MENU:
Strona główna
Aktualności
Działalność
Statut
Władze
Członkowie
Zmarli
Archiwum
Pobierz
Forum
Książki
Gratulujemy
Linki
|
|
O książce
Wojciech
Chądzyński:
"Wrocław, jakiego nie znacie"
Historyk,
a przede wszystkim dziennikarz, Wojciech Chądzyński od wielu lat zajmuje
się dziejami i zabytkami Wrocławia. Efektem tych zainteresowań są liczne
artykuły publikowane w prasie dolnośląskiej. Prezentowana książka
zawiera ponad pół setki opowieści zamieszczanych na łamach Słowa
Polskiego w cyklu „Wrocław, jakiego nie znacie”, uzupełnionych
o kilka nowych historii. Choć książka ta nie jest pomyślana jako
przewodnik po mieście, prowadzi nas ulicami i pokazuje nieznane historie
miejsc dobrze nam znanych. Zapomniane tragedie, wydarzenia, epizody, osoby
– wszystko to opowiada nam autor, wskazując na mijany właśnie dom,
plac czy kościół. Opowiedziane ze swadą historie łączące fakty, uzupełnione
ciekawostkami, legendami, w połączeniu z żywą narracją sprawiają, że
książkę czyta się jednym tchem.
Naszą wędrówkę zaczynamy niemal tysiąc lat temu na Ostrowie Tumskim,
miejscu, gdzie powstał zalążek miasta. Dalsze blaski i cienie historii
poznajemy zwiedzając mauzolea książąt, poznając sekrety biskupów i
zakonników, przemierzając zatłoczone ulice lewobrzeżnego Wrocławia.
Odwiedzamy mieszczańskie kamienice, warsztaty rzemieślnicze, szpitale,
przytułki, poznajemy życie codzienne z jego prozaicznymi problemami. Dla
wytchnienia nie stronimy od zajazdów, szynków, smakując świdnickie piwo,
nie gardząc też produktami miejscowych mistrzów piwowarskich. A historia,
w rytmie odmierzanym wahadłem ratuszowego zegara, toczy się dalej. Na początku
XIX w. Wrocław przełamuje barierę murów miejskich rozrastając się
lawinowo. Sto lat później Psie Pole, Leśnica, Różanka, Krzyki stają się
dzielnicami miasta. Przemysł, ekonomia, nowe problemy cywilizacyjne, w tym
przestępczość, wszystko to znajduje odzwierciedlenie na stronach książki.
Kształtowanie się, bynajmniej niebezbolesne i niepozbawione konfliktów,
wyrosłego ze średniowiecznego grodu nowoczesnego ośrodka z teatrami,
pomnikami, promenadami, instytucjami publicznymi – oto ostatni wątek
opowieści o Wrocławiu.
Arkadiusz Dobrzyniecki
– historyk sztuki
Jak
pokochać „małą ojczyznę”? Jak pobudzić patriotyzm lokalny?
Na tak postawione pytania można dać różne odpowiedzi i udzielić wielu
porad. Jedną z nich niech będzie lektura niniejszego tomiku, zawierającego
specyficzne formy – oparte na faktach opowiadania, przeplecione legendą,
czasem anegdotą. Wszystkie napisane żywym językiem przedstawiają nam
Wrocław znany i nieznany, a w szczególności jego zabytki i związanych z
nimi ludzi. Publikacja ta, adresowana do szerokiego grona odbiorców,
zainteresuje z pewnością zarówno młodzież szkolną, jak i dorosłych miłośników
naszego miasta.
Henryk
Klamecki
–
historyk architektury Wrocławia
Ta książka na pewno stanie się doskonałym przewodnikiem po Wrocławiu, a
już na pewno wielu zachęci do tego, aby zwiedzić tak dobrze –
wydawałoby się – znane zakątki miasta.
