Seks od kuchni, czyli… gdy miłość jest w lesie

Temat odwieczny i aktualny tak długo, jak długo będzie istniał człowiek. Przepraszam, seks uprawiają również i zwierzęta, ale mam na myśli seks rozumny, czyli ten, który uprawia posiadający rozum człowiek. Znowu przepraszam. Podobno nie zawsze, i nie każdy człowiek jest rozumny, uściślając więc rzecz – chodzi o świadomego człowieka, który w momencie seksualnej inicjacji, wie co czyni (potem, wiadomo, może być różnie). Ale tak postawiony temat staje się nudny, wszak zapisano już tysiące stron o seksualnych wyczynach homo sapiens!

Pora jednak skończyć te przydługie nieco wstępne rozważania, bo tekstu przybywa, a temat, którym się miałem zająć, jest praktycznie w lesie…

O, właśnie! Seks w lesie. Seks w lesie – często spotykany, znam nawet takich, którzy specjalnie wybierają się do lasu, by podglądać „seksiarzy”. Podobno przeżywają oni wtedy emocje zbliżone do prawdziwych erotycznych wzruszeń. Biedacy, czyż nie prościej umówić się z seksowną towarzyską agentką? No, może i prościej, ale na pewno drożej.

Prawdziwy seks w lesie rodzi się albo spontanicznie, albo z wyrachowania, gdy np. pora jest letnia, a o pójściu z obiektem pożądań do mieszkania z różnych powodów (żona, brak mieszkania) nie ma co marzyć. Opowiadał mi kolega, jak to przed laty w trakcie artystycznych plenerów w dolnośląskiej Osetnicy tak upodobał sobie atrakcyjną plastyczkę, że po zapadnięciu zmroku namówił ją na zwiedzanie pobliskiego lasu. Wyprawa skończyła się na leśnym poszyciu. Prawdopodobnie nadmiar wrażeń związanych z leśną wyprawą powalił plastyczkę z nóg… Ponieważ zaś punkt widzenia zależy od punktu siedzenia (w tym wypadku właściwsze określenie byłoby „leżenia”) ocena owej seks-wyprawy diametralnie się różni, w zależności od tego, czy o wydarzeniu opowiada plastyczka, czy też mój kolega. W opinii malarki wyprawa była horrorem: podłoże, czyli runo leśne, podmokłe, do tego sosnowe igły wbijały się w co intymniejsze części ciała, niwecząc oczekiwane rozkosze. Na dodatek w trakcie działania (po łacinie ew.: in statu nascendi) przypomniała sobie, że przecież w pobliżu ma wolny domek campingowy do wyłącznej dyspozycji. Odmiennie wydarzenie oceniał kolega. Było – powiadał – ciepło, miło i niezobowiązująco, do tego dyskretnie. Niewątpliwie kolega w tej sytuacji, choć brzmi to trochę dwuznacznie, gdy partnerka czuła się dołowana, górował nad plastyczką (i to nie tylko emocjonalnie – dosłownie też!).

Nie ma lasu bez leśniczówki. Podobno w jej wnętrzach też dochodzi do seksownych sytuacji, czego najlepszym dowodem mogą być spotykane w tych leśnych obiektach poroża zdobiące ściany leśniczówek – milczący świadkowie zarówno miłosnych uniesień, jak i wyrosłych z owych sytuacji późniejszych konsekwencji – w postaci wspomnianych rogów (niestety, przeważnie męskich). Znam jednak i jasną stronę leśniczówek. Myślę tu o córce leśniczego, Krysi. Nie znacie? I chyba już nie poznacie, bo dziewczę urodzone było w 1907 roku, a rozsławił je pochodzący z Budapesztu a zmarły we Wrocławiu maestro Georg Jarno, twórca wiedeńskiej w stylu, sentymentalnej operetki „Krysia Leśniczanka“, chętnie grywanej w cesarsko – królewskim… Krakowie. To urokliwe muzycznie dziełko, rzadko już dziś wystawiane, sławi dobroć cesarza, jednocześnie zaś ukazuje, jak to nadobna Krysia, która koło leśniczówki przypadkowo spotkała polującego incognito – nie na nią, oczywiście – cesarza, zrobiła dzięki cesarskiej protekcji karierę i stała się … nadleśniczą. To były inne czasy, ale płynąca z tej historii nauka, że będąc w lesie, a szczególnie w pobliżu leśniczówki, warto zwracać uwagę, kto się koło niej kręci – nie straciła nic ze swej aktualności! Krysia nie miała wprawdzie seksu z cesarzem, choć tak niosła fama dworska, ale ze swym ułaskawionym przez cesarza zabójcą – wybrankiem, i owszem. Tak więc, leśniczówka w całej tej historii odegrała rolę podstawową!

