MENU:

Strona główna
Aktualności
Działalność
Statut
Władze
Członkowie
Zmarli 
Archiwum
Pobierz
Forum
Książki 
Gratulujemy 
Linki

 

Książki naszych dziennikarzy
 Jacek Antczak: "W Radwanicach najlepiej idą romanse"
 Jacek Antczak: "Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall"
 Jacek Antczak, Anna Fluder: "Wrocławianie. 30 rozmów"
 Józef Bartoszewski: "Dolnośląskie portrety z przełomów"
 Józef Bartoszewski: "Dziennikarza przygody z życiem"
 Tomasz Bonek: "Przeklęty skarb"
 Bruno Brożyniak: "Dzieciaki na wojnie"
 Bruno Brożyniak: "Podszczypki: Złośliwości, frywolności, seksafery i kpiarskie bajery"
 Iwona Bucka: "Otrzeć łzy"
 Kazimierz Burnat: "Wiew przeznaczenia"
 Kazimierz Burnat: "Przenikanie"
 Wojciech Chądzyński: "Wrocław, jakiego nie znacie"
 Wojciech Chądzyński: "Wędrówki po Dolnym Śląsku i jego stolicy"
 Wojciech Chądzyński: "Niekonwencjonalny przewodnik po wrocławskiej katedrze"
 Leszek Musa Czachorowski: "W życiu na niby"
 Musa Czachorowski: "Samotność"
 Musa Czachorowski: "Na zawsze • Навсегда"
 Zbyszek Dobrzyński: "Grajkowie i waganci znad Nysy Łużyckiej"
 Anna Fastnacht-Stupnicka: "Saga wrocławska, 74 opowieści rodzinne"
 Anna Fastnacht-Stupnicka: "Od św. Jadwigi do Marka Hłaski..."
 Zbigniew Fedus: "Wielki słownik sportowy rosyjsko-polski"
 Zbigniew Fedus: "Syberia wryta w pamięć dziecka"
 Barbara Folta: "Tadeusz Zastawnik - człowiek Polskiej Miedzi"
 Wiesław Gałązka, Andrzej Krywicki: "Nie wystarczy być... czyli od zera do lidera"
 Elżbieta Gargała, Danuta Góralska, Teresa Misior-Zalewska, Wiesława Raczkiewicz: "Kareta dam"
 Olaf Honsza: "Stosunek pozytywny"
 Jerzy Jacyszyn: "Wykonywanie wolnych zawodów w Polsce"
 Bohdan Krakowski (red.): "Wrocław. Turystyka bez barier"
 Bohdan Krakowski: "105 tras spacerowo-turystycznych po Dolnym Śląsku"
 Krzysztof Kucharski: „Burzyński na tropach teatru jednego aktora”
 Antoni Kuczyński (red.): "Polacy w nauce, gospodarce i administracji na Syberii w XIX i na początku XX wieku"
 Antoni Kuczyński: "Syberia. 400 lat polskiej diaspory. Zesłania, martyrologia i sukces cywilizacyjny Polaków"
 Joanna Lamparska, Krzysztof Góralski: "Magia dolnośląskich zamków"
 Joanna Lamparska: "Niezwykłe miejsca wokół Wrocławia"
 Joanna Lamparska: "Tajemnicze zakątki na północny wschód od Wrocławia"
 Zdzisław Smektała: "Lucille"
 Jan Szczerkowski: "Ogień - Król Podhala"
 Jan Szczerkowski: "Strzały na południu"
 Jan Szczerkowski: "Rozstrzelany Stanisławów"
 Tadeusz Szwed, Maciej Szwed, Mariusz Urbanek: „Wrocław z nieba – Ostrów Tumski”
 Krystyna Tyszkowska (red.): „Skąd my tu? Wspomnienia repatriantów”
 Stanisław, Stefan, Zbigniew i Cezary Żyromscy: "Historia jednej kresowej rodziny"
 Michał Żywień: "Spacerkiem po Europie"

Jacek Antczak:
"W Radwanicach najlepiej idą romanse"

     Debiutancka książka Jacka Antczaka to opowieść o Dolnym Śląsku i Dolnoślązakach rozpisana na 33 reportaże. Wrocławski dziennikarz posługując się dynamicznym, reporterskim zapisem opowiada o niecodziennych zdarzeniach, albo z pozoru zwyczajnych miejscach przez pryzmat ludzi - ich losów, pasji, miłości. Kreśląc sylwetki swoich bohaterów, autor obserwuje znaczące szczegóły, przytacza nieznane fakty, jednocześnie pisząc jasnym, czasem pełnym humoru, czasem dramatyzmu, stylem. Ze swadą - z dialogów i sytuacji - maluje portrety ludzi i miejsc.

     Reporter zaczyna swoją opowieść przedstawiając chrząszcza z Namibii, który wpłynął na życie dwóch wrocławian: mało znanego naukowca i słynnego koszykarza. Pisze też m.in. 
   - o mordercach, których lubi pewien zakonnik,
   - o wielkiej awanturze o słodki przedmiot pożądania ze Śnieżki,
   - o niemieckim Stalinie, który w Przesiece żył pod jednym dachem z polskim żołnierzem,
   - o sołtysie, który zaczął rządzić Ciechanowicami za czasów Bieruta i wytrzymał na stanowisku do Kwaśniewskiego.

     Reporter przypomina jak Michael Jackson powiedział nam w Lubiążu "I love you" i jaki dramat przeżyli mieszkańcy Kłodzka podczas powodzi tysiąclecia. W "części wrocławskiej" wyjaśnia dlaczego Solorz zbudował "Bar" na Świdnickiej, skąd się wzięły mrówki w mrówkowcu na Drukarskiej, półkowniki na Proletariackiej, a Kurdowie na Strzegomskiej. Z książki Jacka Antczaka dowiadujemy się jednak najważniejszego, dlaczego - choć reportaż jest królem dziennikarstwa - to jednak... w Radwanicach najlepiej idą romanse. (Od Wydawcy)

     Miałem wrażenie, że Jacek wpadł w pułapkę, w jaką wpada każdy młody reporter: napisał o wrocławskim taksówkarzu, który uwodzi rzesze kobiet i fotografuje je nago aparatem ukrytym w żyrandolu. Obawiałem się, że Jacka pociągną tematy marginalne, dziwaczne i przyczynkarskie - narkotyk chyba każdego młodego reportera, używka, której trudno się wyrzec. Jacek jednak zaskoczył mnie. Okazało się, że udanie potrafi pisać nie tylko o marginaliach. Pociągają go także sprawy, które nie są reporterskimi samograjami - tematy niełatwe, powiedziałbym zasadnicze. Które leżą w głównym nurcie życia nowej Polski. [ze wstępu Mariusza Szczygła]

      Jacek Antczak (ur. w 1969 roku w Kaliszu) jest z wykształcenia kulturoznawcą, a z zawodu (i z powołania) reporterem. W dziennikarstwie od 11 lat ("Gazeta Wyborcza", Radio Kolor, "Słowo Polskie", "Słowo Polskie • Gazeta Wrocławska"). Za reportaże otrzymał 5 nagród w ogólnopolskich konkursach, w tym nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich (tzw. polski Pulitzer). Był też dwukrotnie nominowany do nagrody dziennikarskiej im. Tadeusza Szweda, przyznawanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Dolny Śląsk. Publikował m.in. w "Tygodniku Powszechnym", "Życiu" i "Nowym Państwie" oraz w wielu gazetach regionalnych. Jest współautorem przygotowywanej do druku książki o Hannie Krall i Ryszardzie Kapuścińskim, najsłynniejszych polskich reporterach. Jest również autorem i kompozytorem poetyckich ballad, które przez lata z powodzeniem wykonywał z zespołem Wolny Wybór. Był także pomysłodawcą i szefem artystycznym Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Studenckiej "Łykend" we Wrocławiu.

Spotkania autorskie
     Pierwsze spotkanie czytelników z autorem odbyło się we wtorek 26 X 2004 r. o godz. 17 we wrocławskiej Księgarni Dolnośląskiej, ul. Świdnicka 28. Prowadziła je znana dziennikarka "Słowa Polskiego • Gazety Wrocławskiej" Joanna Lamparska. Z Jackiem Antczakiem czytelnicy mogli się również spotkać 30 października 2004 r. we wrocławskim Empiku Megastore (Rynek).


Na spotkanie w Księgarni Dolnośląskiej przybyło około trzydziestu osób, 
w tym klasa o profilu dziennikarskim jednego z wrocławskich liceów.
Fot. ze strony www.matras.pl

Napisali o książce


Jacek Antczak:
„Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall”

     Do księgarń trafiła książka Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall. Autor – Jacek Antczak – zebrał w niej wywiady i rozmowy z jedną z najwybitniejszych polskich reporterek – Hanną Krall.

     Hanna Krall – kronikarka życia setek polskich Żydów – niechętnie opowiada o sobie. Dlatego Antczak z setek wywiadów, wypowiedzi dla TV i radia, a także czatów internetowych wyszperał informacje dotyczące życia wybitnej reporterki. „To przypominało nieco pracę detektywa, a i tak książka w większym stopniu odnosi się do twórczości Krall, niż do jej prywatnego życia” – przyznał Antczak.

     Zebrane wypowiedzi dobrze ilustrują rozwój warsztatu pisarki. Czytelnicy książek Krall znajdą tu prapoczątki jej twórczości, komentarze i dalsze ciągi wielu opisywanych przez nią historii. W książce znalazły się też wywiady uzupełniające relacje autorstwa Jacka Antczaka.

    Hanna Krall urodziła się 20 maja 1935 roku w Warszawie. Ukończyła Wydział Dziennikarski Uniwersytetu Warszawskiego, pracowała w Życiu Warszawy i do 13 grudnia 1981 w Polityce. Opublikowała m.in. Na wschód od Arbatu (1972), Zdążyć przed Panem Bogiem (1977), Sześć odcieni bieli (1978), Sublokatorkę (1985), Okna (1987), Hipnozę (1989), Taniec na cudzym weselu (1993), Dowody na istnienie (1995), To Ty jesteś Daniel (2001). Jej ostatnia książka nosi tytuł Król kier znów na wylocie (2006).

* * *

- Powiedzmy, że pani nie znam, niech pani sprecyzuje siebie w trzech zdaniach.
  
Dlaczego w trzech? W jednym zdaniu. Jestem reporterką.
- Dlaczego z takim naciskiem nazywa się pani reporterką? Nie nęci pani literacka fikcja?
  
Po co mi fikcja, jeśli prawdziwe życie jest ciekawsze?
- Broni się pani przed określeniem, że jest pisarzem?
  
Pisarz to ktoś wielki, kto ma ogromną odwagę, stwarza świat, zaludnia go. Są parowy, ulice, domy, topografia, rozpoznaje się miejsca i ludzi, jak u Faulknera. A ja nie stwarzam, ja mówię o świecie stworzonym przez kogoś innego.

Fragment rozmowy z Hanną Krall

* * *

     Po odejściu Stanisława Lema i Ryszarda Kapuścińskiego, którzy po swojemu zapisując świat wpływali i na mój jego obraz, pozostała mi jako ulubiona autorka Hanna Krall. Mistrzyni intuicji w przeżywaniu ludzkiego losu wzbogaca od czasu „Zdążyć przed Panem Bogiem”, czyli od lat trzydziestu, moją refleksję nad złem i dobrem w epoce, w której przyszło mi świadomie żyć. Nigdy się na niej nie zawiodłem.

Władysław Bartoszewski
Marzec 2007
Rekomendacja trafiła na okładkę książki



W sobotę, 2 grudnia 2007 r., w ramach 16. Wrocławskich Promocji Dobrych Książek,
w BWA Awangarda odbyło się – w szczelnie wypełnionym Dużym Salonie Literackim –
spotkanie z Hanną Krall, która podpisywała książkę-wywiad Reporterka
Spotkanie prowadził Jacek Antczak, fragmenty książki czytała aktorka
wrocławskiego Teatru Polskiego Ewa Skibińska.
Fot. Marcin Osman/Polska•GW

O książce
Jak zapisałem Hannę Krall
Goście Wandy Ziembickiej – Telewizja TELKA


Jacek Antczak, Anna Fluder:

„Wrocławianie. 30 rozmów”

 

     Profesor Bogusław Bednarek skasował trzy nagrobki z lastryko, profesor Stanisław Bereś omal nie pobił się z Wojaczkiem, a Robert Gonera stylizował się na Zbyszka Cybulskiego - te i inne ciekawostki z życia znanych wrocławian znajdziecie w książce Jacka Antczaka i Anny Fluder „Wrocławianie”.

 

     30 wywiadów, które najpierw ukazywały się w dzienniku „Polska • Gazeta Wrocławska” oraz na antenie Radia Ram, to fascynująca opowieść o wielkich ludziach związanych z Wrocławiem, ale również o samym mieście. Bo jak mówi Jacek Antczak, współautor książki, każdy z nas ma takiego niesamowitego sąsiada, chociaż nie zawsze o tym wie. 

 

     Wicemistrzyni olimpijska Maja Włoszczowska wszakże mieszka teraz w Jeleniej Górze, ale wciąż ma swoje studenckie lokum na wrocławskim Biskupinie. Autor „Śmierci w Breslau” Marek Krajewski umawia się na wywiady na Nowym Dworze, a Robert Gonera przyznaje, że we Wrocławiu zostawił serce. Poza tym już Zbyszek Cybulski, który był związany z pobliskim Dzierżoniowem, mawiał, że jest „aktorem regionu”, „drużynowym odpowiedzialnym za swoją małą ojczyznę” – opowiada aktor. - Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej przekonuję się, że to, co przychodzi z kolejnymi filmami, z tymi rolami, ma mniejszą wartość niż własne miejsce na ziemi, stały narożnik.

 

     Z książki dowiemy się również, czy profesor Jan Miodek jest cool, dlaczego były koszykarz Maciej Zieliński ma dość Szekspira oraz czy pisarz Marek Krajewski morduje swoich wrogów.

Mariola Szczyrba
kulturaonline.pl
21 XI 2008

     Jacek i Ania namówili na zwierzenia 30 wrocławian: Marka Krajewskiego, Kingę Preis, Roberta Gonerę, Lecha Janerkę, Alicję Chybicką, Bogusława Bednarka, Stanisława Beresia, Zofię Białoszewską, Andrzeja Czamarę, Erazma Humiennego, Pawła Jarodzkiego, Wacława Juszczyszyna, Adolfa Juzwenkę, Macieja Łagiewskiego, Andrzeja Malickiego, Ewę Michnik, Jana Miodka, ks. Stanisława Orzechowskiego, Arkadiusza Osiaka, Leszka Pacholskiego, Dariusza Patrzałka, Krzysztofa Pełecha, Monikę Słowik, Włodzimierza Suleję, José Torresa, Zbigniewa Walasa, Mirosława „Klekota” Walczaka, Maję Włoszczowską, Wojciecha Wrzesińskiego i Macieja Zielińskiego. Książka (str. 368) z płytą CD ukazała się nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego.

O książce


Józef Bartoszewski:
"Dolnośląskie portrety z przełomów"

     Józef Bartoszewski ze wszystkich form dziennikarstwa najchętniej uprawia wywiad i reportaż, gdyż - jak twierdzi - w nich najbardziej można odkryć, pokazać człowieka, a przecież każdy człowiek to temat do książki. "Opisz swoją wioskę - cytuje Lwa Tołstoja - a opiszesz świat".

     Ostatnia jego książka pt. "Dolnośląskie portrety z przełomów" opisuje burzliwe lata transformacji ustrojowej i gospodarczej w naszym kraju. Są to portrety niepozowane, oddające w pełni ludzkie losy, często niezwykłe. Dużą zaletą książki jest barwny, soczysty język, charakteryzujący różnorodność sylwetek jej bohaterów.

     Książka zawiera sylwetki 16 ludzi związanych z różnymi dziedzinami życia, różnych profesji i z różnych regionów Dolnego Śląska, zwanych przez autora "małymi ojczyznami". We wstępie do "Portretów..." autor pisze m.in.: "Transformacja jest zbyt ważnym dziejowym wydarzeniem, by kroniki jej nie rejestrowały. Postanowiłem pójść tropem indywidualnych losów ludzi związanych z różnymi dziedzinami życia. Dowodów na to, że w gospodarce rynkowej, gdzie najważniejszy jest zysk, można działać w sposób uczciwy, z korzyścią dla ludzi - prawda, że często w dramatycznych uwarunkowaniach. I to mi dało drobinę nadziei, optymizmu".

     Józef Bartoszewski urodził się w Wicyniu w powiecie Złoczów na dawnych Kresach południowo-wschodnich. Okres wojny spędził na tych terenach. Absolwent Wydziału Dziennikarstwa Uniwersytetu Warszawskiego. Przez 20 lat pracował w Polskim Radiu - najpierw w rozgłośni zielonogórskiej, później wrocławskiej. Współpracował z prasą lokalną i ogólnopolską. W 1978 przeszedł do tygodnika "Wiadomości", potem do "Gazety Robotniczej". Do tej pory wydał m.in. "Portrety wpisane w kryształ" (1996) i "Niejednoznaczną śmierć szpiega" (1997).


Józef Bartoszewski:
„Dziennikarza przygody z życiem”

     Jego ostatnią książką, najważniejszą i niestety drukowaną w pośpiechu (specjalnie dla pozostającego już w szpitalu Autora drukarnia oprawiła trzy egzemplarze z przygotowywanego nakładu!), jest pamiętnik pod wiele mówiącym tytułem Dziennikarza przygody z życiem. Pamiętnik składa się z trzech części: „Podolski western” – wspomnienia z rodzinnego, kresowego Wicynia, „Urok gwałcicielek” – po przybyciu w 1945 r. do Szymiszowa w powiecie Strzelce Opolskie, „Swoisty świat niespokojnych ludzi” – dziennikarskie dzieje Bartoszewskiego od zielonogórskiej rozgłośni radiowej, z którą związał się w 1957 r., do wrocławskiego radia i telewizji, a potem tygodnika Wiadomości oraz Gazety Robotniczej. To opowieść, która aż się prosi o ciąg dalszy. W swej mądrości i szacunku dla minionych pokoleń autor opowiedział o tym wszystkim, czego z każdym dniem brakuje nam coraz bardziej. Uczciwość, szacunek, dobry humor i ten czasem banalny optymizm to to, co jest z nami od pierwszej strony tej książki. Książka zostanie wydana w lipcu 2007 r. Zobaczenie i przeczytanie tych wspomnień będzie dane – niestety! – już tylko nam. Józef Bartoszewski zmarł po ciężkiej chorobie 25 czerwca 2007 r.

*   *   *

     Mroźne popołudnie. W małej izbie babcia Katarzyna i matka Kasia na kądzielach przędły zmiędlony len. Nie miałem jeszcze siedmiu lat. Ich polecenie było jednak jednoznaczne:

     – Naciągnij motek świeżych nici.

     Wisiał już na haku wbitym w powałę. Gdy na nim usiadłem, babcia zasugerowała:

     – Przeżegnaj się, żebyś nie spadł w czasie kolebania.

     Postulat zlekceważyłem, ponieważ pochłonęły mnie nieznane dotąd widoki. Piec kuchenny, stojący obok gliniany garniec z zakiszonymi burakami, skrzynia otoczona ławą i bambetlem, służąca do przechowywania czystej bielizny oraz jako stół jadalny, pelargonie stojące w doniczkach na parapetach obydwu okien, zatem przedmioty, z którymi obcując dniami i nocami żyło się za pan brat, znało je w najdrobniejszych szczegółach, teraz, z wysokości motka widziane, przybrały postać nieznanych, obcych, wręcz bajecznych. Ten nowy widok mnie porwał. Przyśpieszyłem huśtanie. Nie tylko w przód i w tył, ale również ile sił w lewo, w prawo, coraz szybciej, coraz wyżej. Podobno prządki mitygowały, przed najgorszym jednak nie ustrzegły.

