Naga sztuka

Tak, jak naga prawda nie zawsze jest przyjemna, tak też naga sztuka nie zawsze jest piękna – choć niewątpliwie tego się od niej oczekuje.

Protesty pod Teatrem Polskim we Wrocławiu. Gorąca dyskusja w mediach i spór na temat sztuki i jej ewentualnych granic. Byliśmy z jednej strony świadkami nieudanej interwencji ministra kultury (który optował za wstrzymaniem spektaklu), modłów i procesji, z drugiej zas strony nieugiętości dyrekcji teatru i powoływania się na wolność słowa oraz prawo artystów do przedstawiania własnej wizji człowieka i świata.

 

Nagość, wielokrotnie budziła emocje, w tym wypadku dodatkowego pieprzyku sprawie dodawał sposob jej prezentacji – w świątyni sztuki, za jaką jeszcze do niedawna uważany był teatr, miało dojść do jej profanacji przez przedstawicieli erotycznego biznesu, czyli kopulujących na scenie przedstawiaczy porno.

 

Trzeba jasno stwierdzić: nagość od dawna ma w sztuce uznane miejsce. Odpowiedź na pytanie „dlaczego”, oraz sposób w jaki autor ową nagość przedstawia, jest rozstrzygające w dyskusji o sensie i granicach społecznego przyzwolenia zwłaszcza w instytucjach finansowanych z publicznych pieniędzy. W wypadku prywatnych przedsięwzięć, sprawa budzi o wiele mniejsze społeczne emocje – pozostaną ew. argumenty obyczajowe, znikają finansowe. 

 

Starsi Czytelnicy pamiętają zapewne, jak skrajne emocje wywoływał w połowie ubiegłego wieku na Zachodzie musical „Oh, Calcuta” z powodu podobnych scen, jakich obecnie obawiano się na dramatycznej scenie we Wrocławiu. Podobnie biegunowo różnie wypowiadano się też o „Białym małżeństwie” T. Różewicza. A i na wrocławskiej scenie Operetki Dolnośląskiej też oglądać można było w musicalu „Miłość szejka” za dyrekcji Barbary Kostrzewskiej statystujące naguski. I co? I nic, bo wszystko to miało uzasadnienie artystyczne, nie przekraczało cienkiej w istocie granicy, która odziela sztukę – nawet erotyczną – od pornografi.

 

I o to właśnie chodzi. Nie gorszmy się gorszącymi. Jeśli tylko taki mają cel – nie są prawdziwymi artystami i szkoda czynić „wiele hałasu o nic”, nagradzając jeszcze ich twórczą impotencję darmową reklamą.

 

Przechodząc ostatnio obok gmachu Alte Oper we Frankfurcie nad Menem, po raz kolejny zatrzymałem wzrok na widniejącym nad fasadą, wykutym w kamieniu napisie: DEM WAHREN SCHOENEN GUTEN, co oznacza, że teatr przeznaczony jest do prezentacji rzeczy pięknych i dobrych. Tylko tyle – i aż tyle!

 

Wojciech W. Zaborowski