Zostawmy jednak zarówno kuchenne plotki, jak i opowieści dam dworu (dawały na dworze?) i skupmy się lepiej na seksie od strony kuchni. Nie chodzi tu o receptę na udany orgazm, ani tym bardziej przepis na poderwanie kucharki. Jak bowiem można sprawdzić prawie w każdym sklepie spożywczym, dziś dla wielu życiową przyprawą jest nie kucharka, a „Kucharek“ – i to często z małej litery i bez cudzysłowu. To jednak inny temat, wróćmy więc „ad rem“. Abonenci odpowiednich kanałów telewizyjnych wiedzą i widzą, że seks w kuchni od lat jest aż do znudzenia eksponowany w filmach erotycznych. To już klisza, rutyna, dziesiąta woda po kisielu, czyli nic nowego – „nihil novi“.

A jednak, gdy pamięcią sięgam, od kuchni, w kuchenny seks, przypomina mi się nietypowa, wcale pikantna historia, z omawianym tematem związana. Była połowa lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kolega – student biorący udział w wakacyjnym obozie wędrownym wylądował wieczorową porą w Złotym Stoku. Kwatera mieściła się w zamienionej na dom noclegowy szkole. Traf chciał, iż gasząc po męczącym dniu przed snem pragnienie w miejscowym restauracyjnym barze wpadła mu w oko atrakcyjna blondyna, wywołując pragnienie całkiem innej natury. W koledze odezwały się zdrowe instynkty, tym zdrowsze, że nowo poznany obiekt okazał się być z zawodu pielęgniarką. I tak od słowa do słowa kontynuując rozpoczęty w lokalu zbliżeniowy dialog, w poszukiwaniu ustronnego miejsca wylądowali późnym wieczorem… w szkolnej kuchni. I – jakby powiedział poeta – „drzwi od Europy zatrzasnęli hałasów”. Dokładnie, drzwi zatrzasnęły się same, a klamki od strony kuchni, zwyczajnie, nie było! U poety na tym etapie kończą się liryczno-polityczne refleksje, życie jest jednak często bardziej zaskakujące niż literatura, przeto wraz z zatrzaśnięciem drzwi wejściowo-wyjściowych do kuchni, dla kolegi i jego kuchennej niewolnicy otworzyły się wrota do raju! Z opresji (?) wybawiły przeżywającą nocne romantyczne uniesienia parę kucharki, które rano przyszły do pracy i normalnie otworzyły drzwi od strony korytarza. Kuchennym noclegownikom udało się niepostrzeżenie wydostać z gotowalni dzięki temu, że ukryli się za skrzydłem otwieranych wrót, po czym, gdy kucharki poszły się przebierać, niezauważeni opuścili pomieszczenie.

Jakie z tych rozważań wynikają wnioski? Oczywiste! Po pierwsze: nieważne „gdzie”, bo może się to zdarzyć wszędzie. Po drugie: nieważne „jak”! Dajmy się zaskoczyć matce naturze – ona wie lepiej. Po trzecie: niestety, czy chcemy, czy nie chcemy, nawet najlepszy seks i tak kiedyś będzie dla nas „ex”! Czyli – umiejmy cieszyć się życiem.

Wojciech W. Zaborowski

Jan Akielaszek zapowiedział, że wszyscy chętni mogą mu nadsyłać swoje… ex wspomnienia (1800 znaków). Autorzy najciekawszych mogą liczyć m.in. na honorarium (100 zł) oraz biesiadę z okazji  wydania za rok książki.