     Gdy otworzyłem oczy, powała nade mną była jaśniejsza od tej widzianej z motka. Znak, że trafiłem do izby większej, gościnnej. Ale na jej dalszą penetrację zabrakło sposobności. Bo oto dostrzegłem wpatrzoną we mnie całą rodzinę. W komplecie! W pełnym składzie! Jakaż wielka łaska losu. Ja – najmłodszy z czterech braci, przedostatni z sześciorga rodzeństwa, zawsze uważany za jego ogon, margines, ponieważ starsi byli ważniejsi, bo silniejsi, bardziej przydatni w gospodarstwie – jestem ośrodkiem powszechnego zainteresowania. Szczęśliwość z tego powodu mnie ogarniająca musiała wyraźnie się objawić, skoro ojciec powiedział:

     – Ta jak się śmieje od ucha do ucha, to nic mu nie będzie.

     – Jakby mnie posłuchał i przed wszystkim si przyżegnał, toby głowy ni rozbił, z motkiem by na klepisko nie poleciał, boby motek z haka nie wyskoczył – babcia na to. – Jakby si przyżegnał...

     – E tam, gadanie – burknął ojciec i ruszył w kierunku drzwi. Za nim reszta. Tylko babcia Katarzyna klękła przed swoim ulubionym obrazem Matki Boskiej i półgłosem zaczęła wznosić modły. Za mnie. Za moje zdrowie i kapłańskie powołanie. Nie po raz pierwszy, ani ostatni. W ten sposób coraz bardziej mnie anektowała, uczyła stawiać krzyżyki, na plecach wiązać chusty mające imitować ornaty, charakterystycznie rozkładać ręce nad prowizorycznymi ołtarzykami, śpiewać niezrozumiałe słowa – mjase kulase kulorum. Ośmieszałem się w oczach sióstr i braci, rówieśników, rosłem w oczach babci. Nawet jeśli ewidentnie zbroiłem, to żadne z rodziców, ze starszego rodzeństwa tym bardziej, nie tylko klapsa, ale nawet reprymendy dać mi nie mogło.

Fragment części I:
„Podolski western”


Tomasz Bonek:
"Przeklęty skarb"

     Czy klejnoty warte 100 milionów dolarów można wyrzucić na śmietnik? Można! Tak stało się w 1988 roku w podwrocławskiej Środzie Śląskiej. To tu znaleziono słynny skarb średzki, nazywany przez niektórych przeklętym skarbem. 

    Przez tę biżuterię zginął w średniowieczu bogaty Żyd o imieniu Mojżesz. 650 lat później w niewyjaśnionych okolicznościach życie stracił dolnośląski cinkciarz, w którego ręce wpadł orzełek - fragment średzkiej korony. Kilkudziesięciu osobom prokuratura postawiła poważne zarzuty, a wielu prominentów straciło stołki. 

     Skąd w Środzie Śląskiej wzięła się tak cenna średniowieczna biżuteria? Dlaczego ginęli przez nią ludzie, a inni mieli kłopoty z prawem? Jak to się stało, że skarb trafił na wysypisko? Czy w podwrocławskiej miejscowości nadal można znaleźć cenne klejnoty?

     O tym opowiada reportaż Tomasza Bonka Przeklęty skarb. To pierwsze całościowe opracowanie tego tematu.


Najcenniejsze fragmenty skarbu średzkiego.

Spotkanie autorskie:

     We wtorek – 24 maja, o godz. 18.00 – autor opowiedział we wrocławskim salonie Empiku Megastore w Rynku o największej aferze ostatnich lat PRL, która ciągnie się do dzisiaj. O 100 milionach dolarów, które wyrzucono na śmietnik.

Powiedzieli o książce... 


Bruno Brożyniak:
„Podszczypki.

Złośliwości, frywolności, seksafery i kpiarskie bajery”

     Drugie wydanie Podszczypków zostało rozszerzone o wiele aktualnych kpinek, żartów, szyderstw związanych z wydarzeniami obyczajowymi i społeczno-politycznymi, jakie przechodzi nasz kraj. Materiału na satyryczne spojrzenia nazbierało się sporo, wszak państwo między Bugiem a Odrą raz po raz przypomina rozgrzany, kipiący kocioł, w którym stadko czartów miesza z dużą uciechą. Dlatego z rozbawienia lub satyrycznego zadziwienia sięgałem po długopis lub chwytałem za klawiaturę komputera, aby w kpiarskim tonie skwitować bulgot owego kociołka, parujące bąble, które bulwersowały, śmieszyły, niejednokrotnie kłóciły się ze zwykłym zdrowym rozsądkiem.

     W okresie półwiecza pracy we wrocławskich redakcjach, przede wszystkim w Słowie Polskim, pisanie fraszek, aforyzmów, kalamburów traktowałem jako swoisty przerywnik w wykonywaniu zawodu dziennikarskiego. Wiele z nich, głównie te z I wydania Podszczypków z 2000 r., moim zdaniem oparło się naporowi czasu, więc zostały włączone do tej książki. Być może „skrzywienie” satyryczne, kpiarskie, mam w genach. Urodziłem się w Czortkowie na Podolu (obecnie Ukraina). Przez kilkanaście lat mieszkałem wśród barwnej mieszanki kresowej: Polaków, Ukraińców, Żydów, którzy potrafili pokpiwać z kłopotów, biedy, śmiesznych lub dziwnych sytuacji i zachowań własnych oraz cudzych. W tym nurcie mieściła się życiowa filozofia mojej kresowej babki, która dziwne, zaskakujące dylematy kwitowała jędrnymi powiedzonkami w rodzaju: „I miód, i gówno są żółte, ale to trza w życiu odróżniać”. Ano właśnie…

     Na koniec przyznam się bez stawania przed komisją śledczą, lustracyjną, gmeracyjną (może powstanie kolejna – po prostu do gmerania w ludzkich żywotach?): jestem nie tylko kpiarskim złośliwcem, ale także leniwcem. Stąd uprawianie lapidarnych form satyrycznych, które być może lepiej współgrają z obecnymi czasami pośpiechu i esemesowych skrótów. Gdybym przy mojej naturze wziął się za pisanie opasłej, wierszowanej epopei, pewnie zasnąłbym przy pierwszym rozdziale i musiałyby mnie budzić słynne trąby jerychońskie. Co zrodziła symbioza złośliwca i leniwca, pozostawiam ocenie Czytelników.

(Od autora)

     Bruno Brożyniak – dziennikarz i satyryk, Kresowiak z Czortkowa na Podolu (obecnie Ukraina), na Uniwersytecie Wrocławskim uzyskał dyplom mgra filologii polskiej, uprawiał zawód dziennikarski blisko pół wieku, przede wszystkim w Słowie Polskim, współpracował z radiowym Studiem 202 oraz pismami satyrycznymi: Szpilkami i Karuzelą. Aktywnie działał w stowarzyszeniach dziennikarskich. Po uzyskaniu stosownych uprawnień pilotował liczne wycieczki zagraniczne, w tym samochodowe PZMot –  najdłuższe prowadziły na Krym oraz do Gruzji. W młodości podszczypywał dziewczyny, teraz w kolejnych tomikach fraszek podszczypuje nasze narodowe przywary.

*   *   *

A więc, oceńmy:

            Penetracja głowy                                      Lustracyjny podjudzacz
            Gdyby głowa była z wieczkiem,                Jego największe chucie –
            W niejednej odkryłbyś sieczkę.                 Przeciw rodakom szczucie.

            Zaskakująca kariera                                  Najstarszy ciągnik
            Od ciemnego typa                                  Czyś rad, czy nierad,
            do nobliwego VIP-a.                                Musisz ciągnąć życia kierat.

 

            Dorobek Wrocławia                                   Portrecik
            Kogut ze Lwowa                                     Mały biuścik, mała nóżka,
            z Wilna gąska,                                        Mała rączka, małe ustka,
            - i powstała nowa                                   Takiż nosek oraz uszka,
            rasa śląska.                                           W małej główce wielka pustka.

          Postawa moralna                               Credo satyryka
            Na dobrą sprawę                                     On do ostatniej kropli krwi
            Nawet pełzając, masz postawę.                  Kpi…

*   *   *

Postmodernizm, postkomunizm, postindustrializm i… postprzyzwoitość między ludźmi?

*   *   *

Od pluralizmu do plugawizmu bywa nieraz krótka droga.

Goście Wandy Ziembickiej – Telewizja TELKA


Bruno Brożyniak:
„Dzieciaki na wojnie”

     (…) Czortków rozłożył się tarasowato w głębokiej dolinie Seretu. Najlepiej powiatowe, mniej więcej dwudziestotysięczne miasto, które dzieciakowi jawiło się wielką metropolią, można było oglądać zza rzeki, z Górnej Wygnanki. A więc budynki różnych urzędów, w tym ratusz, gotycki, strzelisty kościół, zabytkową cerkiew, bóżnicę, trochę jakby turecki w wyglądzie bazar z rzędami jatek i sklepików i ruiny potężnego zamku. Z zapartym tchem słuchałem gawęd babci Antoniny, mamy, ciotek i wujków o burzliwych dziejach grodu nad Seretem. O tym, że swą nazwę zawdzięcza Czartkowiczom herbu Korab, którzy w XV wieku zamieszkali nad Seretem, że podobnie jak całe Podole, gród był wielokrotnie napadany i plądrowany, że w XVII wieku z dwustu domów ostało się po pożarze tylko kilkadziesiąt. Podolską osadę wielokrotnie najeżdżali Tatarzy i Turcy, a po pokoju buczackim przez parę lat w Czortkowie rezydował turecki subpasza. W czasie powstania Chmielnickiego toczyły się w Czortkowie ciężkie walki o zamek. Z rozdziawioną buzią słuchałem opowieści o tym, że w naszym mieście gościł król Jan Kazimierz, a także Jan Sobieski, którego podejmował kolejny właściciel grodu – hetman Andrzej Potocki. W takim oto podolskim mieście zgodnie mieszkali obok siebie Polacy, Ukraińcy i Żydzi. (…)

     Autor, Kresowiak z Czortkowa na Podolu, swoje wspomnienia rozpoczął od rodzinnego miasta, poprzez czas wojny, a skończył na dramatycznych wydarzeniach w Obornikach Śląskich, dokąd trafił z rodziną po ekspatriacji. Dramatycznych, bowiem w 1947 roku, jako piętnastolatek, został aresztowany wraz z kolegami i podejrzewany o udział w zbrojnej grupie, która ponoć przygotowywała zamach przeciw władzy ludowej. Koronnym zarzutem był mocno uszkodzony karabin, znaleziony w obornickich lasach.


Iwona Bucka:
„Otrzeć łzy”

     Iwona Bucka, doświadczona dziennikarka i urodzona reporterka, zadebiutowała prozą: Imieniny, czyli zlot czarownic w 2002 r. Od tej pory – w przerwach między pisaniem artykułów do czasopism ogólnopolskich – gromadziła materiały do kolejnej pozycji, na którą miały się składać reportaże z wałbrzyskich biedaszybów, a raczej dzieje ludzi, którzy się tam znaleźli. Otrzeć łzy nie jest jednak tą książką.

     Autorka, przez wiele miesięcy przyglądając się pracującym przy kopaniu węgla kobietom i mężczyznom, poznała ich historie, przeżyła z nimi emocje związane z utratą pracy, domu, rodziny, tkwiła w ich nieszczęściach i krótkich chwilach radości. Utrwalała to wszystko na dziesiątkach zdjęć. Ale tak głęboko wniknęła w ich przejścia, że ukazywanie tego światu uważałaby za zdradę ludzi, którzy jej zaufali. Część tej wiedzy przeniosła jednak do powieści Otrzeć łzy i w dużej mierze przedstawione wydarzenia są faktami, przeżycia – naprawdę doświadczonymi emocjami, ludzie – niejednokrotnie nazwani swoimi prawdziwymi imionami. Ale jest coś jeszcze...

     Jak każdy pisarz, autorka ma prawo do fikcji literackiej, które to prawo z całą konsekwencją wykorzystuje. Zmyślenie potrzebne jej jest do rozjaśnienia kolorów życia. Sama jest osobą wrażliwą, a przy tym pozytywnie nastawioną do świata i ludzi. Wyznaje zasadę, że choć życie niesie człowiekowi wiele cierpień, trzeba się umieć cieszyć mimo wszystko. Zauważać chwile przerwy między kolejnymi niespodziankami losu. Ta wewnętrzna radość towarzysząca jej naturze wyczuwalna jest w tekście, przymrużone oko pozwala wierzyć, że przydarzające się człowiekowi nieszczęścia nie oznaczają bezsensu życia. I że zawsze w którymś momencie zaświeci słońce, odmieni się los.

     Otrzeć łzy napisana jest precyzyjnym językiem reporterskim, charakterystycznym dla tej pisarki i dziennikarki. Tu dialogi „budują” atmosferę, a niedopowiedzenia pozostawiają miejsce wyobraźni czytelnika. Wartka akcja i intrygujące losy głównej bohaterki przykuwają uwagę. I tylko żal, że książkę czyta się tak szybko...

Elżbieta Sura

     Iwona Bucka urodziła się i wychowała w Wałbrzychu. Z wykształcenia jest politologiem (skończyła Instytut Nauk Politycznych na Uniwersytecie Wrocławskim). Jako dziennikarka pracuje od 1982 r. Pisała dla Trybuny Wałbrzyskiej, Tygodnika Wałbrzyskiego, była wydawcą Nowej Wałbrzyskiej. Jej teksty ukazywały się w Kulisach, Przeglądzie, Tygodniku Solidarność. Od kilku lat współpracuje z wydawnictwem Bauer, pisze m.in. do Chwili dla Ciebie, Życia na gorąco.
     Jako pisarka zadebiutowała w 2002 r. książką pt.Imieniny, czyli zlot czarownic, która ukazała się w 2002 r.


Kazimierz Burnat:
„Wiew
przeznaczenia”

     […] Uznanie Przeznaczenia za siłę wiodącą w poezji wymagało od poety szczególnej determinacji psychicznej, a jednocześnie pomogło mu nie tyle w tworzeniu / wyraźnego zresztą / dystansu do rzeczywistości, co w uzyskaniu względnego moralnego spokoju. Konsekwencją tej decyzji jest więc kształt poezji zawartej w tomie Wiew przeznaczenia, niezwykle syntetycznej, zwartej, w formach nawiązujących do Juliana Przybosia i Zbigniewa Herberta, a równocześnie bardzo własnej, osobistej, oryginalnej, bo nie tyle opisującej, co definiującej nasz świat. Są to notatki z głębokiego zamyślenia, a każdy wiersz stanowi osobną, zamkniętą kompozycję, jak oszlifowany diament czy stalowy klucz do różnych drzwi, wobec których ogarnia nas niepewność lub wahanie. Z dna odmętu / wydobywasz bezgłos i jest to przekładaniec słów i milczenia, który jakże powoli dojrzewa w snach / do wiersza, lecz już po napisaniu i tak jesteś skazany na czerń – biel, i nie masz praktycznie innych możliwości…

     […] Czytam wiersze Kazimierza Burnata na przemian z „Owocobraniem” Rabindranatha Tagore i zastanawiam się, jak wiele łączy wybitnego polskiego poetę z wielkim poetą Indii. Rabindranath zmarł 7 sierpnia 1941 roku w Kalkucie. Kazimierz Burnat urodził się 1 lipca 1943 w Szczepanowicach nad Dunajcem… Dzieli ich więc czas i przestrzeń, chyba że uwierzyłbym w reinkarnację. Bowiem wiersze z tomu Wiew przeznaczenia jak i z tomów poprzednich, są jakby syntetycznym odbiciem, tych szlachetnych idei, które głosił twórca Zbłąkanych ptaków: apoteozy miłości, humanitaryzmu, tolerancji i zrozumienia, a także „entuzjastycznego optymizmu” wobec naszej niedoskonałej cywilizacji. I chociaż właściwie więcej powinno ich dzielić, również w sferze tradycji i formy, to przecież łączą ich właśnie idee - wartości ogólnoludzkie i dostrzeganie świata z perspektywy wewnętrznego spokoju. A jest to spokój mędrca! […]

Andrzej Zaniewski

Także: "Za obzor"
Także: "Вивернути час на лiву сторону"


Kazimierz Burnat:
"Przenikanie"

     ...W Przenikaniu widać wyraźnie, że autor dostąpił wtajemniczenia - został przyjęty do cechu poetów prawdziwych, umiejących wykreować w wierszu nastrój i zawrzeć w nim wiedzę o cząstce i o panoramie. Przeniknął do krainy lirycznej, w której wszystko jest wyraziste i zarazem rozmyte, gdzie prawda bywa fałszem, a miłość jątrzy się jak rana, gdzie słowo brzmi jak głos dzwonu i zarazem zamyka szczelnie eter. Takie przenikanie jest zarazem doświadczaniem zmienności i zgodą na odwieczną metamorfozę. Świadomość poetycka łagodzi ból przemijania w ciągu koniecznych zmienności i wskazuje kolejne ważkie cele etyczne...

     ...Burnat jest poetą doświadczenia i każdy jego wiersz ma w sobie drugie dno, w konkretnej sytuacji egzystencjalnej i w określonym kształcie przeszłości. Odrealnienia zacierają jednakże kontury i powodują, że wykreowany świat ma plastyczną głębię. To jest też głębia ontyczna i ściśle zestrojona z wierszem epistemologia poetycka, wykład o sobie i o człowieku, rozważania o bycie i o poznaniu, ale też tajemnica słowa i tajemnica nazywania...

Dariusz T. Lebioda

     Kazimierz Burnat urodził się 1 lipca 1943 r. w Szczepanowicach nad Dunajcem. Od 1968 r. mieszka we Wrocławiu, gdzie ukończył prawo na Uniwersytecie Wrocławskim; organizację i zarządzanie oraz handel zagraniczny na Akademii Ekonomicznej. Wieloletni dyrektor w Polarze i spółkach prawa handlowego. Uczestniczył w misjach handlowych do Indii, Japonii i Kanady. Wspierał sport. Działał na rzecz honorowego krwiodawstwa, samorządu pracowniczego oraz spółdzielczości pracy dla niewidomych. Współtwórca drużyn harcerskich dla młodzieży trudnej w ramach Nieprzetartego Szlaku. Spadochroniarz, były żołnierz czerwonych beretów. Jego dewizy życiowe to: pamięć o zmarłych źródłem długowieczności, czynienie dobra drogą do człowieczeństwa. Interesuje się numizmatyką, medalierstwem, podróżami, filozofią, literaturą.
     Poeta, publicysta, redaktor książek, wydawca. Autor tomów poetyckich: W kolejce po (1995), Cichnące (2003) i Przenikanie (2006) - książki nagrodzonej Wielkim Laurem XVI Międzynarodowej Galicyjskiej Jesieni Literackiej i wyróżnionej w konkursie na najlepszą książkę 2006 r. XXIX Międzynarodowego Listopada Poetyckiego w Poznaniu. Współautor ponad czterdziestu almanachów, antologii i monografii. Swoją twórczość prezentował w czasopismach i na spotkaniach autorskich w kraju i za granicą, w radiu i telewizji. Jego wiersze tłumaczono na języki ukraiński, francuski, niemiecki, wietnamski i esperancki. Organizator i współorganizator przedsięwzięć kulturalnych. Aktywny uczestnik wielu ogólnopolskich i międzynarodowych spotkań oraz festiwali literackich. 
     Jest prezesem Grupy Literackiej Dysonans, redaktorem naczelnym pisma społeczno-kulturalnego Bez kurtyny i redaktorem kwartalnika kulturalnego Obok. Członek Związku Literatów Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk.

