Święto E. Wedla d. 22 Lipca

Staraniem zespołu „Odrodzonego Słowa Polskiego” kolejna impreza towarzysko-wspomnieniową miała miejsce w wigilię dawnego święta „22 Lipca”, nazywanego przez władze PRL „Świętem Odrodzenia”, przez opozycję zaś „świętem zniewolenia”, jako że czczono de facto oddanie Polski w ramiona importowanego i narzuconego przez ZSRR komunistycznego rządu.Pamięć jednak przywołuje dawno minione lata, dla wielu z nas lata naszej młodości i to przywołuje niekoniecznie w kontekście politycznym, raczej socjologicznym, dokładniej, towarzysko-obyczajowym. Pamięta się bowiem nie tyle czytane z kartek przemówienia przywódców, ile raczej festyny po oficjalnych uroczystościach, kiełbaski i piwo sprzedawane z samochodów, oraz tym podobne atrakcje, które miały pozytywnie nastawić naród do niekoniecznie chcianej władzy.
Położona w Rynku restauracja „PRL”, aż kusi, by właśnie tu odbywały się tego typu historyczno-wspomnieniowo-humorystyczne imprezy . Wszak niedawno temu, z okazji 1-majowego święta przed tą właśnie restauracją można było usłyszeć dźwięki proletariackich pieśni, z zapomnianą już po trosze przez starszych, a młodzieży w ogóle nie znaną „Międzynarodówką”.
Tym razem repertuar pieśni był nieco inny, bardziej krajowy, o całość zaś dbał , podobnie jak i w trakcie uprzedniej majowej imprezy, konferansjer i twórca scenariusza lipcowej uroczystości, red. Wojciech Mach. Jego wzorowany na najlepszych tradycjach bizantyjskiego przepychu kostium, a właściwie mundur, dodawał niewątpliwego splendoru i powagi tej nie do końca w zamyśle poważnej imprezie.Wojciech Mach dwoił się i troił, informował, przeprowadzał wywiady, obsługiwał elektroniczny sprzęt i gdyby nie obecność znanej z ekranów kina i TV twarzy – Anny Pudłowskiej (której nogi mogli czytelnicy „OSP” podziwiać w ostatnim numerze tego miesięcznika), byłby niewątpliwie niepodzielnym władcą dusz zgromadzonych gości.
Nie zabrakło oczywiście członków redakcyjnego zespołu „OSP” (nie mylić z Ochotniczą Strażą Pożarną!: poważnego w tekstach, uroczego rozmówcę i kompana w towarzystwie, publicysty Grzegorza Wojciechowskiego, z którym, co prawda bez tradycyjnej łezki w oku, wspominaliśmy dawne lata, podziwiając jednak nie tyle przeszłość, ile zgrabny strój organizacyjny (biała bluzka, czerwony krawat) zaspakajającej pragnienia zgromadzonych pani Roksany.
Z żalem stwierdziliśmy fizyczną nieobecność Stwórcy, tzn. człowieka, który gazetę i redakcję powołał do życia, czyli (tym razem) obecnego z nami tylko duchowo, red. Lesława Millera. Niestety, przyczyny „wyższe” uniemożliwiły mu przybycie.
Po imprezie pozostały już tylko wspomnienia. Miłe, a nawet rzec można – słodkie. Jak bowiem trafnie zauważyli starsi goście, „22 Lipca”, co prawda zniknął jako święto z kalendarza, wraz z jego zniknięciem pojawił się za to na nowo… „E. Wedel”, czyli przedwojenna markowa warszawska czekolada, która za czasów PRL, po upaństwowieniu fabryki, nosiła nazwę „22 Lipca”. Dodatkowo jednak ze względów reklamowo-eksportowych przez cały okres PRL wytłaczany był również na tabliczkach czekolady napis „d. E. Wedel”, czyli „dawny E. Wedel”. Dziś Wedel jest znów Wedlem, a „dawny” jest „22 Lipca”. Normalka, ale ile trzeba było czekać!

Wojciech W. Zaborowski