MENU:
Strona główna
|
Reporterka i Wielki Scenarzysta Jacek Antczak, redakcyjny kolega siedzący o dwa metry ode mnie w tym samym boksie, wybrał, skomponował, uzupełnił i zdokumentował fragmenty przeprowadzonych przez kilkudziesięciu autorów rozmów z Hanną Krall. Powstała z tego „Reporterka”. Zajęło mu to cztery lata. Są wprawdzie godniejsi ode mnie, by o tym napisać, ale trudno, kto pierwszy ten lepszy. Tylko co ja wiem o reportażu? Sam wprawdzie popełniłem ich kilka, ale było to tak dawno, że nie bardzo pamiętam, czy to prawda. Obowiązywały wtedy definicje: Reportaż – sprawozdanie publicystyczne oparte na zebranych bezpośrednio i autentycznych materiałach (podróż, wywiady). Reportaż zbeletryzowany – odmiana z pogranicza publicystyki i literatury, sprawozdanie, w którym prócz elementów autentycznych występować mogą fikcyjne, wzbogacone często refleksjami i dygresjami, przy użyciu artystycznych środków językowych. (St. Sierotwiński „Słownik terminów literackich”, wyd. Ossolineum). „Reportaż jest stary jak mowa ludzka”, rzecze Wańkowicz. „Począł się już, kiedy pierwszy troglodyta przyniósł wiadomość o pasących się na łące ichtiozaurach.” Tu mistrz (dla poprzednich pokoleń czytelniczych) nieco przekoloryzował, bo ichtiozaury (rybojaszczury podobne rekinom) nie pasały się na łąkach, a od troglodytów dzieliły je miliony lat. Ale co do zasady –zgoda, zastąpmy tylko ichtiozaury np. mamutami. Dalej w poczet reporterów p. Melchior zalicza Homera (typowy dla gatunku opis pojedynku Achillesa z Hektorem pod Troją), Galla Anonima, Długosza, Paska, Dickensa, Defoe, Londona... jest ich legion. Mimo sławnych, a nawet wiekopomnych nazwisk autorów, reportaż nie u wszystkich cieszył się szacunkiem. Józef Czechowicz pisał w 1937 r.: „Reportaż jest to rodzaj literacki bardzo niskiego gatunku. Kto wie, czy w ogóle jest to rodzaj literacki. Służy celom doraźnym, przeczy zasadzie fantazjotwórstwa”. Uznany już reportażysta Egon Erwin Kisch w berlińskiej kawiarni nie śmiał się przysiąść do stolika literatów, gdzie traktowano go z pogardą. Nieraz reportaż zaprzęgano w służbę różnych idei. Ignacy Fik: „Reportaż w pierwszych latach II Rzeczypospolitej uważano za odkrycie mające zadać śmiertelny cios literaturze burżuazyjnej, a stanowić alfę i omegę przyszłej literatury proletariatu”. Mimo wszystko reporterzy robili swoje. Steinbeck: „Jestem niepoprawny podpatrywacz. Nie zdarzyło mi się minąć odsłoniętego okna bez zajrzenia do środka. Podsłuchuję rozmowy nie dla mnie przeznaczone”. Kisch: „Najbardziej gwałtowna z moich cech to ciekawość. Przygodnie spotkanych ludzi zasypuję najbardziej osobistymi pytaniami. Żaden napis tak mnie nie przyciąga, jak ten, że wejście jest wzbronione”. Kraszewski: „Rozmowa jest gimnastyką umysłu. Ludzie, z którymi nie byłoby o czym mówić, są rzadcy. Poszukać, a od każdego czegoś się nauczysz”. I, ponad sto lat po Kraszewskim, Hanna Krall: – Jak byłam młoda, szukałam bohaterów, dzięki którym mogłam napisać ciekawy reportaż. Ostatnio zauważyłam, że szukam bohaterów, dzięki którym mogę stać się nieco mądrzejsza. Lesław Bartelski: „Jest tyle gatunków reportażu, ilu reportażystów”. Koło zatoczone. Wygląda na to, że reporter to stwór ponadczasowy; w każdej epoce zawód ten przyciąga ludzi o podobnych cechach, temperamentach, podobnych przemyśleniach. Ale