Spotkania autorskie


Wojciech Chądzyński:
"Wrocław, jakiego nie znacie"

     Nieustannie w biegu, zaaferowani problemami życia codziennego, rzadko kiedy zwracamy uwagę na mijane w pośpiechu pamiątki przeszłości. A przecież każdy dom, każda kamienica, świątynia czy zaułek ma jakąś niezwykłą historię, snuje swoją własną, niepowtarzalną opowieść. Dlatego przy wielu z nich warto przystanąć, by choć przez chwilę nacieszyć oczy ich pięknem oraz z nostalgią powspominać minione lata. Pomoże w tym ta książka, w której znajdziecie sporo nieznanych faktów, legend i opowiadań, mówiących nie tylko o przeszłości miasta, ale również o ludziach, którzy w nim żyli. Dowiecie się m.in.: jak powstał Rynek, dlaczego na Ostrowie Tumskim wybudowano dwupoziomowy kościół, jak przebiegał słynny w średniowieczu i przegrany przez duchownych proces o końskie oko, przy jakiej ulicy produkowano w XIX wieku cukier z trzciny cukrowej, z jakich powodów stojący obok gmachu głównego uniwersytetu szermierz jest nagi oraz kiedy we Wrocławiu rozbłysły pierwsze gazowe latarnie. Przeczytacie o zegarze kluskowym, pierwszych wrocławskich tramwajach, o łysym aniołku na pomniku św. Jana Nepomucena i niecnym czynie wrocławskiego ludwisarza.

     Wojciech Chądzyński – z wykształcenia historyk; studia na Uniwersytecie Wrocławskim. Z dziennikarstwem związany od 1974 r. – początkowo w Gazecie Robotniczej, a później w Słowie Polskim. Tematyka jego publikacji to głównie problemy ludzi, ich sprawy, pasje, a także historia Wrocławia na przestrzeni dziejów. Stale współpracuje ze Słowem Polskim • Gazetą Wrocławską oraz Gazetą Południową. Cykl publikacji „Wrocław, jakiego nie znacie” stał się podstawą do opracowania na nowo zestawu opowiadań o Wrocławiu i jego mieszkańcach od czasów najdawniejszych do dziś. Obecnie prowadzi warsztaty dziennikarskie w XIII Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu. Jest pomysłodawcą i opiekunem Młodzieżowej Wszechnicy Dziennikarskiej, która wydaje miesięcznik Szlif. Kilkoro uczestników Wszechnicy osiągnęło już znaczące sukcesy na niwie dziennikarskiej publikując teksty nie tylko w czasopismach krajowych, ale i zagranicznych.

O książce...


Wojciech Chądzyński:
Wędrówki pod Dolnym Śląsku i jego stolicy.
Fakty, legendy, sensacje”

     Wulkan na Ślęży, Frankenstein pod Wrocławiem, największe organy na świecie, Ślązak, który uratował cesarza, słoń i mumia w renesansowym Wrocławiu - to tematy tylko kilku opowiadań, które znajdziecie w tej książce.

     Kolejna - po wydanej w 2005 r. pod tytułem Wrocław, jakiego nie znacie - publikacja Wojciecha Chądzyńskiego pozwala nam wędrować i poznawać już nie tylko Wrocław, ale i Dolny Śląsk. Ich historia i zabytki z suchych faktów i mało znanych, rzadko zauważanych budowli zmieniają się na kartach książki w dramatyczne wydarzenia, wynik ludzkich działań i ambicji. Losy architekta Aleksisa Langera, ambicji biskupa Franciszka Ludwika Neuburga czy pasji twórczych Maxa Berga i profesora Lipińskiego, choć odległe od siebie w czasie, są najlepszym tego przykładem. Pokazując zawiłe i zaskakujące dzieje cudownego obrazu z Hodowicy, uniwersytetu, pechowej świątyni biskupa Foerstera, lotniska i wielu innych, Autor ożywia je dla nas.

    A wraz z tym otrzymujemy barwny obraz obyczajów dawnych wieków, rozrywek, wydarzeń, z których niektóre, gdyby nie to, że potwierdzone historycznie, wydałyby się nam nieprawdopodobne, jak choćby opowieść o ofierze, która wyrokiem sądu musiała pod groźbą śmierci sama stać się katem i zgładzić swego prześladowcę.

     Tę książkę można czytać tradycyjnie, ale również dać się wciągnąć opowiadaniom nietworzącym przecież regularnego wywodu, ale przybliżającym i dającym poznać naszą małą ojczyznę. Poznajemy opowiedzianą ze swadą historię regionu od średniowiecza po dzień dzisiejszy, okraszoną legendami, anegdotami i losami współczesnych ludzi zafascynowanych zabytkami przeszłości i ocaleniem ich od zapomnienia. Wojciech Chądzyński umiejętnie zachęca nas do odwiedzenia, poznania tych miejsc i ich historii. Sądzę, że będzie to z korzyścią dla każdego z nas.

Arkadiusz Dobrzyniecki
- historyk sztuki

O książce


Wojciech Chądzyński:
„Niekonwencjonalny przewodnik po wrocławskiej katedrze”

     Katedra – obok ratusza i Hali Stulecia – jest najbardziej znaną budowlą Wrocławia i najprawdopodobniej nie ma wrocławianina, który by jej choć raz w życiu nie odwiedził. Niewiele jednak osób może powiedzieć, że poznało ją dobrze. Dlatego właśnie powstała ta książka. Odwracając kolejne jej kartki, należy pamiętać, że nie jest to sensu stricto przewodnik po tej wspaniałej świątyni, lecz raczej zbiór niezwykłych opowiadań, zapomnianych legend, relacji z zaskakujących wydarzeń oraz sensacyjnych historii z nią związanych.

     Czytając ten nietypowy przewodnik, dowiemy się, dlaczego strzegący wejścia do katedry lew nie ma grzywy, jak biskupowi Nankierowi podstępem zabrano Milicz i jak później ekscelencja musiał uciekać przed chcącymi go zabić wrocławianami, co sprawiło, że natchnione oblicze Matki Boskiej Bolesnej przypomina twarz pięknej rzymskiej mniszki, w jakim sposób na jednym z witraży znalazł się portret Józefa Stalina i z jakich powodów kardynał Fryderyk von Hessen-Darmstadt nie chciał być pochowany w katedralnej krypcie. Przeczytamy też o męczeństwie dziesięciu tysięcy legionistów, o piratach, którzy próbowali ukraść płynące statkiem z Italii rzeźby przeznaczone dla kaplicy św. Elżbiety, oraz o niezwykłym wydarzeniu związanym z posągiem tajemniczej Madonny, wyrzeźbionym przez Karola Steinhäusera z Bremy.

Spotkanie z autorem
O książce


Leszek Musa Czachorowski:
„W życiu na niby”

     Prof. Marek M. Dziekan napisał o tych wierszach:

     (...) Nie jest to poezja łatwa. Zafascynowała mnie od pierwszych linijek swoją niezwykłą wewnętrzną mocą, którą jednak od początku trudno mi było zdefiniować, stąd niniejsze refleksje z niejakim trudem spływają na klawisze po którejś już z kolei lekturze tomiku.

     Zbiorek „W życiu na niby” to w znacznej części poezja archetypów męskości i kobiecości. Poeta analizuje męski i kobiecy punkt widzenia świata, przeciwstawiając się jakby modnej obecnie uniformizacji świata i ludzi. Mężczyzna jest mężczyzną, kobieta – kobietą: Kobieta zamyka oczy / jej twarz pogrąża się w półcieniu oczekiwania (s. 7); Kobieta pochyla głowę / I spogląda zalotnie na mężczyznę (s. 9); Kobieta stoi przy oknie / Patrzy nieobecna w lustra swoich oczu (s. 12); Kobieta odsłania swe czarodziejskie lustro (s. 16). A mężczyzna? Mężczyzna otwiera oczy / i nie może się zorientować gdzie właściwie jest (s. 22); Mężczyzna jechał tramwajem w najdalszy zakątek miasta (s. 23); Mężczyzna milczy / Bo cóż może powiedzieć / Gdy nie lubi samego siebie (s. 26).

     Oto skrócone portrety bohaterów poezji Czachorowskiego. Choć i kobieta, i mężczyzna starają się przeczuć świat i siebie, to jednak nawet z tych muśnięć piórem (w dalszych częściach poszczególnych utworów portrety te nabierają bardziej zdecydowanych barw), pozostają na dwóch krańcach istnienia – w ten sposób dopełniając się, tworząc jedność, której życie (nasze, nie abstrakcyjne) oczekuje.

     (...) O ile portrety Kobiety i Mężczyzny w tomiku Czachorowskiego zdają się być jednoznaczne (nawet jeśli to „niejednoznaczna jednoznaczność”, powiązana z wszechobecnym w tej poezji pytaniem o prawdę i sens), to poetyckie „ja” miota się między krańcowymi uczuciami. Bohater nie wie, jak istnieć, nie jest pewien, czy lepiej istnieć, czy lepiej nie istnieć i być kochanym, jak ktoś nieistniejący (w wierszu „Chory na ciebie”). Ale ów Mężczyzna czasem przekształca się w poetyckie (autorskie?) „ja”. „On” płynnie przechodzi w „ja”. Kolejny palimpsest. Poszukiwanie własnego „ja” we własnym „on”. Bo przecież to wszystko tylko jedna z wersji. Jedna z wersji na niby.

     Leszek Musa Czachorowski – urodzony w roku 1953 we Wrocławiu, gdzie wciąż mieszka. Były żołnierz zawodowy, dziennikarz, poeta. Debiutował wierszem w roku 1975, debiut książkowy: Nie-łagodna  (1987). Wydał następujące tomiki poetyckie: Nie-łagodna (1987), Ile trwam (1988), Chłodny listopad (1990), Dotknij mnie (1998), W życiu na niby (2006). Wiersze jego znajdują się w licznych almanachach i antologiach, m. in. w Gdzieś w nas (1988), Wtedy i teraz (1994), Imiona istnienia (1997), Horyzonty słowa (2004). Publikował m. in. w Odrze, Odgłosach, Okolicach, Poezji, Kulturze, Kulturze Dolnośląskiej i Roczniku Tatarów Polskich. Laureat wielu konkursów poetyckich. Zajmuje się także tłumaczeniem z języka czeskiego i rosyjskiego. W latach 2004–2006 był redaktorem naczelnym Muzułmańskiego Magazynu Społeczno-Kulturalnego As-Salam. Jest autorem 11 katalogów poświęconych współczesnej falerystyce wojskowej, m. in. Insygnia polskich jednostek specjalnych, Litewskie insygnia wojskowe, Insygnia elitarnych jednostek Armii Rep. Czeskiej.
     Członek Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk i Związku Tatarów RP.

Także: Insygnia elitarnych jednostek Armii Rep. Czeskiej
Także: 40 rad dla muzułmańskiego domu


Musa Czachorowski:
„Samotność”

     W połowie lutego 2008 r. ukazała się Samotność – nowy tomik poetycki Musy Czachorowskiego. Tak napisał o nim prof. Marek M. Dziekan:

     (...) Nie rozumiem tej „samotności” Czachorowskiego. Nie ma jej w opisywanym tomiku, którego najbardziej charakterystyczną cechą jest oryginalny dwugłos poetycki. Autor staje czasem „obok siebie”, każąc mówić kobiecie tkwiącej w rozdwojonym „ja” narratora (...). W tym kontekście można najwyżej mówić o dwóch samotnościach – samotności zakochanej kobiety i samotności zakochanego mężczyzny, których głosy symultanicznie słyszymy na kolejnych stronach zbioru.

     (...) To przecież ciągły dialog zakochanych, przeżywających swoją miłość duchem i ciałem. Opisują swoje uczucia, mówiąc o własnym wnętrzu, ale także opisują jednoznacznie sceny, w których jednocześnie oboje uczestniczą, a poetyckie „ja” zmienia się na chwilę w poetyckie „my”, a kiedy powraca do „ja”, nie wiemy już, kto mówi – narrator-kobieta czy narrator-mężczyzna

Dla Z.

Uprawiamy miłość o piątej nad ranem
pięknie nam dojrzała
bezsenni z pożądania
nieprzytomni z namiętności
oddajemy się sobie kęs po kęsie
bierzemy co najlepsze
więcej i więcej

dotykam cię jak przez sen
dotykasz mnie jak we śnie
coraz przejrzyściej
coraz boleśniej

(s.23)

     Delikatnie, subtelnie zarysowany, ale wyraźny i jednoznaczny erotyzm poezji Czachorowskiego to wielki jej atut. Poeta nie boi się wielkich słów, nie boi się mówić o fizycznej miłości, która stoi za tymi wielkimi słowami (a zatem: nie pustosłowiem!).

     (...) Szczególnie frapująca jest owa duszna atmosfera budowana przez misternie dobrane słowa, czy też mimetycznie odtwarzające gęstą tkankę uczuć, jaka przenika cały zbiór. I choć o miłości to wiersze, to owa miłość jakoś specyficznie boli, może zbyt głęboko penetruje nasze wnętrza, odwykłe już od takich namiętności, staromodnych i – zdawałoby się – przebrzmiałych. Ale przecież naszych, ludzkich.

     (...) Ja przede wszystkim czuję w wierszach Czachorowskiego wszechogarniającą miłość i wzajemność, w jakiś niezwykły sposób mistyczną, może nawet tantryczną.

     A skoro miłość, skoro mężczyzna i kobieta, to skąd owa samotność? A może właśnie ta miłość zaślepiła mnie i nie umiem już dostrzec samotności w Samotności?

     Zapraszam do wędrówki po zakamarkach naszej (nie)świadomości, którą funduje nam Musa Czachorowski. Naprawdę warto poszukać skrawków siebie w gęstwinie słów i sensów Samotności.

Marek M. Dziekan
(„Samotność? O wierszach
Musy Czachorowskiego
raz jeszcze”)


 Musa Czachorowski:
„Na zawsze • Навсегда

     W połowie kwietnia 2008 roku ukazał się kolejny tomik wierszy Musy Czachorowskiego: Na zawsze Навсегда.  Tym razem, oprócz wierszy – po polsku i rosyjsku – znajdziemy tu tekst prof. Marka M. Dziekana. Jest on posłowie, nie tylko bardzo ciekawie interpretującym wiersze Czachorowskiego, ale i próbującym umiejscowić jego poezję w szerszym kontekście. Interesujące jest również to, iż prof. Dziekan, jako czytelnik i analityk, towarzyszył dwóm wcześniejszym tomikom tego autora: W życiu na niby oraz Samotności. Oto, jak odebrał on Na zawsze Навсегда:

Testament Agaj-Hana

     Najnowszy, dwujęzyczny, polsko-rosyjski zbiór wierszy Musy Czachorowskiego zdecydowanie różni się od dwóch poprzednich (W życiu na niby i Samotność), ale nie ilustruje żadnego konkretnego etapu w jego twórczości – daty, pojawiające się pod utworami, sięgają od końca lat 80. do roku 2007. Wiąże je jednak klimat i w jakimś sensie tematyka, choć w żadnym wypadku Na zawsze to nie tomik monotematyczny. 

     W stosunku do ostatnich publikacji tematyka uległa zmianie, pozostały jednak najbardziej charakterystyczne cechy poezji Czachorowskiego – przede wszystkim owa dotykalna niemal gęstość wypowiedzi – tak opisów, jak i refleksji. W tatarskim kontekście motywów przeważających w warstwie obrazowej, tomik nasuwa skojarzenia z gotycką powieścią Krasińskiego o Agaj-Hanie (...). Te same mroczne krajobrazy, ten sam smutek i niepokój – smutek i niepokój stepu. Czy może, jak w tytule tomu poetyckiego polsko-tatarskiego poety Selima Chazbijewicza – mistyka – tutaj raczej tatarskich stepów niż kresów? Motywy kresowe, litewskie, też są tu obecne, umieszczając tatarskość zbioru w kontekście dziejów Tatarów polsko-litewskich (...).

     (...) Szczególne wrażenie mogą zrobić na czytelniku dwa wiersze w formie japońskich haiku. W sposób doskonały poecie udało się uchwycić ową bezczasowość i jednocześnie trwanie, charakterystyczne dla tej formy poetyckiej. Jednocześnie dostrzegamy tutaj bez-przestrzeń: to może być tatarski step, ale może być każde niemal inne miejsce – byle rosły tam topole i byle był tak ktoś, dla kogo step jest żywym wspomnienie, żywą metaforą trwania pokoleń i żywą pamięcią przeszłości. Pamięcią, która wzrasta na tle czystego, błękitnego nieba bezkresu.

     Jest zatem Na zawsze migotliwą mozaiką obrazów i uczuć: miłości do kobiety, miłości do Boga, szacunku dla pokoleń minionych i czułości wobec własnego potomstwa. Czułości także – chyba – w stosunku do własnego dzieciństwa, jak w pięknym utworze Tylko. To podróż przez step, pozostający w podświadomości i w fizycznym doświadczeniu tatarskiego Wschodu.

Marek M. Dziekan

Także: „Islam. W poszukiwaniu wiedzy”


Zbyszek Dobrzyński:
"Grajkowie i waganci znad Nysy Łużyckiej"

     Przedstawiam Państwu książkę autorstwa Zbyszka Dobrzyńskiego poświęconą polskim teatrom amatorskim, działającym od grudnia 1945 roku na terenie powiatu zgorzeleckiego. To fenomen historii doskonale dokumentujący wielką potrzebę kultury u ludzi przybyłych tu ze wschodu i osiedlających się na obcej im ziemi, nad Nysą Łużycką i Miedzianką. Następujące po sobie w wyniku działań wojennych społeczności lokalne poniosły wtedy najboleśniejszy koszt obalenia wrogiego ludziom hitleryzmu. Żyjący członkowie ich rodzin przez łzy cieszyli się z zakończenia drugiej wojny światowej.

     Autor jest dziennikarzem. Nie pisze więc i nie stara się nawet pisać dokładnej kroniki wydarzeń. Wybiera z nurtu życia to, co ważne, co służy przyszłości. Właśnie teraz, gdy - 1 maja 2004 roku - granice między państwami w Europie przestały mieć dla nas znaczenie podziału narodowego, a właściwie państwowego, ważne jest dla niego i czytelników tego pamiętnika oraz dla wszystkich pozostałych mieszkańców Ziemi Zgorzeleckiej, by Polaków osiadłych po wschodniej stronie granicznej rzeki Nysy Łużyckiej ocenić jako ludzi wnoszących konkretny wkład do wspólnego dorobku kulturalnego całego regionu. Przykładem może być opisany konkretny dorobek uczestników amatorskiego ruchu artystycznego.

     W pierwszym rozdziale książki spotykamy się z ciekawie skomponowaną polemiką odpowiadającą na pytanie - co to jest "teatr amatorski"? W dyskusji wypowiadają się: Jego Magnificencja rektor Akademii Teatralnej w Warszawie oraz przyjaciel "teatralników" w Zgorzelcu prof. dr Lech Śliwonik, swoje oceny pisze także (niedawno odeszły od nas) krytyk teatralny red. Tadeusz Burzyński. Spór merytoryczny z nimi wywołuje autor, przywołujący do dyskusji czwartą postać - znanego nam w Zgorzelcu reżysera Mariana Szałeckiego. Panowie eksperci za cel ruchu amatorskiego stawiają dążność do wysokich osiągnięć artystycznych jego uczestników. Autor zaś uważa, że działalność ta winna służyć przede wszystkim wychowaniu ludzi do kultury. Dowcip sprawy polega na tym, że wszyscy oni mają swoją rację, zależną od wybranych właśnie dla siebie celów podejmowanej działalności. Tu, na rubieżach Rzeczypospolitej, głównym celem było przekształcenie przybyszów w społeczność lokalną mocno utożsamiającą się z regionem.

     Następne rozdziały dokumentują działania artystyczne w Zagłębiu Turoszowskim, rozumianym geograficznie jako obszar od Sieniawki przez Bogatynię po powiatowy Zgorzelec. Dużo w nich faktów i wyjaśnień. Uzyskujemy nową wiedzę o społecznościach górników i energetyków Turowa. Warto zauważyć na przykład, że ci drudzy pojawili się w naszych miastach dopiero po wybudowaniu Elektrowni Turów, w początkach lat 60. ubiegłego stulecia. Dalej w książce znajdujemy krótko podaną historię teatrów funkcjonujących w Powiatowym i Miejskim Domu Kultury w Zgorzelcu oraz wspominki o teatrach w całym powiecie. Nie sposób wymienić ich wszystkich.

