 opowieści o dziejach rodów lub poszczególnych rodzin, pochodzących z różnych regionów kraju. Łączy je jedno - ich przedstawiciele po 1945 roku osiedlili się we Wrocławiu lub na Dolnym Śląsku, wpisując się w jego najnowszą historię. W publikacji wykorzystano liczne materiały archiwalne, fotografie, dokumenty, wspomnienia, dotychczas na ogół nieujawniane. Anna Fastnacht-Stupnicka - urodziła się i wychowała we Wrocławiu, skończyła filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim, po studiach zamieszkała w Brzegu. Szlify dziennikarskie zdobywała współpracując z Rozgłośnią Regionalną Polskiego Radia w Opolu, pisząc artykuły do czasopism regionalnych, w latach 80. redagując Prostownik, pismo podziemnej Solidarności. Od 1990 roku w Nowej Trybunie Opolskiej - najpierw kierowała sekretariatem redakcji, następnie działem społeczno-politycznym (reportaże i wywiady z politykami, m.in. pierwszy w polskiej prasie wywiad z Wachowskim i ks. Cebulą). Od 1994 roku znów we Wrocławiu. Jako dziennikarka Gazety Wrocławskiej pojechała w styczniu 1995 r. do Czeczenii, skąd z red. Cezarym Trytką relacjonowała pierwszy etap wojny. Pracowała następnie w redakcjach pism ogólnopolskich: krótko w Gościu Niedzielnym oraz w Przeglądzie Pod Tytułem jako sekretarz redakcji. Współpracowała z Ziemianinem Wrocławskim, Słowem Polskim (Saga rodów dolnośląskich), Gazetą Poznańską. Wydała kilka broszur, np. o Franciszku Myśliwcu, działaczu polskim na Śląsku, oraz o swoim ojcu Adamie Fastnachcie, kustoszu Ossolineum, przygotowała także do druku jego prace. Obecnie współpracuje z Panoramą Dolnośląską, w której publikuje artykuły o wybitnych postaciach związanych z Dolnym Śląskiem od najdawniejszych do obecnych czasów (Portrety z czasoprzestrzeni).
Co śląską księżnę z XIII wieku, słynącą z pokutniczego życia, może łączyć z dwudziestowiecznym pisarzem o niepozbawionej ekscesów biografii? Zrządzenie losu. Oboje trafili do Wrocławia z odległych stron i zżyli się z tym miastem jak z rodzinnym. Jadwiga, poślubiając śląskiego Piasta; Hłasko, osiedlając się tutaj z matką, gdy wojna obróciła ich dom w ruinę. Podobnie jest w przypadku pozostałych bohaterów tej książki. Postaci wybitnych, o trwałym miejscu w historii, wyznaczonym przez ich dokonania, twórczość bądź drogi życiowe, a zarazem związanych z Wrocławiem lub innym miastem na Dolnym Śląsku. Ludzie różnych profesji, pochodzący z różnych regionów, żyjący w różnych epokach. Przybyli tu z własnego wyboru albo przypadkiem, z powodów zawodowych albo osobistych. Jedni zatrzymali się na chwilę, inni na zawsze. A może to genius loci, duch opiekuńczy Wrocławia, ich wszystkich tutaj pospraszał? Aloisa Alzheimera, by został dyrektorem kliniki, Czacheritza, by zaprowadził dyscyplinę w kłodzkim klasztorze, Jana Kasprowicza i Adama Asnyka na studia, Mariannę, córkę króla Niderlandów, żeby zagospodarowała swe śląskie dobra i przeżyła wielką miłość. Wśród bohaterów tej książki jest Arnošt z Pardubic, pierwszy arcybiskup Pragi, pochowany w Kłodzku, i Mikołaj Kopernik, wspomagany podczas studiów we Włoszech dochodami z Wrocławia, księżniczka Feodora, wnuczka brytyjskiej królowej Wiktorii, i Hanna Reitsch, mistrzyni przestworzy. Niektórzy, jak Wincenty Pol, Józef Ignacy Kraszewski, Stanisław Wyspiański, tylko przemknęli przez Dolny Śląsk, zostawiając w notatkach lub szkicowniku ślad swoich wrażeń, inni zamieszkali tu po wojnie, bo nie mieli dokąd wracać – profesor Witold Romer ze Lwowa, Stanisław Ryniak, pierwszy polski więzień obozu w Oświęcimiu, Zbyszek Cybulski, harcerz z Dzierżoniowa, a potem dopiero najpopularniejszy z aktorów. Większość tekstów, składających się na tę książkę, ukazała się w podobnej formie w latach 2004 i 2005 na łamach „Panoramy Dolnośląskiej” pod wspólnym tytułem Portrety z czasoprzestrzeni. Prezentując sylwetki wybitnych postaci, ich losy i osiągnięcia, starałam się dostrzec w nich również zwyczajnych ludzi, którzy mieli swoje słabostki, wrażliwość, przeżywali radości i smutki. Jak każdy z nas. Niepełna to galeria portretów, bo też nie chodzi tutaj o przegląd wszystkich najważniejszych postaci historycznych z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem w życiorysie, raczej o odkurzenie wizerunków, które lśniły kiedyś pełnią życia i blasku, a potem zostały zapomniane. Anna
Fastnacht-Stupnicka 30 listopada 2006 r. w Miejskiej Bibliotece Publicznej Filii nr 3 przy ul. Morelowskiego 43 na Oporowie, w ramach Wrocławskich Promocji Dobrych Książek, odbyło się spotkanie z Anną Fastnacht-Stupnicką, połączone z promocją jej książki „Od św. Jadwigi do Marka Hłaski. Niezwykłe losy wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku”. W zgodnej opinii licznie przybyłych miłośników talentu tej autorki, dawno już nie było tutaj tak ciekawej imprezy literackiej, czego dowodem choćby półtoragodzinna, gorąca dyskusja o książce i pisarstwie. Fot.
Radek Bugajski Zbigniew
Fedus: Słownik zawiera około 50.000 terminów, połączeń wyrazowych i skrótów z zakresu wszystkich dyscyplin sportowych, leksykę związaną z międzynarodowym ruchem sportowym, wędkarstwem, myślistwem, sportami obronnymi oraz terminologię z zakresu anatomii, fizjologii, psychologii sportu, masażu sportowego, medycyny sportowej, architektury sportowej, odpoczynku, rekreacji, turystyki, praktyki i teorii treningu sportowego, nowych dyscyplin, które się pojawiły stosunkowo niedawno. Hasła opracowano na podstawie rosyjsko- i polskojęzycznej literatury sportowej, wykorzystując m.in. klasyczną literaturę sportową, podręczniki akademickie, encyklopedie, regulaminy zawodów. Wiele haseł zaczerpnięto ze sportowych transmisji radiowych i telewizyjnych, codziennej prasy sportowej i wydawnictw periodycznych, referatów i doniesień na sympozjach naukowych oraz innych publikacji pośrednio związanych z kulturą fizyczną i sportem. W światowym piśmiennictwie sportowym i turystycznym występuje wiele skrótów literowych, często trudnych do rozszyfrowania. W związku z tym w odrębnym rozdziale podano ich spis alfabetyczny oraz charakterystykę radzieckich i rosyjskich – w tym dawnych republik ZSRR – zrzeszeń sportowych, prasy sportowej i turystycznej. Słownik jest adresowany do szerokiego kręgu specjalistów z zakresu sportu i turystyki, pracowników naukowych uczelni i wydziałów wychowania fizycznego, studentów tych szkół, trenerów i instruktorów, nauczycieli wychowania fizycznego, tłumaczy i dziennikarzy sportowych prasy, radia i telewizji, lektorów studiów języków obcych, wojskowych, lekarzy i psychologów sportowych, rehabilitantów, masażystów sportowych, ale też szerokiego kręgu czytelników interesujących się rosyjską literaturą sportową i turystyczną, a także sportem w ogóle. Słownik ukazał się w
serii:
Zbigniew Fedus (ur.
