Żegnaj, Drogi Przyjacielu

Z wielkim smutkiem przyjąłem wiadomość, że zmarł red. Mariusz Żyromski. Ciężko chorował, ale byłem przekonany, że pokona niemoc i wróci do zdrowia. Los okazał się jednak dla Niego brutalny. Był jeszcze młody, bo w maju tego roku skończyłby 58 lat. Żona Mariusza jest nauczycielką, a dzięki Jego zamężnej córce został dziadkiem, kiedy liczył niewiele ponad 40 lat.

Z Mariuszem pracowaliśmy prawie 20 lat, a w kierowanej przeze mnie gazecie „Odrodzone Słowo Polskie” pełnił funkcję sekretarza redakcji. Był małomówny, ale uczciwy i sumiennie wykonywał swoje obowiązki, zawsze punktualny co do minuty. Ceniłem Go za to, bo nie toleruję spóźnialskich.

Był świetnym kierowcą, a przecież mieliśmy za sobą wiele kilometrów przemierzonych po dolnośląskich gminach.

Naszą pasją były książki, czytaliśmy je i potem nad nimi dyskutowaliśmy.

Mariusz działał w naszej organizacji zawodowej, był członkiem Stowarzyszenia Dziennikarzy RP Dolny Śląsk.

Żegnaj, Drogi Przyjacielu, będzie nam wszystkim bardzo Ciebie brakowało, ale nigdy o Tobie nie zapomnimy. Cześć Twojej pamięci!

Lesław Miller

* * *

To nie tak miało być…

Wiesz co, Braciszku… Kuzynie… To nie tak miało być, zupełnie nie tak…

Dlaczego? Dlaczego tak wcześnie? Mieliśmy plany…

Gdyby nie Ty, pewnie dzisiaj nie wiedziałabym, co to AC/DC, strzelanie z krótkiej broni, szycie głowy, którą mi rozwaliłeś, jak Ci dokuczałam, co to walka z systemem i robienie systemu w druta oraz wiele innych fajnych zdarzeń na obecnej Lwowskiej 6 w Koźlu… 

Twój numer telefonu już mi się nie wyświetli… Nie pogadamy o pierdołach, o rzeczach ważnych, o rodzinnych paranojach, systemie i takich innych…

Olka Folczyk

* * *

Był godnym podziwu wojownikiem

Każda śmierć, nawet ta spodziewana, jest wstrząsem i niedowierzaniem. Ciosem, przed którym nie ma sposobu obrony. Do Mariusza, a więc i do Jego bliskich, śmierć przyszła pięć miesięcy po zdiagnozowaniu ciężkiej, zaawansowanej choroby. Te miesiące wypełnione były badaniami, zabiegami, wizytami, ale też ciągłym czekaniem: na wyniki, na konsylium, na chemię…

Przede wszystkim jednak wypełnione były nadzieją. Mariusz szykował się jeszcze na wiele lat życia, pewny, że nie da się pokonać chorobie, snuł plany na najbliższe wakacje, na wyjazd do Chorwacji z przyjaciółmi. Powtarzał ciągle, że będzie dobrze, nawet wtedy, kiedy już z trudnością mówił. Chciał walczyć i walczył. Okazał się dzielnym, wytrwałym, godnym podziwu wojownikiem, ale przecież… urodził się w Dzień Zwycięstwa – 8 maja. Tym razem jednak nie zwyciężył. Odchodził w domu, otoczony bliskimi, tak jak chciał… Całe życie przecież bardzo bał się szpitali

Mariusz był tutaj: synem, ojcem, mężem, dziadkiem, a także zięciem, wujkiem, szwagrem, kuzynem, bratem, kolegą, przyjacielem, znajomym, sąsiadem

Kochał i był kochany. Szczególnie, do ostatnich chwil, był bardzo dumny ze swojej córki. Był szczęśliwy, że ma dwie ukochane wnuczki, które wnosiły mnóstwo radości do Jego życia. Na Boże Narodzenie próbował im jeszcze zrobić domek z piernika. Cieszył się nimi i nie chciał, żeby smuciły się z Jego powodu. Wnuczki, Hania i Lena, uwielbiały Dziadka Mariusza.

Dla wielu był naprawdę ważną osobą, cenioną i lubianą. Gdy odszedł, czytaliśmy i słyszeliśmy o nim: życzliwy, dobry kolega, uczynny, wrażliwy i wyrozumiały człowiek. Rozmawialiśmy godzinami i ciągle mieliśmy nowe tematy, cieszył się sukcesami innych, taktowny, niesłychanie punktualny, znał się na swojej robocie, bezkonfliktowy, doceniał ludzi…

Zostawił pustkę tego, co już nie może być dokonane, na co zabrakło Mu czasu. Zostawił poczucie niespełnienia, przeżył przecież tylko 57 lat.

Ileż Go ominęło rozmów, spotkań, uroczystości, wyjazdów, ile też zwykłych dni. Ile uczuć, doświadczeń i zachwytów? Ile życia? Tyle rzeczy już Jego i Jego bliskich po prostu NIE DOTYCZY.