      Środowisko energetyczne Turowa odegrało ogromnie ważną rolę w historii Ziemi Zgorzeleckiej i jej powiatowego miasta. Załogi obu przedsiębiorstw państwowych, z ich woli dzisiaj dwu spółek akcyjnych zjednoczonych w holdingu BOT, przyczyniały się do stabilizowania, integracji i rozwoju tutejszych społeczności lokalnych. Jest to zasługa ponad wszelkie oceny. Podzielam przekonanie autora, że fakt ten był, jest i pozostanie cenny dla podkreślenia polskości tych ziem.

     Ostatnie dwa rozdziały to analiza własnej twórczości teatralnej poddana publicznej ocenie. Znalazł się tam między innymi nagrodzony pamiętnik z lat świetności górniczego Teatru Młodzieży "Brygada", z której wywodzi się wiele postaci znanych w naszym regionie. Rzecz kończy "Turoszowska Ballada", reportaż sceniczny o ludziach spośród budowniczych kopalni w Turoszowie i elektrowni w Trzcińcu.

     - Po co to wszystko? Autor na pytanie odpowiada w zakończeniu jednego z rozdziałów:

     Za trzydzieści parę lat, jak dobrze pójdzie... - przestaną istnieć dzisiejsze podziały ludzi, zarówno ten narodowy przez granice, jak i zawodowe w społeczności lokalnej. Pozostanie w niej tylko wspomnienie o teatralnej przygodzie ich dziadków, tych "kilkudziesięciu szaleńców" z pokolenia przełomu wieków XX i XXI. Pozostanie też po nich największy skarb dzisiejszego Zagłębia - ludzie, którzy od kilkunastu lat są już kształtowani na przyszłych rozumnych i kulturalnych Europejczyków.

     Dziękując Zbyszkowi Dobrzyńskiemu za kolejną zachętę do podejmowania badań nad rozwojem kultury w naszym regionie, gorąco zachęcam Państwa do przeczytania tej książki.

Mirosław Fiedorowicz
Burmistrz Zgorzelca, 2004
(Przedmowa)

     ...Było to może szczęście w nieszczęściu, gdyż lukę wypełniła "Brygada", powołana przez jednego z największych "szaleńców" amatorskiego ruchu teatralnego. Zespół powstał jakby na przekór rzeczywistości, w miejscu, w którym przystawał do otoczenia jak kwiat do kożucha. Tak mogło się przynajmniej wydawać komuś, kto tu przelotnie zajrzał, nadział się na scenkę rodzajową w którejś z knajp lub zajrzał na sobotnią zabawę...
- tak napisał o autorze książki jego przyjaciel Tadeusz Burzyński, krytyk teatralny, w Scenie, w maju 1976 r.

     Zbyszek Dobrzyński - ur. 14.02.1936 r. w Warszawie; pedagog, dziennikarz, działacz społeczny. Studia: w Łodzi - mgr pedagogiki (1973) i Warszawie - doktor nauk humanistycznych (1983). Autor wielu opracowań naukowych i artykułów drukowanych m.in. na łamach Roczników Jeleniogórskich i kwartalnika Kultura Dolnośląska; długoletni redaktor górniczego Biuletynu Turowa (do 2001), inicjator ogólnopolskich Dni Piegowatych w Zgorzelcu (1964-1968), współtwórca Turniejów Łgarzy w Bogatyni (od 1984). Twórca i reżyser Teatru Młodzieży "Brygada" działającego w Zgorzelcu w latach 1963-1983 - wydarzeniami repertuarowymi w tym teatrze były: "Pluskwa na estradzie" (wg W. Majakowskiego, 1968), "Papkinowo" (wg Zemsty A. Fredry, 1974) oraz "Turoszowska ballada" (program cytujący listy budowniczych kombinatu Turów, 1970). Teatr był kilkakrotnym laureatem dolnośląskich i ogólnopolskich przeglądów zespołów amatorskich (m.in. w Polanicy, Wrocławiu, Płocku). Od chwili przejścia na emeryturę kierował społecznie Klubem Miłośników Melpomeny LO im. Braci Śniadeckich w Zgorzelcu. Publikacje książkowe: Od początku na nowym (o Zgorzelcu, 2001), Płynie struga węgla (o kopalni węgla brunatnego w Turoszowie, 2002), współautor wydawnictwa Pod stuletnią kopułą (o 100-letnim obiekcie MDK w Zgorzelcu, 2003), Grajkowie i waganci znad Nysy Łużyckiej (2004). Autor wielu satyr, śpiewanych na karczmach górniczych. Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk oraz International Federation of Journalists.

Także: "Płynie struga węgla"


Anna Fastnacht-Stupnicka:
Saga wrocławska, 74 opowieści rodzinne

     "Saga wrocławska" jest zbiorem poszerzonych i uzupełnionych artykułów, które ukazywały się w "Słowie Polskim" w latach 2000-2001 w cyklu "Saga rodów dolnośląskich". Składają się na nią 74 opowieści o dziejach rodów lub poszczególnych rodzin, pochodzących z różnych regionów kraju. Łączy je jedno - ich przedstawiciele po 1945 roku osiedlili się we Wrocławiu lub na Dolnym Śląsku, wpisując się w jego najnowszą historię. 
Większość sag dotyczy rodzin ziemiańskich. Są tu nazwiska znane, jak Czartoryscy, Lubienieccy, Mańkowscy, Odrowążowie, Platerowie, Zamoyscy, Sokolniccy, i mniej popularne, ale prawie w każdej opowieści pojawiają się postaci związane z historią Polski, zasłużone w różnych dziedzinach. Ich sylwetki i losy opowiedziane są w sposób zwyczajny, w stylu rodzinnej gawędy, zabarwionej anegdotami oraz ciekawostkami z życia codziennego i osobistego. 

     W publikacji wykorzystano liczne materiały archiwalne, fotografie, dokumenty, wspomnienia, dotychczas na ogół nieujawniane.

     Anna Fastnacht-Stupnicka - urodziła się i wychowała we Wrocławiu, skończyła filologię polską na Uniwersytecie Wrocławskim, po studiach zamieszkała w Brzegu. Szlify dziennikarskie zdobywała współpracując z Rozgłośnią Regionalną Polskiego Radia w Opolu, pisząc artykuły do czasopism regionalnych, w latach 80. redagując Prostownik, pismo podziemnej Solidarności. Od 1990 roku w Nowej Trybunie Opolskiej - najpierw kierowała sekretariatem redakcji, następnie działem społeczno-politycznym (reportaże i wywiady z politykami, m.in. pierwszy w polskiej prasie wywiad z Wachowskim i ks. Cebulą). Od 1994 roku znów we Wrocławiu. Jako dziennikarka Gazety Wrocławskiej pojechała w styczniu 1995 r. do Czeczenii, skąd z red. Cezarym Trytką relacjonowała pierwszy etap wojny. Pracowała następnie w redakcjach pism ogólnopolskich: krótko w Gościu Niedzielnym oraz w Przeglądzie Pod Tytułem jako sekretarz redakcji. Współpracowała z Ziemianinem Wrocławskim, Słowem Polskim (Saga rodów dolnośląskich), Gazetą Poznańską. Wydała kilka broszur, np. o Franciszku Myśliwcu, działaczu polskim na Śląsku, oraz o swoim ojcu Adamie Fastnachcie, kustoszu Ossolineum, przygotowała także do druku jego prace. Obecnie współpracuje z Panoramą Dolnośląską, w której publikuje artykuły o wybitnych postaciach związanych z Dolnym Śląskiem od najdawniejszych do obecnych czasów (Portrety z czasoprzestrzeni). 


We wrocławskim Klubie Muzyki i Literatury, prowadzonym od lat przez Stefana Placka, spotkania autorskie są zawsze bardzo udane.


W Opolu spotkanie odbyło się w Miejskiej Bibliotece Publicznej.
W tym mieście autorka znana jest bardzo dobrze.

Przeczytaj więcej o książce


Anna Fastnacht-Stupnicka:
„Od św. Jadwigi do Marka Hłaski. Niezwykłe losy wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku”

     Co śląską księżnę z XIII wieku, słynącą z pokutniczego życia, może łączyć z dwudziestowiecznym pisarzem o niepozbawionej ekscesów biografii? Zrządzenie losu. Oboje trafili do Wrocławia z odległych stron i zżyli się z tym miastem jak z rodzinnym. Jadwiga, poślubiając śląskiego Piasta; Hłasko, osiedlając się tutaj z matką, gdy wojna obróciła ich dom w ruinę. Podobnie jest w przypadku pozostałych bohaterów tej książki. Postaci wybitnych, o trwałym miejscu w historii, wyznaczonym przez ich dokonania, twórczość bądź drogi życiowe, a zarazem związanych z Wrocławiem lub innym miastem na Dolnym Śląsku. Ludzie różnych profesji, pochodzący z różnych regionów, żyjący w różnych epokach. Przybyli tu z własnego wyboru albo przypadkiem, z powodów zawodowych albo osobistych. Jedni zatrzymali się na chwilę, inni na zawsze. A może to genius loci, duch opiekuńczy Wrocławia, ich wszystkich tutaj pospraszał?

     Aloisa Alzheimera, by został dyrektorem kliniki, Czacheritza, by zaprowadził dyscyplinę w kłodzkim klasztorze, Jana Kasprowicza i Adama Asnyka na studia, Mariannę, córkę króla Niderlandów, żeby zagospodarowała swe śląskie dobra i przeżyła wielką miłość. Wśród bohaterów tej książki jest Arnošt z Pardubic, pierwszy arcybiskup Pragi, pochowany w Kłodzku, i Mikołaj Kopernik, wspomagany podczas studiów we Włoszech dochodami z Wrocławia, księżniczka Feodora, wnuczka brytyjskiej królowej Wiktorii, i Hanna Reitsch, mistrzyni przestworzy. Niektórzy, jak Wincenty Pol, Józef Ignacy Kraszewski, Stanisław Wyspiański, tylko przemknęli przez Dolny Śląsk, zostawiając w notatkach lub szkicowniku ślad swoich wrażeń, inni zamieszkali tu po wojnie, bo nie mieli dokąd wracać – profesor Witold Romer ze Lwowa, Stanisław Ryniak, pierwszy polski więzień obozu w Oświęcimiu, Zbyszek Cybulski, harcerz z Dzierżoniowa, a potem dopiero najpopularniejszy z aktorów.

     Większość tekstów, składających się na tę książkę, ukazała się w podobnej formie w latach 2004 i 2005 na łamach „Panoramy Dolnośląskiej” pod wspólnym tytułem Portrety z czasoprzestrzeni. Prezentując sylwetki wybitnych postaci, ich losy i osiągnięcia, starałam się dostrzec w nich również zwyczajnych ludzi, którzy mieli swoje słabostki, wrażliwość, przeżywali radości i smutki. Jak każdy z nas. Niepełna to galeria portretów, bo też nie chodzi tutaj o przegląd wszystkich najważniejszych postaci historycznych z Wrocławiem i Dolnym Śląskiem w życiorysie, raczej o odkurzenie wizerunków, które lśniły kiedyś pełnią życia i blasku, a potem zostały zapomniane.

Anna Fastnacht-Stupnicka
(Słowo wstępne)

     30 listopada 2006 r. w Miejskiej Bibliotece Publicznej Filii nr 3 przy ul. Morelowskiego 43 na Oporowie, w ramach Wrocławskich Promocji Dobrych Książek, odbyło się spotkanie z Anną Fastnacht-Stupnicką, połączone z promocją jej książki „Od św. Jadwigi do Marka Hłaski. Niezwykłe losy wybitnych ludzi na Dolnym Śląsku”. W zgodnej opinii licznie przybyłych miłośników talentu tej autorki, dawno już nie było tutaj tak ciekawej imprezy literackiej, czego dowodem choćby półtoragodzinna, gorąca dyskusja o książce i pisarstwie.

Fot. Radek Bugajski
DeFacto – Agencja Fotograficzna
www.df.com.pl

O książce...


Zbigniew Fedus:
Wielki słownik sportowy rosyjsko-polski

Большой русско-польский спортивный словарь

     Słownik zawiera około 50.000 terminów, połączeń wyrazowych i skrótów z zakresu wszystkich dyscyplin sportowych, leksykę związaną z międzynarodowym ruchem sportowym, wędkarstwem, myślistwem, sportami obronnymi oraz terminologię z zakresu anatomii, fizjologii, psychologii sportu, masażu sportowego, medycyny sportowej, architektury sportowej, odpoczynku, rekreacji, turystyki, praktyki i teorii treningu sportowego, nowych dyscyplin, które się pojawiły stosunkowo niedawno.

     Hasła opracowano na podstawie rosyjsko- i polskojęzycznej literatury sportowej, wykorzystując m.in. klasyczną literaturę sportową, podręczniki akademickie, encyklopedie, regulaminy zawodów. Wiele haseł zaczerpnięto ze sportowych transmisji radiowych i telewizyjnych, codziennej prasy sportowej i wydawnictw periodycznych, referatów i doniesień na sympozjach naukowych oraz innych publikacji pośrednio związanych z kulturą fizyczną i sportem.

     W światowym piśmiennictwie sportowym i turystycznym występuje wiele skrótów literowych, często trudnych do rozszyfrowania. W związku z tym w odrębnym rozdziale podano ich spis alfabetyczny oraz charakterystykę radzieckich i rosyjskich – w tym dawnych republik ZSRR – zrzeszeń sportowych, prasy sportowej i turystycznej.

     Słownik jest adresowany do szerokiego kręgu specjalistów z zakresu sportu i turystyki, pracowników naukowych uczelni i wydziałów wychowania fizycznego, studentów tych szkół, trenerów i instruktorów, nauczycieli wychowania fizycznego, tłumaczy i dziennikarzy sportowych prasy, radia i telewizji, lektorów studiów języków obcych, wojskowych, lekarzy i psychologów sportowych, rehabilitantów, masażystów sportowych, ale też szerokiego kręgu czytelników interesujących się rosyjską literaturą sportową i turystyczną, a także sportem w ogóle.

Słownik ukazał się w serii:
SEMIOSIS LEXICOGRAPHICA, vol. XXVII
Założyciel, wydawca i redaktor serii:
Jan Wawrzyńczyk
(Instytut Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego)


     Zbigniew Fedus (ur. w 1930 r. w Medwedowcach k. Buczacza na Kresach Wschodnich), w pierwszej wywózce 10 lutego 1940 r. wraz z rodziną deportowany do Kraju Krasnojarskiego. Na Syberii pracował jako kąpielowy, ciął drewno, rybaczył i polował, na Ukrainie zaś był pomocnikiem szofera i kombajnisty, traktorzystą, ale też szewcem. Z mamą i siostrą wrócił do kraju w lutym 1946 r. Wraz z ojcem zdemobilizowanym z I Armii WP zamieszkali w Potaszni w powiecie milickim. Absolwent Uniwersytetu Wrocławskiego. Emerytowany nauczyciel akademicki, filolog, leksykograf, publicysta, instruktor fotografii. Autor kilkuset artykułów i tłumaczeń, opracowań i recenzji, obejmujących różnorodną tematykę: od II wojny światowej poczynając, na wędkarstwie kończąc. Jest autorem m.in.: Podręcznego rosyjsko-polskiego słownika sportowego i Podręcznego polsko-rosyjskiego słownika sportowego, trzech skryptów Język rosyjski dla studentów AWF. W 1998 r. w Bibliotece Zesłańca wydał książkę Syberia wryta w pamięć dziecka wyróżnioną przez Instytut Zachodni i Ośrodek KARTA. Jest też autorem patentu na produkcję czarnego ziarnistego kawioru z mięsa ryb.
     Odznaczony m.in. Honorową Odznaką Sybiraka, Krzyżem Zesłańców Sybiru, Złotym Krzyżem Zasługi oraz Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Czytaj więcej...
Także: "Wielki słownik sportowy polsko-rosyjski"
Także: "Siatkówka. Słowniczek rosyjsko-polski"


PRZEDMOWA

     Ponad ćwierć wieku temu, w 1979 roku, ukazał się we Wrocławiu, nakładem tamtejszej Akademii Wychowania Fizycznego, Zbigniewa Fedusa Podręczny rosyjsko-polski słownik sportowy. Książka została wydana bardzo skromnie (tekst powielono z maszynopisu), co nie umniejszało jej wartości merytorycznej, gdyż była ona w dziejach polskiej leksykografii drugim dopiero – po wielojęzycznym Słowniku sportowym, opublikowanym w 1959 r. przez Biuro Organizacyjne II Międzynarodowych Igrzysk Sportowych Młodzieży w Warszawie – obszernym, zaktualizowanym, fachowym opracowaniem rosyjsko-polskich relacji przekładowych w sferze terminologii sportu i dyscyplin pokrewnych. Autor, wykładowca języka rosyjskiego we wrocławskiej AWF, mający w swym bogatym dorobku m.in. podręczniki języka rosyjskiego dla studentów wychowania fizycznego, opracował przekładowo ok. 22.000 terminów i skrótów dotyczących najrozmaitszych dyscyplin sportowych, kultury fizycznej, rekreacji i turystyki.

     Nie tylko kronikarski obowiązek nakazuje mi odnotować, że Podręczny rosyjsko-polski słownik sportowy został uhonorowany nagrodą indywidualną Przewodniczącego Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu (ważnej instytucji państwowej ówczesnej Polski). Sam Autor przechowuje w swej wdzięcznej pamięci także nazwiska profesorów Aleksandra Barańskiego, rektora AWF we Wrocławiu, oraz Ludwika Grochowskiego i Stanisława Kochmana, recenzentów wydawniczych, których życzliwość i merytoryczna pomoc przyczyniły się do powstania słownika, natychmiast zauważonego przez prasę krajową, w tym gazety sportowe. Użyteczność praktyczna pracy Zbigniewa Fedusa była oczywista, odnotować też należy, iż również językoznawcy, rusycyści sięgnęli po to dzieło – zwłaszcza badacze porównujący systemy terminologiczne języka rosyjskiego i polskiego.

     Bardzo dobrze się stało, że Zbigniew Fedus nie porzucił pracy leksykograficznej, lecz wytrwale ją kontynuował, przez następne dziesięciolecia doskonaląc, rozbudowując i modernizując swoje dzieło z 1979 r. Efektem tych trudów miłośnika języka rosyjskiego – leksykografa praktyka jest niniejszy Wielki słownik sportowy rosyjsko-polski, wyróżniający się znaczną objętością, zawierający ok. 50.000 terminów i połączeń wyrazowych. Jest to współcześnie najobszerniejszy opis przekładowy terminologii sportowej języka rosyjskiego i polskiego; będzie on stanowił w dziejach polskiej leksykografii dwujęzycznej niewątpliwie bardzo istotny rozdział; ma też Zbigniew Fedus, ze swym niezwykłym życiorysem – przez Niego samego plastycznie opisanym i bogato udokumentowanym w książce Syberia wryta w pamięć dziecka (Warszawa – Wrocław 1997) – miejsce w planowanym przeze mnie Słowniku polskich leksykografów.

Jan Wawrzyńczyk


Fragment recenzji:

     (...) Duża wartość [słownika] polega na tym, że autor skupił się na tłumaczeniu znaczenia pojęć, które nie mają odpowiedników w języku polskim. Wymagało to dużego nakładu pracy polegającej na konsultacjach ze specjalistami poszczególnych dziedzin kultury fizycznej lub wiedzy ogólnej. Dlatego też pojęcia te stanowią też funkcję poznawczą.

     (...) Biorąc pod uwagę zakres i wysoki poziom oraz fakt, że nie ma tego typu słownika, uważam, że zapełni on choć w części wielki brak tego rodzaju opracowania.

