Sposób naciągania kupujących

Dzwonią albo przesyłają pocztą zaproszenia, podając datę i miejsce planowanej prezentacji oferowanych towarów. Najczęściej nierdzewnych garnków, pościeli wełnianej, masażerów, sokowników, urządzeń do sprzątania.

Zaczyna się prezentacja, przed zebranymi kilkudziesięcioma osobami pojawia się na ogół ładna kobieta, elegancko ubrana w obcisłą sukienkę lub spódniczkę i wysokie szpilki. Może być również przystojny pan w garniturze z mocno zaprasowanym kantem na spodniach.
Prezenter przedstawia się i już od początku usiłuje zdobyć sympatię gości, opowiadając jakiś dowcip. Potem pokazuje i mówi o zaletach np. nierdzewnych garnków, jakie są wspaniałe w użyciu, a przede wszystkim zdrowe. Przy okazji obrzydza jak może tradycyjne naczynia, opowiadając, jak bardzo niezdrowe są gotowane w nich potrawy. W podobny sposób zachwalane są inne towary.
Na prezentacje zapraszani są przeważnie emeryci, bo są wypłacalni. Kiedy jakiś emeryt powie, że po co mu to kupować na starość, to prezenterzy natychmiast ich przekonują, że po tylu latach pracy i życia właśnie teraz zasłużyli na to, by spać w zdrowej pościeli. Cel jest jeden: wepchnąć klientom jak najwięcej towaru i wyciągnąć od nich pieniądze. Tłumaczą, że to, co dobre, musi kosztować.
Po mniej więcej godzinnej solówce pomocnicy prezentera zapraszają gości do osobnych stolików (przeważnie małżeństwa) i zachęcają do kupna towarów, podsuwając pod nos umowy. Robią to szybko, byle tylko klient oszołomiony piękną gadką i kierujący się emocjami nie zdążył się rozmyślić. Biorą pieniądze od razu lub – za pośrednictwem jakiegoś banku – sprzedają na raty. Niechętnie informują, że banki to nie siostry miłosierdzia i łupią wysokie odsetki.
Kiedy klient znajdzie się z zakupionym towarem w domu, zaczyna oceniać na trzeźwo, co zrobił i przekonuje się, że został mocno kopnięty po kieszeni. Zapłacił znacznie więcej niż dałby w sklepie. Niektóre towary wartości 100 lub 200 złotych na prezentacji kosztują tysiąc. Za komplety naczyń lub pościeli trzeba zapłacić do 10 tysięcy złotych, a z odsetkami jeszcze więcej. To zdzieranie skóry niemieszczące się w głowie!
Zdarza się, że klienci rezygnują i chcą zwrócić towar. Mają takie prawo i do 14 dni od daty zakupu mogą oddać produkty mimo podpisanej umowy. Sprzedający często nie chcą przyjąć z powrotem zakupionego towaru ani oddać pieniędzy. W takich przypadkach trzeba zwrócić się do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów.
Lesław Miller

Artykuł ukazał się w kwietniowym (2018) numerze „Odrodzonego Słowa Polskiego”.