Płaczemy, ponieważ odszedł, ale też cieszmy się tym, że był z nami tyle czasu.

Pozostanie w dobrej pamięci rodziny i innych bliskich Mu osób. Ze swoimi przyzwyczajeniami, słabościami, ukochaniem domowego zacisza, z poczuciem humoru.

Z pasją do łamania tekstów, do sensacyjnych filmów i książek, szczególnie szpiegowskich oraz wojennych, do muzyki rockowej. Pozostanie w nas z przesłaniem, że to, co się robi, należy robić najlepiej jak się potrafi, z upodobaniem do gadżetów, z ciekawością świata…

Mariusz odszedł, ale zostanie z nami: w naszym smutku, w poczuciu wielkiej straty.

Będzie blisko nas: w naszej codzienności i w ważnych chwilach, we wspomnieniach i w tęsknocie, w pamięci i w sercach…

Będzie z nami, bo żyjemy także z tymi, którzy odeszli, przecież, jak mówi poeta, „można odejść na zawsze, by stale być blisko”…

Anastazja Żyromska

* * *

Mariusz już nie odda „Słowa” do druku

W czwartek, 3 lutego 2022 roku pożegnaliśmy na cmentarzu Grabiszyńskim we Wrocławiu Mariusza Żyromskiego, kolejnego ze Słowian, dziennikarzy „Słowa Polskiego”, nieistniejącego już, najpopularniejszego dziennika, niegdyś Lwowa, a od 1945 roku Legnicy, Wrocławia i następnie całego Dolnego Śląska.

Zabierając głos podczas pogrzebu, wspomniałem o tym ze smutkiem, że z licznego grona tworzących nasze „Słowo” tym razem ubył człowiek młody, bo w ostatnich latach towarzyszyliśmy w tej drodze raczej koleżankom i kolegom z generacji starszej, redagującej gazetę jeszcze w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych poprzedniego wieku i tysiąclecia. W tym gronie seniorów „Słowa Polskiego” jest jeszcze wciąż z nami ojciec Mariusza Cezary Żyromski, wieloletni kierownik działu depeszowego tej gazety, a później sekretarz redakcji. Takich rodzinnych duetów było i jest więcej, jak choćby Henryk (zm. w 1998 roku) Bartłomiej Czekańscy (m.in. sekretarze „Słowa Polskiego” i „Gazety Wrocławskiej” czy Andrzej i Aleksandra Szumscy, do dzisiaj wydający tygodnik „Słowo Sportowe” wywodzący się z działu sportowego „Słowa Polskiego”.

Jako przedstawiciele młodszego pokolenia Słowian – wspomniałem – mieliśmy wraz z Mariuszem okazję czynnie i bezpośrednio uczestniczyć w dwóch jubileuszach redakcji: 50-leciu w 1995 roku i stuleciu – nawiązującym do lwowskiej historii dziennika – w roku 1997. Mariusz przy „Słowie Polskim” pozostał do ostatnich dni swego skróconego poważną chorobą życia. Jako sekretarz „Odrodzonego Słowa Polskiego” – niezależnej gazety, nadawał ostateczny charakter i wygląd każdemu z prawie siedemdziesięciu numerów wydawanych od 2013 roku. Ta inicjatywa redaktora naczelnego tego pisma, wcześniej wieloletniego dziennikarza „Słowa Polskiego” Lesława Millera, pozwoliła przywrócić na rynek prasowy „Słowo Polskie” zlikwidowane przez swojego ówczesnego wydawcę – spółkę Polskapresse w roku 2004.

Mariusz w „Odrodzonym Słowie Polskim” – wspomina Jego naczelny L. Miller – był jednym z jego motorów, nie tylko jako redaktor, ale i uczestnik wielu reporterskich wypraw po całym Dolnym Śląsku i Opolszczyźnie. Zawsze imponował rzetelnością i punktualnością – dodaje Leszek.

Jako nieodrodny syn swojego ojca Czarka Mariusz był zawsze przez koleżanki i kolegów lubiany i ceniony za życzliwość, kompetencję i bogatą wiedzę dotycząca spraw technicznych, ogólnych, ale i życiowych.

Pożegnaliśmy Mariusza w licznym gronie rodziny i przyjaciół oraz koleżanek i kolegów ze „Słowa Polskiego”, zaprzyjaźnionych redakcji oraz przedstawicieli stowarzyszeń: Dziennikarzy RP Dolny Śląsk oraz Bratniej Pomocy Odd Fellows, których był członkiem. Na pożegnalnym obiedzie w hotelu Vega nie zabrakło sympatycznych wspomnień i opowieści, a uśmiech wszystkim na twarzy wywoływały biegające wokół młodziutkie wnuczki Mariusza.

Na pewno Mariusz pozostanie w naszej pamięci jako wspaniały fachowiec, dobry druh, kolega i przyjaciel…

R.I.P.

Maciej Głowacki
(w „Słowie Polskim” od roku 1981 do 1999)
Zdjęcia:
Marian Bochynek, Jan Drajczyk,
Aleksandra Folczyk, Waldemar Marzec

Kliknij, aby powiększyć