w 1930 r. w Medwedowcach k. Buczacza na Kresach Wschodnich), w pierwszej wywózce
10 lutego 1940 r. wraz z
rodziną deportowany do Kraju Krasnojarskiego. Na Syberii pracował jako kąpielowy,
ciął drewno, rybaczył i polował, na Ukrainie zaś był pomocnikiem
szofera i kombajnisty, traktorzystą, ale też szewcem. Z mamą i siostrą
wrócił do kraju w lutym 1946 r. Wraz z ojcem zdemobilizowanym z I Armii WP
zamieszkali w Potaszni w powiecie milickim. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego.
Emerytowany nauczyciel akademicki, filolog, leksykograf, publicysta,
instruktor fotografii. Autor kilkuset artykułów i tłumaczeń, opracowań
i recenzji, obejmujących różnorodną tematykę: od II wojny światowej
poczynając, na wędkarstwie kończąc. Jest autorem m.in.: Podręcznego
rosyjsko-polskiego słownika sportowego
i Podręcznego polsko-rosyjskiego
słownika sportowego,
trzech skryptów Język rosyjski
dla studentów AWF.
W 1998 r. w Bibliotece Zesłańca wydał
książkę Syberia wryta w pamięć
dziecka wyróżnioną przez Instytut Zachodni i Ośrodek KARTA. Jest
też autorem patentu na produkcję czarnego ziarnistego kawioru z mięsa
ryb.
Czytaj więcej... PRZEDMOWA Ponad ćwierć wieku temu, w 1979 roku, ukazał się we Wrocławiu, nakładem tamtejszej Akademii Wychowania Fizycznego, Zbigniewa Fedusa Podręczny rosyjsko-polski słownik sportowy. Książka została wydana bardzo skromnie (tekst powielono z maszynopisu), co nie umniejszało jej wartości merytorycznej, gdyż była ona w dziejach polskiej leksykografii drugim dopiero – po wielojęzycznym Słowniku sportowym, opublikowanym w 1959 r. przez Biuro Organizacyjne II Międzynarodowych Igrzysk Sportowych Młodzieży w Warszawie – obszernym, zaktualizowanym, fachowym opracowaniem rosyjsko-polskich relacji przekładowych w sferze terminologii sportu i dyscyplin pokrewnych. Autor, wykładowca języka rosyjskiego we wrocławskiej AWF, mający w swym bogatym dorobku m.in. podręczniki języka rosyjskiego dla studentów wychowania fizycznego, opracował przekładowo ok. 22.000 terminów i skrótów dotyczących najrozmaitszych dyscyplin sportowych, kultury fizycznej, rekreacji i turystyki. Nie tylko kronikarski obowiązek nakazuje mi odnotować, że Podręczny rosyjsko-polski słownik sportowy został uhonorowany nagrodą indywidualną Przewodniczącego Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu (ważnej instytucji państwowej ówczesnej Polski). Sam Autor przechowuje w swej wdzięcznej pamięci także nazwiska profesorów Aleksandra Barańskiego, rektora AWF we Wrocławiu, oraz Ludwika Grochowskiego i Stanisława Kochmana, recenzentów wydawniczych, których życzliwość i merytoryczna pomoc przyczyniły się do powstania słownika, natychmiast zauważonego przez prasę krajową, w tym gazety sportowe. Użyteczność praktyczna pracy Zbigniewa Fedusa była oczywista, odnotować też należy, iż również językoznawcy, rusycyści sięgnęli po to dzieło – zwłaszcza badacze porównujący systemy terminologiczne języka rosyjskiego i polskiego. Bardzo dobrze się stało, że Zbigniew Fedus nie porzucił pracy leksykograficznej, lecz wytrwale ją kontynuował, przez następne dziesięciolecia doskonaląc, rozbudowując i modernizując swoje dzieło z 1979 r. Efektem tych trudów miłośnika języka rosyjskiego – leksykografa praktyka jest niniejszy Wielki słownik sportowy rosyjsko-polski, wyróżniający się znaczną objętością, zawierający ok. 50.000 terminów i połączeń wyrazowych. Jest to współcześnie najobszerniejszy opis przekładowy terminologii sportowej języka rosyjskiego i polskiego; będzie on stanowił w dziejach polskiej leksykografii dwujęzycznej niewątpliwie bardzo istotny rozdział; ma też Zbigniew Fedus, ze swym niezwykłym życiorysem – przez Niego samego plastycznie opisanym i bogato udokumentowanym w książce Syberia wryta w pamięć dziecka (Warszawa – Wrocław 1997) – miejsce w planowanym przeze mnie Słowniku polskich leksykografów. Jan Wawrzyńczyk Fragment recenzji: (...) Duża wartość [słownika] polega na tym, że autor skupił się na tłumaczeniu znaczenia pojęć, które nie mają odpowiedników w języku polskim. Wymagało to dużego nakładu pracy polegającej na konsultacjach ze specjalistami poszczególnych dziedzin kultury fizycznej lub wiedzy ogólnej. Dlatego też pojęcia te stanowią też funkcję poznawczą. (...) Biorąc pod uwagę zakres i wysoki poziom oraz fakt, że nie ma tego typu słownika, uważam, że zapełni on choć w części wielki brak tego rodzaju opracowania. Prof. dr hab. Marian Golema Zbigniew
Fedus: Przez lata o masowych deportacjach i zsyłkach, o egzekucjach i przymusowej niewolniczej pracy, o niespotykanym w dziejach ludzkości głodzie na Ukrainie i ofiarach kolektywizacji wsi, o prawie sześciuset tysiącach leningradczyków, którzy zmarli śmiercią głodową podczas oblężenia miasta, o działalności Czeka i NKWD, o ofiarach budowli socjalizmu i GUŁAG-ach, o zbrodni katyńskiej – dowiedzieć się można było przede wszystkim z zachodnich rozgłośni radiowych. Rzadziej z powielaczowej literatury wspomnieniowo-łagrowej pojawiającej się w drugim obiegu. (…) „Nieludzka ziemia” była przeznaczona i dla swoich, i dla obcych. Budowany nowy system podobny był do walca drogowego, który miażdżył wszystkich i wszystko, co znalazło się na jego wyboistej drodze. Niszczył z czasem i tych, którzy ten system budowali. (…) Wiem, że książka ta jest jedną z wielu opisujących zesłańczy los polskich dzieci. Starałem się jednak o to, by mimo upływu lat od czasu, gdy przyszło mi żyć w syberyjskiej głuszy, nie uronić nic, co składało się na moje życie. Jest więc w książce pokazana miłość Matki i Ojca do swych dzieci. Jest chwila rozstania z Ojcem, który „poszedł” na wojnę. Jest walka o byt, zbieranie leśnego runa, łowienie ryb, „polowanie” na łosie, ale też na wróble i wrony. Wreszcie jest kradzież żywności i innych rzeczy, by tylko utrzymać się przy życiu. Słowem, Syberia wryta w pamięć dziecka jest obrazem, który najbardziej utrwalił się małemu naonczas chłopcu. Ten obraz niosę ku Wam, Drodzy Czytelnicy, wierząc, iż pozwoli on lepiej zrozumieć – dla wielu – czym było zesłanie, a dla tych, którzy je przeżyli, będzie jakąś cząstką ich własnego losu. Losu, którego opisać nie zdołali, bojąc się często powrotu do wspomnień lat wojny lub – po prostu – niestety, nie zdążyli… Zbigniew
