MENU:

Strona główna
Aktualności
Działalność
Statut
Władze
Członkowie
Zmarli 
Archiwum
Pobierz
Forum
Książki 
Gratulujemy 
Linki

 

zobacz stronę www.asiapress.pl

Kraina cieni

     Joanna Lamparska napisała i wydała kilka książek, które ze skromnością prawdziwej damy nazywa przewodnikami, dodając jednak z niewieścią przekorą, że są inne niż wszystkie. To prawda, ponieważ niewielu autorów miało tzw. okoliczność z taką materią, z jaką ma (z własnego wszak wyboru!) pani Joanna. Opisywanie regionów czy krain, ich zabytków, urody krajobrazów, charakteru mieszkańców, specyficznych obyczajów, kulinariów itp. wymaga przede wszystkim porządnej o nich wiedzy, popartej najlepiej wielokrotną obecnością tamże i – co się w dobrych przewodnikach zdarza – osobistą refleksją. To po pierwsze, po drugie zaś, przewodniki pisze się głównie dla przybyszy, turystów i gości. Przewodnik po Paryżu dla paryżan, po Szkocji dla Szkotów czy po Tatrach dla górali, nie ma większego sensu, ponieważ oni wszyscy i każdy z nich z osobna, są – jeśli ich o to grzecznie poprosić – przynajmniej w większości, najlepszymi przewodnikami. Z pewnymi wyjątkami, a do nich niestety zaliczają się Dolnoślązacy. I to nie dlatego, że są wyjątkowo nieżyczliwi dla przybyszów. Po prostu – nie mają wiele do opowiadania, o chwaleniu się nie mówiąc.

     Toteż kolejny (już czwarty!) przewodnik Joanny Lamparskiej, zatytułowany tym razem Tajemnicze zakątki na północny wschód od Wrocławia traktuję, podobnie jak pozostałe, jako rzecz skierowaną nie tylko do tzw. szerokiej publiczności, ale głównie do... Dolnoślązaków.

     Bo Dolny Śląsk (i reszta tzw. Ziem Odzyskanych) do niedawna jeszcze był krainą – można powiedzieć – mocno niekompletną. Krainą opisywaną niemal wyłącznie geograficznie, a i to bardzo powierzchownie, by ironicznie nie powiedzieć – estetycznie: tu jest Karpacz i Kudowa, tu Lądek i Szklarska Poręba, gdzie znajdują się piękne ośrodki wczasów pracowniczych, pijalnie wód, sanatoria dla świata pracy na wszelkie dolegliwości, przyjazne góry, szemrzące strumienie, rybne stawy, lasy pełne starodrzewu i zwierzyny itp.

     Czy taki opis był politycznie zamierzony? Mało kto pamięta, że towarzysz Wiesław, czyli Władysław Gomułka, po roku 1956 Pierwszy Sekretarz KC PZPR, zanim został przez towarzysza Bolesława wsadzony do więzienia (1948) za rewizjonizm(!?), był nie tylko wicepremierem polskiego rządu (?!!!), ale też Ministrem Ziem Odzyskanych. Gomułka, człowiek wyjątkowo nieskomplikowany, pewnie nie bardzo zdawał sobie sprawę, że ma do czynienia, mówiąc za Churchillem, z tłustą, mogącą znosić piękne jaja gęsią. Gęś została nie tylko oskubana, ale i pozbawiona większości atrybutów, które stanowiły o jej urodzie. Tak więc odpowiedź na pytanie, czy była to polityka, czy zwykła głupota, brzmi: polityczna głupota, właściwa niestety nie tylko tow. Wiesławowi, ale i całej formacji rządzącej w PRL.

     Owa formacja przez dziesięciolecia przekonywała nie tylko mieszkańców PRL, ale również samych świeżo upieczonych na jałtańskim pikniku Dolnoślązaków, osiadłych tu po roku 1945, że są to słusznie nam należące się, prastare Ziemie Piastowskie, które wreszcie powróciły do Macierzy. O tym, iż powróciły z wianem wypracowanym przez 600 lat przez pokolenia będące w bardzo niewielkiej części Polakami, a owa Macierz okazała się raczej złą Macochą, nie szanującą dobytku, którego niemal z dnia na dzień stała się właścicielką i dysponentką, po prostu milczano. Tak więc, mocą urzędową, wysiedleni ze stron ojczystych wilnianie i lwowiacy z przyległościami, plus przybysze z innych stron Polski, stali się dziedzicami Piastów. Dziedzice, podobnie jak władza, mieli w dupie historię tych ziem, o odrobinie szacunku dla materii, którą zastali, nie mówiąc.