przecież nie identycznych. Jak widzą Hannę Krall koledzy po fachu? Mariuszowi Szczygłowi udzieliła wielu rad, ale przytoczę tu jedną: – Reporter ma rozumieć. Nie usprawiedliwiać, nie bronić, nie oskarżać, nie osądzać – ale rozumieć. Kazimierz Dziewanowski: –Jeśli chcesz wiedzieć coś o Polsce; o Żydach w Polsce, o Polsce w Żydach, o Polakach (...) o tym, jacy tu potrafią być ludzie, jak kradną, piją, donoszą, a także jacy bywają wzniośli, niepowtarzalni i święci – powinieneś przeczytać książkę napisaną przez największą czarownicę polskiego reportażu. Sama o sobie: – Gdybym nie wierzyła w Wielkiego Scenarzystę przedtem, zanim zaczęłam pisać, to uwierzyłabym dzięki losom, które poznaję. Są tak kunsztownie prowadzone, tak kunsztownie się łączą... Miewam uczucie, jakby kiedyś istniał pełny obraz, na którym było wszystko. Później się rozproszył. Od czasu do czasu znajduję cząsteczki, które do siebie pasują. „Reporterka” to właściwie wywiad rzeka. Gdyby nie stosowne oznaczenia, nikt by nie podejrzewał, że łączące się w logiczny ciąg, następujące po sobie pytania i odpowiedzi są wyjęte z różnych tekstów coraz innych autorów. Jacek Antczak bardzo to zgrabnie dobrał i pozszywał, co wymagało iście mrówczej pracy. Swoją bohaterkę podziwia, a ponadto sam jest reporterem o znaczącym dorobku, kilkakrotnie nagradzanym. Trzy lata temu ukazał się zbiór jego tekstów pt. „W Radwanicach najlepiej idą romanse”. Teraz Jacek patronuje w „Słowie Polskim” reportażowi, zachęca do tego gatunku młodszych kolegów. Może wychowa następców Krallówny albo Kapuścińskiego? Okładka i projekt graficzny książki to dzieło także koleżanki ze „Słowa” – Magdy Wosik. Dla mnie rewelacja i nie piszę tego po znajomości; osądźcie sami. Bohaterce publikacji określenie „czarownica reportażu" jakby nie bardzo przypadło do gustu. Ale przecież czarodziejka brzmi zbyt słodko, cukierkowato, disneyowsko... Nie, czarownica jest w sam raz, kojarzy się z temperamentem, energią, akcją – czy to nie pożądane cechy reporterskiego powołania? Szkoda, że podobne czarownice to dziś białe kruki, żal, że wypierają je macherzy od kuglarskich sztuczek... Andrzej
Górny Hanna Krall – reporterka w jednym zdaniu – Po co mi fikcja, prawdziwe życie jest ciekawsze – mówi Hanna Krall w książce Jacka Antczaka pt. „Reporterka”. Niestety, mam wrażenie, że jej bohaterka jest przedstawicielką ginącego zawodu. Podobnie jak Ryszard Kapuściński. Parafrazując słowa piosenki, można powiedzieć, że dziś prawdziwych reporterów już nie ma. To oczywiście lekka przesada. Są, ale można ich policzyć na palcach jednej ręki. W modzie jest dziennikarstwo szybkie, efekciarskie, bez polotu. Liczy się afera, skandal. Przejmujące historie o ludzkich losach, których nie da się opisać w kilku zdaniach, nie mają przebicia. Pewien wprawiony w bojach reporter powiedział mi niedawno: – Jestem przekonany, że jeśli dziś ktoś przyniósłby do redakcji reportaż na miarę Hanny Krall, zostałby odesłany z kwitkiem. „Bo to za długie. I kto to w ogóle będzie czytał” – usłyszałby zapewne. I coś w tym jest. Tym bardziej warto docenić pracę wrocławskiego dziennikarza Jacka Antczaka, który sam jest świetnym reporterem. Tym razem jednak zebrał w całość rozmowy różnych autorów z Mistrzynią reportażu. Po co? Ano po to, żeby pokazać innym, tym na początku drogi, jak to