Prof. dr hab. Marian Golema
AWF Wrocław


Zbigniew Fedus:
„Syberia wryta w pamięć dziecka”

     Przez lata o masowych deportacjach i zsyłkach, o egzekucjach i przymusowej niewolniczej pracy, o niespotykanym w dziejach ludzkości głodzie na Ukrainie i ofiarach kolektywizacji wsi, o prawie sześciuset tysiącach leningradczyków, którzy zmarli śmiercią głodową podczas oblężenia miasta, o działalności Czeka i NKWD, o ofiarach budowli socjalizmu i GUŁAG-ach, o zbrodni katyńskiej – dowiedzieć się można było przede wszystkim z zachodnich rozgłośni radiowych. Rzadziej z powielaczowej literatury wspomnieniowo-łagrowej pojawiającej się w drugim obiegu. (…)

     „Nieludzka ziemia” była przeznaczona i dla swoich, i dla obcych. Budowany nowy system podobny był do walca drogowego, który miażdżył wszystkich i wszystko, co znalazło się na jego wyboistej drodze. Niszczył z czasem i tych, którzy ten system budowali. (…)

     Wiem, że książka ta jest jedną z wielu opisujących zesłańczy los polskich dzieci. Starałem się jednak o to, by mimo upływu lat od czasu, gdy przyszło mi żyć w syberyjskiej głuszy, nie uronić nic, co składało się na moje życie. Jest więc w książce pokazana miłość Matki i Ojca do swych dzieci. Jest chwila rozstania z Ojcem, który „poszedł” na wojnę. Jest walka o byt, zbieranie leśnego runa, łowienie ryb, „polowanie” na łosie, ale też na wróble i wrony. Wreszcie jest kradzież żywności i innych rzeczy, by tylko utrzymać się przy życiu. Słowem, Syberia wryta w pamięć dziecka jest obrazem, który najbardziej utrwalił się małemu naonczas chłopcu. Ten obraz niosę ku Wam, Drodzy Czytelnicy, wierząc, iż pozwoli on lepiej zrozumieć – dla wielu – czym było zesłanie, a dla tych, którzy je przeżyli, będzie jakąś cząstką ich własnego losu. Losu, którego opisać nie zdołali, bojąc się często powrotu do wspomnień lat wojny lub – po prostu – niestety, nie zdążyli…

Zbigniew Fedus
(Zamiast wstępu)

O książce
Świadkowie historii


Barbara Folta:
Tadeusz Zastawnik – człowiek Polskiej Miedzi

     Bohater monografii Barbary Folty to legenda Polskiej Miedzi. Dr inż. Tadeusz Zastawnik – honorowy obywatel m. Lubina – urodził się 16 marca 1922 r. w Trzebini. Dyplom inżyniera budownictwa lądowego uzyskał na Politechnice Gliwickiej, a w 1964 r. otrzymał tytuł magistra ekonomii w Wyższej Szkole Ekonomicznej w Katowicach. Trzykrotnie przebywał na Dolnym Śląsku w roli naczelnego dyrektora odpowiedzialnej placówki.

     Z przemysłem miedziowym związany jest po raz pierwszy w 1951 r., kiedy jako świeżo upieczony absolwent objął posadę dyrektora inwestycyjnego z jednoczesnym pełnieniem obowiązków dyrektora zatopionej w czasie wojny kopalni „Konrad” i kierował jej pracą przez trzy lata do chwili uruchomienia produkcji.

     Po raz drugi w dniu 1 sierpnia 1962 roku został dyrektorem generalnym Kombinatu Górniczo-Hutniczego Miedzi w Lubinie (późniejszej Polskiej Miedzi SA). Funkcję tę pełnił przez 13 lat. Okres zarządzania firmą przez dyrektora Zastawnika zaliczany jest do budowy od podstaw polskiego przemysłu miedziowego, w oparciu o odkryte w 1957 r. złoża rud w rejonie Lubina i Polkowic. Za jego czasów oddano do eksploatacji kopalnie „Lubin”, „Polkowice” i „Rudna”, uruchomiono Hutę Miedzi Głogów I oraz kompleks zakładów zaplecza miedziowego, usługowego i naukowo-badawczego. Dzięki odważnym decyzjom wynikającym z wiedzy i doświadczenia doprowadził do szybkiego opanowania zagrożeń naturalnych przy budowie pierwszego szybu oraz skrócenia czasu budowy kopalń. Był promotorem wdrożenia nowoczesnej techniki w górnictwie i hutnictwie miedzi, które przynoszą korzyści do chwili obecnej.

     Po raz trzeci – jako dyrektor naczelny Zakładów Badawczych i Projektowych Miedzi CUPRUM. Centrum to powołane zostało z jego inicjatywy początkowo jako zamiejscowy oddział Biura Projektów BIPROMET w Katowicach, a następnie jako samodzielna placówka badawczo-projektowa dla KGHM. Dyrektorem tej placówki był w latach 1986-1990.

     Obecnie Tadeusz Zastawnik mieszka w Warszawie, ale kilka razy każdego roku uczestniczy w ważnych uroczystościach w dolnośląskim zagłębiu miedziowym. Warto tu zacytować fragmenty posłowia z ostatniej strony książki: Jest rok 2004. 7 maja w hucie „Głogów” wszyscy hutnicy KGHM świętują Dzień Hutnika – flagi i poczty sztandarowe, zaproszeni goście, prezes KGHM w górniczym mundurze, obok niego w cywilnym garniturze dr inż. Tadeusz Zastawnik. Ktoś mówi: TO IDZIE NASZA HISTORIA!

     Barbara Folta pierwsze nagrania wywiadów z dr. Tadeuszem Zastawnikiem zaczęła gromadzić w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku – początkowo dla Rozgłośni Polskiego Radia we Wrocławiu, a następnie dla powstającego od 1962 roku wrocławskiego Ośrodka TV. Autorka wykorzystała także wspomnienia rodziny i współpracowników, fotografie ze zbiorów prywatnych, archiwalia oraz artykuły z prasy lokalnej i ogólnopolskiej. Obok głównego bohatera w książce występuje także cała plejada jego współpracowników.

     Nie zabrakło również wspomnień o ludziach przedstawiających na łamach prasy, w eterze i na ekranie bohaterów i twórców Polskiej Miedzi. Są to nasi wieloletni koledzy dziennikarze, m.in.: Maksymilian Kubica, Józef Wolny, Józef Świtalski, Jan Szatsznajder, Ryszard Pollak, Stanisław Wolniewicz, Tadeusz Szwed.


     Barbara Folta – urodzona w Jaśle, po studiach dziennikarskich na Uniwersytecie Jagiellońskim pracowała w Polskim Radiu we Wrocławiu, a następnie od grudnia 1962 roku we Wrocławskim Ośrodku TVP. Obecnie redaguje ilustrowany kwartalnik "Spotkajmy się we Wrocławiu".

     Pierwsze nagrania wywiadów z LUDŹMI POLSKIEJ MIEDZI zaczęła gromadzić od początku powstania KGHM, a pierwsze reportaże na antenie TVP realizowała wraz z operatorami filmowymi Tadeuszem Zielińskim, Jerzym Pyrkoszem i Romualdem Klonowskim i dźwiękowcami Ryszardem Wysockim i Erykiem Sławińskim przy współpracy z oświetlaczami z Wrocławskiej Wytwórni Filmów, gdyż w tych latach do głębionych szybów trzeba było transportować duży, ciężki sprzęt filmowy.

     Drugą pasją reporterki jest i było lotnictwo oraz organizacja rajdów lotniczych wraz z Aeroklubem Polskim i PLL Lot. W archiwum radiowym i telewizyjnym znaleźć można jej wywiady nagrane za granicą z mieszkającymi po wojnie na emigracji lotnikami, pisarzami i sławnymi malarzami, których nazwiska wpisane są w historię kultury i nauki polskiej

Opinie o książce


Wiesław Gałązka, Andrzej Krywicki:
"Nie wystarczy być... czyli od zera do lidera"

TO nie JEST tylko INSTRUKCJA dla POLITYKÓW!!!
JAK POZNAĆ SWOJE MOŻLIWOŚCI?
JAK PRZEKONUJĄCO MÓWIĆ?
JAK BUDZIĆ ZAUFANIE WYGLĄDEM?
JAK PLANOWAĆ KARIERĘ POLITYCZNĄ?
JAK POZNAĆ WYBORCĘ?
JAK ZROZUMIEĆ WŁASNY PROGRAM?
JAK RADZIĆ SOBIE Z WROGAMI I PRZYJACIÓŁMI?
JAK POZYSKAĆ SYMPATIĘ MEDIÓW?
JAK ZROBIĆ SKUTECZNĄ KAMPANIĘ?
JAK BYĆ ZWYCIĘZCĄ?
JAK ZROBIĆ TO WSZYSTKO ŹLE?
JAK ZROBIĆ TO WSZYSTKO DOBRZE?
100 PYTAŃ TESTOWYCH
100 PORAD DLA AMATORÓW I ZAWODOWCÓW
CYTATY PRZYDATNE W WYSTĄPIENIACH PUBLICZNYCH

TO POWINNI WIEDZIEĆ POLITYCY, KANDYDACI NA POLITYKÓW I WYBORCY!!!


   Wiesław Gałązka – dziennikarz i publicysta, wieloletni dyrektor kreatywny w agencjach reklamowych, ekspert w zakresie prawa i etyki reklamy, public relations i mediów. Doradca medialny w sztabach wyborczych różnych ugrupowań politycznych w latach 2000, 2001 i 2002. Prowadzi zajęcia w Podyplomowym Studium Komunikowania i Kreacji Wizerunku Publicznego w Instytucie Politologii Uniwersytetu Wrocławskiego.


   Andrzej Krywicki – wydawca literatury popularnonaukowej i wydawnictw artystycznych. Prowadzi agencję reklamową. Specjalista w zakresie marketingu politycznego. Działacz polityczny i społeczny. Od lat 90. aktywnie uczestniczył w pracy wielu sztabów wyborczych, w których sprawował funkcje kierownicze lub doradcze. Nadzorował kampanie i przedsięwzięcia medialne oraz organizował szkolenia kandydatów

 

Opinie i recenzje


Elżbieta Gargała, Danuta Góralska, Teresa Misior-Zalewska, Wiesława Raczkiewicz:
„Kareta dam”

     Termin „poezja kobieca” drażni i wywołuje uśmieszek na ustach, ciągle jednak funkcjonuje. Bywa odczytywany jako sygnał inności, na którą patrzy się z pobłażaniem – coś w rodzaju „przypadłości” albo „słabości” kobiecej. Z drugiej strony, działa on niejako automatycznie na oznaczenie czegoś miękkiego, delikatnego, może z lekka sentymentalnego, i w tym punkcie zbliża się w swej konotacji do „zniewieścienia”, o którym mówi się niekiedy, mając na uwadze niezbyt męskie zachowania bohaterów wierszy pisanych przez panów. „To jest takie kobiece” – mówi się wówczas i stają za tym utrwalone w kulturze mniemania dotyczące funkcji, ról, zachowań, póz i min. Pojawiają się również próby hierarchizowania w obrębie „płci pisania” i zdarza się czytać w recenzjach, że ta i ta autorka nie ma sobie równej „w obrębie liryki kobiecej”. Domyślamy się wobec takiego zawarowania, że gorzej wypadłaby na tle piszących mężczyzn. Przekora podpowiada nam wówczas obraz jakiejś drugiej ligi, która w przeciwieństwie do niebotycznej ligi męskiej, gromadzi niezrealizowane w swych samiczych funkcjach kobiety piszące.

     Biorąc to pod uwagę, chciałem zaproponować jakiś rodzaj „nieuprzedzonego spojrzenia” na wiersze czterech wałbrzyskich poetek, które postanowiły wystąpić przed czytającą publicznością w zespole, w grupie. I być może jest to w moim wykonaniu „rodzaj samobójstwa”, bo tak naprawdę, cóż facet może wiedzieć o kobiecie, i to w dodatku o „kobiecie piszącej”? Tutaj mamy cztery osobowości uzupełniające się i tworzące razem swoistą, bardzo ciekawą całość, podobną do mitycznego bóstwa żeńskiego o czterech twarzach. Jako krytyk „podchodzę cicho i czytam”, rzucając spojrzenia zza ramienia. I to jest tak, jakbym dotykał kobiecego ciała, albowiem w wielu tekstach mamy do czynienia z niesamowitym stopniem duchowej nagości, obnażenia, odsłonięcia się. Nie wiem, na ile ta szczerość jest kontrolowana i zamierzona, nie mnie o tym wyrokować. Chodzi także o to, że sam proces pisania nasycony jest w tym sposobie poetyckiego punktu widzenia aspektem prawie cielesnym i kojarzy się raz jako akt prokreacji, to znów jako akt rodzenia, a kartka papieru wyobrażona jest tu na podobieństwo żywej, delikatnej, nadwrażliwej skóry, na której bezceremonialny świat wypisuje swoje okrutne esy-floresy. Jak pisze Wiesława Raczkiewicz, chodzi o wybór samobójstwa, rodzaj ryzykownego układania się ze światem, w wyniku którego niezapisana kartka wydaje się niebezpieczną głębią, niepewną przepaścią. Z kolei Teresa Misior-Zalewska uważa, że poezja jest procedurą cierpliwego wyłuskiwania poezji z szarej materii codzienności. W wielu tekstach tej książki podkreśla się intymność, prawie biologiczną, tego procesu. Intymność połączoną z poczuciem osamotnienia i odrzucenia. Poetki „rodzą” w samotności i rodzą się z samotności, rodzą się w nocy, gdy „Pan Bóg zamyka oczy”, jak to trafnie ujęła w swym wierszu Elżbieta Gargała. Po co więc piszą, skoro z tą czynnością skojarzony jest ból i cierpienie? Bardzo ujmująco odpowiedziała na to pytanie Danuta Góralska: „Wiersz pomaga mi żyć, a ja pomagam mu przyjść na świat”. Muszą to robić, choć jest to zajęcie ryzykowne i niepewne, a w cytowanym wierszu Raczkiewicz poetycko utożsamiane z samobójstwem. To nadaje ich życiu dodatkowy, niekiedy nadrzędny, sens, to porządkuje istnienie, które na co dzień wydaje się chaotyczne i bezsensowne. Dopiero w chwili poetyckiej zadumy szczeliny spękanego świata zaczynają nabierać stosownego blasku i wszystko wydaje się wracać na swoje przyrodzone miejsce.

     To w końcu jak? – Jest poezja kobieca czy jej nie ma? Słyszałem, że na jakiejś uroczystości w Poznaniu, podczas której wręczono Wisławie Szymborskiej nagrodę za dorobek, konsekwentnie zwracano się do niej per „poeta”, dając do zrozumienia, że w tym przypadku doszło do opuszczenia wstydliwych konotacji związanych ze słowem „poetka”. Uważam, że prezentowane tu wałbrzyskie poetki nie mają się czego wstydzić, a nawet wręcz przeciwnie.

Karol Maliszewski
(„Rodzaj samobójstwa”)

Elżbieta Gargała – urodziła się w Zgierzu. Pracuje jako dziennikarka w Tygodniku Wałbrzyskim. Nagrody i wyróżnienia na konkursach poetyckich. Publikacje w tomikach pokonkursowych, w Almanachu Wałbrzyskim i w prasie lokalnej.

Danuta Góralska – urodziła się w Morągu. Od 1970 mieszka w Wałbrzychu. Pracuje w wałbrzyskim oddziale Banku PKO BP. Zadebiutowała w roku 1977 w wałbrzyskim Almanachu Korespondencyjnego Klubu Młodych Pisarzy. Wielokrotna laureatka konkursów poetyckich. Publikacje: prasa, tomiki pokonkursowe, Almanach Wałbrzyski.

Teresa Misior-Zalewska – urodziła się w Wałbrzychu. Pracuje jako dziennikarka Tygodnika Wałbrzyskiego. Wyróżnienia na konkursach poetyckich. Publikacje: prasa, tomiki pokonkursowe.

Wiesława Raczkiewicz – mieszka w Świebodzicach. Laureatka wielu konkursów poetyckich. Publikowała w prasie, tomikach pokonkursowych, Almanachu Wałbrzyskim.


Olaf Honsza:
„Stosunek pozytywny”

     Główny bohater tej uroczej, mieszczańskiej bajki to człowiek na eksponowanym stanowisku, mąż swej żony i ojciec swojego syna, czyli szczęśliwy posiadacz sporego kawałka oswojonej przestrzeni życiowej. Amadeusz Piotr Niebiański nie jest szpiegiem, podróżnikiem ani słynnym wynalazcą maszyny wiążącej krawaty (zresztą, po co? Sam robi to znakomicie). To mieszczanin doskonały, zarówno w hipermarkecie, jak i w papciach przed telewizorem. Wie, jaka woda toaletowa jest na topie, co wypada przeczytać, co obejrzeć w kinie i jak utrzymywać dobry kontakt z licznym gronem przyjaciół. Co więcej, wie jak bez naruszania obyczajowej konwencji pofolgować tej nie do końca reformowalnej, hedonistycznej cząstce duszy, pożądającej perwersji i adrenaliny. Jest bystrym obserwatorem i żywiołowym komentatorem konsumpcyjnej rzeczywistości, najczęściej w zacisznym wnętrzu własnych szarych komórek, co w połączeniu z alkoholem przekłada się na niezwykle sugestywne sny. Czy prawdziwy romans pomoże jego artystycznej duszy swobodniej kreować swoje wizje? Jak uniknąć schizofrenii, pożądając jednej kobiety i jednocześnie pragnąc bliskości drugiej? I wreszcie – w wątku sensacyjnym – czy największy adwersarz jest prawdziwą szują?

     Na te i inne pytania usiłuje odpowiedzieć Amadeusz – Mad, snując autoironiczną opowieść o swoim życiu. Ciekawa narracja w pierwszej osobie, płynne przejścia od głębokich problemów egzystencjalnych do szczegółów fizjologicznych i odwrotnie, dynamiczne opisy stresujących sytuacji i spontanicznych rozwiązań sprawiają, że książka ta jest znakomita zarówno do czytania w pociągu, jak i wieczorem, w ciepłym fotelu. Stosunek pozytywny adresowany jest jednak przede wszystkim do ludzi tolerancyjnych, otwartych i niepozbawionych poczucia humoru!

    Olaf Honsza. Urodził się i mieszka we Wrocławiu, gdzie ukończył prawo na tutejszym uniwersytecie. Po studiach pracował w archiwum państwowym, następnie jako redaktor w Wieczorze Wrocławia. Jest członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP. W latach 90. współpracował z kilkoma regionalnymi czasopismami, był menedżerem, prowadził działalność gospodarczą związaną z mediami oraz doradztwem personalnym. Od 1997 roku, przez siedem lat, pełnił funkcję dyrektora administracyjnego w Akademickim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. Obecnie zajmuje się konsultingiem prawnym i medycznym.

     I czasami coś pisze…

O książce


Jerzy Jacyszyn:
Wykonywanie wolnych zawodów w Polsce

     Wolny zawód jest pojęciem często używanym w literaturze i praktyce gospodarczej, jednak – jak do tej pory – nie ma definicji normatywnej. W doktrynie krajowej i zagranicznej toczy się dyskusja wokół pojęcia wolnych zawodów i kryteriów, które identyfikowałyby to określenie. Obecnie zagadnienie wolnych zawodów jest regulowane w wielu odrębnych aktach prawnych, które dotyczą wybranych wolnych zawodów, nie stanowiąc zamkniętej ich listy.

     Problematyka wolnych zawodów dotyczy spraw o rozmaitych wątkach wywodzących się nie tylko z prawa, ale także gospodarki, socjologii oraz innych dyscyplin nauki i praktyki gospodarczej. Powoduje to powstanie wielu zagadnień spornych, m.in. pytania, czy problematyka wolnych zawodów nie powinna zostać uregulowana w jednym akcie prawnym, pozostawiając zagadnienia szczegółowe w kompetencji korporacji samorządowych, które powinny przejmować w coraz większym stopniu zadania państwa w sprawach określonych grup zawodowych.