Fedus Barbara
Folta: Bohater monografii Barbary Folty to legenda Polskiej Miedzi. Dr inż. Tadeusz Zastawnik – honorowy obywatel m. Lubina – urodził się 16 marca 1922 r. w Trzebini. Dyplom inżyniera budownictwa lądowego uzyskał na Politechnice Gliwickiej, a w 1964 r. otrzymał tytuł magistra ekonomii w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach. Trzykrotnie przebywał na Dolnym Śląsku w roli naczelnego dyrektora odpowiedzialnej placówki. Z przemysłem miedziowym związany jest po raz pierwszy w 1951 r., kiedy jako świeżo upieczony absolwent objął posadę dyrektora inwestycyjnego z jednoczesnym pełnieniem obowiązków dyrektora zatopionej w czasie wojny kopalni „Konrad” i kierował jej pracą przez trzy lata do chwili uruchomienia produkcji. Po raz drugi w dniu 1 sierpnia 1962 roku został dyrektorem generalnym Kombinatu Górniczo-Hutniczego Miedzi w Lubinie (późniejszej Polskiej Miedzi SA). Funkcję tę pełnił przez 13 lat. Okres zarządzania firmą przez dyrektora Zastawnika zaliczany jest do budowy od podstaw polskiego przemysłu miedziowego, w oparciu o odkryte w 1957 r. złoża rud w rejonie Lubina i Polkowic. Za jego czasów oddano do eksploatacji kopalnie „Lubin”, „Polkowice” i „Rudna”, uruchomiono Hutę Miedzi Głogów I oraz kompleks zakładów zaplecza miedziowego, usługowego i naukowo-badawczego. Dzięki odważnym decyzjom wynikającym z wiedzy i doświadczenia doprowadził do szybkiego opanowania zagrożeń naturalnych przy budowie pierwszego szybu oraz skrócenia czasu budowy kopalń. Był promotorem wdrożenia nowoczesnej techniki w górnictwie i hutnictwie miedzi, które przynoszą korzyści do chwili obecnej. Po raz trzeci – jako dyrektor naczelny Zakładów Badawczych i Projektowych Miedzi CUPRUM. Centrum to powołane zostało z jego inicjatywy początkowo jako zamiejscowy oddział Biura Projektów BIPROMET w Katowicach, a następnie jako samodzielna placówka badawczo-projektowa dla KGHM. Dyrektorem tej placówki był w latach 1986-1990. Obecnie Tadeusz Zastawnik mieszka w Warszawie, ale kilka razy każdego roku uczestniczy w ważnych uroczystościach w dolnośląskim zagłębiu miedziowym. Warto tu zacytować fragmenty posłowia z ostatniej strony książki: Jest rok 2004. 7 maja w hucie „Głogów” wszyscy hutnicy KGHM świętują Dzień Hutnika – flagi i poczty sztandarowe, zaproszeni goście, prezes KGHM w górniczym mundurze, obok niego w cywilnym garniturze dr inż. Tadeusz Zastawnik. Ktoś mówi: TO IDZIE NASZA HISTORIA! Barbara Folta pierwsze nagrania wywiadów z dr. Tadeuszem Zastawnikiem zaczęła gromadzić w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku – początkowo dla Rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu, a następnie dla powstającego od 1962 roku wrocławskiego Ośrodka TV. Autorka wykorzystała także wspomnienia rodziny i współpracowników, fotografie ze zbiorów prywatnych, archiwalia oraz artykuły z prasy lokalnej i ogólnopolskiej. Obok głównego bohatera w książce występuje także cała plejada jego współpracowników. Nie zabrakło również wspomnień o ludziach przedstawiających na łamach prasy, w eterze i na ekranie bohaterów i twórców Polskiej Miedzi. Są to nasi wieloletni koledzy dziennikarze, m.in.: Maksymilian Kubica, Józef Wolny, Józef Świtalski, Jan Szatsznajder, Ryszard Pollak, Stanisław Wolniewicz, Tadeusz Szwed. Barbara Folta – urodzona w Jaśle, po studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Jagiellońskim pracowała w Polskim Radiu we Wrocławiu, a następnie od grudnia 1962 roku we Wrocławskim Ośrodku TVP. Obecnie redaguje ilustrowany kwartalnik "Spotkajmy się we Wrocławiu". Pierwsze nagrania wywiadów z LUDŹMI POLSKIEJ MIEDZI zaczęła gromadzić od początku powstania KGHM, a pierwsze reportaże na antenie TVP realizowała wraz z operatorami filmowymi Tadeuszem Zielińskim, Jerzym Pyrkoszem i Romualdem Klonowskim i dźwiękowcami Ryszardem Wysockim i Erykiem Sławińskim przy współpracy z oświetlaczami z Wrocławskiej Wytwórni Filmów, gdyż w tych latach do głębionych szybów trzeba było transportować duży, ciężki sprzęt filmowy. Drugą pasją reporterki jest i było lotnictwo oraz organizacja rajdów lotniczych wraz z Aeroklubem Polskim i PLL Lot. W archiwum radiowym i telewizyjnym znaleźć można jej wywiady nagrane za granicą z mieszkającymi po wojnie na emigracji lotnikami, pisarzami i sławnymi malarzami, których nazwiska wpisane są w historię kultury i nauki polskiej Wiesław
Gałązka, Andrzej Krywicki:
