I nagle… Przez moment pomyślałem, że dopadły mnie omamy słuchowe, jeśli nie coś gorszego, biorąc pod uwagę, w jakim to czasie żyjemy. Oto bowiem w trakcie zajadania kebaba w sympatycznym tureckim bistro „Pamukkale” na dworcu kolejowym, dobiegły mnie dźwięki „Marsza tureckiego” W.A. Mozarta. Nie z lokalu, co nie byłoby nawet takie dziwne, gdyż telewizor nastawiony na turecką stację nadawał non stop muzyczno-rozrywkowe programy. Mozartowskie dźwięki najwyraźniej jednak dobiegały z zewnątrz, z dworcowej hali!
W pośpiechu dokończyłem konsumpcję, wyszedłem do obszernego westybulu, a tam oczom moim ukazał się wynalazek angielskiego konstruktora Roberta Wornuma z 1811 roku, czyli zmodyfikowana wersja wynalazku z 1711 roku Bartolomeo Cristoforiego, Włocha z Padwy. Tu już wszyscy zapewne odgadli, że zobaczyłem pianino, popularną i powszechnie dziś dostępną transformację fortepianu. Daruję sobie „rozszerzoną informację” – tak to się ładnie w naszym prasowym języku nazywa – o tym, jak to z fortepianu powstało pianino, bo nie o to w tej publikacji chodzi.
Wiele dworców i krajowych, i zagranicznych widziałem, ale wolno stojące, sprawne i dostępne dla wszystkich chętnych pianino w hali dworcowej przelotowego dworca w Fuldzie to raczej ostatnia rzecz, jakiej mógłbym się tam spodziewać, prędzej już przysłowiowego słonia w składzie porcelany. I jakby tego było mało, pianino nie tylko było nastrojone i sprawne, ale jeszcze epatowało podróżnych, którzy się przy nim zatrzymali, romantycznym malunkiem przedstawiającym ogrodową scenę z pałacem w tle, umieszczonym na wewnętrznej stronie zakrywającej zazwyczaj klawiaturę klapie.
Późniejsze moje wojaże pozwoliły stwierdzić, że owo pianino na dworcu to nie była lokalna inicjatywa kolejarzy z Fuldy, a przemyślana akcja, w której udział wzięły i inne dworce w Hesji. Pianina pojawiły się i we Frankfurcie nad Menem. i w Hanau. Nie tak ozdobne, prawda, ale też sprawne i umiejscowione w centralnej części dworców. Dla pianistów przygotowane były krzesełka lub taborety, a słuchacze – zachowując wymagane 1,5-metrowe odstępy, słuchając muzyki – skracali sobie w ten sposób czas oczekiwania na pociąg.
Myślami przeniosłem się do Wrocławia. Uroda wrocławskiego Dworca Głównego budzi zachwyt podróżnych, którzy z niego korzystają, z pewnością jest atrakcyjniejszy niż wspomniane dworce w Niemczech. Do tego miasto jest zarówno siedzibą wielu muzycznych instytucji, jak też ma muzyczne tradycje. Grających na pianinie we Wrocławiu nie brak, śmiem twierdzić, że jest tu ich nawet więcej niż w niemieckiej Fuldzie i Hanau. Mało tego, pamiętam, jak w dawnej Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej (Akademii Muzycznej) prowadzono nawet badania nad terapeutycznym wpływem muzyki na stan zdrowia chorych. A jednak nikt nie wpadł na pomysł, by muzyka towarzyszyła podróżnym na stylowym wrocławskim dworcu! Na galerii dworcowej hali powstała czytelnia, podejrzewam jednak, że spontaniczne koncerty w wykonaniu podróżnych cieszyłyby się nie mniejszym zainteresowaniem.
Niektóre dworce poszły nawet dalej. Na Dworcu Centralnym w Warszawie pojawiła się swego czasu z okazji Roku Moniuszkowskiego muzyczna efemeryda. Pozostały po niej przez jakiś czas plakaty i afisze sławiące Moniuszkę. Na dworcu w Zurichu wystawiono dla podróżnych całą operę, „Traviatę” G. Verdiego.
Może i we Wrocławiu warto, nawet tytułem próby, na jakiś czas udostępnić muzykalnym podróżnym pianino? Będzie alternatywa dla śpiących w poczekalni!
Wojciech W. Zaborowski