 Autor o swojej książce


Bohdan Krakowski (red.):
Wrocław. Turystyka bez barier

     Staraniem Regionalnej Spółdzielni Usług Rehabilitacyjno-Socjalnych "Resurs" ukazał się przewodnik turystyczny dla osób mających problemy z poruszaniem się... lecz nie tylko. "Resurs" od 12 lat zajmuje się organizacją turystyki - głównie dla osób niepełnosprawnych - i prowadzi turnusy połączone z rehabilitacją leczniczą i społeczną.

     Wydanie przewodnika jest uwieńczeniem działań, jakie podejmowano w 2003 roku, który został ogłoszony Europejskim Rokiem Osób Niepełnosprawnych. Książka ta otwiera szeroko drzwi osobom mającym kłopoty z poruszaniem się. Wydawca ma nadzieję, że jej czytelnicy skorzystają także z bogatych informacji historycznych i turystycznych o Wrocławiu, a wiele z nich odkryje to miasto dla siebie od nowa. 

     Wydawnictwo przygotował od strony redakcyjnej Bohdan Krakowski – laureat pierwszego konkursu "Dobre Praktyki" zorganizowanego w 2005 r. przez Wrocławski Sejmik Osób Niepełnosprawnych (za rozwijanie kajakarstwa wśród młodzieży), dziennikarz od wielu lat zajmujący się we wrocławskich gazetach tą problematyką (m.in. pełnokolumnowe dodatki do "Słowa Polskiego", a później "Słowa Polskiego • Gazety Wrocławskiej). Trasy opracowała Katarzyna Halla, zaś mapy Maciej Zwoliński.

    Warto przybliżyć nieco treść przewodnika według rozdziałów: "Nieco o historii i dniu dzisiejszym miasta", "Trasy turystyczne godne zaliczenia", "Mosty spoiwem miasta", "Pomniki polskiego Wrocławia", "Wrocław przyjazny osobom niepełnosprawnym", "Informacje różne, ale przydatne".

Władysław Rudak

Przeczytaj o drugiej części: "Okolice Wrocławia. Turystyka bez barier"
Przeczytaj o książce: "Kajakiem po Odrze we Wrocławiu"
Przeczytaj o przewodniku: "Kajakiem po Odrze z Wrocławia do Głogowa"


Bohdan Krakowski:
105 tras spacerowo-turystycznych po Dolnym Śląsku
(Przewodnik dla niepełnosprawnych)

     Publikacja Bohdana Krakowskiego, który jest autorem także kilku innych przewodników po regionie (patrz wyżej) to pierwsza tego typu książka w Polsce. Każda trasa, bardzo szczegółowo opisana, zawiera informacje o okolicy, przydatne adresy i numery telefonów urzędów, placówek medycznych, dworców kolejowych i autobusowych. Każdą z nich autor konsultował z osobami niepełnosprawnymi. Do przewodnika dołączona jest mapa dolnośląskich tras i obiektów turystycznych. Książkę wydał Urząd Marszałkowski Województwa Dolnośląskiego oraz Dolnośląska Organizacja Turystyczna.

     Każdy, a więc także osoba niepełnosprawna, powinien dbać o swój stan zdrowia. Służą temu m.in. różne formy rekreacji, a nade wszystko spacery i turystyka na świeżym powietrzu. Turystyka stanowi uzupełnienie rehabilitacji leczniczej, zawodowej i społecznej. Zmusza do pokonywania przeszkód w terenie, wyrabia samodzielność i czyni osobę niepełnosprawną bardziej otwartą na kontakty ze światem zewnętrznym. Można więc stwierdzić, że aktywność ruchowa w ogóle zaspokaja pragnienia ludzi do poznania własnej wartości, zaskarbienia uznania w środowisku, tworzenia więzi społecznych czy kompensowania ułomności wynikających z wszelkich dysfunkcji organizmu.

     Wszystkim tym celom – szansie na ciekawsze życie osobom sprawnym inaczej – służy z powodzeniem omawiana książka, zwłaszcza że w regionie ciekawych i dostępnych miejsc nie brakuje. Ponadto omawiane trasy mogą być przydatne również osobom starszym oraz rodzinom z małymi dziećmi. Jeśli zaś wydawnictwo to wpadnie w ręce osób zdrowych, może zachęci je prostowania niektórych dróg i obniżania krawężników lub likwidacji schodów.

     W prezentacji przewodnika, która odbyła się 17 lipca 2007 r. we Wrocławiu na Ostrowie Tumskim, wziął udział marszałek województwa dolnośląskiego Andrzej Łoś oraz wrocławski poseł Platformy Obywatelskiej Sławomir Piechota, który sam porusza się na wózku.

     Bohdan Krakowski jest osobą niepełnosprawną od lat młodzieńczych po ciężkiej kontuzji nogi podczas szkolnych zawodów sportowych w 1952 r. Mimo długiego leczenia szpitalnego ukończył studia ekonomiczne w Poznaniu, a także podyplomowe na Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu. Przepracował zawodowo 48 lat, w tym aż 33 lata na stanowiskach kierowniczych w przemyśle energetycznym i w budownictwie. Zawsze był związany ze sportem i turystyką, a od 1992 r., po przejściu na rentę inwalidzką, aktywnie działa w środowisku osób niepełnosprawnych. Przez 8 lat redagował dodatek specjalny dla niepełnosprawnych POMOCNA DŁOŃ w Słowie Polskim i nadal współpracuje z wieloma czasopismami zajmującymi się tą problematyką. Działa w zrzeszeniu START i w Oddziale Wrocławskim PTTK. Opracował już 5 przewodników turystycznych dla osób niepełnosprawnych, w tym 2 kajakowe. W 2005 r. założył Integracyjny Klub Kajakowy Osób Niepełnosprawnych KAPOK, którego jest prezesem. Za swą działalność zawodową i społeczną, głównie wśród młodzieży, wyróżniony został wieloma odznaczeniami branżowymi, sportowymi, regionalnymi i państwowymi, m.in. Brązowym, Srebrnym i Złotym krzyżami zasługi, a w 1992 r. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.


Marszałek Andrzej Łoś: – Na Dolnym Śląsku mamy około 450 tysięcy osób
niepełnosprawnych, co stanowi 15 proc. populacji regionu. Także ci mieszkańcy
 potrzebują poprawy dostępu do atrakcji turystycznych, ale i informacji o tym, 
gdzie bezpiecznie mogą dotrzeć.


Poruszająca się na wózku wrocławianka Agata Jabłońska (użyczyła swego wizerunku
na okładkę przewodnika) podkreśliła, że będzie można teraz szybciej zaplanować spacer
czy podróż, a zaprezentowane trasy są bardzo dobrze zharmonizowane
z ograniczeniami niepełnosprawnych.


Promocja przewodnika w Szklarskiej Porębie.

Zdjęcia:
Stanisław Francuz
www.interior.net.pl

"105 miejsc bez barier"TVP Wrocław
"Dolny Śląsk – przewodnik"
"Zabytki bez barier"SP•GW (PDF)
O przewodniku


Krzysztof Kucharski:
„Burzyński
na tropach teatru jednego aktora”

     Trzymając się najszerzej znaczenia słowa wyborca (w końcu i przede wszystkim to ktoś, kto kogoś wybiera), pozwoliłem sobie wybrać dziesiątki cytatów z publicystycznego dorobku mojego redakcyjnego kolegi, wybitnego polskiego krytyka teatralnego, wziętego publicysty kulturalnego i znakomitego felietonisty Tadeusza Burzyńskiego używającego pseudonimu, skrótu od swojego nazwiska – Buski. […]

     Proszę mi już teraz wybaczyć, że będę pisał o autorytecie, redaktorze Tadeuszu Burzyńskim, per Tadeusz, Tadzio, „Prymus”, „Nasz Główny Specjalista”, wreszcie „Klasyk Gatunku”, ale tak zwracała się do Niego lub mówiła za Jego plecami dziennikarska brać. W tych pozornych przezwiskach więcej było podziwu i zazdrości niż złośliwości czy ironii. No i trochę żartu. Tadzia naprawdę szanowali wszyscy. […]

     Ta praca nie ma charakteru naukowej dysertacji, a jest specyficznym esejem, którego celem było pokazanie procesu oswajania nowego zjawiska, jakim na początku był dla nas teatr jednego aktora oraz próbą zdefiniowania idealnej formy tego teatru, czy też pokazania, jak rosły oczekiwania wobec najmniejszych teatrów. Moje wtręty służą tylko i wyłącznie temu, żeby to nie był suchy zbiór cytatów.

     Fakt, iż tej definicji czy recepty będziemy dociekali akurat w Tadeusza Burzyńskiego twórczości dziennikarskiej ma bardzo proste wytłumaczenie. Nikt poza Nim nie zajmował się tym ruchem od samego początku. Nikt też poza Nim nie poświęcił temu zjawisku w teatrze tyle uwagi. Nikt poza Tadeuszem nie próbował ogarnąć fenomenu teatrów jednego aktora krytyczną refleksją, nazwać kryteria, jakimi trzeba się posługiwać, przyglądając się na scenie monodramom. […]

     To, co zaraz przeczytacie – mam nadzieję jednym tchem – będzie o powszechnie dziś znanym, zaakceptowanym, uprawianym pod różnymi szerokościami geograficznymi wyjątkowym, odrębnym gatunku teatralnym. […]

Wyborca Kucharski
„Słowo wyborcy”

Krzysztof Kucharski – dziennikarz Polska • Gazeta Wrocławska, krytyk teatralny. Debiutował recenzją z „Pepsi” Victora w reżyserii Haliny Dzieduszyckiej w maju 1973 roku. Publikuje w wielu czasopismach, komentuje spektakle w lokalnym programie TVP „Rewolwer Kulturalny”. Laureat nagrody warszawskiego Towarzystwa Kultury Teatralnej w kategorii krytyki teatralnej za rok 1997 i dolnośląskiej nagrody im. Tadeusza Szweda – Dziennikarz Roku 2003. Autor „Podróży w labiryncie gestu” w albumie Wrocławski Teatr Pantomimy 50 lat (2007). Od ponad czterdziestu lat związany z ruchem teatrów jednego aktora, jeden z ojców założycieli WROSTJA.

 

 


Antoni Kuczyński (red.):
„Polacy w nauce, gospodarce i administracji na Syberii w XIX i na początku XX wieku”

     Udostępniany Czytelnikom tom pt. Polacy w nauce, gospodarce i administracji na Syberii w XIX i na początku XX wieku stanowi pokłosie obradującej jesienią roku 2006, w gościnnych progach „Domu Polonii” w Pułtusku, kolejnej konferencji poświęconej tematyce syberyjskiej. Zawiera on 43 studia i artykuły, w sporej części mające charakter pionierski, poświęcone zarówno zagadnieniom już zadomowionym w tradycji badawczej, zwłaszcza jeśli chodzi o kwestię wkładu polskich uczonych w dziedzinę badań nad kulturą, geografią, geologią czy florą i fauną Sybiru […], jak i problematyce rozpoznanej dotąd słabo, a związanej z działalnością Polaków, zazwyczaj niebędących więźniami politycznymi, w różnych agendach rządowych bądź w sferze gospodarczej. W wielu tekstach losy zesłańców splatają się z biografiami ludzi, którzy pobyt na Syberii wybrali dobrowolnie, w niektórych bohaterami stają się prawie wyłącznie ci drudzy. W sumie ta wielogłosowa narracja historyczna tworzy nową opowieść o bytności Polaków na Sybirze, przede wszystkim w okresie pomiędzy powstaniem styczniowym i końcem pierwszej wojny światowej, do tego bowiem przedziału czasu odnosi się większość tekstów. Nową opowieść w tym znaczeniu, iż mocniej niż dotychczas w książkach poświęconych dziejom obecności Polaków za Uralem wyeksponowano rolę dobrowolnych osiedleńców, wzbogacając tym samym panoramę polskich doświadczeń na Syberii o nowe elementy.

Ze Wstępu

Wstęp - Jerzy Fiećko
Wspólnota ludzkich losów


Antoni Kuczyński:
"Syberia
. 400 lat polskiej diaspory. Zesłania, martyrologia i sukces cywilizacyjny Polaków"

     W tradycji rodzinnej autora książki, etnologa i historyka nauki, profesora Uniwersytetu Wrocławskiego, związki polsko-syberyjskie rozpoczynają się po powstaniu styczniowym, a kończą w okresie drugiej wojny światowej.

     Te znaczone martyrologią tradycje stanowiły impuls do skierowania zainteresowań naukowych autora na temat miejsca Syberii w historii i kulturze narodu polskiego.

     Tematyce tej poświęcił wiele książek oraz prawie 500 artykułów naukowych i popularnych publikowanych także za granicą. Jest laureatem nagrody Instytutu Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku oraz prestiżowych nagród krajowych.

     Wiele pokoleń Polaków cierpiało na Syberii, ale – jak podkreśla autor – na przekór zesłaniom dali oni tej ziemi swój trud, wiedzę i umiejętności. Świadomość tego wkładu ożywa współcześnie wśród syberyjskich Polaków i Rosjan. Również w Polsce warto przypominać o różnorodności i bogactwie tej spuścizny, gdyż nierzadko koncentrując się na prześladowaniach oraz cierpieniach naszych rodaków, zapominamy o bogactwie ich dokonań.

     Książka Syberia. 400 lat polskiej diaspory. Zesłania, martyrologia i sukces cywilizacyjny Polaków jest rozszerzonym i uaktualnionym o najnowsze badania naukowe wydaniem z roku 1993. Jest próbą zwrócenia uwagi na nasze związki z Syberią, nie tylko w aspekcie martyrologicznym. Podkreśla się w niej kulturotwórczą rolę Polaków na tych ziemiach. Wyraża się to przede wszystkim w dwu monograficznych rozdziałach, których dopełnieniem jest część antologiczna. Teksty zostały tak dobrane, by wzbogacały inne partie książki, by ukazywały, jak w trudnych warunkach dochodziło nieraz do twórczego wkładu w poznanie tej krainy.

O książce


Joanna Lamparska, fotografie: Krzysztof Góralski
"Magia dolnośląskich zamków - rezydencje i ich losy"

     Zamczyska na wysokich górach, warownie strzegące miast, pałace ukryte w romantycznych parkach to nieodłączne elementy dolnośląskiego krajobrazu. Wystarczy nieco zboczyć z wytyczonych szlaków, aby trafić na magnackie siedziby, albo na to, co po nich pozostało. Do II wojny światowej na tzw. ziemiach odzyskanych znajdowało się ponad siedem tysięcy zabytkowych budowli z różnych epok. Oprócz kościołów były to głównie wspaniałe rezydencje i zamki. Archeolodzy twierdzą, że na Dolnym Śląsku znanych jest około 500 miejsc, w których niegdyś stały bądź stoją średniowieczne warownie. 

     Na przełomie XIII/XIV wieku książęta świdnicko-jaworscy stworzyli rozległy system obronny, który obejmował cały południowy i zachodni Dolny Śląsk. Jakaż to potężna sieć warowni! Południowych granic broniły zamki w Jeleniej Górze, Niemczy, Ząbkowicach Śląskich, Kamiennej Górze, Książ, Cisy, Nowy Dwór, Lubno, Radosno, Rogowiec, Grodno, zachodu - zamki w Bolesławcu, Chojnowie, Chocianowie i we Wleniu. Większość z nich legła w gruzach, w niektórych, np. w Bolkowie i na Chojniku, ciągle tętni życie, a urządzane tam turnieje rycerskie przywołują na chwilę dawne czasy. Do świetności wracają też, systematycznie niszczone i rozgrabiane tuż po zakończeniu wojny, dolnośląskie pałace. Teraz coraz częściej urządza się w nich stylowe hotele i restauracje, miejsca spotkań miłośników historii lub po prostu muzea.

     Wiele z tych obiektów znajduje się w prywatnych rękach, a podnoszenie z ruin wiekowych rezydencji to praca dla kilku pokoleń. W większości obiektów nie zachowały się żadne meble ani pamiątki, a odnalezienie fotografii wnętrz często graniczy niemal z cudem. Bywa, że jedynym wspomnieniem świetności są resztki zabytkowego parku lub ogrodu.

     Te wszystkie miejsca fotografuje od lat Krzysztof Góralski - wrocławski fotoreporter, autor zdjęć do wielu publikacji poświęconych zabytkom Dolnego Śląska. Na początku XX wieku te same zamki i pałace uwieczniał niemiecki fotografik Robert Weber. W obszernym albumie Zamki śląskie pokazał piękno i przepych kilkuset rezydencji. Kiedy Krzysztof Góralski postanowił pójść ich śladem, okazało się, że dziś zostało ich zaledwie kilkadziesiąt. Te, które przetrwały, ciągle zaskakują swoim pięknem. Dzięki nim Dolny Śląsk jest jedną z najbardziej magicznych krain na świecie. 

     W książce znalazły się czterdzieści dwa obiekty. Ich fotografie zostały uzupełnione nie tylko podstawowymi wiadomościami historycznymi, ale i ciekawostkami. Znajdują się tu także informacje o godzinach otwarcia poszczególnych obiektów, możliwościach noclegu i zjedzenia posiłków.

     Dodatkowym walorem albumu jest wysmakowana oprawa edytorska.


     Joanna Lamparska jest dziennikarką Słowa Polskiego • Gazety Wrocławskiej, współpracownikiem National Geographic oraz autorką książek o ukrytych skarbach, tajemnicach II wojny światowej, zamkach, twierdzach i podziemiach. W wolnych chwilach otwiera dziwne kolekcje, penetruje stare sztolnie, szuka zaginionych dóbr kultury. Bez przerwy podróżuje i na ogół zawsze za daleko. Wielokrotnie nagradzana, w 2005 roku otrzymała wyróżnienie Polskiej Organizacji Turystycznej za promowanie walorów Dolnego Śląska [GRATULUJEMY => "Skarb, nie turystka"].
     Krzysztof Góralski od lat fotografuje dolnośląskie zabytki, współpracuje z wieloma redakcjami i wydawnictwami. W czasie zawodowych wędrówek podąża śladami sławnego niemieckiego fotografa Roberta Webera, który w latach dwudziestych XX wieku uwiecznił na zdjęciach wszystkie rezydencje Dolnego Śląska. Dokumentuje życie różnych mniejszości religijnych, zbiera archiwalia dotyczące historii Polski południowo-zachodniej. Owocem jego wypraw w najdalsze rejony świata są liczne wystawy.

Napisali o książce...


Joanna Lamparska, zdjęcia: Krzysztof Góralski
„Niezwykłe miejsca wokół Wrocławia

     Jaką tajemnicę zostawili na Dolnym Śląsku templariusze? Czy rzeczywiście istnieje podziemna fabryka pod klasztorem w Lubiążu? Skąd w Sośnicy wzięły się Święte Schody? Dlaczego mieszkanka Świdnicy ma swój krater na Wenus? Z jakich powodów Mojżeszowi urosły rogi?

     W tym „przewodniku innych innym niż wszystkie” podążycie śladem zagadek wokół Wrocławia. Joanna Lamparska, związana z polską edycją National Geographic, poprowadzi Was m.in. szlakiem zamków i pałaców nad Bystrzycą, przez cysterskie klasztory, malutkie świątynie, których początki sięgają głębokiego średniowiecza, i romantyczne parki, pełne niespodzianek. Wspólnie odkryjemy zakątki, które znają tylko wytrawni poszukiwacze. Niezwykłe miejsca wokół Wrocławia to znakomity przewodnik, który nie tylko sprawdza się w podróży, ale barwnymi opowieściami wciągnie Was już od pierwszej strony.

     Książka zawiera wiele materiału ikonograficznego – starych rycin i zdjęć. Współczesne fotografie są autorstwa Krzysztofa Góralskiego.

O książce...