TO POWINNI WIEDZIEĆ POLITYCY, KANDYDACI NA POLITYKÓW I WYBORCY!!! Wiesław Gałązka – dziennikarz i publicysta, wieloletni dyrektor kreatywny w agencjach reklamowych, ekspert w zakresie prawa i etyki reklamy, public relations i mediów. Doradca medialny w sztabach wyborczych różnych ugrupowań politycznych w latach 2000, 2001 i 2002. Prowadzi zajęcia w Podyplomowym Studium Komunikowania i Kreacji Wizerunku Publicznego w Instytucie Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego. Andrzej Krywicki – wydawca literatury popularnonaukowej i wydawnictw artystycznych. Prowadzi agencję reklamową. Specjalista w zakresie marketingu politycznego. Działacz polityczny i społeczny. Od lat 90. aktywnie uczestniczył w pracy wielu sztabów wyborczych, w których sprawował funkcje kierownicze lub doradcze. Nadzorował kampanie i przedsięwzięcia medialne oraz organizował szkolenia kandydatów
Elżbieta
Gargała, Danuta Góralska, Teresa Misior-Zalewska, Wiesława Raczkiewicz: Termin „poezja kobieca” drażni i wywołuje uśmieszek na ustach, ciągle jednak funkcjonuje. Bywa odczytywany jako sygnał inności, na którą patrzy się z pobłażaniem – coś w rodzaju „przypadłości” albo „słabości” kobiecej. Z drugiej strony, działa on niejako automatycznie na oznaczenie czegoś miękkiego, delikatnego, może z lekka sentymentalnego, i w tym punkcie zbliża się w swej konotacji do „zniewieścienia”, o którym mówi się niekiedy, mając na uwadze niezbyt męskie zachowania bohaterów wierszy pisanych przez panów. „To jest takie kobiece” – mówi się wówczas i stają za tym utrwalone w kulturze mniemania dotyczące funkcji, ról, zachowań, póz i min. Pojawiają się również próby hierarchizowania w obrębie „płci pisania” i zdarza się czytać w recenzjach, że ta i ta autorka nie ma sobie równej „w obrębie liryki kobiecej”. Domyślamy się wobec takiego zawarowania, że gorzej wypadłaby na tle piszących mężczyzn. Przekora podpowiada nam wówczas obraz jakiejś drugiej ligi, która w przeciwieństwie do niebotycznej ligi męskiej, gromadzi niezrealizowane w swych samiczych funkcjach kobiety piszące. Biorąc to pod uwagę, chciałem zaproponować jakiś rodzaj „nieuprzedzonego spojrzenia” na wiersze czterech wałbrzyskich poetek, które postanowiły wystąpić przed czytającą publicznością w zespole, w grupie. I być może jest to w moim wykonaniu „rodzaj samobójstwa”, bo tak naprawdę, cóż facet może wiedzieć o kobiecie, i to w dodatku o „kobiecie piszącej”? Tutaj mamy cztery osobowości uzupełniające się i tworzące razem swoistą, bardzo ciekawą całość, podobną do mitycznego bóstwa żeńskiego o czterech twarzach. Jako krytyk „podchodzę cicho i czytam”, rzucając spojrzenia zza ramienia. I to jest tak, jakbym dotykał kobiecego ciała, albowiem w wielu tekstach mamy do czynienia z niesamowitym stopniem duchowej nagości, obnażenia, odsłonięcia się. Nie wiem, na ile ta szczerość jest kontrolowana i zamierzona, nie mnie o tym wyrokować. Chodzi także o to, że sam proces pisania nasycony jest w tym sposobie poetyckiego punktu widzenia aspektem prawie cielesnym i kojarzy się raz jako akt prokreacji, to znów jako akt rodzenia, a kartka papieru wyobrażona jest tu na podobieństwo żywej, delikatnej, nadwrażliwej skóry, na której bezceremonialny świat wypisuje swoje okrutne esy-floresy. Jak pisze Wiesława Raczkiewicz, chodzi o wybór samobójstwa, rodzaj ryzykownego układania się ze światem, w wyniku którego niezapisana kartka wydaje się niebezpieczną głębią, niepewną przepaścią. Z kolei Teresa Misior-Zalewska uważa, że poezja jest procedurą cierpliwego wyłuskiwania poezji z szarej materii codzienności. W wielu tekstach tej książki podkreśla się intymność, prawie biologiczną, tego procesu. Intymność połączoną z poczuciem osamotnienia i odrzucenia. Poetki „rodzą” w samotności i rodzą się z samotności, rodzą się w nocy, gdy „Pan Bóg zamyka oczy”, jak to trafnie ujęła w swym wierszu Elżbieta Gargała. Po co więc piszą, skoro z tą czynnością skojarzony jest ból i cierpienie? Bardzo ujmująco odpowiedziała na to pytanie Danuta Góralska: „Wiersz pomaga mi żyć, a ja pomagam mu przyjść na świat”. Muszą to robić, choć jest to zajęcie ryzykowne i niepewne, a w cytowanym wierszu Raczkiewicz poetycko utożsamiane z samobójstwem. To nadaje ich życiu dodatkowy, niekiedy nadrzędny, sens, to porządkuje istnienie, które na co dzień wydaje się chaotyczne i bezsensowne. Dopiero w chwili poetyckiej zadumy szczeliny spękanego świata zaczynają nabierać stosownego blasku i wszystko wydaje się wracać na swoje przyrodzone miejsce. To w końcu jak? – Jest poezja kobieca czy jej nie ma? Słyszałem, że na jakiejś uroczystości w Poznaniu, podczas której wręczono Wisławie Szymborskiej nagrodę za dorobek, konsekwentnie zwracano się do niej per „poeta”, dając do zrozumienia, że w tym przypadku doszło do opuszczenia wstydliwych konotacji związanych ze słowem „poetka”. Uważam, że prezentowane tu wałbrzyskie poetki nie mają się czego wstydzić, a nawet wręcz przeciwnie. Karol
Maliszewski Elżbieta Gargała – urodziła się w Zgierzu. Pracuje jako dziennikarka w Tygodniku Wałbrzyskim. Nagrody i wyróżnienia na konkursach poetyckich. Publikacje w tomikach pokonkursowych, w Almanachu Wałbrzyskim i w prasie lokalnej. Danuta Góralska – urodziła się w Morągu. Od 1970 mieszka w Wałbrzychu. Pracuje w wałbrzyskim oddziale Banku PKO BP. Zadebiutowała w roku 1977 w wałbrzyskim Almanachu Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy. Wielokrotna laureatka konkursów poetyckich. Publikacje: prasa, tomiki pokonkursowe, Almanach Wałbrzyski. Teresa Misior-Zalewska – urodziła się w Wałbrzychu. Pracuje jako dziennikarka Tygodnika Wałbrzyskiego. Wyróżnienia na konkursach poetyckich. Publikacje: prasa, tomiki pokonkursowe. Wiesława Raczkiewicz – mieszka w Świebodzicach. Laureatka wielu konkursów poetyckich. Publikowała w prasie, tomikach pokonkursowych, Almanachu Wałbrzyskim. Olaf