     Bo powojenna, trwająca przez przynajmniej cztery dziesięciolecia mizeria Dolnego Śląska, wzięła się przede wszystkim z powojennej niechęci do wszystkiego, co niemieckie i poczucia krzywdy ludzi, urzędowo pozbawionych swoich małych ojczyzn. Zmuszonych do osiedlenia się w innym, obcym obszarze kulturowym i cywilizacyjnym.

     Toteż ze smutkiem trzeba powiedzieć, że dzieło zniszczeń, których dokonali czerwonoarmiejcy w wojennym, zwycięskim i mściwym pochodzie przez Trzecią Rzeszę, w tym przez Niederschlesien, zostało skutecznie dokończone rękoma polskich osadników na Dolnym Śląsku, (którzy „szli na Zachód szlakiem Wielkiej Niedźwiedzicy” – jak ogłaszała głupawa pieśń), przy nie tylko obojętności nowych władz, ale również z ich udziałem. I to działo się nie tylko w pierwszym czy drugim roku po wojnie, kiedy rzeczywiście polska administracja mogła mieć kłopoty ze sprawnym zarządzaniem. To przecież trwało przez dziesięciolecia!

     Każdy Polak, który skończył choćby szkołę podstawową, wie, kim był Ignacy Łukasiewicz, wynalazca lampy naftowej, człowiek, który dał początek wielkiej karierze ropy naftowej i którym się jak najsłuszniej chlubimy.

     A jaki Polak cokolwiek wie o Franzu Carlu Achardzie? Człowieku, który opracował technologię uzyskiwania cukru z buraków i dał początek prawdziwej rewolucji w tej dziedzinie, czyniąc ten produkt tanim i ogólnie dostępnym? Ten chemik prace doświadczalne przeprowadzał co prawda w Berlinie, ale instalacja przemysłowa powstała w Konarach nieopodal Brzegu Dolnego w roku 1800.

     Czy Polacy mogą się chlubić niemieckim wynalazcą?

     Niekoniecznie, ale powinni wiedzieć kto zacz, szczególnie Dolnoślązacy, bo to ich ziomek!

     A skąd mają wiedzieć? Między innymi od Joanny Lamparskiej, która opisując znaczące i mniej znaczące postacie, związane z konkretnymi miejscami, paradoksalnie uświadamia czytelnikom ogrom ich niewiedzy o historii ziem, na których mieszkają. Trudno je wszystkie wymienić, czego czynić nie będę z powodu dość prostego – jest ich takie mnóstwo, że sprawiają wrażenie natłoku, szczególnie iż często są ze sobą spokrewnieni czy skoligaceni. To ogromny korowód arystokratów i właścicieli ziemskich, bankierów i przemysłowców, wysokich oficerów i szlachty, architektów i artystów. Majętnych, to oczywiste, ale w ogromnej większości ludzi światłych i wykształconych. Oni wznosili, rozbudowywali pałace i rezydencje, a w nich umieszczali dzieła sztuki. Czy była to tylko próżność bogaczy? Pewnie i tak się zdarzało, ale te miejsca stanowiły przede wszystkim centra gospodarcze, ośrodki zarządzania wielkimi obszarami. Wprowadzano tam nowe metody upraw i hodowli, mechanizację, budowano cegielnie, wapienniki, browary, młyny, przetwórnie płodów rolnych itp., zaś chłopi byli traktowani jak pracownicy i w pomyślności właścicieli też uczestniczyli. Były szkoły, piekarnie, gospody, sklepy i kościoły – tak katolickie, jak i protestanckie.

     To wszystko znikło, głównie po wojnie. Ale najstarsi jeszcze pamiętają...

     Toteż nazywanie tego, co zostało tylko na starych fotografiach, „tajemniczymi zakątkami” uważam za zbytnią, poetycką uprzejmość. To nie są szacowne ruiny średniowiecznych zamków, po których przechadzają się nieszczęśliwe, zawodzące Białe Damy. To świadectwa ludzkiej małości, by nie powiedzieć – nikczemności.

     Można rzec – Krainy Cieni.

     Autorka nie rozpacza, nie ubolewa, nie osądza. Stwierdza fakty, resztę zostawiając czytelnikom i zwiedzającym, prowadząc ich kompetentnie na te miejsca, przywołując za towarzysza podróży najlepszego przewodnika – Historię.

     Można powiedzieć: było, minęło. To prawda. Tego się odtworzyć nie da.

     Ale pamiętać należy.

Andrzej Łapieński

______________________________
Stowarzyszenie Dziennikarzy RP - Dolny Śląsk
Podwale 62, 50-010 Wrocław, tel./tel 48-71 341 87 60
Konto: nieaktualne o/Wrocław nieaktualne
sdrp.wroc@interia.pl