Do zobaczenia, Staszku!

Opłatek dziennikarski 2008. Staszek z red. Wiesławem Gerasem, z którym przyjaźnił się wiele lat

Poznałem Go na początku lat siedemdziesiątych ub. wieku, gdy On, jako dziennikarz z Dolnego Śląska, pracował dla organu związków zawodowych, wydawanego w Warszawie ogólnopolskiego dziennika „Głos Pracy”, ja zaś we wrocławskim „Słowie Polskim”. Siłą rzeczy nasze kontakty były sporadyczne i spotykaliśmy się najczęściej na różnego typu imprezach, w tym również związkowych, z których relacje umieszczaliśmy potem w prasie.
Nie tę oczywistą dziennikarską pracę Staszka chcę tu upamiętnić. Łączyła nas bowiem oprócz dziennikarstwa również… działalność estradowa. Staszek nie tyko wyglądał atrakcyjnie na scenie, ale i ze swadą prowadził konferansjerkę na przeróżnych, przeważnie organizowanych przez związki zawodowe, imprezach, w tym także dużych, plenerowych. Długo o tym nie wiedziałem. Przypadek sprawił, że w pewne letnie popołudnie, będąc w delegacji w tzw. terenie, natknąłem się na imprezę prowadzoną przez Niego. I przyznam się, nie tylko mi zaimponował, ale i wzbudził zazdrość. Ta lekkość dialogu z widzami, ta wyczuwalna sympatia do ludzi, którym w niedzielne popołudnie dawał chwile wypoczynku i oddechu od codzienności! I finezyjny dowcip: „O, pani ma takie ładne czerwone buciki. Widać, mąż chyba specjalnie pojechał po nie do Wrocławia, bo tu raczej się takich nie dostanie!” Oczy wszystkich zwróciły się na obuwie wyróżnionej przez konferansjera damy, która zadowolona, że stała się obiektem zainteresowania uczestników imprezy, aż zarumieniła się z radości. Odczekałem do końca i poszedłem pogratulować udanej konferansjerki. A nawiązując do epizodu z czerwonymi bucikami, zupełnie na serio stwierdziłem: „Świetny pomysł. Tego by chyba nawet Lucjan Kydryński nie wymyślił”. Na co Staszek spojrzał na mnie z dobrotliwym uśmiechem i odparł: „Oczywiście. Dlatego tu nie przyjechał. Nie miałby czego szukać!” I po paru sekundach obaj wybuchnęliśmy śmiechem.
Po latach, zatrudniony w Warszawie w „Głosie Pracy”, często spotykałem się z nazwiskiem Staszka Spyry, ale ponownie zobaczyliśmy się dopiero po dziesięcioleciach, właśnie na wspomnianym dziennikarskim opłatku we Wrocławiu. Witaliśmy się serdecznie, nie wiedząc, że jest to jednocześnie pożegnanie.
Trudno powiedzieć „żegnaj, Staszku”. W czasach, gdy tak intensywnie próbuje się człowiekowi odebrać wiarę i podważyć nadzieję, właśnie ta wiara i nadzieja powodują, że warto zakończyć wspomnienie innymi słowami: do zobaczenia, Staszku, w lepszym, wolnym od trosk i lęku przed przemijaniem świecie!

Wojciech W. Zaborowski