Honsza: Główny bohater tej uroczej, mieszczańskiej bajki to człowiek na eksponowanym stanowisku, mąż swej żony i ojciec swojego syna, czyli szczęśliwy posiadacz sporego kawałka oswojonej przestrzeni życiowej. Amadeusz Piotr Niebiański nie jest szpiegiem, podróżnikiem ani słynnym wynalazcą maszyny wiążącej krawaty (zresztą, po co? Sam robi to znakomicie). To mieszczanin doskonały, zarówno w hipermarkecie, jak i w papciach przed telewizorem. Wie, jaka woda toaletowa jest na topie, co wypada przeczytać, co obejrzeć w kinie i jak utrzymywać dobry kontakt z licznym gronem przyjaciół. Co więcej, wie jak bez naruszania obyczajowej konwencji pofolgować tej nie do końca reformowalnej, hedonistycznej cząstce duszy, pożądającej perwersji i adrenaliny. Jest bystrym obserwatorem i żywiołowym komentatorem konsumpcyjnej rzeczywistości, najczęściej w zacisznym wnętrzu własnych szarych komórek, co w połączeniu z alkoholem przekłada się na niezwykle sugestywne sny. Czy prawdziwy romans pomoże jego artystycznej duszy swobodniej kreować swoje wizje? Jak uniknąć schizofrenii, pożądając jednej kobiety i jednocześnie pragnąc bliskości drugiej? I wreszcie – w wątku sensacyjnym – czy największy adwersarz jest prawdziwą szują? Na te i inne pytania usiłuje odpowiedzieć Amadeusz – Mad, snując autoironiczną opowieść o swoim życiu. Ciekawa narracja w pierwszej osobie, płynne przejścia od głębokich problemów egzystencjalnych do szczegółów fizjologicznych i odwrotnie, dynamiczne opisy stresujących sytuacji i spontanicznych rozwiązań sprawiają, że książka ta jest znakomita zarówno do czytania w pociągu, jak i wieczorem, w ciepłym fotelu. Stosunek pozytywny adresowany jest jednak przede wszystkim do ludzi tolerancyjnych, otwartych i niepozbawionych poczucia humoru! Olaf Honsza. Urodził się i mieszka we Wrocławiu, gdzie ukończył prawo na tutejszym uniwersytecie. Po studiach pracował w archiwum państwowym, następnie jako redaktor w Wieczorze Wrocławia. Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. W latach 90. współpracował z kilkoma regionalnymi czasopismami, był menedżerem, prowadził działalność gospodarczą związaną z mediami oraz doradztwem personalnym. Od 1997 roku, przez siedem lat, pełnił funkcję dyrektora administracyjnego w Akademickim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. Obecnie zajmuje się konsultingiem prawnym i medycznym. I czasami coś pisze… Jerzy
Jacyszyn: Wolny zawód jest pojęciem często używanym w literaturze i praktyce gospodarczej, jednak – jak do tej pory – nie ma definicji normatywnej. W doktrynie krajowej i zagranicznej toczy się dyskusja wokół pojęcia wolnych zawodów i kryteriów, które identyfikowałyby to określenie. Obecnie zagadnienie wolnych zawodów jest regulowane w wielu odrębnych aktach prawnych, które dotyczą wybranych wolnych zawodów, nie stanowiąc zamkniętej ich listy. Problematyka wolnych zawodów dotyczy spraw o rozmaitych wątkach wywodzących się nie tylko z prawa, ale także gospodarki, socjologii oraz innych dyscyplin nauki i praktyki gospodarczej. Powoduje to powstanie wielu zagadnień spornych, m.in. pytania, czy problematyka wolnych zawodów nie powinna zostać uregulowana w jednym akcie prawnym, pozostawiając zagadnienia szczegółowe w kompetencji korporacji samorządowych, które powinny przejmować w coraz większym stopniu zadania państwa w sprawach określonych grup zawodowych. Bohdan Krakowski (red.): Staraniem Regionalnej Spółdzielni Usług Rehabilitacyjno-Socjalnych "Resurs" ukazał się przewodnik turystyczny dla osób mających problemy z poruszaniem się... lecz nie tylko. "Resurs" od 12 lat zajmuje się organizacją turystyki - głównie dla osób niepełnosprawnych - i prowadzi turnusy połączone z rehabilitacją leczniczą i społeczną. Wydanie przewodnika jest uwieńczeniem działań, jakie podejmowano w 2003 roku, który został ogłoszony Europejskim Rokiem Osób Niepełnosprawnych. Książka ta otwiera szeroko drzwi osobom mającym kłopoty z poruszaniem się. Wydawca ma nadzieję, że jej czytelnicy skorzystają także z bogatych informacji historycznych i turystycznych o Wrocławiu, a wiele z nich odkryje to miasto dla siebie od nowa. Wydawnictwo przygotował od strony redakcyjnej Bohdan Krakowski – laureat pierwszego konkursu "Dobre Praktyki" zorganizowanego w 2005 r. przez Wrocławski Sejmik Osób Niepełnosprawnych (za rozwijanie kajakarstwa wśród młodzieży), dziennikarz od wielu lat zajmujący się we wrocławskich gazetach tą problematyką (m.in. pełnokolumnowe dodatki do "Słowa Polskiego", a później "Słowa Polskiego • Gazety Wrocławskiej). Trasy opracowała Katarzyna Halla, zaś mapy Maciej Zwoliński. Warto przybliżyć nieco treść przewodnika według rozdziałów: "Nieco o historii i dniu dzisiejszym miasta", "Trasy turystyczne godne zaliczenia", "Mosty spoiwem miasta", "Pomniki polskiego Wrocławia", "Wrocław przyjazny osobom niepełnosprawnym", "Informacje różne, ale przydatne". Władysław Rudak Przeczytaj
o drugiej części: "Okolice
Wrocławia. Turystyka bez barier" Bohdan