się robi. I że prawdziwym reporterem po prostu się jest. A nie bywa. – Powiedzmy, że pani nie znam. Niech pani sprecyzuje siebie w trzech zdaniach – mówi jeden z dziennikarzy do Hanny Krall. – Dlaczego w trzech? W jednym zdaniu. Jestem reporterką – odpowiada autorka „Zdążyć przed panem Bogiem” i charakteryzuje jednocześnie styl swojego pisania. Oszczędnego w słowach, precyzyjnego. Wbrew pozorom nie jest to jednak książka wyłącznie o pisaniu reportaży. Antczak mimo wszystko stara się pokazać osobowość Hanny Krall. Bo ona sama – jak podkreśla – nigdy nie napisze o sobie w pierwszej osobie. Reporterka szczegółowo autoryzowała książkę i mówi w niej tylko to, co chce powiedzieć. Mam wrażenie, jakby rola bohaterki tekstu trochę ją uwierała. Ona sama woli zadawać pytania. I rozmawiać z ludźmi, z którymi nikt nie rozmawia. Czasami zżyma się na swojego rozmówcę, że ten przerywa jej w nieodpowiednim momencie albo zadaje złe pytanie. Niewiele mówi o swoim wojennym dzieciństwie, domu dziecka, rodzicach. – To wszystko jest w moich reportażach – podkreśla. Opowiada za to, jak po krwawych wydarzeniach w Poznaniu 1956 roku stała się „dorosłą dziennikarką”; jak cierpiała, kiedy podczas stanu wojennego odchodziła z „Polityki” („14 grudnia płakała moja ZMP-owska dusza, która uwierzyła w socjalizm”); i o tym, jak pisała felietony do „Wiadomości Wędkarskich” pt. „Smutek ryb”, a Jerzy Putrament powiedział jej, że „oczy węgorza to oczy diabła”. – Nie mam mistrzów – mówi Krall. Przyjaźniła się z Kieślowskim, ceniła Kapuścińskiego za „docieranie do spraw najważniejszych”. Podziwiała swojego nauczyciela – Mariana Brandysa, ale nikogo nie chciała naśladować. To on powtarzał jej niczym mantrę: „Prostota jest formą najlepszą”. Zrozumiała to dopiero po trzydziestu latach. – Moim źródłem inspiracji jest tylko i wyłącznie życie – podkreśla Krall. Fikcja literacka nigdy jej nie kręciła. Ona jest raczej sumiennym researcherem. Kto wie, może kiedyś jakiś wielki pisarz w typie Faulknera wykorzysta jej historie w swojej książce? Mariola
Szczyrba Hanny Krall szkoła życia „Ci, którzy rządzą, dzielą świat. A ci, którzy go opisują, łączą go na nowo” – mówi Hanna Krall w książce „Reporterka”. Przewodnik po biografii i literaturze ma formę wywiadu rzeki. Z fragmentów rozmów ułożył go Jacek Antczak. Nadał książce spójną formę i zbudował dramaturgię. Czytelnicy Hanny Krall otrzymują odpowiedź na pytanie o istotę jej pisania. Reporterka wyjaśnia, jak trafia na rozmaite historie i dlaczego nie korzysta z magnetofonu. Wrażenie robi rozdział, w którym mowa o mszy odprawianej przez ks. Adama Bonieckiego. Przeczytał fragment Ewangelii o przyjeździe pogan do Jezusa. Najpierw poszli do Filipa, który zaprowadził ich do Andrzeja, ten skierował ich do Mesjasza. – Dlaczego poganie nie udali się wprost do Jezusa? – zwróciła się Krall do księdza. Przyznał, że nie zastanawiał się nad tym. Spytał, czy Krall ten fragment wydaje się naciągany. „Na odwrót – odparła. – Powiedzmy, że jestem wówczas reporterką i naczelny posyła mnie do Nazaretu. Słyszę historię o poganach. Ciekawi mnie, dlaczego nie poszli od razu do Jezusa, ale nikt nie potrafi odpowiedzieć. Dla mnie byłby to dowód prawdziwości historii, ponieważ nikt nie wymyśla bezsensownych zdań. Jeżeli wszystko jest logiczne, słucham podejrzliwie. Jeśli ktoś opowiada historię, w której są niejasności, mam pewność, że tak było naprawdę. – „Nie myślałem o Ewangelii jako o reportażu” – rzekł ks. Boniecki. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy tej księgi potraktować właśnie tak? Może bliższy stałby się nam jej bohater? Krall opowiada tak, jak pisze. Posługując się skrótem, zmusza czytelnika do uwagi. Przywiązuje wagę do detalu. Uważa, że na poziomie ogólnym można przekazać tylko komunał. Powiada, że historie, które opisuje, zostały przez kogoś utkane. Ona „tylko” je odkrywa. Nie ma w tym pozy, jest pokora. Krall ma poczucie, że „kiedyś istniał obraz, na którym było wszystko. Później się rozproszył. Czasem znajduję cząsteczki, które do siebie pasują”. Myślę, że wielu może tego poczucia pozazdrościć. Krall wie, jaka rola została jej przeznaczona. Bartosz
Marzec Credo Reporterki Kupiłem dzisiaj opracowaną przez Jacka Antczaka książkę „Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall”. To wywiad rzeka zmontowany z różnych wywiadów z pisarką. Ucieszyłem się, bo nasza rozmowa, a właściwie różne jej tematy i fragmenty, zajmuje w niej sporo miejsca. Wypowiedź z naszej rozmowy, moje pytanie, w ogóle otwierają tę książkę. To mi sprawiło dużo radości. Cytat z naszej rozmowy „Trzeba pytać o widok z okna” jest tytułem jednego z rozdziałów. Zapytałem Hannę Krall, o co pytać. Odpowiedziała wtedy: „O wszystko. O babcię, o dziadka, o sąsiadów... O to, co było widać z okna, co stało naprzeciw, kto tam mieszkał, czyj był ten sklep, jak była ubrana ta pani, o czym mówiła. Trzeba pytać o rzeczy najdrobniejsze po to, by odtworzyć świat. Wszystko jedno – bujny świat, kolorowy czy zwyczajnie bezbarwny. Niecierpliwimy się, kiedy mówią ludzie starzy. To prawda, że czasami mówią nieskładnie, ale trzeba wsłuchać się. Trzeba rozgarnąć słowa i dotrzeć do ich historii”. Cieszę się, że ta książka powstała, bo to credo reporterki, jej autoryzowany portret. Mądra, ciekawa lektura. Wciąga, ja w każdym razie podczytuję, otwieram, przyglądam się słowom, słucham. Zwłaszcza rytmu, który jest tak charakterystyczny dla wszystkich tekstów Hanny Krall. (...) Podobało mi się, co Hanna Krall powiedziała w rozmowie Jackiem Bińkowskim, a co cytuje Jacek Antczak w „Reporterce”: „To bardzo ważne, gdy człowiek może zmądrzeć dzięki bohaterom. Jak byłam młoda, szukałam bohaterów, dzięki którym mogłam napisać dobry, ciekawy reportaż. Ostatnio zauważyłam, że szukam bohaterów, dzięki którym mogę stać się nieco mądrzejsza”. Nie czuję się reporterem, ale też szukam takich bohaterów i pracy, która rozwija. Aby ją kochać i chcieć do niej wracać. Mieć poczucie dobrze spełnionego czasu. Remigiusz
Grzela Poczuć historię „Reporterka” to osobliwy wywiad-rzeka z Hanną Krall, skompilowany z dziesiątków wywiadów, jakich Krall udzieliła w prasie, telewizji czy na czatach internetowych. Z rozmaitych wypowiedzi na przestrzeni lat wyłania się obraz reporterki i pisarki, która przeszła długą drogę, by znaleźć swoją własną metodę i styl, ale która też, dzięki wrażliwości na drugiego człowieka, potrafiła usłyszeć zadziwiające historie wyłaniające się z pozornie nieistotnych detali. W wywiadach Krall opowiada o zawodowych początkach w „Życiu Warszawy”, o latach spędzonych w „Polityce” i o lewicowych złudzeniach, których kres nastąpił wraz z wybuchem