Znajdziemy w niej wszystko. I opowieści z dreszczykiem, mocno kryminalne, o
sprzedajnych dziewkach, katach i mordercach z dawnych wieków. I historie o
tym, kiedy we Wrocławiu zapłonęły pierwsze gazowe latarnie, kiedy i którędy
pojechały pierwsze tramwaje, gdzie postawiono pierwszy miejski szalet i
jaka sensacja wiąże się z rzeźbą szermierza na placu Uniwersyteckim.
Nie sposób też nie wspomnieć o jakże ważnych w przypadku takiej pozycji
ilustracjach.
We wrocławskich opowieściach Wojciecha Chądzyńskiego aż roi się od
anegdot, baśni i ciekawostek. I założę się, że nawet miłośnicy
historii miasta znajdą tu rzeczy, o których nie mieli pojęcia.
Dodam też, że teksty opublikowane w książce Wrocław, jakiego nie znacie, ukazywały się najpierw w Słowie
Polskim, a od ponad roku drukowane są cyklicznie w Słowie
Polskim • Gazecie Wrocławskiej. Ja spore fragmenty tej książki
poznałam, zanim trafiła ona na rynek. I zachęcam Państwa do poznania jej
w całości. Warto poznać Wrocław, jakiego nie znaliście do tej pory.
Katarzyna Kaczorowska
Słowo Polskie
• Gazeta Wrocławska
– 8 VII 2005
Wrocław,
jaki poznacie...
Jeżeli Warszawa ma Złotą Kaczkę i Bazyliszka, o Syrence nie wspominając,
Kraków – oczywiście króla Kraka i Smoka wawelskiego, Łęczyca
– diabła Borutę, Poznań – Koziołki, a Zakopane – Śpiących
Rycerzy i Demona Witkacego, to co może mieć Wrocław? W roku 1945 miał
nieco wątpliwą satysfakcję, że po sześciuset latach zmienił się z
Breslau na Wrocław i wraz z tą zmianą, administracyjnie i odgórnie,
pozbył się mniej więcej dwóch trzecich swojej historii. Ale jeszcze na
przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku (jak ten
czas szybko mija...) wydawano książeczki o osobliwościach Dolnego Śląska
bez powoływania się na ich na ich słowiański, polski rodowód. Pierwszym
bohaterem tych prostych opowiastek był Duch Karkonoszy – Liczyrzepa.
Aliści okazało się po paru latach, że Duch nie tylko był Duchem złym,
ale też miał niewłaściwe pochodzenie. Choć przecież autochton, tu
urodzony i tu od wieków działający, został skazany na niebyt i tylko
czasem pojawia się na niewielkim literackim spacerniaku w postaci przypisów.
Jest jednak faktem, że 1000-letni Wrocław starożytnych, bajecznych legend
w zasadzie nie posiada. Może dlatego, iż jego różnoplemienni mieszkańcy
od zawsze dość mocno stąpali po ziemi i zajęci codziennymi sprawami
– głównie kupiectwem i rzemiosłem – nie zawracali swoich
praktycznych, mieszczańskich głów tworzeniem czy wysłuchiwaniem
cudownych opowieści. Toteż niemal wszystko, co znajdziemy w książce wrocławskiego
dziennikarza – Wojciecha Chądzyńskiego, pt. Wrocław, jakiego nie
znacie, oparte jest na solidnych racjonalnych podstawach, choć
ostateczny przekaz czasami bywa nieźle ubarwiony. Tak jest ze św. Janem
Nepomucenem, ukaranym męczeńską śmiercią za odmowę złamania tajemnicy
spowiedzi (bo choć wielu historyków podaje w wątpliwość sam fakt jego
istnienia, to rzecz wydaje się całkiem prawdopodobna...), biskupem
Nankierem, rzucającym klątwę na króla Jana Luksemburczyka, czy uzdrawiającym
posągiem św. Wincentego.