Krakowski: Publikacja Bohdana Krakowskiego, który jest autorem także kilku innych przewodników po regionie (patrz wyżej) to pierwsza tego typu książka w Polsce. Każda trasa, bardzo szczegółowo opisana, zawiera informacje o okolicy, przydatne adresy i numery telefonów urzędów, placówek medycznych, dworców kolejowych i autobusowych. Każdą z nich autor konsultował z osobami niepełnosprawnymi. Do przewodnika dołączona jest mapa dolnośląskich tras i obiektów turystycznych. Książkę wydał Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego oraz Dolnośląska Organizacja Turystyczna. Każdy, a więc także osoba niepełnosprawna, powinien dbać o swój stan zdrowia. Służą temu m.in. różne formy rekreacji, a nade wszystko spacery i turystyka na świeżym powietrzu. Turystyka stanowi uzupełnienie rehabilitacji leczniczej, zawodowej i społecznej. Zmusza do pokonywania przeszkód w terenie, wyrabia samodzielność i czyni osobę niepełnosprawną bardziej otwartą na kontakty ze światem zewnętrznym. Można więc stwierdzić, że aktywność ruchowa w ogóle zaspokaja pragnienia ludzi do poznania własnej wartości, zaskarbienia uznania w środowisku, tworzenia więzi społecznych czy kompensowania ułomności wynikających z wszelkich dysfunkcji organizmu. Wszystkim tym celom – szansie na ciekawsze życie osobom sprawnym inaczej – służy z powodzeniem omawiana książka, zwłaszcza że w regionie ciekawych i dostępnych miejsc nie brakuje. Ponadto omawiane trasy mogą być przydatne również osobom starszym oraz rodzinom z małymi dziećmi. Jeśli zaś wydawnictwo to wpadnie w ręce osób zdrowych, może zachęci je prostowania niektórych dróg i obniżania krawężników lub likwidacji schodów. W prezentacji przewodnika, która odbyła się 17 lipca 2007 r. we Wrocławiu na Ostrowie Tumskim, wziął udział marszałek województwa dolnośląskiego Andrzej Łoś oraz wrocławski poseł Platformy Obywatelskiej Sławomir Piechota, który sam porusza się na wózku. Bohdan Krakowski jest osobą niepełnosprawną od lat młodzieńczych po ciężkiej kontuzji nogi podczas szkolnych zawodów sportowych w 1952 r. Mimo długiego leczenia szpitalnego ukończył studia ekonomiczne w Poznaniu, a także podyplomowe na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Przepracował zawodowo 48 lat, w tym aż 33 lata na stanowiskach kierowniczych w przemyśle energetycznym i w budownictwie. Zawsze był związany ze sportem i turystyką, a od 1992 r., po przejściu na rentę inwalidzką, aktywnie działa w środowisku osób niepełnosprawnych. Przez 8 lat redagował dodatek specjalny dla niepełnosprawnych POMOCNA DŁOŃ w Słowie Polskim i nadal współpracuje z wieloma czasopismami zajmującymi się tą problematyką. Działa w zrzeszeniu START i w Oddziale Wrocławskim PTTK. Opracował już 5 przewodników turystycznych dla osób niepełnosprawnych, w tym 2 kajakowe. W 2005 r. założył Integracyjny Klub Kajakowy Osób Niepełnosprawnych KAPOK, którego jest prezesem. Za swą działalność zawodową i społeczną, głównie wśród młodzieży, wyróżniony został wieloma odznaczeniami branżowymi, sportowymi, regionalnymi i państwowymi, m.in. Brązowym, Srebrnym i Złotym krzyżami zasługi, a w 1992 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Zdjęcia:
"105
miejsc bez barier" – TVP
Wrocław Krzysztof
Kucharski: Trzymając się najszerzej znaczenia słowa wyborca (w końcu i przede wszystkim to ktoś, kto kogoś wybiera), pozwoliłem sobie wybrać dziesiątki cytatów z publicystycznego dorobku mojego redakcyjnego kolegi, wybitnego polskiego krytyka teatralnego, wziętego publicysty kulturalnego i znakomitego felietonisty Tadeusza Burzyńskiego używającego pseudonimu, skrótu od swojego nazwiska – Buski. […] Proszę mi już teraz wybaczyć, że będę pisał o autorytecie, redaktorze Tadeuszu Burzyńskim, per Tadeusz, Tadzio, „Prymus”, „Nasz Główny Specjalista”, wreszcie „Klasyk Gatunku”, ale tak zwracała się do Niego lub mówiła za Jego plecami dziennikarska brać. W tych pozornych przezwiskach więcej było podziwu i zazdrości niż złośliwości czy ironii. No i trochę żartu. Tadzia naprawdę szanowali wszyscy. […] Ta praca nie ma charakteru naukowej dysertacji, a jest specyficznym esejem, którego celem było pokazanie procesu oswajania nowego zjawiska, jakim na początku był dla nas teatr jednego aktora oraz próbą zdefiniowania idealnej formy tego teatru, czy też pokazania, jak rosły oczekiwania wobec najmniejszych teatrów. Moje wtręty służą tylko i wyłącznie temu, żeby to nie był suchy zbiór cytatów. Fakt, iż tej definicji czy recepty będziemy dociekali akurat w Tadeusza Burzyńskiego twórczości dziennikarskiej ma bardzo proste wytłumaczenie. Nikt poza Nim nie zajmował się tym ruchem od samego początku. Nikt też poza Nim nie poświęcił temu zjawisku w teatrze tyle uwagi. Nikt poza Tadeuszem nie próbował ogarnąć fenomenu teatrów jednego aktora krytyczną refleksją, nazwać kryteria, jakimi trzeba się posługiwać, przyglądając się na scenie monodramom. […] To, co zaraz przeczytacie – mam nadzieję jednym tchem – będzie o powszechnie dziś znanym, zaakceptowanym, uprawianym pod różnymi szerokościami geograficznymi wyjątkowym, odrębnym gatunku teatralnym. […] Wyborca Kucharski Krzysztof Kucharski – dziennikarz Polska • Gazeta Wrocławska, krytyk teatralny. Debiutował recenzją z „Pepsi” Victora w reżyserii Haliny Dzieduszyckiej w maju 1973 roku. Publikuje w wielu czasopismach, komentuje spektakle w lokalnym programie TVP „Rewolwer Kulturalny”. Laureat nagrody warszawskiego Towarzystwa Kultury Teatralnej w kategorii krytyki teatralnej za rok 1997 i dolnośląskiej nagrody im. Tadeusza Szweda – Dziennikarz Roku 2003. Autor „Podróży w labiryncie gestu” w albumie Wrocławski Teatr Pantomimy 50 lat (2007). Od ponad czterdziestu lat związany z ruchem teatrów jednego aktora, jeden z ojców założycieli WROSTJA.