stanu wojennego. A także o uczniach, których już w nowym ustroju wychowała w „Gazecie Wyborczej”. Ważni są też ludzie, którzy wpłynęli na jej sposób patrzenia na świat. Jest więc między innymi Krzysztof Kieślowski, który nierzadko wykorzystywał w filmach jej reportaże, czy Marian Brandys, nauczyciel akademicki, z którym notorycznie się nie zgadzała, żeby po latach przyznać mu rację. Osobną część wywiadu-rzeki stanowi jej współpraca z Markiem Edelmanem przy pisaniu „Zdążyć przed Panem Bogiem” – praca przy tej książce ostatecznie wyklarowała jej styl. Na często powtarzające się pytania o dobór bohaterów oraz ich opowieści reporterka daje niezmiennie tę samą odpowiedź: jej „organizm” musi poczuć historię, musi być nią zaciekawiony, a ciekawość potrafią wzbudzić drobne szczegóły – futro zakupione w czasie wojny, kolor krzesła, na którym w piwnicy siedziała czyjaś babka. Nie ufa gładkim narracjom, bez pęknięć i luk, bo według niej białe plamy znacznie więcej mówią o rzeczywistości niż wymyślone uzupełnienia niewiedzy czy niepamięci. Czytelnik, który oczekuje, że dowie się czegoś od Hanny Krall na temat jej własnej biografii, może być zawiedziony. Reporterka skromnie stwierdza, że jej życie jest na niby i dlatego zajmuje się opisywaniem cudzego, prawdziwszego. Autor kompilacji niewątpliwie wykonał mrówczą robotę, przekopując się i selekcjonując dziesiątki wypowiedzi reporterki, by stworzyć z nich jednolity tekst. W efektach tej pracy widać jakby mimochodem, że w żadnym z wykorzystanych przez niego wywiadów nikt nie zapytał jej o jakiś szczegół, taki jak te, którymi wyważała drzwi do wspomnień swoich bohaterów. Helena
Chmielewska-Szlajfer Hanna Krall, nożyczki i klej Jacek Antczak, wrocławski dziennikarz, współcześnie i z powodzeniem uprawiający bodaj najtrudniejszy gatunek dziennikarstwa, czyli reportaż, stworzył rzecz już w starożytnym Rzymie nazywaną collectanaea, czyli zbiorem wypisów z dzieł literackich. Ale obiektem zainteresowania redaktora Antczaka nie były dzieła same w sobie, tylko rozmowy o nim innych redaktorów z Autorem, też zresztą redaktorem. Ta trzypoziomowa konstrukcja jest pewną osobliwością, ponieważ opowiadanie o jednym dziennikarzu, poprzez cytowanie wycinków wywiadów z nim innych dziennikarzy, dokonywane przez jeszcze innego dziennikarza, nie jest niczym innym, niż próbą tworzenia nowej, lepszej (?) jakości z jakości już uzyskanej w bezpośrednim kontakcie. Czy taki zabieg w stosunku do osoby znanej i docenianej nie tylko w Polsce jest w stanie jakkolwiek wpłynąć na powszechny odbiór jej twórczości? Szczególnie, jeśli chodzi o autora najwyższej, mistrzowskiej klasy. O Hannę Krall. Z lektury książki „Reporterka. Rozmowy z Hanną Krall” wynosi się przede wszystkim wrażenie, iż jej autor jest nie tylko zafascynowany osobą H.K., ale przede wszystkim warsztatem znakomitej dziennikarki, o której zresztą nie tak całkiem dawno napisał pracę magisterską, a która z natury rzeczy musiała opierać się o większe czy mniejsze fragmenty publikacji Hanny Krall, ich recenzje, wywiady, opinie itp. Jeśli tak, byłoby to ilościowe rozwinięcie tego sposobu opowiadania o ulubionej Autorce, czego dowodem jest bibliografia, licząca 56 pozycji. Z 56 wywiadów, rozmów, publikacji, dotyczących twórczego dorobku „reportażystki”, z których każdy i każda stanowiła