Spotkanie autorskie
     We wtorek, 30 maja 2006 r., o godz. 17.00 zapraszam na spotkanie autorskie dotyczące mojej nowej książki Niezwykłe miejsca wokół Wrocławia – w Księgarni Dolnośląskiej przy ul. Świdnickiej 28 we Wrocławiu. Poprowadzi je Jacek Antczak.
www.matras.pl/lamparska.php

Joanna Lamparska


Joanna Lamparska, zdjęcia: Krzysztof Góralski
„Tajemnicze zakątki na północny wschód od Wrocławia

     To czwarta już część „przewodników innych niż wszystkie”. Ich założeniem było od początku pokazywanie Dolnego Śląska troszkę w inny sposób, jakby przez dziurkę od klucza, ujawniając w ten sposób również te nieco wstydliwe tajemnice. Nie poznacie dzięki tym książkom wszystkich dat i faktów, ale na pewno znajdziecie odpowiedzi chociaż na część pytań, które często zadają sobie podróżujący po Dolnym Śląsk turyści. Dlaczego piękny jeszcze w 1945 roku pałac jest dzisiaj ponurą ruiną? Gdzie się podziały zabytkowe rzeźby z jednego z najwspanialszych parków? Jak pozbywali się żon znudzeni mężowie w dawnych czasach? Intrygujące, prawda? Szczerze mówiąc, miałam nieco wątpliwości przygotowując się do opisywania tego leżącego na północny wschód od Wrocławia kawałka Dolnego Śląska. Wydawał mi się nieco ponury, bardzo zaniedbany, niemalże zapomniany. Szukając materiałów, natrafiałam jednak na tak wiele niesamowitych historii, że w końcu się przekonałam. Tym razem więc udajemy się do krainy zrujnowanych rezydencji, starych parków oraz do największego w Polsce i jednego z najpiękniejszych rezerwatów. To „Stawy Milickie” leżące w malowniczej Dolinie Baryczy, okolica pełna duchów, wodnic, dziwnych zdarzeń i wyjątkowych ludzi. Tak się jakoś złożyło, że Tajemnicze zakątki zdominowali bohaterowie absolutnie nietuzinkowi, choć nie zawsze występujący na pierwszych stronach podręczników historii. Odnalazłam więc w pobliżu Wrocławia książąt alchemików, władców tworzących tajne zakony, arystokratki romansujące z robotnikami oraz siostry nazistów ukrywające Żydów. Wszystko to w otoczeniu bajkowej przyrody. (…)

(Ze wstępu autorki)

O książce


Zdzisław Smektała:
“Lucille”

Opowieść o bluesie i miłości

     Do tej książki trzeba się przyzwyczaić. Słowo po słowie: do detalicznych opisów codzienności, do mocnej erotyki, do rozpaczy, do chaosu i chorób, które zniszczyły życie jej bohaterów. Do bluesa.

1

     To było kilka dni temu. Nie doczytałem jeszcze do setnej – z ponad czterystu –strony, kiedy znajoma sprzedawczyni z księgarni zapytała mnie, jak się Smektale udała jego najnowsza, ósma czy dziewiąta, powieść. Bez przekonania, bo przecież dopiero zacząłem czytać, odpowiedziałem, że owszem, udała się, ale raczej nie spodoba się kobietom. Że zbyt dosadna w opisie fizycznej miłości, zbyt wulgarna, że mało romantyczna, co, akurat dla mnie, nie jest wadą.

     – Myślę, że nie ma pan racji – odpowiedziała pani z księgarni. – To właśnie podoba się kobietom. Żeby nie myśleć i nie pisać o nich jak o aniołach.

     Kiedy kończyłem czytać “Lucille”, czułem mało męską wilgotność w oczach i szczypanie w sercu. Kurwa, Zdzichu! – pozwól, że posłużę się Twoją ulubioną apostrofą – wzruszyłeś mnie. I chyba nie tylko mnie.

2

     “Lucille” to powieść o miłości. Ostatniej i bezpowrotnie utraconej.

     “Pozostał po niej kłąb zapomnianej czernizny pośledniej kategorii. (...) Udające brabanckie koronki biustonosze z wszytym zakrzywionym drutem. I papieskiego koloru bieliźniany zestaw triumpha wzburzający przed laty moją krew. Nim właśnie zwabiała mnie między szeroko rozwarty trójkąt ud. Na Rudą Kosodrzewinę, która zalegała Wierzchołek. W kuchni dogorywają bezpańskie garnki oszronione czarnym nagarem. I żelazko Siemensa z przebarwioną aluminiową stopą, Na balkonie właśnie umierają – lub już umarły z braku wody – aloes zwyczajny, sępolia fiołkowa, dziwło modre oraz karolińska juka”.

     Fabuła szczątkowa. Bezimienny narrator (“Blues to moje jedyne imię. Nie byłem bierzmowany. Brzmi zwyczajnie – Blues. A nazwisko Brother. Jestem niezaprzeczalnie klonem amerykańskiego aktora i komedianta Johna Belushiego”), krótko po rozstaniu z ukochaną, opowiada o swoim życiu, muzyce, no i o kobiecie, którą pokochał. Retrospekcje przeplatają się z drobiazgowym raportem o codzienności. Wiemy, że Blues to popularny muzyk, wirtuoz bluesowej harmonijki. Lat pięćdziesiąt, smakosz, miłośnik dobrych ubrań i butów. Rozwiedziony, niespecjalnie rozpustny, nałogowy kolekcjoner mało przydatnych drobiazgów, erudyta, od alkoholu nie stroni, ale raczej z nim nie przesadza. Ma wygodnie i stylowo urządzone mieszkanie we wrocławskim Śródmieściu, samochód terenowy, dobry sprzęt audio-wideo. No i tysiące płyt, których słucha na okrągło, w samotności i razem z Lucille, swoją ukochaną. Płyt z wszelkimi rodzajami muzyki, na której zna się lepiej, niż po facecie szyjącym na co dzień prostego dwunastotaktowca można by się spodziewać. Blues brzmi, rzecz jasna; najczęściej. A blues to zmęczenie życiem i egzystencjalny skowyt. A także niechęć do ugrzecznionych form oraz skłonność do rzeczy, które inni uznają za nieeleganckie. Może nawet zboczone.

     Tak – zboczone i chore. Bo miłość, którą przeżywa Blues, jest chora, choć na pozór piękna; spontaniczna i nienasycona. Tak ją widzi i opisuje nasz bohater. Ale przecież, gdy razem z nim poznajemy przeszłość Rudej Kobiety, przekonujemy się, że demony nigdy nie zasypiają. Zrodzone w rodzinnym domu, w czasie nocnych wizyt opuchniętego od wódy tatusia w dziewczęcym pokoju, za cichym przyzwoleniem upokorzonej tą “zdradą” i mszczącej się za to upokorzenie matki... Smektała w psychologiczne niuanse się nie bawi. Kwestię pedofilii w oczywisty sposób wiąże z późniejszą patologiczną skłonnością bohaterki do rozkładania nóg pod byle kim. Oraz z postępującą chorobą umysłową. Ale że taka postać idealnie pasuje do opowieści o życiu Bluesa, czytelnik wybacza to uproszczenie. Współczuje.

3

     Język powieści może szokować. Zwłaszcza gdy mowa o często tu uprawianym seksie. Dosadne wulgaryzmy sąsiadują z określeniami niemal poetyckimi. Swoim intymnościom na przykład bohaterowie nadają imiona. Jemu – B.B. King (i wszystko jasne). Jej – Mała Lucille (dla niezorientowanych: to imię, którym słynny król bluesa obdarza wszystkie swoje gitary). Męskie nasienie oraz wszelkiego rodzaju płyny fizjologiczne, nie wyłączając krwi, potu, łez oraz uryny, leją się tu strumieniami. Toteż nie zdziwię się, jeśli dzieło uznane zostanie za wzorzec, by tak rzec, literatury ejakulacyjnej. Mimo wszystko – nie pornograficznej, bo erotyczne podniecenie jest ostatnią z rzeczy, które mogą towarzyszyć lekturze. Komentarzem do emocjonalnej drogi przez mękę Bluesa są gęsto rozsiane między rozdziałami tłumaczenia piosenek legendarnego bluesmana Roberta Johnsona oraz varia, swoją różnorodną poetyką do złudzenia przypominające felietony, które Smektała pisywał kiedyś do “Gazety Robotniczej”. Jeszcze zanim nowy właściciel zmienił tytuł i zrezygnował z jego pióra.

4

     Większość zdarzeń rozgrywa się we Wrocławiu. Blues zna (i wymienia z nazwiska) istniejących w rzeczywistości ludzi, a także bywa w rzeczywistych miejscach i na rzeczywistych imprezach. Ale trudno uznać “Lucille” za kronikę życia miasta na przełomie wieków. Wrocław jest po prostu tłem tej smutnej historii. Niekiedy tłem zdumiewająco sugestywnym. Jak w scenie, gdy Blues gra dla niemieckich turystów “Mszę kreolską” Ramireza w kościele św. Elżbiety. Chwila niemal mistycznego uniesienia, po której bohater wychodzi na ulicę i... natyka się na Rudą Kobietę. To ich pierwsze spotkanie.

     Ale i tak najpiękniejsza scena powieści rozgrywa się nie we Wrocławiu, a w Zgorzelcu, rodzinnym mieście Bluesa (i samego Smektaly). I zupełnie nie ma związku z nieszczęsnym romansem, jest natomiast wspomnieniem najważniejszego Bożego Narodzenia w życiu bohatera, wspomnieniem prawdziwej, czystej, matczynej miłości i – jakkolwiek zabrzmiałoby to trywialnie – wspomnieniem narodzin Bluesa.

Adam Domagała
Gazeta Wyborcza – Wrocław
21 - 22 V 2005

     Zdzisław Smektała jest felietonistą, pisarzem, smakoszem, związanym z Wrocławiem na zawsze. Urodzony w Zgorzelcu, w roku 1951 (Wodnik). Absolwent scenopisarstwa w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej, Filmowej i Telewizyjnej w Łodzi. Właściciel festiwalu Blues Brothers Day. Wielokrotnie zyskiwał miano najpopularniejszego dziennikarza Dolnego Śląska. Autor dziewięciu książek, dwóch tysięcy felietonów i prowadzonego od 1989 roku dziennika “Jazz dla Mass”. Lubi rozmowy z ludźmi. Najbardziej z prawdziwkami. Bez umiaru słucha bluesa i jazzu w każdej postaci. Akceptuje bezmyślne wpatrywanie się w horyzont. Często domaga się smażonego karpia, młodej świni i gorącego grochu purée. Ma nieustanną chcicę na gliwiejące francuskie sery. Z ciekawością przegląda stare tomy. Nowe książki narkotycznie wącha. Lubi zapach gorącego asfaltu. W przeszłości kupował na bazarach ruskie towary: fińskie noże, skórzane portfele, nakręcane zegarki, wojskowe lornetki i kompasy, pistolety sportowe, wodę kolońską typu Sierp i Młot, rękawice bokserskie, blaszane butelki do wódki. Oraz przyrządy do wzmacniania siły ręki. Dezodorantami zamiast pach spryskuje twarz. Jest fanem Gustawa Le Bona i jego genialnej pracy “Psychologia tłumu”. Wertuje zapiski, pamiętniki, dzienniki słynnych ludzi. Od dziesięciu lat prowadzi na wrocławskim Rynku galerię “Jazz dla Mass”, w której wystawia także rysunki Andrzeja Mleczki.
[Fot. Wojtek Wilczyński (SPGW)]

O książce...


Jan Szczerkowski:
„Ogień – Król Podhala”

     Zdaje się, że nie ma na Podhalu postaci o bardziej zwichrzonej osobowości niż góralski partyzant z Waksmundu Józef Kuraś, ps. „Orzeł” i „Ogień”. To o niego kłócą się historycy. Zacięty spór wiodą nawet mieszkańcy jego rodzinnej miejscowości. Jedni twierdzą, że większego patrioty i bohaterskiego partyzanta na próżno by szukać wśród synów tej skalistej ziemi. Inni przekonują, że był on typowym watażką, zasługującym z racji swoich występków bardziej na potępienie niż pochwałę. Jest zarówno mitem, jak i mroczną legendą Podhala: bohaterem i okrutnikiem w jednej osobie, człowiekiem prawym i okrzykniętym przez AK zdrajcą, osobą kontrowersyjną – najpierw z własnej chęci został szefem Urzędu Bezpieczeństwa w Nowym Targu, by nagle znienawidzić swojego pracodawcę, czyli komunistyczną władzę, i zwalczać ją na wszelkie możliwe sposoby.

     Przyznaję, że ta skomplikowana osoba pociągała mnie od dawna, jej legenda towarzyszyła mi od najmłodszych lat. Jednak do pisania historii życia Józefa Kurasia, harnasiowatego watażki i żołnierza zbrojnego podziemia, przystąpiłem z dość mieszanymi uczuciami. Temat jest mi bliski od kilkudziesięciu lat z racji moich góralskich korzeni, a także dlatego, że wielu moich familiantów również było w „bandzie Ognia”. Jako „zaplute karły reakcji”, czyli żołnierze Armii Krajowej, byli po wojnie obiektem polowań służby bezpieczeństwa. Czy ci chłopcy mogli wybierać sztandar walki z wrogiem? Na Podhalu rządziła partyzantka spod znaku AK, do niej też wstąpili nie ze względów politycznych, lecz dlatego, że chcieli się bić, nie godzili się z rolą biernej ofiary. Za patriotyzm spadły na nich po wyzwoleniu represje, zmuszające zdesperowanych górali do schronienia się w oddziale słynnego „Króla Gorców”. Ci, którzy tego nie uczynili, odsiedzieli swoje w kazamatach bezpieki.

     Nie jest moim zamiarem usprawiedliwienie decyzji budowy, a następnie tak uroczystego, bo dokonanego przez prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, odsłonięcia pomnika poświęconego „Ogniowi”, lecz nie zgadzam się również z tym, by on sam i wszyscy jego ludzie skazani byli na wieczne piętno, bo na to zdecydowana większość powojennych partyzantów sobie nie zasłużyła. Ale też przyznaję, że i w ich szeregach nie brakowało typowych rzezimieszków, „pracujących na konto postaci bohaterskiej i jednocześnie bardzo trudnej w odbiorze”.

     Przemierzyłem gorczańskimi szlakami kilkaset kilometrów, rozmawiałem z dziesiątkami osób, żywo wspominających tragiczną historię tych ziem. Jako nastolatek przez kilkanaście lat życia wydeptywałem ścieżki dwóch jego gór-mateczników: Lubania i Turbacza. Mam prawo twierdzić, że Gorce nie mają dla mnie tajemnic. Tak jak „Ogień” i jego partyzanci, przemieszczałem się górskimi szlakami z Czerwonych Wierchów do Nowego Targu, z Turbacza do Rabki. Może w ten sposób chciałem, chociaż symbolicznie, pokonać drogę mojej matki do obozu partyzanckiego, która jako 14-letnia dziewczynka dźwigała tamtym szlakiem „panscorek”, czyli kosz wiklinowy z prowiantem dla leśnych. Ona, bo tak było bezpieczniej. Zatrzymujący ją kilkakrotnie żandarmi czy żołnierze niemieccy wierzyli w tłumaczenie wychudzonej i niewielkiej dziewczyny, że „niesie jedzenie dla chorej ciotki tam na groniu”. Ta niby „ciotka” wiedziała, że ma taką właśnie wersję potwierdzić. Niemniej obie podejmowały straszne ryzyko. Gdyby któryś ze złapanych partyzantów wyznał aprowizacyjną prawdę, to nie tylko one, lecz całe rodziny żywnościowych zaopatrzeniowców, bez względu na wiek, zostałyby natychmiast rozstrzelane lub w najlepszym przypadku zesłane do obozu koncentracyjnego. Nie mówię już o puszczeniu z dymem domów sprzymierzeńców „leśnych bandytów”. Dlatego też książeczkę dedykuję mojej wspaniałej i dzielnej Mamie – Anieli – oraz jej śp. ojcu chrzestnemu z Mszany Górnej, legendarnemu dowódcy AK – kapitanowi Władysławowi Szczypce „Lechowi”. Niniejszym składam też cześć i oddaję hołd wszystkim członkom mojej góralskiej rodziny, walczącym może pod różnymi partyzanckimi sztandarami, ale zawsze w słusznej sprawie – o wolną Polskę! Ten swój patriotyzm opłacili ogromną daniną własnej krwi i życia.

     Stara to prawda, że generalizowanie historii zawsze tworzy nieprawdy, a w najlepszym razie półprawdy. Bez wątpienia Kuraś był postacią tragiczną, niepotrzebnie obecnie mitologizowaną. Jedni i tak będą go uważać za bohatera, inni za watażkę. Zostawmy na boku spory wokół zakopiańskiego pomnika, na który on i większość jego partyzantów zasłużyła z racji swojej patriotycznej postawy, ale jednocześnie piszmy szczerze o dramatycznych wydarzeniach na Podhalu przed i po wojnie.

Jan Szczerkowski
(Wstęp)

Jan Szczerkowski – dziennikarz z wykształcenia, historyk z zamiłowania. Autor dwóch książek, jakże różnych tematycznie. Pierwsza to typowy pitawal dolnośląski, oddający w humorystycznej konwencji kryminalne zdarzenia na Dolnym Śląsku. Druga jest jakby biografią legendarnego i wielce kontrowersyjnego Króla Gorców – Józefa „Ognia” Kurasia. Wkrótce ukaże się druga część historii niepodległościowego podziemia partyzanckiego na Podhalu pt. Wiarusy – ostateczne rozwiązanie. Do jej napisania namówił autora przyjaciel i jednocześnie jego wydawca – Marek Paśko. Tematyka nie dziwi, bowiem Janek wychował się na stokach Turbacza w przepięknym miasteczku Mszana Dolna. Od dzieciństwa fascynowała go historia skalnej krainy, zwłaszcza lata okupacyjne i świeżo powojenne. Wszyscy mężczyźni ze strony jego Mamy i znanego na Podhalu rodu Kołodziejów walczyli w partyzantce pod sztandarami Armii Krajowej. Wielu z nich walkę o wolną Polskę opłaciło ogromną daniną życia i krwi. Kilku pojechało w nagrodę „podziwiać polarne noce i poskramiać białe niedźwiedzie”. Ale było, minęło. Teraz w modzie są inni kombatanci...