Antoni
Kuczyński (red.): Udostępniany Czytelnikom tom pt. Polacy w nauce, gospodarce i administracji na Syberii w XIX i na początku XX wieku stanowi pokłosie obradującej jesienią roku 2006, w gościnnych progach „Domu Polonii” w Pułtusku, kolejnej konferencji poświęconej tematyce syberyjskiej. Zawiera on 43 studia i artykuły, w sporej części mające charakter pionierski, poświęcone zarówno zagadnieniom już zadomowionym w tradycji badawczej, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestię wkładu polskich uczonych w dziedzinę badań nad kulturą, geografią, geologią czy florą i fauną Sybiru […], jak i problematyce rozpoznanej dotąd słabo, a związanej z działalnością Polaków, zazwyczaj niebędących więźniami politycznymi, w różnych agendach rządowych bądź w sferze gospodarczej. W wielu tekstach losy zesłańców splatają się z biografiami ludzi, którzy pobyt na Syberii wybrali dobrowolnie, w niektórych bohaterami stają się prawie wyłącznie ci drudzy. W sumie ta wielogłosowa narracja historyczna tworzy nową opowieść o bytności Polaków na Sybirze, przede wszystkim w okresie pomiędzy powstaniem styczniowym i końcem pierwszej wojny światowej, do tego bowiem przedziału czasu odnosi się większość tekstów. Nową opowieść w tym znaczeniu, iż mocniej niż dotychczas w książkach poświęconych dziejom obecności Polaków za Uralem wyeksponowano rolę dobrowolnych osiedleńców, wzbogacając tym samym panoramę polskich doświadczeń na Syberii o nowe elementy. Ze Wstępu
Wstęp
- Jerzy Fiećko Antoni
Kuczyński: W tradycji rodzinnej autora książki, etnologa i historyka nauki, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, związki polsko-syberyjskie rozpoczynają się po powstaniu styczniowym, a kończą w okresie drugiej wojny światowej. Te znaczone martyrologią tradycje stanowiły impuls do skierowania zainteresowań naukowych autora na temat miejsca Syberii w historii i kulturze narodu polskiego. Tematyce tej poświęcił wiele książek oraz prawie 500 artykułów naukowych i popularnych publikowanych także za granicą. Jest laureatem nagrody Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku oraz prestiżowych nagród krajowych. Wiele pokoleń Polaków cierpiało na Syberii, ale – jak podkreśla autor – na przekór zesłaniom dali oni tej ziemi swój trud, wiedzę i umiejętności. Świadomość tego wkładu ożywa współcześnie wśród syberyjskich Polaków i Rosjan. Również w Polsce warto przypominać o różnorodności i bogactwie tej spuścizny, gdyż nierzadko koncentrując się na prześladowaniach oraz cierpieniach naszych rodaków, zapominamy o bogactwie ich dokonań. Książka Syberia. 400 lat polskiej diaspory. Zesłania, martyrologia i sukces cywilizacyjny Polaków jest rozszerzonym i uaktualnionym o najnowsze badania naukowe wydaniem z roku 1993. Jest próbą zwrócenia uwagi na nasze związki z Syberią, nie tylko w aspekcie martyrologicznym. Podkreśla się w niej kulturotwórczą rolę Polaków na tych ziemiach. Wyraża się to przede wszystkim w dwu monograficznych rozdziałach, których dopełnieniem jest część antologiczna. Teksty zostały tak dobrane, by wzbogacały inne partie książki, by ukazywały, jak w trudnych warunkach dochodziło nieraz do twórczego wkładu w poznanie tej krainy. Zamczyska na wysokich górach, warownie strzegące miast, pałace ukryte w romantycznych parkach to nieodłączne elementy dolnośląskiego krajobrazu. Wystarczy nieco zboczyć z wytyczonych szlaków, aby trafić na magnackie siedziby, albo na to, co po nich pozostało. Do II wojny światowej na tzw. ziemiach odzyskanych znajdowało się ponad siedem tysięcy zabytkowych budowli z różnych epok. Oprócz kościołów były to głównie wspaniałe rezydencje i zamki. Archeolodzy twierdzą, że na Dolnym Śląsku znanych jest około 500 miejsc, w których niegdyś stały bądź stoją średniowieczne warownie. Na przełomie XIII/XIV wieku książęta świdnicko-jaworscy stworzyli rozległy system obronny, który obejmował cały południowy i zachodni Dolny Śląsk. Jakaż to potężna sieć warowni! Południowych granic broniły zamki w Jeleniej Górze, Niemczy, Ząbkowicach Śląskich, Kamiennej Górze, Książ, Cisy, Nowy Dwór, Lubno, Radosno, Rogowiec, Grodno, zachodu - zamki w Bolesławcu, Chojnowie, Chocianowie i we Wleniu. Większość z nich legła w gruzach, w niektórych, np. w Bolkowie i na Chojniku, ciągle tętni życie, a urządzane tam turnieje rycerskie przywołują na chwilę dawne czasy. Do świetności wracają też, systematycznie niszczone i rozgrabiane tuż po zakończeniu wojny, dolnośląskie pałace. Teraz coraz częściej urządza się w nich stylowe hotele i restauracje, miejsca spotkań miłośników historii lub po prostu muzea. Wiele z tych obiektów znajduje się w prywatnych rękach, a podnoszenie z ruin wiekowych rezydencji to praca dla kilku pokoleń. W większości obiektów nie zachowały się żadne meble ani pamiątki, a odnalezienie fotografii wnętrz często graniczy niemal z cudem. Bywa, że jedynym wspomnieniem świetności są resztki zabytkowego parku lub ogrodu. Te wszystkie miejsca fotografuje od lat Krzysztof Góralski - wrocławski fotoreporter, autor zdjęć do wielu publikacji poświęconych zabytkom Dolnego Śląska. Na początku XX wieku te same zamki i pałace uwieczniał niemiecki fotografik Robert Weber. W obszernym albumie Zamki śląskie pokazał piękno i przepych kilkuset rezydencji. Kiedy Krzysztof Góralski postanowił pójść ich śladem, okazało się, że dziś zostało ich zaledwie kilkadziesiąt. Te, które przetrwały, ciągle zaskakują swoim pięknem. Dzięki nim Dolny Śląsk jest jedną z najbardziej magicznych krain na świecie. W książce znalazły się czterdzieści dwa obiekty. Ich fotografie zostały uzupełnione nie tylko podstawowymi wiadomościami historycznymi, ale i ciekawostkami. Znajdują się tu także informacje o godzinach otwarcia poszczególnych obiektów, możliwościach noclegu i zjedzenia posiłków. Dodatkowym walorem albumu jest wysmakowana oprawa edytorska.