Wojciech Chądzyński posłużył się prostym i dlatego przejrzystym
sposobem opisu Wrocławia, czyli przypominając i pokazując budowle,
pomniki do tej pory z niczym konkretnym niekojarzone, rzeźby, sgraffita,
atlanty i kariatydy, szlacheckie i mieszczańskie kartusze, detale zdobiące
ocalałe z wojny budynki, słowem to wszystko, co przez pokolenia tworzyli
mieszkańcy miasta, a co jest po prostu kulturą materialną, otaczającą
wrocławian po dziś dzień. I, oczywiście, ich twórców –
znakomitych architektów i artystów, których nigdy tu nie brakowało. Również,
jak byśmy to dziś powiedzieli – inwestorów, ludzi majętnych i wpływowych,
o różnej proweniencji, działających z różnych pobudek, nierzadko
bezinteresownie, zawsze jednak zostawiających swój ślad. Dotyczy to również
budynków publicznych, niefinansowanych z prywatnej kiesy, na które mieszkańcy
nie żałowali grosiwa, zdając sobie sprawę z tego, że ich wielkość,
uroda, perfekcyjność wykonania będą świadczyć o prestiżu miasta.
Autor nie stroni od anegdoty, bez której żadna historia czy historyjka nie
może być porządnie i atrakcyjnie opowiedziana. Działa tu według wypróbowanej
zasady: jeżeli to nawet nieprawda, to dobrze wymyślona... Czy stojący koło
uniwersytetu nagi młodzieniec ze szpadą to wizerunek młodego hulaki, który
przegrał w karty wszystko wraz z odzieniem, lecz honor nie pozwolił mu
przerżnąć oręża? Jeśli tak, to czemu ma taką bojową postawę? A może
to po prostu szermierz gladiator?
A naga łaziebna, skromna statua, dowód dozgonnej (dosłownie) miłości młodego
artysty do osoby, bądź co bądź, niższego stanu? Może ona wcale nie łaziebna,
a symbolizująca czystość i zdrowie bogini Higieja? Stoi wszak w łaźni...
Na młodych wrocławianach zapewne robią wrażenie zabytki techniki. Jest
ich w naszym mieście przynajmniej kilkanaście, a niektóre nawet działają.
To lokomobila w wodociągowej wieży przy ulicy Na Grobli, jedyna w Polsce,
słynna winda paternoster w dzisiejszym Banku Zachodnim na rogu Rynku
i placu Solnego, a także cymes absolutny – towarowy dźwig w
Ossolineum. Autor ze znajomością rzeczy je opisuje i ze starannością
historyka uzupełnia datami, nazwiskami budowniczych czy nazwami firm, które
owe maszynerie sporządziły.
Spustoszenia, jakich dokonała wojna, do tej pory widać. Nawet po sześćdziesięciu
latach na ocalałych kamienicach są ślady kul. Wystarczy przejść się
ulicą Traugutta, Jedności Narodowej (dawniej Stalina) i okolic...
Wojna Wrocław prawie zniszczyła, a PRL go oszpecił. Oszpecił głównie
przez budowle wznoszone przez lat czterdzieści z okładem, ale też przez
doktrynalną, wręcz fiksacyjną obsesję udowadniania polskości miasta, które
– jak cały Dolny Śląsk – stało się sześć wieków temu
domeną zgermanizowanych Piastów, którzy z polskością, prócz świetnego,
królewskiego nazwiska, nie mieli nic wspólnego. A po wojnie niemiecka
przeszłość była niszczona – fizycznie (przykładów jest zbyt
wiele, by można je wszystkie wymienić) i głupią, chamską, prymitywną
propagandą.
Ostatnie lata przyniosły w tej materii zasadnicze zmiany, choć nawet w
schyłkowym PRL-u przestano głosić największe idiotyzmy. Resztki z
historycznego dziedzictwa zaczęto wreszcie traktować z należnym
szacunkiem.
Książka red. Chądzyńskiego wpisuje się w ten nurt. Jest to lektura nie
tylko pożyteczna, ale i zajmująca.
Andrzej Łapieński
|