Opinie
Także: "Wiarusy – ostateczne rozwiązanie"

Jan Szczerkowski, Marek Paśko:
„Strzały na
południu.
Czyli mało znana historia walk o górską granicę w latach 1918–1945”

     Jeszcze nie ucichły strzały podczas ostatniej wojny, a już graniczne spory polsko-czechosłowackie odżyły na nowo. W 1945 roku władze czechosłowackie, przy poparciu radzieckiego dowództwa wojskowego, likwidują spontanicznie utworzone na Zaolziu zaraz po wyzwoleniu polską administrację i milicję. Ludność Polska, zwłaszcza ta przybyła po 1938 roku, zostaje poddana represjom. Republika Czechosłowacka wysuwa także pretensje terytorialne wobec części ziem wchodzących przez kilkaset poprzedzających II wojnę światową lat do Niemiec. W Nachodzie utworzono „Národní výbor pro území Kladska”, czyli Radę Narodową dla Ziemi Kłodzkiej, a w Pradze powstał „Svaz přátel Kladska – Związek Przyjaciół Kłodzka. Rząd w Pradze ogłosił przynależność Kłodzka do Republiki Czechosłowackiej „ze względów historycznych, etnicznych, geograficznych, gospodarczych i komunikacyjnych”. Dochodzi do incydentu zbrojnego. 15 czerwca 1945 przez Przełęcz Międzyleską przetacza się czechosłowacki pociąg pancerny. Ponoć wszystko przez to, że Stalinowi pomyliła się Nysa Kłodzka z Łużycką…

     Z taj racji na Śląsku krążył dowcip, jak to nad Olzą w Cieszynie podjeżdżają czołgi polski i czechosłowacki, stają z wycelowanymi jeden w drugiego działami, po czym otwierają się włazy, wychodzą dowódcy, machają do siebie rękoma, a jeden woła: „Dawaj, Wania, zakurim!”…

     A cały ten spór zaczął się w 1918 roku…

O książce


Jan Szczerkowski:
„Rozs
trzelany Stanisławów”

     Bez najmniejszego oporu dałem się namówić na zwiedzenie Stanisławowa i okolic tego pięknego miasta. Z kilku podstawowych powodów. Przede wszystkim zaproszenie nadeszło od kilku stanisławowian, których miałem przyjemność i zaszczyt wcześniej poznać we Wrocławiu. M.in. wspaniałego duchownego – ks. kanonika Stefana Helowicza i Leszka Wierzejskiego, takiego niespotykanego już duetu dobrych duchów kresowiaków. Szkoda tylko, że Oni tej książki już nie przeczytają, ale, Boże drogi, wszystko, co zostało oddane przeze mnie w druku, doskonale znali z autopsji. Ostatecznie pod ich wpływem powstała ta książeczka o dumnym grodzie Rewery. Po drugie – chciałem bardzo zobaczyć rodzinne strony krewniaka i jednocześnie najlepszego przyjaciela Adasia Janowskiego, którego los, a właściwie miłość do pięknej cioteczki Krysi połączyła na zawsze z moją góralsko-dolnośląską rodziną. To w końcu ten mój Adaśko godzinami opowiadał mi o pięknie dawnych Kresów, a następnie był moim cicerone po takich kresowych miastach, jak Lwów, Stanisławów, Kamieniec, Jaremcze i jeszcze innych miejscowościach. On, jak mało kto, reprezentuje sobą niezłomność charakteru dawnych i współczesnych polskich mieszkańców Kresowych Ziem. Stąd też Adasiowi i Krysi dedykuję również tę książeczkę o Stanisławowie, mieście nie mniej dzielnym i dumnym od Lwowa.

Jan Szczerkowski
Wstęp


Tadeusz Szwed, Maciej Szwed, Mariusz Urbanek:
„Wrocław z nieba – Ostrów Tumski”

     Ostrów Tumski jest miejscem szczególnym. Tu zaczęła się historia Wrocławia; ta pisana i ta sprzed roku 1000, którą poświadczają odkrycia archeologów. Tu od tysiąca lat ludzie przychodzili modlić się do Boga o pokój, o zdrowie, o powszedni chleb. Na Wyspie szukali schronienia przed najeźdźcami, przed zarazą i pożarami. Na Ostrowie prosili o szczęście dla siebie, dla bliskich, dla Ojczyzny, bo to miejsce zawsze wydawało się najbliżej Boga. Mimo ponad tysiąca lat, jakie upłynęły od erygowania we Wrocławiu biskupstwa, mimo iż kilkukrotnie zmieniały się państwa, których częścią było miasto, zmieniały się języki, którymi mówili jego mieszkańcy, Ostrów pozostaje wciąż tym samym świętym miejscem.

     Album fotografii, wykonanych z samolotu przez Macieja i Tadeusza Szwedów, pokazuje zapisaną w układzie ulic, usytuowaniu kościołów i klasztorów historię Ostrowa Tumskiego, a jednocześnie dzięki „niebiańskiej” perspektywie pozwala zrozumieć szczególną rolę tego miejsca w dziejach Wrocławia i historii Kościoła na Śląsku.

Mariusz Urbanek

     Album ukazał się także w języku niemieckim pod tytułem Breslau vom Himmel. Die Dominsel.

Tadeusz Szwed (1938–1999) – fotografik. Ukończył technikum fototechniczne w Grudziądzu. W Instytucie Geografii Uniwersytetu Wrocławskiego był fotografem, od połowy lat 60. aż do śmierci najpierw współpracował, a następnie pracował jako etatowy fotoreporter wrocławskiej Gazety Robotniczej, późniejszej Gazety Wrocławskiej. Autor zdjęć dokumentujących życie Wrocławia i Dolnego Śląska, od początku festiwalu Wratislavia Cantans jego kronikarz. Fotografował także chętnie sport. Wystawy fotograficzne – wśród nich z wypraw do Nigerii, Jugosławii, Bułgarii, Rosji oraz szlakiem walk polskich żołnierzy: Monte Cassino, Lenino, Narwik. Autor albumów: Ziemia Kłodzka; Powódź. Wrocław od 12 do 14 lipca 1997; Mój Wrocław. Publikował swoje zdjęcia także w innych gazetach w całym kraju, także w licznych albumach, a jego fotografie pokazywane były również na wystawach za granicą (m.in. wystawę jego zdjęć z powodzi tysiąclecia z 1997 roku pokazywano w Kalifornii). Laureat Nagrody m. Wrocławia. Od 2001 r. jego imię nosi doroczna nagroda Dziennikarza Roku przyznawana przez organizacje dziennikarskie we Wrocławiu.

Maciej Szwed – urodzony w 1968 r. we Wrocławiu, 1992 – absolwent geografii Uniwersytetu Wrocławskiego. Fotograf, fotoreporter, współpracuje z czasopismami oraz wydawnictwami w całej Polsce. Zajmuje się głównie fotografią dla firm oraz zdjęciami lotniczymi. Jego zdjęcia publikowano w licznych albumach o Wrocławiu i Dolnym Śląsku. Prezentował zdjęcia na wystawach we Wrocławiu (1996, 2006), Gdyni i Wejherowie (1999). Wraz z ojcem Tadeuszem był współautorem albumu o powodzi we Wrocławiu w 1997 r. W 2005 r. wydał album pt. Wrocław z nieba – Ostrów Tumski. Po śmierci ojca kontynuował dokumentację Festiwalu Wratislavia Cantans oraz jest kronikarzem WROSTJA – Wrocławskich Spotkań Jednego Aktora.

 

 

Mariusz Urbanek – ur. w 1960 r. w Krapkowicach. Publicysta i pisarz. Z wykształcenia prawnik. W latach 19831990 pracował w tygodniku itd, później w Przeglądzie Tygodniowym (19901991) i Wprost (19921993). W latach 19942005 był reporterem w tygodniku Polityka, obecnie kieruje działem publicystyki i historii we wrocławskim miesięczniku Odra, gdzie od 1990 roku publikuje także stały felieton pt. „stan przejściowy”. W 2007 r. zaczął publikować felietony w Gazecie Giełdy Parkiet. Był współtwórcą, zastępcą redaktora naczelnego, a później współpracownikiem Tygodnika Internetowego TIN, który ukazywał się w latach 20012004, a w roku 2005 współtworzył i był zastępcą redaktora naczelnego Tygodnika Dolnego Śląska Piątek. W latach 19972001 współtworzył cykliczny program telewizyjny „Jestem” (rozmowy z wykonawcami tzw. piosenki środka). Autor biografii i reportaży historycznych, m.in. Wieniawa. Szwoleżer na Pegazie; Zły Tyrmand; Kisiel; Tuwim, baśni wrocławskich: Mostek czarownic oraz Baśnie Dolnego Śląska, felietonów Przecieki niekontrolowane. Współautor albumu Powódź. Wrocław, lipiec 1997. Laureat Nagrody Dziennikarz Roku (2001) przyznanej przez Stowarzyszenie Dziennikarzy RP Dolny Śląsk.

O albumie

Krystyna Tyszkowska (red.):
„Skąd my tu? Wspomnienia repatriantów”
Wybór tekstów: Antoni Kuczyński, komentarz historyczny: Marek Czapliński

     […] Książka, którą polecamy uwadze czytelników, przynosi oryginalne, wybrane teksty. Ich autorki i autorzy to osoby już niemłode, reprezentujące całą gamę zawodów. Piszą kolejarze, nauczyciele, rolnicy, urzędnicy. Wspólną cechą pamiętników jest ich ujmująca otwartość, bezpretensjonalna chęć dzielenia się doświadczeniami, potrzeba ogłoszenia i utrwalenia swojej prawdy. Tym mocniejsza po latach milczenia.

     Interesującym składnikiem wspomnień jest opisanie świata, który bezpowrotnie przeminął. Są to opisy życia w miastach i wioskach Polski międzywojennego dwudziestolecia, wspomnienia o organizacjach, szkołach, świętowaniu i obyczajach, które wyrugowała współczesność. Także – w niektórych tekstach – zwraca uwagę terminologia wzięta z gwary dawnych Kresów południowo-wschodnich, czyli tak zwany bałak, już tak zapomniany, że przygotowując tekst do druku, trzeba było podać znaczenie wielu słów (w nawiasach).

     Czas, jaki przedzielił przeżycia od ich opisania, niewątpliwie złagodził spontaniczność wypowiedzi. Tęsknota za tamtymi krajobrazami już tak nie doskwierała, ze stratami materialnymi się pogodzono, krzywdy częściowo zostały wybaczone. Dzięki temu wspomnienia, choć obfitujące w opisy sytuacji nader dramatycznych, wolne są od agresywnych uogólnień, choć niewolne od ocen. To cecha godna podkreślenia, gdy się zważy, że doświadczenia ludności dawnych Kresów Wschodnich z wyjątkową trafnością potwierdzały prawdę, że wojna budzi w ludziach wszelkiego rodzaju upiory: nacjonalizm, bratobójstwo, nienawiść, chciwość. […]

     Na książkę złożyło się 19 wybranych tekstów odpowiadających na pytanie: „Skąd my tu?”. Dołączono do nich pozakonkursowe wspomnienia dwóch osób, które ten sam czołg historii potraktował z równą bezwzględnością, choć z innych przyczyn. Są to wspomnienia Niemek. […]

     Dziś już od nas i następnych pokoleń zależy, czy potrafimy budować przyszłość opartą na przyjaznym poszanowaniu innych ludzi oraz chęci akceptowania tych wartości, które łączą ludzi.

Krystyna Tyszkowska
Przedsłowie od redakcji

     Pamiętniki i wspomnienia nie są łatwym źródłem historycznym. Są bardzo często nasycone emocjami. Wymagają nie tylko uważnego czytania, ale i krytycznego podejścia. Choć często wnioskuje się z nich o faktach, tak naprawdę najlepiej oddają odczucia ludzkie, pokazują postawy swoich autorów.

Marek Czapliński

Krystyna Tyszkowska – ur. w roku 1926 w Brzeżanach na Kresach Wschodnich. Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Dyplom otrzymała w roku 1957 i w październiku tego samego roku rozpoczęła pracę w redakcji Gazety Robotniczej, gdzie przez wiele lat kierowała działem kultury. Za wybitne walory jej publicystyki wielokrotnie nagradzana nagrodami dziennikarskimi i regionalnymi. M.in. w 1964 roku otrzymała Nagrodę im. B. Winawera za popularyzację nauki. W 1969 roku uhonorowana Nagrodą Miasta Wrocławia. Członek Społecznego Komitetu Budowy Panoramy Racławickiej. W 1986 roku wyszła z druku jej książka Panorama Racławicka. W 1982 roku przeszła na emeryturę. W latach 1984–1990 była redaktor naczelną kwartalnika Kultura Dolnośląska. Była także w latach 1982–1999 członkiem zespołu redakcyjnego miesięcznika Odra. Odznaczona Złotym Krzyżem Zasługi.

O książce


UKAZAŁ SIĘ UZUPEŁNIONY DODRUK TRZECIEGO WYDANIA !

Stanisław, Stefan, Zbigniew i Cezary Żyromscy:
"Historia jednej kresowej rodziny"

     Książka, nosząca podtytuł: Rodowód Żyromskich przydomek Chwalibóg na tle dziejów miasta Monasterzyska, jest kolejną, popularną dziś próbą odnalezienia rodzinnych korzeni. Jednak gdyby ograniczyła się jedynie do opracowania dziejów rodu, notabene sporządzonego bardzo obszernie i sięgającego do odległych wydarzeń sprzed wielu lat, mogłaby zainteresować głównie przedstawicieli tej familii. Jej olbrzymią zaletą natomiast jest bardzo wnikliwe, profesjonalne odtworzenie historii miasta leżącego w dawnym powiecie buczackim na Kresach południowo-wschodnich, którego ostateczna nazwa utrwaliła się w XV wieku. Tu fachowość jest uzasadniona - inicjatorem Rodowodu był dr Stanisław Żyromski, z wykształcenia demograf, dysponujący zatem odpowiednim instrumentarium. Z powodu przedwczesnej śmierci nie zdążył jednak ukończyć tego olbrzymiego przedsięwzięcia, wymagającego żmudnego badania źródeł historycznych, pamiętników, archiwów, ksiąg metrykalnych i relacji ustnych żyjących jeszcze byłych mieszkańców Monasterzysk. Kontynuowali po nim ten trud inni członkowie "klanu" Żyromskich: ppłk Stefan, inżynier Zbigniew (wydał także album Miasto kresowe Monasterzyska wczoraj i dziś zawierający 204 zdjęcia – stare i nowe – mieszkańców, obiektów i wydarzeń oraz najnowszy, kolorowy album Miasto kresowe Monasterzyska po latachplon fotograficzny wielu wypraw z lat 2000–2006) i emerytowany dziennikarz Cezary. Swój udział w ostatecznym kształcie książki ma jeszcze jeden wrocławski dziennikarz – Mariusz Żyromski, który zajął się częścią składu i grafiki komputerowej.

     Uzupełnieniem dziejów miasta jest broszura Historia Matki Boskiej Bolesnej z Monasterzysk, w której zawarto losy oraz wizerunki – dawny i obecny – cudownego obrazu, który znajduje się obecnie w kościele w Bogdanowicach koło Głubczyc na Opolszczyźnie, gdzie co roku w połowie września spotykają się dawni monasterzyczanie.

     Tak oto na tle burzliwych dziejów miasta, które było od zarania świadkiem zmagań polskiego oręża z najeźdźcami turecko-tatarskimi, aż po dramatyczne wydarzenia drugiej wojny światowej, która przyniosła trzech wrogów: niemieckiego, sowieckiego oraz ukraiński nacjonalizm, powstała równie barwna historia rodu, do którego należeli i stolnik wileński, marszałek wojsk W.X. Litewskiego Kazimierz Chwalibóg, i rzemieślnicy oraz rolnicy, uprawiający w znoju swoje połacie żyznych podolskich pól, i bardzo znany w latach dwudziestolecia socjalista francuski Jean oraz jego ojciec, historyk sztuki i literatury Ernest, a także wojskowi - wśród nich kapitan Antoni, ofiara obozu w Starobielsku - przedsiębiorcy, sportowcy, lekarze, naukowcy i wielu innych, rozsianych dziś po całym świecie.

     I choć nie można doszukiwać się pieczęci rodowych tej rodziny, można o jej członkach powiedzieć słowami profesora Karola Estreichera: "Dźwiga się szlachta nowa, ryjąc na pieczęciach wyrazy - CHLUBIĘ SIĘ, ŻE ANTENATAMI MYMI JEST PRACA RĄK MOICH".


Stanisław syn Jana

Stefan syn Wiktora

Zbigniew syn Henryka

Cezary syn Wacława

Napisali o książce...


Michał Żywień:
"Spacerkiem po Europie"

     Każdy, nawet najbardziej znany, zakątek ma swoje tajemnice. Wieża Eiffla, Akropol, Montparnasse, zamki nad Loarą czy też Big Ben – mimo że opisywane przez liczne przewodniki, ciągle kryją zagadkowe historie. Ich śladem właśnie prowadzi popularny przewodnik, pilot turystyczny i dziennikarz Michał Żywień w swoich wspomnieniach wydanych w formie książki zatytułowanej "Spacerkiem po Europie".

     Ten spacerek to setki ciekawostek, anegdot, opowiastek. To prawdziwa podróż w czasie i przestrzeni, pełna przygód i innych niezwykłych wydarzeń. Jak pisze sam autor, książka regionach i krajach przedstawia to, co jest dla turysty najciekawsze. Podążmy więc za autorem w jego niektórych spacerkach według tytułów rozdziałów:

     Grecja - kolebka naszej demokracji. Cypr - wyspa Afrodyty. Hiszpania - gorące słońce, ciepłe morze, wspaniałe zabytki przeszłości. Francja - od Paryża po Lazurowe Wybrzeże. Austria - nad pięknym modrym Dunajem. Niemcy - do Berlina niedaleko. Wielka Brytania - do you speak English? Wenecja - miasto na stu wyspach. Benelux - czyli Belgia, Holandia i Luksemburg. Stambuł - miasto dwóch części świata. Minikraje Europy - San Marino, Monako, Gibraltar, Andora, Liechtenstein. Szwajcaria - dach Europy. Dania, Finlandia - sąsiedzi zza Bałtyku. Chociaż lektura książki nie zastąpi wycieczki, ale niech będzie ona zachętą do wybrania się w świat.

Poliglota

     Żeby podróżować, trzeba znać języki obce. Już Napoleon mówił, że jeden żołnierz, który zna dwa języki, jest lepszy niż dwóch żołnierzy, którzy nie znają żadnego. Michał Żywień – wrocławski obieżyświat – może się dziś pochwalić znajomością pięciu języków. Oprócz rosyjskiego (wychował się w Wilnie), niemieckiego, angielskiego (ukończył prawo i filologię angielską) rozmawia także po włosku i francusku. Dzięki znajomości języków pracował jako tłumacz w komisjach nadzorujących układy rozejmowe po wojnach w Korei oraz Indochinach (czytaj także: “Wrocławscy dziennikarze w międzynarodowych misjach pokojowych”).

     Podróżuje od połowy lat 70. Najpierw jeździł do Bułgarii, Rumunii i Związku Radzieckiego. To były bardzo barwne wycieczki – twierdzi, wspominając rejsy po Morzu Czarnym. Do tej pory zdążył już zwiedzić całą Europę, północną Afrykę i Azję – ponad 170 wycieczek do ponad 30 krajów świata. Nie był nigdy w Stanach Zjednoczonych i Australii.

Przestrogi

     Do swoich opowieści pan Michał, oprócz anegdot i wątków historycznych, wplótł kilka rad czysto praktycznych, np. jak się nie dać okraść? A oto kilka z nich:

- Panie mają często zwyczaj w lokalu przewieszać torebkę na poręczy krzesła. Tego robić nie wolno! Pamiętajmy: turysta zawsze budzi zainteresowanie złodziei.
- Jeśli wokół nas robi się tłok, czy będzie to w metrze, kolejce do kasy, gdzieś w muzeum czy kościele, to trzymajmy się wtedy za portfel i mocniej ściskajmy torebkę.
- Jeżeli jedziemy samochodem, nigdy nie należy na noc zostawiać bez opieki pojazdu wypchanego wszelkim dobrem. Rano prawdopodobnie będzie pusty.

     Są to rady ogólne. Ale co kraj, to obyczaj - na zachodzie i na wschodzie...

Władysław Rudak

Michał Żywień – z wykształcenia prawnik, pionier wrocławskiego dziennikarstwa. Rozpoczął pracę w 1945 r. w dzienniku "Pionier", który zmienił w 1946 r. nazwę na "Słowo Polskie". Pracował w tej redakcji nieprzerwanie aż do przejścia w 1990 r. na emeryturę. Współorganizator w 1956 r. Towarzystwa Miłośników Wrocławia, przez wiele lat redaktor roczników TMW "Kalendarz Wrocławski". Inicjator i organizator Międzynarodowych Turniejów Szachowych im. Akiby Rubinsteina w Polanicy Zdroju. Założyciel i aktywny działacz (od 1968 do dziś) Ogólnopolskiego Klubu Wysokich – pierwszego w Europie. Tytuł Pilota Roku w latach 1997-2001 i laureat Plebiscytu Czytelników na najlepszego pilota wycieczek zagranicznych. Wykładowca i egzaminator pilotów wycieczek. Laureat Nagrody Miasta Wrocławia w dziedzinie dziennikarstwa, Kawaler Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski. Autor książki "Ze Słowem Polskim przez ćwierćwiecze Dolnego Śląska".


______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław, tel./tel 48-71 341 87 60
Konto: nieaktualne o/Wrocław nieaktualne
sdrp.wroc@interia.pl