Joanna
Lamparska, zdjęcia: Krzysztof Góralski Jaką tajemnicę zostawili na Dolnym Śląsku templariusze? Czy rzeczywiście istnieje podziemna fabryka pod klasztorem w Lubiążu? Skąd w Sośnicy wzięły się Święte Schody? Dlaczego mieszkanka Świdnicy ma swój krater na Wenus? Z jakich powodów Mojżeszowi urosły rogi? W tym „przewodniku innych innym niż wszystkie” podążycie śladem zagadek wokół Wrocławia. Joanna Lamparska, związana z polską edycją National Geographic, poprowadzi Was m.in. szlakiem zamków i pałaców nad Bystrzycą, przez cysterskie klasztory, malutkie świątynie, których początki sięgają głębokiego średniowiecza, i romantyczne parki, pełne niespodzianek. Wspólnie odkryjemy zakątki, które znają tylko wytrawni poszukiwacze. Niezwykłe miejsca wokół Wrocławia to znakomity przewodnik, który nie tylko sprawdza się w podróży, ale barwnymi opowieściami wciągnie Was już od pierwszej strony. Książka zawiera wiele materiału ikonograficznego – starych rycin i zdjęć. Współczesne fotografie są autorstwa Krzysztofa Góralskiego. Spotkanie
autorskie Joanna Lamparska Joanna
Lamparska, zdjęcia: Krzysztof Góralski To czwarta już część „przewodników innych niż wszystkie”. Ich założeniem było od początku pokazywanie Dolnego Śląska troszkę w inny sposób, jakby przez dziurkę od klucza, ujawniając w ten sposób również te nieco wstydliwe tajemnice. Nie poznacie dzięki tym książkom wszystkich dat i faktów, ale na pewno znajdziecie odpowiedzi chociaż na część pytań, które często zadają sobie podróżujący po Dolnym Śląsk turyści. Dlaczego piękny jeszcze w 1945 roku pałac jest dzisiaj ponurą ruiną? Gdzie się podziały zabytkowe rzeźby z jednego z najwspanialszych parków? Jak pozbywali się żon znudzeni mężowie w dawnych czasach? Intrygujące, prawda? Szczerze mówiąc, miałam nieco wątpliwości przygotowując się do opisywania tego leżącego na północny wschód od Wrocławia kawałka Dolnego Śląska. Wydawał mi się nieco ponury, bardzo zaniedbany, niemalże zapomniany. Szukając materiałów, natrafiałam jednak na tak wiele niesamowitych historii, że w końcu się przekonałam. Tym razem więc udajemy się do krainy zrujnowanych rezydencji, starych parków oraz do największego w Polsce i jednego z najpiękniejszych rezerwatów. To „Stawy Milickie” leżące w malowniczej Dolinie Baryczy, okolica pełna duchów, wodnic, dziwnych zdarzeń i wyjątkowych ludzi. Tak się jakoś złożyło, że Tajemnicze zakątki zdominowali bohaterowie absolutnie nietuzinkowi, choć nie zawsze występujący na pierwszych stronach podręczników historii. Odnalazłam więc w pobliżu Wrocławia książąt alchemików, władców tworzących tajne zakony, arystokratki romansujące z robotnikami oraz siostry nazistów ukrywające Żydów. Wszystko to w otoczeniu bajkowej przyrody. (…) (Ze wstępu autorki) Zdzisław
Smektała:
|
Stanisław syn Jana |
Stefan syn Wiktora |
Zbigniew syn Henryka |
Cezary syn Wacława |
Michał Żywień:
"Spacerkiem po Europie"
Każdy, nawet najbardziej znany, zakątek ma swoje tajemnice. Wieża Eiffla, Akropol, Montparnasse, zamki nad Loarą czy też Big Ben – mimo że opisywane przez liczne przewodniki, ciągle kryją zagadkowe historie. Ich śladem właśnie prowadzi popularny przewodnik, pilot turystyczny i dziennikarz Michał Żywień w swoich wspomnieniach wydanych w formie książki zatytułowanej "Spacerkiem po Europie".
Ten spacerek to setki ciekawostek, anegdot, opowiastek. To prawdziwa podróż w czasie i przestrzeni, pełna przygód i innych niezwykłych wydarzeń. Jak pisze sam autor, książka regionach i krajach przedstawia to, co jest dla turysty najciekawsze. Podążmy więc za autorem w jego niektórych spacerkach według tytułów rozdziałów:
Grecja - kolebka naszej demokracji. Cypr - wyspa Afrodyty. Hiszpania - gorące słońce, ciepłe morze, wspaniałe zabytki przeszłości. Francja - od Paryża po Lazurowe Wybrzeże. Austria - nad pięknym modrym Dunajem. Niemcy - do Berlina niedaleko. Wielka Brytania - do you speak English? Wenecja - miasto na stu wyspach. Benelux - czyli Belgia, Holandia i Luksemburg. Stambuł - miasto dwóch części świata. Minikraje Europy - San Marino, Monako, Gibraltar, Andora, Liechtenstein. Szwajcaria - dach Europy. Dania, Finlandia - sąsiedzi zza Bałtyku. Chociaż lektura książki nie zastąpi wycieczki, ale niech będzie ona zachętą do wybrania się w świat.
Poliglota
Żeby podróżować, trzeba znać języki obce. Już Napoleon mówił, że jeden żołnierz, który zna dwa języki, jest lepszy niż dwóch żołnierzy, którzy nie znają żadnego. Michał Żywień – wrocławski obieżyświat – może się dziś pochwalić znajomością pięciu języków. Oprócz rosyjskiego (wychował się w Wilnie), niemieckiego, angielskiego (ukończył prawo i filologię angielską) rozmawia także po włosku i francusku. Dzięki znajomości języków pracował jako tłumacz w komisjach nadzorujących układy rozejmowe po wojnach w Korei oraz Indochinach (czytaj także: “Wrocławscy dziennikarze w międzynarodowych misjach pokojowych”).
Podróżuje od połowy lat 70. Najpierw jeździł do Bułgarii, Rumunii i Związku Radzieckiego. To były bardzo barwne wycieczki – twierdzi, wspominając rejsy po Morzu Czarnym. Do tej pory zdążył już zwiedzić całą Europę, północną Afrykę i Azję – ponad 170 wycieczek do ponad 30 krajów świata. Nie był nigdy w Stanach Zjednoczonych i Australii.
Przestrogi
Do swoich opowieści pan Michał, oprócz anegdot i wątków historycznych, wplótł kilka rad czysto praktycznych, np. jak się nie dać okraść? A oto kilka z nich:
-
Panie mają często zwyczaj w lokalu przewieszać torebkę na poręczy krzesła.
Tego robić nie wolno! Pamiętajmy: turysta zawsze budzi zainteresowanie złodziei.
- Jeśli wokół nas robi się tłok, czy będzie to w metrze, kolejce do
kasy, gdzieś w muzeum czy kościele, to trzymajmy się wtedy za portfel i
mocniej ściskajmy torebkę.
- Jeżeli jedziemy samochodem, nigdy nie należy na noc zostawiać bez
opieki pojazdu wypchanego wszelkim dobrem. Rano prawdopodobnie będzie
pusty.
Są to rady ogólne. Ale co kraj, to obyczaj - na zachodzie i na wschodzie...
Władysław Rudak
Michał Żywień – z wykształcenia prawnik, pionier wrocławskiego dziennikarstwa. Rozpoczął pracę w 1945 r. w dzienniku "Pionier", który zmienił w 1946 r. nazwę na "Słowo Polskie". Pracował w tej redakcji nieprzerwanie aż do przejścia w 1990 r. na emeryturę. Współorganizator w 1956 r. Towarzystwa Miłośników Wrocławia, przez wiele lat redaktor roczników TMW "Kalendarz Wrocławski". Inicjator i organizator Międzynarodowych Turniejów Szachowych im. Akiby Rubinsteina w Polanicy Zdroju. Założyciel i aktywny działacz (od 1968 do dziś) Ogólnopolskiego Klubu Wysokich – pierwszego w Europie. Tytuł Pilota Roku w latach 1997-2001 i laureat Plebiscytu Czytelników na najlepszego pilota wycieczek zagranicznych. Wykładowca i egzaminator pilotów wycieczek. Laureat Nagrody Miasta Wrocławia w dziedzinie dziennikarstwa, Kawaler Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Autor książki "Ze Słowem Polskim przez ćwierćwiecze Dolnego Śląska".
______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław, tel./tel 48-71 341 87 60
Konto: nieaktualne o/Wrocław nieaktualne
sdrp.wroc@interia.pl