całość mniej lub bardziej smakowitą, Jacek Antczak wyłuskał to, co mu najbardziej smakuje, niczym migdały i rodzynki z tortu. Rzecz w tym jednak, że nie wszyscy przepadają za migdałami i rodzynkami, szczególnie wtedy, kiedy podaje się je w wielkiej obfitości. Obfitość, jak się rzekło, dotyczy dziennikarskiego warsztatu i w zasadzie sprowadza się do powtarzanej przez Hannę Krall w wywiadach reguł oczywistych: dziennikarz powinien przede wszystkim słuchać a nie gadać, być cierpliwym, umieć odróżniać prawdę od zmyśleń i dbać o tzw. szczegóły charakterystyczne, czyli tworzyć tło, swoistą scenografię dla wydarzeń i osób. Jednak, zdaniem pisarki, najważniejsza w reportażu jest prawda. Przynajmniej w Jej reportażu. Prawda czasem mało ważna, wręcz marginesowa, np. kolor fotela, na którym siedziała bohaterka czy czerwony sweter dr. Marka Edelmana. Do tej prawdy, do faktów i wydarzeń niepodważalnych, dociera H.K. poprzez niemal obsesyjny upór, nieustannie sprawdzając, konfrontując, szukając innych źródeł, szperając w dokumentach i archiwach. Również błądząc, co się zdarzyło w reportażu o nieszczęściach pewnej kobiety, której piękne wiersze umieściła w tekście. Okazało się, niestety zbyt późno, że są to przepisane utwory znakomitej poetki – Ewy Lipskiej. Najbardziej znaną częścią dorobku Hanny Krall są reportaże, często w postaci książek, poświęcone ludziom ocalonym z Holocaustu. Wśród nich dzieło wybitne, tłumaczone na wiele języków, wzbudzające nie tylko podziw dla talentu autorki, ale też za pokazanie prawdziwej historii powstania w warszawskim getcie, czyli „Zdążyć przed Panem Bogiem”. Można powiedzieć, że jej bohater – Marek Edelman, ostatni przywódca tego tragicznego, zbrojnego zrywu, został po latach zapomnienia przywrócony do powszechnej świadomości Polaków. To wielka zasługa Hanny Krall. Pisarska metoda autorki opiera się więc na pokazywaniu prawdy, ale też na prostocie języka, którym się posługuje. Jedno wypływa z drugiego. Pewnie można pisać prawdę w inne sposoby, stosując parabole, kunsztowne konstrukcje i inkrustacje, wyszukaną stylistykę itp., ale wtedy czytelnik może zacząć podejrzewać, że jest to owszem prawda, ale owinięta w bawełnę. I nie zechce mu się jej odwijać... O tym wszystkim pisze Jacek Antczak, niestety w zdecydowanej większości nie swoimi słowami, stosując, jak sam mówi, przede wszystkim nożyczki i klej. Takie postawienie sprawy jest bez wątpienia uczciwe, bo przecież mając do dyspozycji taką bibliografię, wiedzę „w temacie” i sprawne pióro, można było dokonać pięknej kompilacji, nadając jej formę własną. Co by się z pewnością również spodobało tzw. publiczności. Tak więc powstaje pytanie; do kogo właściwie jest adresowana ta pozycja? Miłośnicy Hanny Krall znają wszak i jej twórczość, i wszelkie komentarze, wywiady czy recenzje. Dla tych, którzy takiej wiedzy nie mają, książka Jacka Antczaka będzie bardzo wątpliwą zachętą do poznania dorobku pisarki. Może być pomocą dla studentów dziennikarstwa na zajęciach warsztatowych, stanowi bowiem pewną formę wykładu na ten temat. Ale moja rada jest taka: najlepiej czytać Hannę Krall w stanie czystym, bez pośredników! Andrzej Łapieński
|
______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław, tel./tel 48-71 341 87 60
Konto: nieaktualne o/Wrocław nieaktualne
sdrp.wroc@interia.pl